Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

31 lipca 2016

Rozdział 16

No dobra udało się! Notka powstała czy wam się spodoba to nie wiem ale starałam się jak mogłam:) Zapraszam do czytania i do zobaczenia w przyszłą niedziele.



Po drugiej stronie lustra

Zoro otworzył ciężkie powieki i rozejrzał się. Leżał w ich spólnej kajucie a wokoło panował przyjemny półmrok. Odetchnął głęboko gdy wspomnienia z niedawno prowadzonej walki powróciły. Wstał powoli a jego mięśnie drgały z wysiłku, był cały w bandażach i wszystko go bolało ale to mu wcale nie przeszkadzało, już nie raz bywał w cięższym stanie. Musiał wiedzieć co się stało i czy blondyn żyje, on dobrze wiedział jak kruchy potrafi być człowiek i jak łatwo można stracić życie przez głupią nieuwagę, minął resztę śpiącej załogi i wyszedł z kajuty. Wiedział dokąd zmierza, musiał tylko trafić tam za pierwszym razem. Serce waliło mu jak oszalałe gdy zobaczył słabe światło palące się w gabinecie Chopper'a. Złapał za klamkę i pchnął lekko drzwi, w myślach sam siebie próbował uspokoić. Ulżyło mu gdy zobaczył blondyna śpiącego na łóżku w małym gabinecie ich doktora. Chopper podniósł zmęczony wzrok znad próbówek i popatrzył prosto na niego. Chwilę trwało nim się całkowicie przebudził i dotarło do niego kto zaszczycił ich swoją obecnością.
- Zoro, nie powinieneś wstawać!? - Krzyknął szeptem i od razu podbiegł do niego.
- Co z nim? - Jego serce powoli się uspokajało i dotarło do niego jak głupio musiało to wyglądać. Nigdy nie martwił się o kucharza a tu nagle takie zainteresowanie jego osobą.
Chopper'a pewnie też zdziwiło to pytanie bo zamrugał kilkakrotnie, ale nie kazał mu długo czekać na odpowiedź.
- Będzie dobrze, jest poturbowany ale wyzdrowieje...
Zoro odetchnął z ulgą mierząc się z podejrzliwym wzrokiem lekarza.
-Leki przestały działać...Obudził mnie ból...- Skłamał bo lepszej wymówki nie udało mu się wymyślić na poczekaniu.
Chopper zaczął przepraszać go i od razu podał mu nowe leki, karząc natychmiast wrócić do łóżka. Zoro posłuchał go, najważniejszego się już dowiedział, reszta mogła poczekać do rana.
Wyszedł rzucając jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie w kierunku śpiącego kucharza.


-Zolo... - Doszedł go wesoły głos kapitana. - Zolo obudź się - powtórzył i poczuł jak coś łaskocze go w nos.
- Nakopać ci...pajacu...
Luffy roześmiał się wesoło i zabrał piórko którym go łaskotał.
- Jak się czujesz?
- Jak bym dostał z armaty... - Zoro otworzył oczy i popatrzył jak kapitan na te słowa czerwieni się.
- Sorry... - Oparł się o krzesło i popatrzył w sufit.
- Wiedziałem, że to twoja sprawka idioto, nie dość że masz niewyparzony jęzor to jeszcze chcesz nas pozabijać... - Zielono włosy usiadł na łóżku ignorując ból i obserwował kapitana. 
Luffy uniósł brew zdziwiony.
- Nie wyparzony jęzor?
- Nie upoważniłem cię byś całej załodze wyklepał co wyprawiał zalany kucharz...Powinienem ci skopać dupsko palancie...
- Ojej... 
- Ja ci dam kurwa ''Ojej''...Jak już ta zakręcona brewka do nas wróci to ma się nigdy nie dowiedzieć...Rozumiesz?
- Nie rozumiem dla czego?
- Ty nie musisz rozumieć... Dla własnego dobra trzymaj dziób na kłódkę...
Luffy skrzywił się.
- No dobra...
Zoro ziewnął przeciągle i podrapał się po głowie.
- Czemu właściwie mnie obudziłeś?
- Pomyślałem, że wolisz wstać...
- Akurat ci uwierzę...Nudziło ci się?
- Trochę...
- Możesz sobie iść...Nie potrzebuje towarzystwa.
Kapitan uśmiechał się radośnie i wstał.
- Przyniosę ci kawał mięcha.
Wybiegł zostawiając szermierza samego.

Po kilku gadzinach Zoro'a znudziło zbijanie bąków w kajucie więc uznał, że dobrym pomysłem na rozciągnięcie obolałych mięśni będzie trening lub medytacja. Musiał również poszukać swoich katan które oddał rudej do popilnowania i od tamtej pory ich nie widział.
Gdy już prawie był w swojej siłowni za pleców dobiegł go gniewny głos Chopper'a.
- A ty dokąd? Nie wolno ci jeszcze trenować!
- Nic mi nie jest. - Popatrzył na niego z góry ale mały renifer nie wyglądał na przekonanego.
- Masz odpoczywać rozumiesz?
- Szukam moich katan...Nie było ich w kajucie... - Zoro uznał, że to jedyna wymówka w jaką doktor by mu uwierzył i przestanie mu truć za uszami.  
- Dobrze... Ale masz naprawdę odpoczywać i nie warz się ściągać bandaży... - Pogroził mu raciczką i oddalił się w kierunku swojego gabinetu.
Zoro wszedł na górę i rozejrzał się, jego katany leżały oparte o sprzed do ćwiczeń. Usiadł na podłodze przed nimi i popatrzył na miecz swojej zmarłej przyjaciółki. Wiedział, że już nie może udawać przed samym sobą, że to co się z nim działo to nic takiego. Przypomniał sobie wszystkie uczucia jakie czół gdy ranny blondyn wpadł do wody. Nie mógł się wiecznie wściekać bo nie podobało mu się to co czół. Chciał by żeby ta pokręcona brewka wróciła, w tedy nie musiał by się nigdy więcej martwić, że sobie nie poradzi. Był silny i nigdy nie potrzebował ochrony, więc taka sytuacja by się nie powtórzyła. Zamknął oczy i przypomniał sobie tą imprezę na której blondyn się upił. W tedy poczuł to pierwszy raz i przez te wszystkie dni te uczucia kiełkowały w nim, wprowadzając go w złość i zmieszanie. Mógł by dalej oszukiwać sam siebie, że to tylko mu się zdaję i nic do niego nie czuję, ale jeśli nie pogodzi się z tym sam przed sobą nie będzie potrafił sobie z tym dać rady. Odetchnął głęboko, wiedział że jego uczucia muszą pozostać tylko dla niego, nie może oczekiwać czegokolwiek o blondyna. Zepsuł by wszystko, nie mógł ryzykować rozpadu załogi, ich podróż jest zbyt ważna by psuć ją takimi głupstwami. Głupi pijacki wyskok kuka nie upoważnia go do jakiekolwiek kroku dalej. Musi zapomnieć, schować to wspomnienie głęboko w sercu razem z towarzyszącymi mu uczuciami. Są piratami i ich podróż trwa, a on musi dotrzymać danej obietnicy w jego życiu nie ma miejsca na Miłość, zwłaszcza taką... 
- Ciekawe co ty byś mi powiedziała Kuina...? - Zoro przyglądał się białej katanie jak gdyby miała mu zaraz odpowiedzieć. - Pewnie stwierdziłabyś, że jestem idiotą...
Zoro złapał jedną ze swoich sztang i zaczął ja podnosić, był ciekawy jaką przygodę przeżywa w tej chwili kucharz i przypomniał sobie jak przez te ostatnie tygodnie był dla niego okropny. Nie zamierzał go przepraszać bo jego duma mu na to nie pozwalała ale chciałby żeby wrócił i wszystko było po staremu. Kłótnie bez powodu i ich przepychani które zazwyczaj kończyły się remisem ale tylko dlatego, że mu na to pozwalał. Gdyby walczyli na poważnie to na pewno rozłożył by go na łopatki, blondyn był silny ale na pewno nie tak jak on.
- Głupia zakręcona brewka...Mógłbyś w końcu wrócić...



Po godzinnych ćwiczeniach został nakryty przez wściekłego Chopper'a i wygoniony z siłowni. Nie rozumiał podejścia lekarza przecież ćwiczenia jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Nie mając wyjścia udał się w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. To co zobaczył w kuchni było nie typowym zjawiskiem zwiastującym tragedie. Dziewczyny pod kierownictwem Usopp'a próbowały ugotować jakieś konkretne danie.
- Źle to robisz Nami! - Mężczyzna pomachał jej przepisem przed rozwścieczoną twarzą. 
- Jeszcze jedno słowo a sam będziesz gotował! - Rudowłosa wytrąciła mu książkę z ręki. - Zrobimy to po swojemu...
Dziewczyna popatrzyła na niego i Zoro zdziwił się widząc malującą się na jej twarzy ulgę.
- Co wy właściwie robicie? - Zielono włosy podszedł do nich i zajrzał do garnka w którym było coś co przypominało brązową gęstą zupę.
- Obiad, kucharz nie czuje się zbyt dobrze a Chopper i tak unieruchomił mu rękę. - Robin uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Miło, że chociaż ty czujesz się lepiej...
Zoro popatrzył na nich, wszyscy wiedzieli jakim skarbem były dla kucharza jego ręce, gołym okiem było widać, że wszyscy się martwią a cała ta zamiana osobistości przestała ich bawić.
- Gdzie Luffy?
- Siedzi z Sanji'm - Usopp podniósł książkę z podłogi i odłożył z powrotem na półkę, nastała niezręczna cisza przerywana bulgotaniem garnka. Szermierz zrozumiał, że załoga nie mówi mu całej prawdy.
- Co znaczy, że nie czuje się zbyt dobrze? - Zoro zmierzył Nami swoim groźnym spojrzeniem. Miał dość już tych wszystkich podchodów jak by nie umieli nazywać rzeczy po imieniu.
- Wiesz niby się obudził...Ale nie chce ani jeść ani pić... Nie chce nawet rozmawiać... Tylko siedzi i wpatruje się w ścianę... - Nami popatrzyła na niego smętnie... - Żadne argumenty do niego nie trafiają, Chopper mówi, że to szok wywołany bólem i ogólną sytuacją... 
Zoro zagotował się w środku, tego już było za wiele jak dla niego.
- Dajcie mi trochę tego czegoś... - Zoro pokazał im gotującą się zupę ignorując uniesioną brew Robin.
Już po chwili znajdował się pod drzwiami do gabinetu Chopper'a, odetchnął głęboko i zacisnął palce na tacce z jedzeniem i wodą. Jednym płynnym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka.
Luffy i Chopper od razu zwrócili na niego uwagę tylko kucharz nie okazał cienia zainteresowania, tempo wpatrując się w ścianę. Był biały jak ściana a podkrążone oczy wcale nie dodawały mu uroku, Zoro poczuł jeszcze większą złość. 
- Chopper zostaw nas...
- Nie...Miałeś odpoczywać...- Renifer urwał widząc zapewne jego rozwścieczone oblicze.
- Idź Chopper... - Kapitan poklepał go uspokajająco po ramieniu, mały doktor niechętnie zostawił ich samych.
Zoro podszedł do łóżka i popatrzył na blondyna z góry.
- Żryj to! - Zoro położył mu tace na kolanach, blondyn nie zareagował. - Powiedziałem jedź...
- Zoro, poczekaj...
- Nie interesuje mnie to...- Szermierz popatrzył na swojego kapitana. - To nie jest jego ciało więc powinien je szanować dopóki się w nim znajduje. Nikt nie kazał mu uczestniczyć w walce, Nami wręcz zabroniła mu wychodzić z bezpiecznego miejsca więc to co się stało jest wyłącznie jego winą więc niech nie zachowuje się jak Cipa i się w końcu ogarnie.
- Zoro...
- No co? Naraził życie naszego towarzysza a jeszcze sprawia dodatkowe problemy, więc nie zamierzam się nad nim litować jak reszta i jeśli nie zacznie jeść to wleje mu tą zupę siłą do gardła i skopie dupsko w razie potrzeby. - Zielono włosy odwrócił się od kapitana i napotkał lśniące oczy wpatrujące się w niego ze smutkiem. Blondyn zaczął drżącą ręką wkładać sobie jedzenie do ust a po policzkach zaczęły spływać łzy. Zoro oparł się o ścianę czół ,że nie zapomni tego widoku już nigdy.
- Kurwa - Popatrzył na kapitana który o dziwo uśmiechał się do niego promiennie.
- Dobra robota...  


Zoro siedział pod ścianą i obserwował jedzącego blondyna, słyszał jak Chopper chodzi tam i z powrotem po korytarzu. Luffy bujał się na krześle pogwizdując cicho. Blondyn jakby się uspokoił i w końcu podniósł wzrok znad miski.
- Dzięki...i przepraszam... - Sanji wyglądał na zawstydzonego swoją postawą.
- Spoko. - Luffy wstał i poklepał go po zabandażowanej głowie. Zabrał tackę z pustymi naczyniami i podszedł do drzwi otwierając je na oścież. 
Chopper niemal natychmiast wpadł do środka rozglądając się nerwowo i podbiegając do pacjenta. Zoro również wstał, nie zaszczycił już blondyna swoim spojrzeniem tylko wyszedł zaraz za kapitanem. Szli tak w ciszy aż przyjaciel zatrzymał się nagle zagradzając u drogę.
- Coś się zmieniło? - Luffy przyglądał mu się uważnie.
- Nie chce o tym gadać... - Zoro miał już dość tych wszystkich poważnych rozmów, wiedział już co czół ale nie planował się tą wiedzą z nikim dzielić. 
- Wiesz cieszę się, że go uratowałeś... - Luffy drapał się po głowie jedną ręką a jego brzuch zaburczał głośno.
- Daj spokój kretynie...Padł byś z głodu jakbyśmy stracili kuka... - Zoro zaśmiał się, ta rozmowa stawała się krępująca więc chciał zakończyć ją jak najszybciej. - A teraz idź bo tobie też na kopie jak dalej będziesz bredził od rzeczy.
- Ta jasne. - Luffy zarechotał i ruszył w stronę kuchni radośnie podskakując.
Zoro mimowolnie się uśmiechnął, miał szczerą nadzieje, że wszystko jak najszybciej wróci do normy a on już nigdy więcej nie będzie musiał patrzeć jak ten blond idiota płacze.



25 lipca 2016

Rozdział 15

Heja to ja i kolejny rozdział:) Teraz postaram się dodawać kolejne rozdziały w każdą niedziele, przynajmniej do kiedy będę miała wenę;p Miłego czytania i przepraszam za błędy.

Po drugiej stronie lustra

- Proszę... - Sanji podał dziewczynie gorącom herbatę uśmiechając się słabo na stoliku położył również pięknie wyglądające śniadanie.
- Dzięki...- Kuina wzięła od niego kubek. - Przepraszam za zamieszanie...
- Nic nie szkodzi - Sanji usiadł obok niej. Nie znał dziewczyny i po jej zachowaniu domyślił się, że chyba nic nie wiedziała o sytuacji w jakiej się znaleźli.
- Miły jak zawszę... - Uśmiechnęła się lekko - Jak tam u was?
Sanji westchnął, musiał szybko coś wymyślić, nie chciał wprowadzać nie potrzebę zamieszanie i kolejną osobę przekonywać że On tak naprawdę nie jest tym za kogo go biorą a ten zielony glon jeszcze smacznie spał.
- Nic nowego...
Dziewczyna napiła się trochę napoju.
- Będzie lepiej, zobaczysz...
Sanji popatrzył na nią niepewnie, czyżby mieli jakieś problemy, musiał szybko zmienić temat.
- Nie mówmy o nas... powiesz co się stało?
Sanji pogratulował sobie pomysłu, dziewczyna zaczęła wylewać swoje żale, wystarczyło tylko słuchać i co jakiś czas potakiwać. Dziewczyna mówiła bardzo szybko opowiadając o swoich zawodach miłosnych i jacy ci faceci w tych czasach są okropni. Sanji udawał, że słuchał ją uważnie gdy tak naprawdę myślami był bardzo daleko.Tej nocy nie zmrużył już oka starając się uspokoić i jakoś wytłumaczyć sam przed sobą swoje dziwne zachowanie. Był zły, że nie miał siły mu nakopać, był przekonany że jak by spróbował z łatwością został by pokonany a tego by już naprawdę nie wytrzymał.
Sanji zobaczył jak ten zielony pajac w samych gaciach bez skrępowania wychodzi z pokoju i patrzy na nich pół przytomnym wzrokiem.
- Ubrał byś się... - Sanji zmierzył jego gatki w grochy i uśmiechnął się złośliwie.
- Czepiasz się... - Chłopak ziewnął i przeciągnął się. - Ty jeszcze tutaj Kuina?
- Jak widać, a z ciebie dalej pajac jak zawszę... - Dziewczyna pokazała mu język bez skrępowania patrząc na prawie nagiego mężczyznę. Sanji pomyślał, że muszą się już znać dość długo.
- Ten pajac przywlekł cię tu byś nie spała w rowie. 
- I jestem mu wdzięczna za okazaną dobroć... - Dziewczyna uśmiechnęła się i odwróciła w stronę blondyna - Już pójdę...
- Wcale nie musisz...poza tym jeszcze nie zjadłaś śniadania - Sanji nie chciał zostać sam na sam z tym glonem.
- Muszę, popołudniu idę do pracy...a i tak już nadwyrężyłam waszej gościnności.
- Więc cię odprowadzę - Sanji wstał nie patrząc nawet na drugiego mężczyznę. Zapakował dziewczynie jedzenie i przyszykował się do wyjścia, widział jak dziewczyna rozmawia z Zoro przyciszonym głosem jego mina nie była zbyt przyjemna, jak by mówiła, że nie potrzebne mu kazania z samego rana.
Nie minęło nawet kilka minut a wszystko było już gotowe do wyjścia. Kuina pożegnała się z Zoro'em i wyszła z mieszkania twierdząc, że poczeka na niego na dole, puszczając mu perskie oczko. Sanji przełknął ślinę domyślił się o co chodziło dziewczynie popatrzył z zakłopotaniem na Zoro.
- Wyglądasz okropnie...Spałeś w ogóle? - Zoro drapał się po głowie po jego minie też było widać, że domyślił o co chodziło dziewczynie.
- Nie powiedziałeś przyjaciółce co się dzieje?
- To nie jej sprawa... Pytałem czy spałeś? - Zoro wyciągnął w jego kierunku dłoń, Sanji spiął się i odtrącił ją nieco za szybko.
- Nie tykaj mnie...A żarcie zostawiłem ci w lodówce - Uciekł zatrzaskując za sobą drzwi, nie mógł dłużej patrzeć w te zmartwione oczy. Zbiegł po schodach na dół i dołączył do czekającej na niego dziewczyny.



Sanji błąkał się pomiędzy uliczkami nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej drogi prowadzącej do Muzea ani do mieszkania Zoro'a. Pewnie tak czół się Marimo za każdym razem kiedy zabłądził. Zapalił papierosa i dalej szedł przed siebie, przynajmniej mógł pomyśleć w spokoju z dala od wszystkich.
Co właściwie działo się z nim w nocy, na boga to był przecież tylko głupi glon. A on nie dość, że nie potrafił go odepchnąć to czerwienił się jak dorodny pomidor i to uczucie przyjemnego ciepła które nim zawładnęło. To ciało było okropne, dziwna
fryzura i słaba kondycja a w dodatku te dziwne reakcje na glona. Sanji zaciągnął się papierosowym dymem, tak to wszystko przez te przeklęte ciało. Chłopak miał nadzieję, że jak tylko wróci na statek to wszystko wróci do normy. Wróciły do niego wypomnienia z przed zniknięcia i to paskudne zachowanie towarzysza.
- Ciekawe o co mu chodziło...Aż tak bardzo mnie nie trawi...- Blondyn usiadł na ławeczce, próbował sobie przypomnieć kiedy właściwie glon zaczął się zachowywać tak wrednie w stosunku do jego osoby, zmęczyło go już to chodzenie. Był ciekaw czy jego załoga tęskniła za nim tak bardzo jak on za nimi i jaki właściwie był ten drugi on...miał nadzieje, że nie próbował żadnych sztuczek na Marimo, nie mógł by mu spojrzeć w oczy jak by nie daj boże coś się stało....
-Sanji? - Stanął przy nim wysoki mężczyzna. - A jednak przyszedłeś?
Blondyn podniósł wzrok i poznał mężczyznę od razu, to ten wytatuowany koleś który był z Luffy'm. W pamięci odszukał wspomnienie, że faktycznie zaprosił go na jakieś badania.
- Tak naprawdę to zabłądziłem...
- Ach tak, chodź zemną... - Czarnowłosy patrzył na niego łagodnie.
- W sumie to czemu nie... - Sanji wstał - Wybacz ale nie wiem nawet jak masz na imię...
- Możesz mi mówić Law... Jak już pewnie się domyśliłeś jestem lekarzem...
Chłopak popatrzył na biały budynek przed sobą z wielkim napisem "szpital" zawahał się.
- Spokojnie, jeśli nie będziesz chciał mieć żadnych badań to nic nie zrobimy...Zadzwonię po Luffy'ego żeby zabrał cię do domu chyba że wolisz błąkać się dalej?
- Dobra... 

Sanji siedział na kozetce w gabinecie i pił słodką kawę która nieco go pobudziła, patrzył przez okno bo pomieszczenie zdążył już grubsza pooglądać. Czół się dziwnie gdy pomyślał, że przed chwilą swobodnie rozmawiał sobie z obcym facetem który z pewnością znał tego drugiego i w dodatku był chłopakiem Luffy'ego. Zastanawiał się czy w ich świecie spotkają go kiedyś i co najważniejsze czy ich głupkowaty kapitan obdarzy go podobnymi uczuciami.
- Oby nie... - Westchnął i upił jeszcze trochę płynu z niebieskiego kubka. Nie chciał by ich kapitan również okazał się gejem, miał już dość szerzącej się gejozy.
Nagle drzwi otworzyły się z rozmachem i do środka wpadł o wy idiota, a zanim stał młody lekarz.
- Sanji!
- Luffy, nie krzycz - Upomniał go mężczyzna nieco zrezygnowanym tonem.
Sanji wzdrygnął się gdy chłopak rzucił się na niego mocno ściskając i rozlewając przy tym kawę.
- Co robisz kretynie! zasadzi ci kopa? - Odepchnął go i zaczął wycierać mokry materiał spodni.
- Martwiłem się... - Jęknął czarnowłosy podając mu kolejne ręczniki papierowe stojące na biurku.
- Tyle razy tłumaczyłem ci że nie wszyscy lubią jak się na nich wieszasz... - Dodał lekarz chowając ręce w kieszeni kitla - I idzie już bo robicie za dużo zamieszania.
- Już dobra - Luffy wyciągnął z plecaka pudełko i pomachał nim lekarzowi przed twarzą. - Zapomniałeś lanczu...
- Dobrze wiesz, że nie lubię chleba
- Więc masz problem - Luffy popatrzył na niego obrażony - Sam zrobiłem więc masz zjeść... - Zamrugał do niego zachęcająco aż wysoki mężczyzna wziął od niego pudełko krzywiąc się nieco. Luffy za to ucieszył się bardzo, pocałował partnera lekko w usta i jak gdyby nigdy nic złapał blondyna za rękę ciągnąc w stronę wyjścia. - Więc do wieczorka...
Sanji pozwolił się prowadzić przyjacielowi i wiedział, że już nigdy nie spojrzy na kapitana tak jak przedtem.
- Chodź pojedziemy metrem. - Wyrwał go z rozmyślań i puścił jak już byli na dworze. - Długo błądziłeś?
Sanji westchnął cicho i opowiedział chłopakowi co się stało wczoraj wieczorem i rano, pomijając szczegóły dotyczące spania z glonem w jednym łóżku i jak postanowił odprowadzić dziewczynę.
- Myślałem, że sam trafię do tego muzeum.
- I błąkasz się tak od rana? 
- Na to wygląda... - Sanji szedł za czarnowłosym i odpalił papierosa.
- Biedaku, mogłeś zadzwonić...
- Nie zabrałem telefonu, a i tak chciałem pomyśleć, w końcu mam coraz mniej czasu na powrót.
- Niby tak... - Chłopak patrzył na niego podejrzliwie.
- Co? - Sanji speszył się nieco takie spojrzenie nie wróżyło niczego dobrego.
- Tak tylko zastanawiam się...Czy pozwolisz mu na seks gdy minie umówiony czas...
- Nigdy! - Sanji zaczerwienił się ze złości - Prędzej strzele sobie w łeb niż dam się dotknąć w taki sposób jakiemuś facetowi.
- Ale...
- Tu nie ma ale, jak nie uda mi się wrócić w ciągu tych kilku dni a on będzie próbował jakiś sztuczek to po prostu wyniosę się z tego mieszkania.
- Sanji! - Luffy wyglądał na zszokowanego i rozgniewanego.
- No co...Nie czuję tego co on i nigdy tego nie zrobię... Więc nie rozumiem twojego zdziwienia.
- Myślałem, że jakoś się dogadacie... 
- Jak będzie trzymał łapy przy sobie w co wątpię to może się dogadamy... - Sanji sam nie wiedział dlaczego jest tak wściekły, mógł zrozumieć, że dla nich wszystkich też jest to wszystko dziwna sytuacja i pewnie tęsknią za swoim przyjacielem ale nie mógł na to pozwolić, nie był taki nie lubił facetów i nigdy nie zamieni ich na dziewczyny które tak uwielbiał. Luffy wyglądał jak zbity pies, szedł dużo wolniej niż przed chwilą. Sanji westchnął i podrapał się po głowię.
- Daj spokój, jak uda mi się wrócić to wszystko skończy się dobrze... - Blondyn wiedział, że przesadził, Luffy założył ręce za głowę i nie patrzył na niego. Takie zachowanie strasznie go irytowało ale nie mógł sobie pozwolić na stracenie jedynej osoby która mu naprawdę wierzyła. - Wiesz lepiej mi powiedz o co im poszło?
Luffy popatrzył na niego zdziwiony.
- Z rozmowy z Kuina'om wywnioskowałem, że nie bardzo się im układało, mam racje?
Luffy patrzył na niego niepewnie, Sanji wiedział że jeśli kapitan jest tak podobny w obu światach nie będzie potrafił go okłamać.
- Jestem gotowy by usłyszeć tą zrąbaną historie i zrozumieć co tu właściwie się dzieję więc opowiedz mi...proszę.


Sanji palił a żyłka irytacji nerwowo pulsowała na jego skroni, nie sądził że ich historia jest tak zawiła i hmm... romantyczna na swój pojebany sposób, jak żywcem wyciągnięta z jakiejś taniej książki. 
- Czyli po tylu latach spędzonych razem jeszcze nie powiedział że go kocha?
- No...
- A na dodatek wyszło, że to wszystko zaczęło się od zakładu?
- Dokładnie tak...
- I jeszcze do tego właśnie teraz pojawiłem się tu ja? Na pewno mieszając jeszcze bardziej?
- Właśnie... - Luffy przeglądał albumy które wyciągnął z szafki pod tv.
- Kurwa...- Chłopak podrapał się po głowie. - Teraz żałuje, że nie spytałem wcześniej. - Wiedział, że wiele by to nie zmieniło ale nie dziwił się już tak bardzo że glon nie chciał mu uwierzyć.
- Zoro, bardzo go kocha ale nigdy nie był wylewny jeśli chodzi o uczucia...Podejrzewamy, że w tym tkwi problem bo w pewnym monecie przestało się im układać a do tego jeszcze wyszedł na jaw ten głupi zakład z Ace'm.
- Podejrzewacie?
- Żaden z nich nie chciał powiedzieć tego głośno...
- Cóż...- Sanji nie wiedział co na to wszystko powiedzieć, dopalił papierosa. - Mam pomysł... Podaj mi kartkę i długopis.
- Ale poco ci?
- Zobaczysz...Znajdź jeszcze kopertę. 

Sanji zaczął pisać coś na papierze przerywając co chwilę i wypalając papieros za papierosem. Luffy otworzył okno by trochę wywietrzyć mieszkanie. Blondyn skończył pisać list i schował go do koperty pisząc na niej swoje imię.
- Dasz mu ten list jak już wróci, rozumiesz? I nie wolno nikomu go czytać tylko Sanji'emu, najlepiej żeby ta Alga też nigdy go nie przeczytała jasne?
- No dobra, myślisz że to coś da?
- Cóż szczerze to mało mnie to obchodzi ale to taki prezent dla nich za całe to zamieszanie...
Luffy wziął list i schował go do plecaka uśmiechając się pod nosem.
- Co tam napisałeś?
- To już nie twoja sprawa...
Chłopak zrobił obrażoną minę i wyciągnął jakieś pudełka z plecaka.
- Wziąłem parę filmów... Wiesz żebyś miał co wspominać jak już wrócisz do siebie...
- No dobra... - Zaśmiał się w sumie co mu szkodziło obejrzeć.


Sanji kolejny raz  nie umiał wytłumaczyć jak to się stało, że znajdował się w tak krępującej sytuacji. Westchnął ciężko - Boże dlaczego ty mnie tak karzesz... - Kucharz patrzył jak blond włosom księżniczkę, całuje jej książę i... Oczywiście zdjął złe zaklęcie, dziewczyna się budzi... No kurde facet ma szczęście, pocałunkiem zdobył kobitę a on...
Popatrzył jak śpiący na jego kolanach Luffy właśnie zaśliniał mu spodnie a ten przeklęty glon w najlepsze śpi oparty o jego ramie i chrapie mu prosto do ucha.
Czym on sobie zasłużył na to wszystko, był dobry, wszystkich karmił nawet tą Alge i co, za co ta kara, że od czasu do czasu skopie parę tyłków i grzesznie zaliczy piękna niewiastę. Popatrzył ponownie na ekran tv.
- Pocałunek prawdziwej miłości...Matko co za banał...
- Cóż zgodzę się z tobą....- Sanji wzdrygnął się i odwrócił głowę na tyle ile pozwalała mu sytuacja. - Nauczcie się zamykać drzwi bo w końcu was okradną. - Patrzył jak Law ściąga czapkę i krytycznie spogląda na śpiącego na jego nagach Luffy'ego.
- A, to ty... Całe szczęście, możesz go sobie zabrać bo za ślini mi spodnie...
- Przynajmniej raz nie mnie... - Law usiadł obok nich na kanapie i poczęstował się letnią już pizzą.
- Smacznego...Ale poważnie zabieraj go zemnie.
- Nie chce mi się...- Sanji patrzył jak mężczyzna bierze pilota i zaczyna naciskać guziki. - Luffy jednak jest niemożliwy, nie mów że oglądaliście wszystko co jest na tej płycie?
- Usnęli na poprzednim filmie a ta pożal się borze bajka włączyła się sama...Wiesz nie mogę się ruszyć ale jeśli pomożesz mi się uwolnić to przygotuje ci coś dobrego do jedzenia...pomóż człowiekowi w potrzebie...
- Pomagałem ludziom cały dzień, dzięki wystarczy mi pizza - Czarnowłosy wyciągnął się wygodnie kładąc nogi na stoliku przed nim i włączając jakiś film akcji.
- Co ty robisz? - Na czole blondyna po raz kolejny pojawiła się żyłka irytacji.
- Naprawdę myślisz, że chce mi się ciągnąć go teraz do domu? Oglądaj i nie marudź to może zastanowię się nad wybawieniem cię z opresji.
- Kurwa... - Sanji zagryzł wargę, nie dość że nie mógł się ruszyć przez przygniatające go dwa cielska to był już cały obolały a w dodatku ten kolejny pacan nie zamierzał mu pomóc. Od niechcenia popatrzył jak facet w czerwonym stroju na ekranie wszystkich zręcznie wymiata. On, też chętnie by komuś nakopał a zamiast tego siedział na kanapie z trzema gejami. Zamknął oczy by pomyśleć jak by jeszcze przekonać lekarza do udzielenia mu pomocy i nawet nie zauważył kiedy zasnął.


18 lipca 2016

Rozdział 14

Ayo3 nawet nie wiesz jak bardzo ucieszył mnie twój komentarz. Specjalnie dla ciebie Rozdział 14:*


Po drugiej stronie lustra

Zoro musiał przyznać, że po rozmowie z Usopp'em poczuł się naprawdę dobrze, wiedział, że musi już wyluzować i nie dawać się ponosić emocją by wszystko wróciło do normy. Był pewien, że jak już ich kucharz wróci to on też odzyska swój spokój.  Szedł za kolegą aż do kuchni przynajmniej wiedział, że się tym razem nie zgubi. Do uszu Zoro'a dotarł wesoły gwar z pomieszczenia do którego zmierzali. Weszli do środka i wszyscy ucichli, tego się obawiał, pewnie powinien ich teraz przeprosić albo coś w tym rodzaju. Wszyscy obserwowali nowo przybyłych, Usopp ziewnął przeciągle.
-Dajcie spokój już wszystko dobrze - Chłopak przeciągnął się, wyglądał na zmęczonego, w końcu przegadali całą noc.
Luffy uśmiechnął się radośnie a wszystkim jak by ulżyło, usiadł do stołu ze wszystkimi a długonosy zrobił to samo. Popatrzył na kuka który coś gotował. Tylko on wyglądał na przygnębionego i najwidoczniej nie tylko on to zauważył bo Robin też go obserwowała. Uznał, że nie powinien sobie tym zaprzątać głowy zwłaszcza teraz kiedy postanowił wrócić do normalności.
Reszta śniadania minęła im spokojnie, bez jakiś głupich, żartów i docinków. Uznał również, że spuszczenie manta kapitanowi zostawi sobie na inna okazje. Załoga powoli zaczęła się rozchodzić by zająć się swoimi codziennymi obowiązkami. W ich pokładowej jadalni został tylko on, kuk i Robin. Dziewczyna wzięła swój talerz i podeszła do młodszego chłopaka.
- Coś się stało Sanji?
Blondyn poparzył na nią nieco zamglonym wzrokiem. 
- Tak, Robin-san?
- Wyglądasz na przygnębionego?
Dziewczyna patrzyła na niego delikatnie i z współczuciem.
- Nie ważne - Uśmiechnął się słabo.
Zoro wstał, chciał wyjść ale widząc, że dziewczyna nie chce odpuścić zadając kolejne pytania nie rozumiejąc sam siebie podszedł do zlewu i złapał ścierkę.
- Robin zostaw nas na chwilę samych...
Dziewczyna zmierzyła go nie pewnym spojrzeniem ale poszła sobie.
Szermierz zaczął wycierać talerze, czół na sobie intensywne spojrzenie blondyna.
- Co...- Zaczął ale zielonowłosy mu natychmiast przerwał.
- Nic, tylko baby czasem nie wiedzą kiedy odpuścić...
- Dzięki...
Myli i wycierali talerze w ciszy słychać było tylko kojący szum wody i wesołe odgłosy z zewnątrz.
- Jesteście bardzo wesołą załogą...
- Naszym kapitanem jest Luffy nie mogło by być inaczej...
- Tak racja, jest taki pełny życia i gumowy... - Zaśmiał się i związał sobie włosy w wysoki kucyk, kropelki wody z mokrych dłoni skapnęły mu na policzki. 
- Czemu to robisz?
- Ale co? - Chłopak zamrugał. 
- Wiążesz włosy? Naprawdę wyglądasz jak idiota...
- Może i tak ale strasznie mnie denerwują, chętnie bym je obciął ale nie powinienem w końcu to nie moje ciało i w ogóle...
- Nie ruszaj się chwilę - Zoro odłożył ścierkę i niewiele myśląc sięgnął po jedną z trzech katan. Wszystko trwało dwie sekundy Sanji nie zdążył nawet zareagować. Złapał go delikatnie za kucyk i ciachnął mu włosy tuż pod gumką. Krótkie kosmyki  rozlały się na jego głowie.
- Tak trochę lepiej...- Do Zoro'a dopiero teraz dotarło co właściwie zrobił.
- Kurde...Ty naprawdę jesteś nieobliczalny - Zaśmiał się. - Dzięki...
Zoro popatrzył na blond włosy w swojej ręce i również się zaśmiał.
- Jak wróci pewnie mnie zabiję ale trudno...- Popatrzył na swoje dzieło, kosmyki odstawały w każdą stronę tworząc artystyczny nie ład na jego głowię. - Lepiej pójdę po Nami...
 Zoro schował miecz i udał się w poszukiwaniu nawigatorki, nie było to trudne bo siedziała razem z Robin na pokładzie pod parasolką i najwidoczniej wypytywała Usopp'a co udało mu się wydobyć z niego z wczorajszej rozmowie.
- Ej, Nami... - Zoro podszedł do nich, nie ukrywał rozbawienia.
- Co? - Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną.
- Idź do kuchni...
- Coś się stało? - Robin spojrzała na niego podejrzliwie.
- Idźcie to same zobaczycie...
Nami popatrzyła zdziwiona na Robin, obie wstały i udały się do kuchni, Usopp uniósł brew pytająco.
- Przeszkadzały mu włosy, więc ściąłem mu ten głupi kucyk... -
Usopp wybuchł śmiechem.
- Matko, wiesz że sam sobie kopiesz dołek...- Zarechotał.
- Cóż, nie wątpię...

Luffy stał z założonymi rękami na piersi, miał niepewną minę jak by do końca nie był przekonany na kogo patrzy.
- No nie wiem, wygląda jakoś inaczej...
- Inaczej, wiadomo kretynie, skrócił mu włosy co najmniej o połowę. - Nami wymachiwała nożyczkami by jakoś uratować fryzurę blondyna. 
Kapitan popatrzył rozbawiony na szermierza.
- Nie wiem z czego się cieszycie - Warknęła Nami - A ty się módl by zdążyły odrosnąć...- Wskazała nożyczkami śmiejącego się Zoro.
- To tylko włosy - Robin piła herbatę przy stole też wyglądał na rozbawioną.
- Spokojnie Nami-san, teraz będzie mi wygodniej a jak wróci Wasz to pewnie będzie szczęśliwy, że znów was widzi, poza tym możecie zwalić winę na mnie bo co mi zrobi... - Blondyn śmiał się wesoło, od razu dało się zauważyć, że humor mu się poprawił.
- No dobra... - Dziewczyna westchnęła i zrobiła ostatnie cięcie. - Teraz wygląda dobrze a następnym razem wystarczy powiedzieć...
- Dzięki Nami-san - Sanji przejechał dłonią po włosach. 
Zoro przyjrzał mu się uważnie, dziewczynie udało się zapanować nad blond kosmykami układając i przycinając je tak by razem tworzyły w miarę normalną fryzurę. Grzywka przysłaniająca połowę twarzy zniknęła ukazując oboje pięknych błyszczących oczu wesoło teraz igrających. Szermierz potrząsnął głową, nie powinien w taki sposób myśleć o kucharzu, to było dziwne i wręcz nie na miejscu.
Do pomieszczenia wbiegł Usopp otwierając drzwi z rozmachem od razu można było się domyślić, że coś jest nie tak bo chłopakowi trząsł się nogi.
- Luffy, kłopoty na horyzoncie!
Wszyscy prócz Sanji'ego poderwali się, kapitan wybiegł zaraz za długonosym. Zoro ruszył za nimi, gdy mijał drzwi usłyszał tylko głos Nami karzący pozostać kukowi w bezpiecznym miejscu. Zoro uznał, że to dobry pomysł zważając na to że w tym stanie jakim był i tak by się nie przydał a nawet by przeszkadzał.

Zoro walczył już na pokładzie z piratami którzy ich zaatakowali. Statek przeciwników był dwa razy większy od Sanny'ego i posiadał liczną załogę. Nie byli to groźni przeciwnicy, przeważnie ale było ich tak wielu, że ich statek w momencie stał się prawdziwym polem bitwy. Ich kapitan wręcz rozgramiał przeciwników, czerpiąc z tego prawdziwą radochę. 
Kapitan przeciwnej załogi pirackiej cały czas wykrzykiwał jakieś bzdury jaki to jest wielki i niepokonany, cóż Zoro musiał przyznać że wielki był, bo z trzy metry miał jak nic.
- Chłopaki, brać tą rudą! Zrobię sobie z niej prywatną niewolnice. - Wybuchł obrzydliwym śmiechem. Zoro wyczuł kłopoty, zmiótł z powierzchni statku przeciwników stojących najbliżej siebie i rozejrzał się by znaleźć Nami, to co zobaczył zdziwiło go ogromnie. W pierwszym momencie pomyślał, że ich kucharz wrócił ale widząc silny lecz nieudolny kop zrozumiał, że to ten drugi dureń. Oczywiście ta blond pała musiał robić po swojemu i nie posłuchał nakazu rudej towarzyszki. Jego uwaga została rozproszona bo zaatakowało go 20 chłopa i nie miał czasu by stać i obserwować nieporadną walkę blondyna. Wierzył, że nawet ktoś kto nie potrafi walczyć poradzi sobie w takim ciele. Nawet nie wiedział jak się pomylił. Nie minęło nawet kilka minut a usłyszał przeraźliwy krzyk dziewczyny, odwrócił się gwałtownie i zobaczył jak ich kucharz zostaje uderzony kolczastą maczugą prosto w ramie z taką siłą, że jak szmaciana lalka zostaje wypchnięty za burtę. Serce Zoro'a stanęło w miejscu samoistnie rzucił się dziewczynie na pomoc i śmiertelnie ranił swojego przeciwnika. Wszystko wokół jak by przycichło i zwolniło tempo. Patrzył jak Nawigatorka wygląda za burtę by dostrzec wśród fal blond czuprynę.
- Zoro on nie wypłynął! - Szermierz jeszcze nigdy nie widział jej tak przerażonej i bladej.. To było jak policzek w twarz lub kubeł zimnej wody wylany na głowę, podał jej wszystkie trzy katany.
- Pilnuj - I wskoczył do wody. 
Gdy był już w wodzie zaczął szukać blondyna wzrokiem, w końcu go dostrzegł i popłynął w jego kierunku. Chłopak był nieprzytomny, zaplątał się w sieć zapewne pochodzącą z drugiego statku. Zoro zaczął szamotać się z linami by oswobodzić ciało przyjaciela. Do wody zaczęło wpadać mnóstwo osób i duże części statku, Zoro pomyślał, że Luffy pewnie wpadł w szał. Dobrze wiedział że ich kapitan najbardziej nienawidził jak któryś z jego przyjaciół był krzywdzony. Szermierzowi w końcu udało się uwolnić brewkę i zaczął ciągnąć go na powierzchnię. Starał się płynąć szybko bo zaczynało brakować mu tlenu. 
Nagle stało się coś czego nie mógł przewidzieć, ogromna armata z wielką siłą wpadła do morza i pruła prosto na nich. Zoro w ostatniej chwili odepchnął blondyna by ten wypłynął na powierzchnie a sam został uderzony ciężkim przedmiotem i pociągnięty w dół.

Nie czół bólu nawet nie wiedział ile minęło czasu gdy wyczul jak czyjeś ręce wciągały go na suchy pokład a on sam mógł w końcu zachłysnąć się powietrzem. Dopiero teraz dotarł do niego ból który rozchodził się po większości jego ciała.
-Zoro! Zoro! Powiedz, że żyjesz!? - Luffy wrzeszczał jak opętany.
- Uspokój się idioto - Szermierz otworzył oczy i usiadł co nie było dobrym pomysłem - Zamorduję cie jak jeszcze raz mną potrząśniesz...
- Przepraszam - Kapitan jęknął a jego mina mówiła wszystko.
- Będę musiał zacząć zapisywać sobie rzeczy za które trzeba ci skopać później dupsko. - Rozejrzał się po pokładzie - Co z kukiem? - Zapytał słabo, zaschło mu w gardle a ból stawał się coraz silniejszy.
- Chopper się nim zajmuje... - Odpowiedziała mu Nami która nabrała nieco kolorów.
- Dobrze...Muszę się przespać...- Wiedział, że zakręcona brewka jest w dobrych rekach, z taką myślą stracił przytomność.


***

Wiem ten rozdział jest taki sobie ale coraz trudniej mi pisać notki od strony Zoro. Po za tym opisywanie scen walki również mi za bardzo nie idzie lol:) Mam nadzieje że chodź trochę się wam podobało i przepraszam za wszelkie błędy.
Pozdrawiam i do następnego razu:*



15 lipca 2016

Rozdział 13

Hmmm...Co mi szkodzi...Dodam kolejny rozdział osobiście bardzo go lubię wiec mam nadzieje że i wam się spodoba:)  


Po drugiej stronie lustra

Nie potrafił dłużej spać więc to co rano ukazało się oczom Zoro'a na pewno musiało go zdziwić.
Zwłaszcza wspominając co stało się poprzedniego dnia i jak bezsensownie się zachował, wpadając w taki popłoch i robiąc tyle szumu w okuł swojej osoby.
- Nie stój tak bo wystygnie... - Sanji stał w kuchni, miał na sobie niebieski fartuszek w motylki a dookoła znajdowało się mnóstwo jedzenia.
- Co tu się stało?
- Musiałem pomyśleć... - Chłopak rozejrzał się dookoła, chyba faktycznie przesadził z gotowaniem, bo nawet on z Zoro'em nie zjedli by tego wszystkiego - Nie przejmuj się Luffy mówił, że przyjdzie...
Zoro usiadł w kuchni a blondyn czół na sobie jego intensywne spojrzenie, podniósł głowę znad brudnych naczyń i ich oczy się spotkały, wzdrygnął się więc znowu złapał patelnie i zaczął wrzucać na nią różne składniki, musiał się ogarnąć w końcu to był tylko głupi glon...Który wzrokiem przeszywał go na wylot.
- Chyba już wystarczy tego jedzenia...
- Nie...
- Ale...
- Żadnego ale...Nie życzę sobie więcej takich obrzydliwych żartów. - Kucharz zaczął przyprawiać jarzyny starał się mówić spokojnie i bez złości.. - Możesz mi nie wierzyć, trudno to twoja sprawa...Ja bym chciał tylko wrócić do swoich gdzie wszystko jest normalne a irytujący mnie zielony glon jest doprowadzającym mnie do szału zielonym glonem. - Sanji dorzucił mięso i więcej przypraw. - Nie chcę tu utkną na zawszę rozumiesz? Wiec najlepiej będzie jak będziemy się unikać szerokim łukiem... bym mógł wymyślić jakiś plan powrotu... - Sanji popatrzył na niego, glon wyglądał jak by nad czymś myślał, a on wyłożył właśnie kolejne skończone danie na talerz, ulżyło mu trochę widząc, że ten idiota myśli nad jego propozycją..
- Dam ci tydzień...
- Na co? - Sanji zamrugał.
- Dam ci tydzień na powrót do "domu" ale jeśli ci się nie uda, zabiorę cię do sypialni i uwierz mi, że nie skończy się tylko na głupim żarcie i paru malinka... 
- Chyba kpisz... - Sanji przełknął ślinę skóra w miejscach gdzie glon zostawił swój ślad paliła go żywym ogniem.
-Nie. Dam ci spokój przez tydzień i informuję, że jeśli ci się nie uda to wezmę cię, za twoją zgodą lub bez niej... - Zoro wstał i odłożył pusty talerz do zlewu. - Było pyszne ale wybacz muszę już lecieć... - Blondyn w osłupieniu patrzył jak drugi mężczyzna zbiera się i po chwili wychodzi z mieszkania.
- Kurwa, skończyły mi się fajki...



- Naprawdę postawił ci taki warunek? - Nami pokręciła głową z niedowierzania.
- Tak... - Sanji palił już trzeciego papierosa z rzędu był wdzięczny, że ktoś miał dla niego czas i że nie był to tylko Luffy ale też śliczna Nami-san.
- Bardzo dobre... - Luffy właśnie pochłaniał kolejną porcję pyszności przygotowanych przez przyjaciela.
- Więc sami rozumie cię, muszę się stąd wynieść jak najszybciej...
- E tam, może nie będzie tak źle... - Luffy uśmiechnął się łobuzersko.
- Co ty w ogóle mówisz... 
-Luffy chyba chce ci powiedzieć, że Zoro jest całkiem dobry w tych sprawach...wiesz cicha woda brzegi rwie...- Nami uśmiechnęła się dwuznacznie.
Sanji zarumienił się mimowolnie, sama myśl o Marimo w takich intymnych monetach zdawała się być nie na miejscu.
- Nie dotarło do was jeszcze, że wolę dziewczyny?
- To dlaczego czerwienisz się jak dojrzały pomidor? - Luffy wylizywał talerz śmiejąc się przy tym jak głupek.
- Bo...to krępujące...taki idiota i tak nie zrozumie... - Sanji usiadł obrażony o dziwo czerwieniąc się jeszcze bardziej.
Nami roześmiała się wesoło. Luffy wziął kolejny pełny półmisek.
- Ale to w sumie jak mamy ci pomóc?  - Dziewczyna napiła się herbaty z jasno żółtej filiżanki.
-Cóż... nie mam pojęcia - Chłopak westchnął smętnie, nie wiedział jak wrócić do domu a ślęczenie przed lustrem w muzeum nie dawało efektu i było bardzo ograniczone poza tym personel zaczął go już rozpoznawać więc w czasie przesiadywania przed zwierciadłem mógł napotkać miny typu "patrzcie to znowu ten dziwak" skierowane w jego osobę. 
- To zostań z nami... - Wypalił nagle Luffy - Twoi przyjaciele na pewno zaopiekują się naszym Sanji'm a my zajmiemy się tobą...
- To miłe z twojej strony... - Blondyn popatrzył na niego łagodnie - Ale wolał bym wrócić do swojego świata... - Wstał i pozbierał puste talerze. Nigdy by nie przypuścił. że aż tak będzie tęsknił za całą tą wariacką załogą. Zaczął zmywać naczynia, tęsknił za tą magiczną beztroską atmosferą która na co dzień unosiła się na statku. Załoga pełna pasji i wyjątkowych marzeń do spełnienia, mimowolnie myśli uciekły mu do Zoro'a i pojedynku z jastrzębiookim nawet teraz nie potrafił pojąć dlaczego chłopak się w tedy nie cofnął wiedząc, że zaraz zginie. Potrząsnął głową by wyrzuci niechciane wspomnienia z głowy.
- Sanji...?
- Słucham - Popatrzył na Nami nie przerywając zmywania.
- Jaki jest ten twój Zoro?
-Nie mój...- Poprawił ją od razu - Jest inny...W sumie mało o sobie wiemy...Lubi pić i spać... Nie wiem co bym mógł więcej powiedzieć...
Nami milczała dając do zrozumienia blondynowi, że chętnie dowiedziała by się czegoś więcej.
- Dużo ćwiczy, jest arogancji, chamski i prostacki...- Oraz odważny, honorowy, dobry i troskliwy w stosunku do większości załogantów ale tego jakoś nie mógł wypowiedzieć na głos.
- Dobrze, chyba naprawdę się nie lubicie...
- Nie lubimy... - Powtórzył beznamiętnie wpatrując się w spienione naczynia. Tak mógł śmiało powiedzieć, że Zoro go nie lubi wręcz nie znosi wypominając jego ostanie zachowanie. Nie rozumiał czym zasłużył sobie na takie traktowanie i dlaczego było mu aż tak przykro z tego powodu. 
Nami spojrzała na zegarek.
- Chodźmy do muzeum, może wpadnie nam jakiś pomysł do głowy.
Sanji ochoczo poparł ten pomysł, ożywiając się trochę spakował jedzenia Luffy'emu na drogę i niedługo później opuścili mieszkanie.

Blondyn ziewnął i przeciągnął się na kanapie, musiał przyznać, że spędził uroczę popołudnie razem z słodką Nami-san i Luffy'm. Chociaż na chwile zapomniał o trapiących go problemach o tęsknocie za domem i głupim Marimo i jego warunkach. Przykrył się kocem i wpatrywał się pustym spojrzeniem w telewizor. Cisza w mieszkaniu strasznie go przytłaczała przyzwyczaił się już do harmidru panującym na statku. Mógł śmiało stwierdzić, że nie lubi ciszy która przypominała mu o tych dniach spędzonych z dziadygą na małej wysepce. Westchnął, glon jeszcze nie wrócił a on sam nie bardzo wiedział co by mógł tu robić. Grzebanie po czyich szafkach nie było w jego stylu chyba, że chodziło o szafki kuchenne ale te już zdążył przejrzeć kilkukrotnie. Mógł by pooglądać ten dziwny telewizor, Nami-san mówiła mu, że można zobaczyć tam programy o gotowaniu. Sanji złapał pilota gdy nagle przy drzwiach usłyszał jakieś poruszenie. 
- Nic mi nie jest Zolo...chlip...możesz mnie pościć...chlip
- Ta...jasne...
Sanji nieś miale zajrzał do przedpokoju a to co zobaczył wyglądało komicznie. Zoro trzymał jakaś dziewczynę za ramie i pomagał zdjąć jej buty.
- Sanji skarbie! - Dziewczyna chciała podejść do niego i wywinęła orła lądując pod jego nogami. Od razu rzucił się jej na pomoc i mógłby przysiąc, że już gdzieś widział tą dziewczynę.
- Kurwa, Kuina ogarnij się... - Zoro zdjął jej drugiego buta, nie wyglądał na zadowolonego.
- Jak ty się zwracasz do damy!? - Sanji już pomagał jej wstać co było bardzo trudne bo dziewczyna była pół przytomna.
- Damy nie zalewają się w trupa z byle pierdoły...
Dziewczyna objęła blondyna i zaczęła cicho łkać mocząc mu koszulę i mamrocząc, że Zoro jest dla niej niedobry.
- Ej...
- Czego? - Zoro zdejmował kurtkę i buty.
- Kto to właściwie jest? - Pierwszy raz przytrafiło mu się żeby obca piana dziewczyna szlochała mu w ramionach w normalnych okolicznościach byłby prze szczęśliwy ale w takowych się nie znajdował.
Zielonowłosy zmierzył go zmęczonym i zirytowanym spojrzeniem.
- Nie chce mi się tłumaczyć...połóż ją spać w salonie. - Zniknął za drzwiami łazienki.
Sanji'emu pojawiła się żyłka irytacji na czole ale wziął dziewczynę na ręce i zaniósł na kanapę. Przykrył ją kocem i odgarnął ciemne włosy z twarzy, już pamiętał wyglądała jak ta dziewczyna z Marynarki ale zdawało mu się, że u nich miała inaczej na imię i nosiła okulary. 
- Dzięki skarbie...- Westchnęła cicho i usnęła wtulając się w miękką poduszkę.
Sanji przyniósł jej jeszcze małe wiaderko na wszelki wypadek jak by nie miała siły w nocy wstać a organizm domagał by się zwrotu wypitego alkoholu. Chłopak rozejrzał się dziewczyna zajęła kanapę więc gdzie on będzie teraz spać, mimowolnie skierował wzrok na drzwi prowadzące do sypialni. Zoro wyszedł z łazienki owinięty w ręcznik w pasie, z jego mokrych włosów ściekały jeszcze kropelki wody spływając po ładnie wyrzeźbionym ciele. Sanji mógłby przysiąc, że w tym świecie glon też oddaje się codziennym ćwiczeniom.
- Usnęła?
- Tak...Co właściwie się stało? - Sanji mimowolnie popatrzył na jego gołą klatę która nie była przyozdobiona w podłużną bliznę.
- Nie umie sobie znaleźć porządnego faceta...
Kucharz znów popatrzył na dziewczynę, współczuł jej ale na zawody miłosne nie znał lekarstwa obiecał sobie, że rano przygotuje jej odżywcze śniadanie.
- Idziemy spać?
- Co?
- Spać...Do łóżka chyba nie zamierzasz leżeć na podłodze?
- Spać razem...W twoim łóżku?
- Daj spokój, przecież dałem ci tydzień i dotrzymam słowa - Mężczyzna minął go i wszedł do sypialni.
Sanji wahał się przez chwile, aż w końcu uznał, że spanie w jednym łóżku na pewno będzie leprze niż na podłodze a jeśli głupi glon będzie próbował jakiś sztuczek to mu nakopie. Chłopak poszedł wziąć szybki prysznic i ubrać delikatną piżamę. Musiał przyznać, że ten drugi miał dobry gust, gdy był już gotowy upewnił się że dziewczyna słodko śpi, zgasił światła i wszedł do najbardziej tajemniczego pokoju w całym mieszkaniu. Ku jego zgrozie zielony pajac leżał już rozwalony na jednej połowie łóżka w samych gaciach i smacznie spał. Wzdrygnął się ale położył na skraju łóżka przykrywając pościelą po same ramiona, musiał przyznać, że było bardzo miękko i wygodne nawet nie zauważył kiedy zasnął.

Sanji próbował obrócić się na bok ale pewien ciężar uniemożliwiał mu to. W końcu otworzył oczy by sprawdzić co go tak przygniatało i momentalnie spiął się cały, leżał na plecach a ten idiota obejmował go w pasie przytulając się do niego całym ciałem. Chciał się uwolnić co spowodowało jeszcze mocniejszy uścisk. Starał się uspokoić w końcu nic złego się nie działo, tylko spał nic mu nie groziło. Blondynowi zrobiło się gorąco gdy poczuł kroczę mężczyzny na swoim udzie, ich ciała dzieliły tylko cienki materiał jego piżamy i gatki glona. Sanji odetchnął głęboko próbując uspokoić łomoczące serce, czół na szyi jego gorący oddech.Wirowało mu w głowie od nadmiaru emocji, nie chciał w środku nocy robić niepotrzebnego zamieszania zwłaszcza, że za drzwiami spała dziewczyna która miała swoje problemy i nie potrzebne były jej dodatkowe nocne zamieszanie. Jeszcze raz spróbował się od niego uwolni gdy już myślał, że mu się udało i odwrócił się na bok, coś a raczej ktoś przylgnęło do jego pleców i wtuliło się mocno. 
- Kurwa...- Teraz czół jego spokojny oddech miedzy włosami a jego męskość, nawet nie chciał o tym myśleć gdzie i o co się ocierała. Co on właściwie robi? Dlaczego mu po prostu nie skopie dupska i tyle. 'Jest miłością twojego życia' huczał mu w głowie poważny głos Luffy'ego, Sanji schował czerwoną twarz w poduszkę, nie rozumiał dlaczego to ciało i on tak reagował na drugiego mężczyznę, nigdy by nawet nie pomyślał, że glon może emanować tak przyjemnym ciepłem a on sam gdyby tylko mógł to by utonął w tych silnych ramionach tak mocno go oplatających. Wyrwał się z jego objęć wkładając w to mnóstwo siły i wstał dysząc jakby przebiegł kilometr, glon obrócił się na drugi bok i dalej smacznie spał. Po cichu uciekł do łazienki zamykając za sobą drzwi, popatrzył w swoje odbicie, opłukał twarz lodowatą wodą i znów popatrzył w lustro, na jego bladej skurzę doskonale było widać szkarłatne rumieńce.
- Co się zemną dzieje... - Jęknął cicho i kucnął wplatając wilgotne palce w przykrótkie włosy. - Chyba zwariowałem...

12 lipca 2016

Rozdział 12

Hej i oto rozdział 12:) Zapraszam do czytania i bardzo przepraszam za wszelkie błędny. 

Po drugiej stronie lustra

Zoro jak zwykle siedział w swojej ulubionej siłowni i oddawał się całkowicie ćwiczeniom. Przynajmniej tak próbował sobie wmówić, bo ciągle wracał myślami do miękkich dłoni kucharza które tak mocno go trzymały. Bardzo chciał pozbyć się tego dziwnego uczucia które w nim z każdym dniem narastało. Minęły już dwa dni odkąd opuścili wyspę razem z ukradzionym zwierciadłem. Atmosfera jak by się rozluźniła, nawet Nami przestała się go ciągle czepiać o wszystko. Może temu, że on sam nie kwapił się do kłótni z blondynem bodź jakąś dłuższą rozmowę z resztą załogi. Odetchnął głęboko i odłożył ciężką sztangę, wyjrzał przez okno by sprawdzić co się dzieje na pokładzie. Luffy z Usopp'em łowili ryby a dziewczyny siedziały pod parasolką sącząc prawdopodobnie drinki. Zoro zszedł na dół i ruszył do kuchni w poszukiwaniu jego ulubionego wysoko procentowego napoju. Jakie było jego zaskoczenie kiedy dziwnym trafem znalazł się pod pokładem.
- Kurde... - Warknął zły sam na siebie kiedy uświadomił sobie, że już chyba po raz setny zgubił się na Sanym Go. Szedł wąskim korytarzem aż usłyszał czyjeś głosy dochodzące z jednego z pomieszczeń, przystanął cicho.
- Opowiedz jeszcze co takiego niezwykłego tam macie?! - Wołał uradowany Chopper
- No na przykład jak u was są te śmieszne ślimaczki przez które można rozmawiać to u nas są telefony komórkowe i każdy może sobie takiego kupić i dzwonić do kogo tylko chcę...
- Łał, tam naprawdę musi być cudownie a watę cukrową też tam macie?
- Oczywiście, że mamy...cole też ale raczej nic nią nie zasilamy...
Zoro zajrzał do środka Kuk i Chopper siedzieli na przeciwko siebie a za małym lekarzem znajdowało się odsłonięte magiczne zwierciadło.
- Hej Zoro, przyszedłeś mnie zmienić? - Chopper popatrzył na niego radośnie.
- Co? - Zielono włosy zamrugał zdziwiony ale wszedł głębiej do pomieszczenia, przecież nie przyzna głośnio, że kolejny raz się zgubił.
- Dobrze tylko pamiętaj by nie patrzeć w swoje odbicie i zawołaj jak by się coś działo... - Lekarz pozbierał się z podłogi pomachał Sanji'emu i poszedł sobie zostawiając załogantów razem.
Zoro westchnął i usiadł na przeciwko blondyna, jego goły tors lśnił od potu. Popatrzył na chłopaka który unikał jego spojrzenia i bez mrugnięcia wpatrywał się w lustro. Po kilku minutach ciszy zaczął się irytować, w pierwszej chwili chciał sobie pójść i zostawić go samego ale po przemyśleniu sprawy uznał, że to może jest dobry moment by wypytać go o różne rzeczy.
- Powiedz mi czy znasz dziewczynę o imieniu Kuina? - Blondyn popatrzył na niego zdziwiony.
- Tak, to twoja przyjaciółka - Blondyn przeczesał palcami włosy - Znacie się chyba od zawszę...
- Aha...- Zoro ucieszył się na wieść, że dziewczyna żyje i mimowolnie uśmiechnął się. Znów nastała krępująca cisza miał jeszcze kilka pytań ale nie był pewny czy chce dostać na nie odpowiedzi. Patrzył na blondyna który wyglądał na zaskoczonego tak nagłym zainteresowaniem jego światem.
- Pytaj o co chcesz... - blondyn pewnie wyczuł jego nie pewność i uśmiechał się do niego łagodnie. Zoro znów poczuł nieprzyjemny ucisk w brzuchu miał w sobie tyle sprzecznych emocji, że czuł jakby miał pęknąć i rozlać po pomieszczeniu wszystkie te uciążliwe emocje.
- Jak to się w ogóle stało że wy... tam... razem? Rozumiesz? - Zaczął nieśmiało. Rozmowa na takie tematy zawsze go krepowały a raczej nie był człowiekiem wylewnym jeśli chodzi o uczucia i w sumie jeszcze nigdy nie był postawiony w takiej sytuacji. Długo się zmagał ze sobą czy w ogóle pytać ale tym razem ciekawość wygrała.
- Pytasz jak się zeszliśmy?
- No...
Kucharz zaśmiał się i usiadł wygodniej nie wpatrując się już tak uparcie w zwierciadło.
- No cóż... kilka lat temu kiedy jeszcze świata nie widziałem poza dziewczynami i bardzo szczyciłem się swoimi podbojami miłosnymi, pewien przyjaciel rzucił mi wyzwanie... - Mówił lekko rozbawionym głosem dało się wyczuć nutkę sentymentu. 
- Dobra czekaj... nie jestem przekonany czy chcę tego słuchać...
Chłopak zaśmiał się radośnie i zerknął na chwilę w zwierciadło.
- W skrócie? To miałem cię w sobie rozkochać i zrobić z ciebie idiotę i tak się starałem wygrać zakład, że nawet nie wiedziałem w którym momencie to ja się zakochałem...i tak jakoś to ciągniemy od tamtej pory... - Blondyn posmutniał nie co.
- Ciągniecie? Brzmi jak by się wam nie układało.
- Cóż mamy ostatnio trochę problemów...jak każda para...
- Jakoś mnie nie przekonujesz,a po za tym nie nauczono cię że o ludzi się nie zakłada?
-  Najwidoczniej nie - Burknął obrażony - i nie oto chodzi...
- A może jednak? Wyszedł na jaw zakład?  A może jednak nie podziela twoich uczuć... - Zoro wiedział, że jest wredny ale jakoś nie potrafił nad sobą zapanować.

Sanji skrzywił się, widać było gołym okiem, że trafił w czuły punkt.
- Nie moja wina, że takie zielone glony są upośledzone uczuciowo i nie potrafią się otworzyć przed innymi...
- Daj spokój i nie wkurzaj się tak, nie przyszedłem się kłócić...
- No raczej, od razu było widać, że trafiłeś tu przypadkiem...
- Wal się brewko!
- Nie mam z kim... chyba, że jesteś chętny?
- Możesz pomarzyć.
- W sumie jest nawet o czym... - Wzrok blondyna zawiesił się na jego nagim torsie.
- Tylko bez takich zboczeńcu, nie jestem zainteresowany
- Doprawdy?
- Na pewno
- To dziwne. Bo słyszałem, że jednak jest inaczej...
- Do czego zmierzasz?
- Co tak naprawdę czujesz do waszego kucharza?
-Nic... - Zoro spiął się, rozmowa zbaczała na niebezpieczne dla niego w tym momencie tematy.
Blondyn westchnął i popatrzył na niego zadziornie oczy mu błyszczały.
- Powiem ci tak... tylko nie bij mnie za szczerość... jak byś nie zauważył twoi przyjaciele domyślili się, że coś się w pewnym momencie zmieniło między wami, przynajmniej jednostronnie...Więc jak widzisz nie ma sensu zaprzeczać...
Zoro'a kompletnie zamurowało.
-Nic się nie zmieniło...
- Boże wy zieloni naprawdę chyba macie jakiś defekt... wiesz co widać jak się patrzy na twoją twarz... - Blondyn przysunął się do niego bardzo blisko i dotknął jego nagiego torsu.
Zoro poczuł chłodną dłoń na skórze i przeszyły go dreszcze a serce momentalnie przyśpieszyło.
- Widać jak bardzo cię wkurza fakt, że ci się podoba...
Szermierz odepchnął jego dłoń i poderwał się, żyłka na jego skroni zaczęła intensywnie pulsować.
- Gówno prawda... - Warknął -Wiesz co mnie wkurza? Ty i ten drugi ty! To, że idiota nie potrafi pić i robi po pijaku głupie rzeczy których nawet nie pamięta! Ty i to że się tu w ogóle pojawiłeś rozsiewając tylko zamęt i mącąc mi w głowie . Głupi kapitan co myśli, że wie lepiej co będzie dla mnie dobre i ta głupia ruda jędza co o wszystko się czepia jak by to była moja wina! Wkurza mnie, że ten tleniony idiota nie zdaje sobie sprawy, że tak naprawdę to wszystko jego wina a ja nie mogę skopać mu nawet za to dupska. - Zoro wybuchł tak gwałtownie, że nawet nie wiedział w którym momencie zaczął krzyczeć. - Mam gdzieś czy wróci i co się stanie z tobą i w dupie mam to co reszta o tym myśli, mam prawo mieć własne zdanie!  - Zoro zamilkł bo dostrzegł załogę w drzwiach, cała złość nagle z niego zeszła, sam nie wierzył, że powiedział te wszystkie okropne rzeczy ale nie mógł się już cofnąć zwłaszcza widząc tą poważną minę przyjaciela - Jakiś problem kapitanie?
- Nie...chyba już wszystko wyjaśniłeś... - Luffy nie patrzył na niego tylko na blondyna siedzącego na podłodze.
- Świetnie... - Zoro minął ich wszystkich patrząc nie obecnie przed siebie. Wiedział, że przesadził i najlepsze w tym momencie będzie ulotnienie się z zasięgu ich wzroku.


Zoro leżał na podłodze w siłowni, zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Był wściekły i naprawdę czuł się tak jak to wykrzyczał ale nie potrzebie to zrobił. Nie poznawał sam siebie, powinien bardziej nad sobą panować i nie dawać się sprowokować.
- Rany, naprawdę idiota zemnie....
- Lepiej bym tego nie ujął... - Usopp właśnie wchodził przez klapę w podłodze.
- Daj cie mi spokój, nie mam ochoty się znowu tłumaczyć... - Zoro nawet na niego nie spojrzał.
- I nie musisz... przyniosłem ci gorzałę...
Zoro zerknął na niego niepewnie, faktycznie przyniósł mu alkohol i sam miał też nie pewną minę. Podniósł się i usiadł na kanapie.
- Czyli co wysłali cię na interwencję?
- Można tak powiedzieć... - Usopp usiadł obok niego i podał mu pełną butelkę.
- Świetnie - Prychnął - A czemu właściwie ty?
- Cóż...nie mieliśmy zbyt wielkiego wyboru, chciał przyjść Luffy ale uznaliśmy, że mogło by się to skoczyć bójką...- Długo nosy chłopak westchnął - Mogła by też przyjść Robin ale uznałem, że nie są ci potrzebne kolejne kazania czy jakieś upomnienia lub co gorsza multum różnych "dobrych rad" jak byś mógł rozwiązać ten problem.
- Więc poco przylazłeś?
- Przyniosłem ci gorzałę - Chłopak położył obok niego butelkę i założył ręce za głowę - I powiedzieć ci że masz rację, a jeśli chcesz pogadać to wysłucham...
-Co? W czym mam racje? - Zoro pogubił się.
- Wiesz gdybyś więcej czasu spędzał z nami to by mniej rzeczy cie omijało - Zaśmiał się - Jak by ci to powiedzieć...
- Normalnie jak człowiekowi... - Zoro otworzył butelkę i zrobił spory łyk cudownego trunku czuł, że przyda mu się na uspokojenie nadszarpanych nerwów.
- Kiedy nie pojawiałeś się na posiłkach...Nami z Robin znowu zaczęły się rozwodzić nad tym, że ostatnio strasznie dziwnie się zachowujesz i w ogóle...
- No i?
- No i wtedy Luffy powiedział nam, że to dlatego bo Sanji po pijaku insynuował ci różne rzeczy a na drugi dzień nic nie pamiętał...
W Zoro zawrzała krew, wiedział, że jak dorwie kapitana to udusi go gołymi rękami. Usopp spoglądał na niego nie pewnie jak by rozważał jak pociągnąć rozmowę dalej.
- I masz rację - Kontynuował - Masz powody by się wkurzać i na Sanji'ego i na całą resztę. Każdy ubzdurał sobie jakąś chorą teorie na wasz temat nie pytając co ty o tym myślisz, a tym bardziej co na to wszystko powie  Sanji gdy wróci...
Zoro patrzył na niego uważnie, nie przypuszczał ,że Usopp potrafi być tak dojrzały jeśli chodzi o takie sprawy.
- Franky dziwił się dlaczego nie użyłeś tego by mu dopiec... przecież jak by się dowiedział, że coś takiego zrobił od razu by strzelił sobie samobója w łeb - Usopp zaśmiał się i popatrzył na Zoro - Nie obrażając ciebie...sam rozumiesz...Sanji, dziewczyny...
- Aż nad to...
- Więc sam wiesz... miałeś prawo wybuchnąć, Sanji powiedział nam, że to jego wina bo cie sprowokował...a ty nie miałeś złych zamiarów...
Zoro napił się jeszcze, teraz cieszył się nawet, że to właśnie Usopp tu przyszedł.
- Więc wszyscy wiedzą co się stało? - Zielono włosy czół jak ściska mu się żołądek.
- No...prócz Sanji'ego bo go nie ma...
- I co mam teraz niby zrobić?
- To co zechcesz...
Zoro zapatrzył się w sufit, czego właściwie on chciał. Był tak przesiąknięty różnymi emocjami, że już nie wiedział co z tym zrobić. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Kuk woli dziewczyny a głupi wyskok po pijaku niczego nie zmieni. Wiec nie ma sensu zagłębiać się w te głupie uczucia i po prostu zapomnieć w końcu byli piratami.
- Najlepiej będzie nic nie robić, bo w końcu tak naprawdę nic się nie stało...
- A ty? Dasz sobie z tym radę?
Zoro popatrzył na przyjaciela na twarzy malował mu się smutek i współczucie.
- Stary, nie mam z czym...to tylko trochę sprzecznych emocji, wkurzenie i trochę zakłopotania, poza tym masz rację co do kuka...jak by się dowiedział co odwalił, pewnie zapadł by się pod ziemie ze wstydu, że w ogóle chciał dotknąć drugiego faceta i to w dodatku mnie .
Usopp zaśmiał się, zaczęli żartować na różne tematy aż atmosfera zupełnie się rozluźniła. Tego wieczoru towarzyszył im już tylko wesoły miech.

4 lipca 2016

Rozdział 11

No i proszę mamy kolejny rozdział, więc bez nie potrzebnego biadolenia zapraszam do czytania i przepraszam za błędy.


Po drugiej stronie lustra

Blond włosy chłopak westchnął cicho i zaciągnął się papierosem. Sam dokładnie nie wiedział jak to się stało, że znalazł się w takiej krępującej sytuacji. Luffy tymi swoimi cielęcymi oczami uprosił go by wyszedł razem z całą paczką się zabawić. Twierdząc, że jak już się tu znalazłem to powinienem ich bliżej poznać by móc co opowiadać po powrocie do swoich i że poza tym przyda mu się trochę odpoczynku od ciągłego myślenia. Trzeba było przyznać, że trochę rozrywki mu się przydało a zabawa w klubie "Going Merry" była naprawdę udana. Jak by na chwile wymazać drobne szczegóły to czół się prawie jak w domu. A teraz, popatrzył ukradkiem w bok, wracał w środku nocy razem z Marimo do ich mieszkania. Niezręczna cisza robiła się nieco ciężka, ale kto by chciał rozmawiać w ogóle z takim glonem.
- Zimno ci? - Zoro popatrzył na niego i zmniejszył między nimi dystans.
- Co?
- Pytam czy ci zimno...
- Co to za pytanie w ogóle? - Sanji odruchowo się speszył.
- Normalne... - Zielono włosy przyjrzał mu się uważnie. - Wyluzuj trochę, ty myślisz, że jestem jakieś dzikie zwierze które się na ciebie żuci i zgwałci?
- No w sumie...
Zoro prychnął obrażony i włożył ręce do kieszeni spodni. Blondynowi zrobiło się nieco głupio w końcu był tu już od jakiegoś czasu i w sumie pomijając parę aluzji do udania się razem do sypialni lub pod prysznic, glon nie przekraczał pewnej granicy. To mu jak najbardziej odpowiadało ale aż trudno było uwierzyć, że tu naprawdę wchodził w grę jakiś związek. Rozumiał wspólne mieszkanie, mógł nawet pojąć seks jak oboje lubili facetów, ale jakieś głębsze uczucia, typu przyjaźń lub o zgrozo miłość raczej nie wchodziły w grę. Pomijając te parę dziwnych spojrzeń z nutą zmartwienia i czułości glon był raczej chłodny w obyciu. Praktycznie cały czas go nie było, a jak wracał to rozmowa nie miała sensu bo i tak nie chciał mu uwierzyć. Gdyby byli naprawdę parą to powinien obdarzyć go nieco zaufaniem.
- Gdybym chciał cię wykorzystać to bym cię spił, co jest w gruncie rzeczy bardzo łatwe. 
 Sanji zjeżył się cały, a żyłka na jego czole zaczęła intensywnie pulsować.
- Możesz marzyć dalej...- Prychnął.
Zoro zatrzymał się pod blokiem i popatrzył na blondyna z błyskiem w oczach.
- Chcesz się założyć?
-Jasne! Nawet gdybym był zalany w trupa to nigdy nie dał bym się dotknąć komuś takiemu jak ty. - Sam nie wiedział dlaczego się tak rozzłościł.
- No to idziemy na górę, byś tylko później nie płakał panienko.
- Nie zamierzam... - Sanji warknął i wszedł do bloku.

Kilka godzin później

Sanji wciągnął pościel na głowę by ukryć się przed drażniącymi go ciepłymi promieniami słonecznymi. Kac jaki go męczył był przeogromny, ostatni raz się tak czuł po imprezie na cześć powrotu Robin -chan. W głowię miał mętlik i nic nie pamiętał z wczorajszego wieczoru, ukojenie przynosiła mu tylko miękka świeżo pachnąca pościel którą się tak szczelnie okrył. Drgnął, coś było nie tak, usiadł i powoli otworzył oczy, w momencie zdał sobie sprawę, że spełnił się jego największy koszmar. Poznał to miejsce była to sypialnia Marimo do której tak go zapraszał. Popatrzył w dół i to co tam zobaczył przyprawiło go o zawał serca.
- Zajebie cię glonie! - Sanji wyskoczył z łóżka owijając się szczelnie prześcieradłem i wypadł z pokoju. - Ty! Coś ty mi zrobił!
Zoro siedział na kanapie, pił kawę i oglądał telewizję.
- Wygrałem zakład... miałeś nie płakać panienko - Zażartował i odwrócił się w stronę kochanka. Nie spodziewał się tego co właściwie zobaczył.
Sanji był prawie siny po twarzy i trząsł się cały. Chęć mordu jaką rzucał spojrzeniem w stronę zielonowłosego była piorunująca.
- Spokojnie to tylko taki... - Zoro wstał i zrobił parę kroków w stronę blondyna.
- Nie zbliżaj się do mnie! - Wrzasnął i uciekł do łazienki zatrzaskując za sobą drzwi.
Słyszał jak Zoro dobijał się do nich wołając go po imieniu, nie wiedział co zrobić w głowie mu huczało od natłoku myśli i porządnego kaca.
- To nie jest możliwe... - Sanji popatrzył na swoje odbicie w lustrze i gdyby nie był już na rozdrożach zdrowia psychicznego to na pewno wystraszył by się własnego odbicia. Patrzył na zdobiące jego ciało malinki. W jednej chwili wszystko ucichło a Sanji zaczął wymiotować.


Chłopak obudził się już jakiś czas temu ale bał się otworzyć oczy. Wiedział, że leży na czymś miękkim i na pewno ma na sobie ubranie, wiedział również, że nie jest sam z glonem w mieszkaniu.
- Więc co właściwie się stało?
- Wkurzał mnie, więc chciałem go trochę wkręcić... nie wiedziałem, że tak mu odwali...
- Zoro przecież wiedziałeś, że dzieje się z nim coś niedobrego - Jęknął Luffy zmartwionym głosem.
- Nic mu nie będzie - Powiedział ktoś kto siedział blisko niego.
- Tak jak mówiłem, wkurzał mnie więc dostał nauczkę a upił się jeszcze szybciej niż zwykle...
- Zoro...
- No co? Gdybyś słyszał te wszystkie brednie jakie opowiadał po pijaku...
Sanji starał sobie przypomnieć co właściwie stało się w nocy, pomimo bólu głowy nie bolały go inne części ciała.
- Opowiadał o tym swoim świecie?
- Daj spokój Luffy, nie mów mi, że mu wierzysz?
- A czemu nie? Takie rzeczy się zdarzają na całym świecie...
- Prędzej zdrowo przy grzmocił w tą blond łepetynę.
- Niedowiarek z ciebie i tyle ja mu tam wierzę, znam Sanji'ego od dawna i wiem, że to nie jest ta sama osoba którą poznałem w sierocińcu dawno temu, nie zauważyłeś, że nawet gotuje inaczej - Głos Luffy'ego brzmiał bardzo poważnie.
- Posłuchaj sam siebie...
- To ty posłuchaj, chodź przez chwilę weź pod uwagę, że mówi prawdę i w jakim świecie wylądował nasz Sanji.
-Daj mi już spokój, o co właściwie cała ta kłótnia? Nic mu nawet nie zrobiłem! - Zoro warknął i z trzaskiem odstawił coś na blat.
- Sam mówiłeś, że Sanji to miłość twojego życia więc nie zachowuj się jak skończony idiota...
Na policzki Sanji'ego wkradł się delikatny rumieniec.
- Wystarczy Luffy - Wtrącił się trzeci mężczyzna stanowczo. - To nie jest nasza sprawa...
Sanji poczuł chłodną dłoń na czole.
- Nic ci nie będzie, to tylko alkohol i stres... dasz radę usiąść czy dalej zamierzasz udawać, że śpisz?
Sanji otworzył oczy i powoli podniósł się do siadu. Patrzył na niego jakiś koleś którego widział pierwszy raz. Od razu rzuciły mu się w oczy jego wytatuowane dłonie. Podał mu szklankę wody i wstał. Luffy od razu usiadł obok blondyna z zatroskaną miną.
- Daj mu dzisiaj odpocząć Zoro i na miłość boską nie rób więcej takich akcji bo ci na zawał zejdzie. - Mężczyzna podał mu jakąś karteczkę - Jeśli będzie chciał niech zgłosi się do mnie na badania ale nie nalegaj za bardzo.
Sanji patrzył na szklankę z wodą, miał mieszane uczucia co do sytuacji, wychodziło na to, że faktycznie nic się nie stało a on nie potrzebnie wpadł w panikę i znowu narobił zamieszania. Musi w końcu zebrać się w sobie i ogarnąć całą to chorą rzeczywistość. Nigdy by nie przypuszczał, że życie postawi go w tak posranej sytuacji a on nie będzie potrafił dać sobie z tym rady.
- Wracajmy do domu Luffy...
- Może zostanę i...
- Nie ma mowy - Mężczyzna ubrał na głowę taką śmieszną czapkę w ciapki i ruszył do wyjścia. Luffy westchną niezadowolony i zwlekł się z kanapy.
- Wpadnę jutro... i proszę nie pozabijajcie się do tego czasu...
Luffy wyszedł zostawiając ich samych w niezręcznej ciszy.
Sanji napił się trochę wody i popatrzył na zielonego glona stojącego w kuchni. Nie wyglądał na zadowolonego, chłopak nie potrafił tego zrozumieć poco robił takie rzeczy jak później żałował. Na samom myśl, że mężczyzna jeszcze kilka godzin temu go dotykał w intymnych miejscach przyprawiała go o mdłości. Naprawdę miał nadzieje, że w swoim żarcie nie posunął się dalej niż narobienie tych wszytki malinek na jego ciele. Położył się i po sam czubek przykrył kocem, jedyne czego pragnął w tym momencie to żeby wrócić do domu i zapomnieć o tym całym cyrku. Jeszcze chwile słyszał ciche krzątanie się po mieszkaniu aż w końcu zgasło światło.
- Przepraszam...
Sanji'emu na moment stanęło serce, skulił się na tapczanie, nie zamierzał mu odpowiadać bo i tak nie wiedział by co. Po chwili usłyszał ciche zamykanie drzwi, odetchnął głęboko.