Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

9 czerwca 2017

Rozdział 18


W głębi serca
Przekroczyć granice



Młody kucharz zaciągnął się papierosowym dymem i przytrzymał go w płucach, by następnie wypuścić szary obłoczek na wolność. Na pozór wyglądał bardzo spokojnie, doskonale maskował chaos, jaki panował aktualnie w jego głowie. Nawet na sekundę nie spuszczał z oczu Zoro, który tylko czekał na odpowiedni moment, by zaatakować. Wypuścił białą katanę z ręki, a ta z brzdękiem upadła na posadzkę. Przecież nie była mu potrzebna w walce, a brak jakiekolwiek reakcji glona na ten haniebny czyn dodatkowo go rozzłościł. W normalnej sytuacji…nawet by mu jej nie pozwolił dotknąć. Niestety to, co tu się działo, nie było normalne, jak ostatnio wszystko.
Poluzował krawat, na szczęście załoga nie będzie musiała na to patrzeć. Nie miał złudzeń, doskonale wiedział, że kobieta nie odesłała ich na statek, ale gdziekolwiek teraz są…na pewno sobie poradzą. On teraz musi ujarzmić bestię i powstrzymać, nim będzie zmuszony naprawdę zrobić mu krzywdę. W ostatniej chwili uchylił się przed pierwszym ciosem, odginając się do tyłu, by uniknąć rozcięcia twarzy. Zapowiadała się naprawdę intensywna walka.
Bez chwili wytchnienia wymieniali się ciosami ku uciesze czarodziejki, która za każdym razem, gdy obrywał, chichotała wariacko. Sanji musiał przyznać, że pomimo tego, iż Zoro używał tylko jednego ostrza, walka wcale nie była łatwiejsza. Ba, mógłby nawet przysiąc, że dwie katany jest łatwiej sparować niż tę jedną. Uchylił się w bok o sekundę za późno, bo ostrze rozcięło koszulę na ramieniu, lekko muskając jego skórę. Kurwa! Musi się skupić, bo przegra!
Patrzył, jak Zoro przygląda się błyszczącemu ostrzu, na którego końcu spływają kropelki krwi, i z lubieżnym uśmiechem na ustach zlizuje je, a w jego oczach płonie jeszcze większa dzikość niż do tej pory. Sanji drgnął niespokojnie, co ona mu zrobiła?
Złowieszczy śmiech znów wypełnił pomieszczenie, mrożąc krew w żyłach.
- Ale słodko! Wiedziałam, że jesteście wyjątkowi…i że dostarczycie mi tyle rozrywki.
- Cała przyjemność po mojej stronie, o piękna pani… - Sanji już chciał się jej lekko skłonić, jest dżentelmenem, nie może przecież zapominać o obecności damy, ale czyjeś kolano skutecznie mu pomogło, wbijając mu się w brzuch. To było naprawdę głupie z jego strony, upadł na kolana i podparł się jedną ręką, by całkiem nie upaść. Następny cios wymierzony w twarz nadszedł od razu, wyrzucając go w powietrze tak, że upadł dopiero po drugiej stronie Sali. Jęknął cicho, obracając się na bok, nie ma to, jak skopać kopacza. Bardzo bolesna ironia losu, pomyślał i wypluwając zbierającą się krew w ustach, zaczął się podnosić. Nie może tak po prostu przegrać, nie jest słabeuszem, a na pewno nie jest słabszy od niego. To nie było możliwe…więc dlaczego nie potrafił zadać mu porządnego ciosu. Zoro stał przed nim z kilkoma otarciami i patrzył z tym mordem w oczach, kiedy on był nieźle sponiewierany i czuł się, jakby miał połamanych kilka kości.
- No nie powiesz mi chyba, że tylko na tyle cię stać? Czy po prostu chcesz umrzeć? – Kobieta pojawiła się tuż obok niego, owiewając go chłodem.
- To tylko rozgrzewka… - Mruknął, starając się coś wymyślić. Walczył z nim i widział, jak walczy już tyle razy. Nigdy jeszcze nie widział u niego takiego stylu. Choć zawsze był silny i agresywny jak rozwścieczony byk, to teraz jego siła przechodziła ludzkie pojęcie.
- Cudowny, prawda… - Srebrnowłosa zaśmiała się pieszczotliwie. – Jak te głupie ludzkie uczucia potrafią zahamować czyjś rozwój…
Sanji przełknął ślinę i wytarł krew spod nosa już i tak zniszczonym rękawem koszuli. To było dokładnie to, brak jakichkolwiek zahamowań sprawiał, że ten tępy glon był taki silny.
- Chyba wolałem go jako leniwego tępaka… - Zaśmiał się słabo, powstrzymując cięcie spodem swojego buta. Musi się ogarnąć i w końcu zacząć walczyć na poważnie, bo inaczej nie wyjdzie stąd żywy. Zrobił kilka obrotów, ignorując ból żeber, i przeszedł do ataku. Próbując przeanalizować całą wiedzę, jaką posiadał na temat czarodziejki. Nie miał pojęcia, czy wyssanie z kogoś uczuć i emocji jest w ogóle możliwe, ale pewne jest, że w jakiś sposób go kontroluje. Jeśli jest użytkownikiem jakiegoś szatańskiego owocu, to musi mieć jakieś ograniczenia. Musi być jakiś sposób, by wyrwać go z tego stanu...
- Słyszysz mnie, tępaku?! – W końcu udało mu się zadać na tyle silny cios, by zwalić przeciwnika z nóg. – Może zacząłbyś w końcu myśleć! – Popatrzył na białą katanę, która leżała dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Mimowolnie pomyślał o tym przedziwnym śnie i o Kunie stojącej po drugiej stronie linii. – Już zapomniałeś, kim jesteś i do czego dążysz!?
Po Sali rozchodził się szyderczy śmiech kobiety, wiedział, że jego słowa są bezcelowe i że i tak nic tym nie osiągnie. Jednak nie potrafił się powstrzymać, miał ochotę mu nawrzucać za to, co zrobił. Za to, że się poddał bez walki i za te wszystkie głupie rzeczy, jakie ostatnio zrobił. Że nie potrafił podnieść się po odrzuceniu, przecież coś takiego nie mogło go tak po prostu pokonać.
Zoro szybko się pozbierał i jak rozwścieczony tygrys rzucił się na niego, w ogóle nie zwracając uwagi na jego słowa. Kucharz znów z trudem odbijał jego szybkie cięcia, ale tym razem nie szczędząc ciosów.
Pot zmieszany z krwią spływał mu po twarzy, a oddech diametralnie przyśpieszył. Nie potrafił powiedzieć, jak długo już trwała ta walka, ale wiedział, że nie wytrzyma tak długo. Zoro wyglądał na równie zmęczonego, choć i tak był w lepszym stanie. Był ciekaw, czy załoga była cała…tak bardzo chciałby ich przeprosić…
Cios nadszedł niespodziewanie. Moc, z jaką wbił się w ścianę, była tak silna, że prawie stracił przytomność. Z bólu szumiało mu w głowie, a przeraźliwy wariacki śmiech przeszywał jego ciało. Miał już tego dość, zaczarowane lustra, inne światy, magiczne pocałunki i czarownice z piekła rodem… Dlaczego przytrafiają się im takie absurdalne i niewytłumaczalne…nie…
Stanął na równe nogi i z niedowierzaniem popatrzył na wściekłego Zoro. Brakowało tylko, by zaniósł się wariackim śmiechem, bo to, co właśnie przyszło mu do głowy, było irracjonalne. Przełknął ciężko ślinę, doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli to zrobi, nie będzie już odwrotu, a jeśli się nie uda, to zapewne zginie…musi podjąć decyzję, nie może wiecznie uciekać.
- Wystarczy tego… - Kobieta ziewnęła i przeciągnęła się znużona. – Wykończ go, o mój rycerzu…
Sanji zrobił kilka koślawych kroków naprzód, teraz już nie było odwrotu. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Ból, jaki poczuł w momencie, w którym przeszyło go ostrze, był niewyobrażalny, jednak nie mógł tego teraz spartolić, musiał podejść bliżej. Zrobił krok do przodu, nabijając się bardziej na miecz, i złapał oboma dłońmi twarz Marimo. Nie miał się nad czym zastanawiać, i tak powoli tracił przytomność. Wbił usta w jego usta, resztką sił przyciągając go jeszcze bliżej. Pocałunek nie był przyjemny, Sanji czuł tylko pot i własną krew w ustach oraz coraz większy ból rozlewający się po ciele. Jednak szczerze pragnął, by to się udało.



To było jak sen i nie, dokładnie tak, jakby był i go nie było równocześnie. Najgorsze, że to trwało i się nie kończyło. Nie było to złe uczucie, ale dobre też nie było. Bardzo skomplikowane jak na niego, nie lubił komplikacji, wolał jak wszystko było jasne i przejrzyste. Gdzie on właściwie był? Nic nie widział ani nic nie czuł, ale jednak gdzieś musiał być? Istniał, prawda? Nie słyszał żadnych dźwięków i chyba nie miał ciała…umarł? Ale kiedy? Nie pamiętał, by walczył albo co ważniejsze umierał. W sumie mało co pamiętał, był tu sam? Może ktoś też tu był…gdyby tylko miał ciało, mógłby kogoś zawołać, ale kogo? Kim właściwie był? Myślałem o walce…więc jestem wojownikiem? Nie, jeszcze lepiej, szermierzem o trzech mieczach. Tym właśnie jestem! Ale dlaczego jestem tu, zamiast być tam? Wkurzająca sytuacja, która była niezmienna. Czas nie płynął, nie istniał, chyba, więc stanął w miejscu? Czy to w ogóle możliwe? W końcu coś jednak się zdarzyło. Wypełniło go przyjemne ciepło, które czuł całym sobą, w końcu był.
Stał w dziwnej Sali, cały obolały. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie był i co się działo. Słyszał czyjeś krzyki rozchodzące się po pomieszczeniu…chyba kobiece, a na ustach co dziwne czuł metaliczny smak krwi, ale i coś więcej…papierosy…
Rozejrzał się energicznie jak wyrwany z transu, pomieszczenie było w opłakanym stanie, a na środku Sali z bólu zwijała się jakaś kobieta, chciał do niej podejść, jednak zdał sobie sprawę, że u jego stóp też ktoś leży. Wszędzie było pełno krwi, a twarz, na którą teraz Zoro patrzył, była biała jak śnieg. Zielonowłosy spojrzał z przerażeniem na swoje zakrwawione dłonie i miecz, którego nie znał. To nie była jego krew.
- Nie…nie, nie, nie – Dłonie zaczęły mu drżeć, a czarny miecz z łoskotem wylądował na podłodze. W tej samej chwili boczne drzwi otworzyły się z taką siłą, że wypadły z zawiasów. Do Sali wpadł Luffy, wściekły jak szerszeń.
- Gdzie jesteś, wredna Babo! – Zawył, dopiero po chwili zauważając szermierza. – O Zoro, nic ci nie jest? Gdzie Sa… - Urwał, widząc nieprzytomnego kucharza na podłodze całego we krwi.
Popatrzył na kapitana, na którego twarzy malowała się furia. Coś krzyczał, ale Zoro nie był w stanie zrozumieć, co właściwie się działo. Nie bronił się przed ciosem, który wbił go w schody prowadzące na piętro, ani przed kolejną salwą zasypujących go pięści.
- Zostaw go, kretynie! On nie wie, co się dzieje! – Zoro usłyszał znajome krzyki i chwilę później ciosy ustały. Zoro uchylił powieki i zobaczył, jak rozwścieczonego kapitana trzyma zarówno Franky, jak i Usopp. –Zoro proszę, powiedź, że to ty… - Nami pochyliła się nad nim, a coś mokrego skapnęło mu na twarz.
- Co z kukiem? - Szepnął i chciał się nieco podnieść, ale w dalszym ciągu wściekły i siedzący na nim kapitan uniemożliwiał mu poruszanie się.
- Nienawidzę was, półgłówki… - Mruknęła z wyraźną ulgą. – Chopper się nim zajmuje…
- Jak mogłeś! – Wrzeszczał Luffy, próbując się uwolnić.
- Luffy, nic nie rozumiesz! Uspokój się! To nie Zoro! – Wrzeszczał Usopp, obejmując kapitana za brzuch. Franky trzymał jego ręce.
- Co?! To czemu nie mówicie od razu! Już nic nie rozumiem!
- Zoro, co się stało? Gdzie Luna? – Nami zdzieliła kapitana pięścią w łeb, a później pomogła mu się nieco unieść.
- Nie wiem…nic nie pamiętam…teraz się obudziłem…

                                               **
- …idiotą! – Nami złapała się krat, ale nie dostrzegła już Sanjiego ani Zoro. – Cudownie, Sunny to na pewno nie jest! Wredna jędza!!
- Chyba zesłała nas do lochów…Luffy, uspokój się, to nic nie da. – Usopp poklepał kapitana po ramieniu, by przestał się szamotać z zaczarowanymi kratami.
W odpowiedzi słomiany zaczął żwawo gestykulować rękami i ruszać ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Musimy się stąd wydostać…obudźcie Choppera. – Rudowłosa minęła ich i sama podeszła do nieprzytomnej Robin. – Nie mam pojęcia, co ci zrobiła, ale musisz się obudzić i to szybko… - Zaczęła nią lekko potrząsać i klepać po policzku, a tuż za jej plecami Usopp z Luffym robili to samo lekarzowi, tylko znaczniej mocniej.
- Wiecie, że próbowaliście już wcześniej i nic to nie dało… - Franky zaczął się rozglądać, ta dziwna laska całkowicie go rozbroiła, a do tego zostało mu tylko pół butelki coli.
- Jak masz lepszy pomysł, to wal śmiało… - Warknęła dziewczyna, załamując ręce. – Mam złe przeczucia.
- Jak my wszyscy… - Usopp zaczął przeszukiwać plecak Choppera, a kapitan właśnie próbował włożyć mu palec do nosa, co nie dało żadnego rezultatu, ale bardzo go rozśmieszyło. – Jakieś leki, bandaże, strzykawki… nie wiem, czy jakakolwiek z tych rzeczy ich obudzi. – Snajper popatrzył na nagle poruszonego kapitana. – Nie…nie wbijemy mu tej wielkiej igły w tyłek, idioto.
Mina kapitana wyrażała ogromny zawód, był zdania, że to idealny pomysł na przebudzenie towarzysza.
- Mam pomysł! – Cieśla wyciągnął resztkę coli ze swojego schowka i podał Nami. – Dawaj, niech wypije…
Żyłka irytacji na czole nawigatorki zaczęła intensywnie pulsować, co zwiastowało nagły wybuch.
- Powaliło was do reszty!? Wiecie, że to poważna sprawa! Nie możemy tracić czasu na pierdoły, tylko się stąd jak najszybciej wydostać! Oni liczą na naszą pomoc… - Nami zaczęła żwawo wymachiwać otwartą butelką przed twarzą przyjaciółki, w dalszym ciągu krzycząc. Była tak wściekła, że nawet nie zauważyła, gdy towarzyszka odzyskała przytomność. – Nie wiemy, co ona zrobiła z Zoro, ale jeśli to, co tym wszystkim innym ludziom, to Sanji ma poważne kłopoty! Dociera to do tych waszych pustych łbów!? – Odwróciła się, by kolejny raz spoliczkować panią archeolog i w końcu do niej dotarło. – Robin!
- Proszę, zabierz mi to sprzed twarzy… - Nieprzyjemnie popatrzyła na płyn w butelce, a później rozejrzała się. – Mniemam, że coś mnie ominęło…
Nami z niedowierzaniem spojrzała na colę i na Franky’ego, a zaraz potem na nieprzytomnego lekarza.
- Kłujcie go w tyłek…
Kapitanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, nie minęła nawet chwila, a już słyszeli przeraźliwy wrzask Choppera rozchodzący się po pomieszczeniu.
- Wybacz Choppi, nie mieliśmy innego wyjścia… - Jęczał Usopp, chowając się za roześmianym kapitanem przed wściekłym reniferem.
- Wiecie, jak to boli!! Dlaczego w ogóle dotykacie moich rzeczy bez pytania!?
- To teraz nieważne…musimy rozwalić tę klatkę. Jakieś pomysły, Robin?
- Nie widzę zamka, więc klucza pewnie też nie ma…niesamowite tworzywo, jeszcze nigdy takiego nie spotkałam. Wygląda na niezwykle trwały materiał, pewnie dodatkowo wzmocniony przez moce czarodziejki. Prawdopodobnie jedynie ona może nas uwolnić, co grozi nam śmiercią z braku wody i pożywienia.
- Nie na taką odpowiedź liczyłam… - Nami zwiesiła zawiedziona głowę.
- Można też pokonać wiedźmę. Podejrzewam, że wtedy zaklęcie też przestanie działać. – Kobieta dotknęła kolejny raz prętów z zafascynowaniem, a po chwili włożyła dłoń w przestrzeń pomiędzy prętami, która była całkowicie pusta. – Znalazłam słaby punkt, ta klatka nie jest przygotowana na kogoś z mocami… - Popatrzyła wymownie na Nami, a później na Kapitana.
- Boże, faktycznie! – Nami przyklasnęła w dłonie, jakby dostała właśnie olśnienia. Złapała Kapitana i przyciągnęła do krat, przekładając mu dłoń między prętami. – Na co czekasz? Przełaź, gumiaku!
Luffy chciał zaprotestować, bo przestrzeń pomiędzy prętami była stanowczo zbyt mała, by się mógł przez nią przecisnąć, ale nie mógł nic powiedzieć.
- Ja ci pomogę, Nami! – Zawołał Chopper, gryząc już jedną ze swoich żółtych kulek i przybierając ludzką postać.
- Świetnie! Daj z siebie wszystko!
Kilka uderzeń później…
- Doskonale się spisałeś… - Robin poklepała małego renifera po czapce.
- Daj spokój, głupolu… - Chopper zaczął dziwnie się wyginać, udając, że wcale się nie cieszy z takich pochwał.
Nami przewróciła oczami i popatrzyła na leżącego na podłodze kapitana po drugiej stronie klatki.
- Luffy, teraz idź i rozwal tę wredną babę, ale jeśli spotkasz na swojej drodze Zoro, to uważaj, on nie jest teraz po naszej stronie, jakby się stawiał, to walcz, ale pamiętaj, by… - Przewróciła oczami, bo Luffy zdążył wybiec, nim dokończyła zdanie. - nie zrobić mu krzywdy, bo zapewne nie wie, co robi…
- Czyli teraz pozostaje nam czekać? – Usopp westchnął zrezygnowany i usiadł na podłodze. – Myślicie, że oni naprawdę walczą?
- O to się boję…nie wiemy do końca, co zrobiła Zoro… - Nami też usiadła.
- Jeśli jest pod kontrolą czarodziejki, będzie w stanie zabić kucharza bez mrugnięcia okiem. – Robin rozwiała wszelkie wątpliwości swym pesymistycznym stwierdzeniem. Po czym nastała nieprzyjemna cisza.
- Myślicie, że Luffy wie, gdzie biec? – Dodał Franky, wprowadzając jeszcze bardziej grobową atmosferę.
Nami westchnęła i oparła się plecami o kraty, które dokładnie w tym samym momencie zniknęły, sprawiając, że poleciała dalej.
- Co jest!?
- Klatka zniknęła! – Wrzasnął Usopp, podrywając się z podłogi. – Luffy’emu się udało!
- Nie… za szybko, nie zdążyłby jej pokonać… - Robin popatrzyła po wszystkich, a gdzieś nad ich głowami rozległ się głuchy ryk wściekłego kapitana.
- Idziemy… - Mruknęła Nami, a wszyscy zgodnie jej przytaknęli i wybiegli z pomieszczenia.
To, co zastali na górze zmroziło im krew w żyłach. Chopper, nie wahając się ani chwili, pobiegł w stronę Sanjiego. Razem z nim udała się Robin, a Nami, Franky i Usopp pobiegli w stronę rozwścieczonego Luffy’ego.
Młody lekarz, gdy tylko znalazł się przy blondynie, zaczął sprawdzać czynności życiowe. Był przerażony, bo wokół było mnóstwo krwi, ale wyczuł tętno oraz nierówny oddech przyjaciela.
- Robin, uciskaj ranę… muszę powstrzymać krwawienie…musimy natychmiast znaleźć się na statku, potrzebuje krwi…w przeciwnym razie umrze.