W głębi serca
Przekroczyć granice
Młody
kucharz zaciągnął się papierosowym dymem i przytrzymał go w płucach, by
następnie wypuścić szary obłoczek na wolność. Na pozór wyglądał bardzo
spokojnie, doskonale maskował chaos, jaki panował aktualnie w jego głowie.
Nawet na sekundę nie spuszczał z oczu Zoro, który tylko czekał na odpowiedni
moment, by zaatakować. Wypuścił białą katanę z ręki, a ta z brzdękiem upadła na
posadzkę. Przecież nie była mu potrzebna w walce, a brak jakiekolwiek reakcji
glona na ten haniebny czyn dodatkowo go rozzłościł. W normalnej sytuacji…nawet
by mu jej nie pozwolił dotknąć. Niestety to, co tu się działo, nie było
normalne, jak ostatnio wszystko.
Poluzował
krawat, na szczęście załoga nie będzie musiała na to patrzeć. Nie miał złudzeń,
doskonale wiedział, że kobieta nie odesłała ich na statek, ale gdziekolwiek
teraz są…na pewno sobie poradzą. On teraz musi ujarzmić bestię i powstrzymać, nim
będzie zmuszony naprawdę zrobić mu krzywdę. W ostatniej chwili uchylił się
przed pierwszym ciosem, odginając się do tyłu, by uniknąć rozcięcia twarzy.
Zapowiadała się naprawdę intensywna walka.
Bez
chwili wytchnienia wymieniali się ciosami ku uciesze czarodziejki, która za
każdym razem, gdy obrywał, chichotała wariacko. Sanji musiał przyznać, że
pomimo tego, iż Zoro używał tylko jednego ostrza, walka wcale nie była łatwiejsza.
Ba, mógłby nawet przysiąc, że dwie katany jest łatwiej sparować niż tę jedną.
Uchylił się w bok o sekundę za późno, bo ostrze rozcięło koszulę na ramieniu,
lekko muskając jego skórę. Kurwa! Musi się skupić, bo przegra!
Patrzył,
jak Zoro przygląda się błyszczącemu ostrzu, na którego końcu spływają kropelki
krwi, i z lubieżnym uśmiechem na ustach zlizuje je, a w jego oczach płonie
jeszcze większa dzikość niż do tej pory. Sanji drgnął niespokojnie, co ona mu
zrobiła?
Złowieszczy
śmiech znów wypełnił pomieszczenie, mrożąc krew w żyłach.
-
Ale słodko! Wiedziałam, że jesteście wyjątkowi…i że dostarczycie mi tyle
rozrywki.
-
Cała przyjemność po mojej stronie, o piękna pani… - Sanji już chciał się jej
lekko skłonić, jest dżentelmenem, nie może przecież zapominać o obecności damy,
ale czyjeś kolano skutecznie mu pomogło, wbijając mu się w brzuch. To było
naprawdę głupie z jego strony, upadł na kolana i podparł się jedną ręką, by
całkiem nie upaść. Następny cios wymierzony w twarz nadszedł od razu, wyrzucając
go w powietrze tak, że upadł dopiero po drugiej stronie Sali. Jęknął cicho,
obracając się na bok, nie ma to, jak skopać kopacza. Bardzo bolesna ironia
losu, pomyślał i wypluwając zbierającą się krew w ustach, zaczął się podnosić.
Nie może tak po prostu przegrać, nie jest słabeuszem, a na pewno nie jest słabszy
od niego. To nie było możliwe…więc dlaczego nie potrafił zadać mu porządnego
ciosu. Zoro stał przed nim z kilkoma otarciami i patrzył z tym mordem w oczach,
kiedy on był nieźle sponiewierany i czuł się, jakby miał połamanych kilka
kości.
-
No nie powiesz mi chyba, że tylko na tyle cię stać? Czy po prostu chcesz
umrzeć? – Kobieta pojawiła się tuż obok niego, owiewając go chłodem.
-
To tylko rozgrzewka… - Mruknął, starając się coś wymyślić. Walczył z nim i
widział, jak walczy już tyle razy. Nigdy jeszcze nie widział u niego takiego
stylu. Choć zawsze był silny i agresywny jak rozwścieczony byk, to teraz jego
siła przechodziła ludzkie pojęcie.
-
Cudowny, prawda… - Srebrnowłosa zaśmiała się pieszczotliwie. – Jak te głupie
ludzkie uczucia potrafią zahamować czyjś rozwój…
Sanji
przełknął ślinę i wytarł krew spod nosa już i tak zniszczonym rękawem koszuli.
To było dokładnie to, brak jakichkolwiek zahamowań sprawiał, że ten tępy glon
był taki silny.
-
Chyba wolałem go jako leniwego tępaka… - Zaśmiał się słabo, powstrzymując
cięcie spodem swojego buta. Musi się ogarnąć i w końcu zacząć walczyć na
poważnie, bo inaczej nie wyjdzie stąd żywy. Zrobił kilka obrotów, ignorując ból
żeber, i przeszedł do ataku. Próbując przeanalizować całą wiedzę, jaką posiadał
na temat czarodziejki. Nie miał pojęcia, czy wyssanie z kogoś uczuć i emocji
jest w ogóle możliwe, ale pewne jest, że w jakiś sposób go kontroluje. Jeśli
jest użytkownikiem jakiegoś szatańskiego owocu, to musi mieć jakieś
ograniczenia. Musi być jakiś sposób, by wyrwać go z tego stanu...
-
Słyszysz mnie, tępaku?! – W końcu udało mu się zadać na tyle silny cios, by
zwalić przeciwnika z nóg. – Może zacząłbyś w końcu myśleć! – Popatrzył na białą
katanę, która leżała dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Mimowolnie pomyślał o
tym przedziwnym śnie i o Kunie stojącej po drugiej stronie linii. – Już
zapomniałeś, kim jesteś i do czego dążysz!?
Po
Sali rozchodził się szyderczy śmiech kobiety, wiedział, że jego słowa są
bezcelowe i że i tak nic tym nie osiągnie. Jednak nie potrafił się powstrzymać,
miał ochotę mu nawrzucać za to, co zrobił. Za to, że się poddał bez walki i za
te wszystkie głupie rzeczy, jakie ostatnio zrobił. Że nie potrafił podnieść się
po odrzuceniu, przecież coś takiego nie mogło go tak po prostu pokonać.
Zoro
szybko się pozbierał i jak rozwścieczony tygrys rzucił się na niego, w ogóle
nie zwracając uwagi na jego słowa. Kucharz znów z trudem odbijał jego szybkie
cięcia, ale tym razem nie szczędząc ciosów.
Pot
zmieszany z krwią spływał mu po twarzy, a oddech diametralnie przyśpieszył. Nie
potrafił powiedzieć, jak długo już trwała ta walka, ale wiedział, że nie
wytrzyma tak długo. Zoro wyglądał na równie zmęczonego, choć i tak był w
lepszym stanie. Był ciekaw, czy załoga była cała…tak bardzo chciałby ich
przeprosić…
Cios
nadszedł niespodziewanie. Moc, z jaką wbił się w ścianę, była tak silna, że
prawie stracił przytomność. Z bólu szumiało mu w głowie, a przeraźliwy wariacki
śmiech przeszywał jego ciało. Miał już tego dość, zaczarowane lustra, inne
światy, magiczne pocałunki i czarownice z piekła rodem… Dlaczego przytrafiają
się im takie absurdalne i niewytłumaczalne…nie…
Stanął
na równe nogi i z niedowierzaniem popatrzył na wściekłego Zoro. Brakowało tylko,
by zaniósł się wariackim śmiechem, bo to, co właśnie przyszło mu do głowy, było
irracjonalne. Przełknął ciężko ślinę, doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli
to zrobi, nie będzie już odwrotu, a jeśli się nie uda, to zapewne zginie…musi
podjąć decyzję, nie może wiecznie uciekać.
-
Wystarczy tego… - Kobieta ziewnęła i przeciągnęła się znużona. – Wykończ go, o
mój rycerzu…
Sanji
zrobił kilka koślawych kroków naprzód, teraz już nie było odwrotu. Wszystko
trwało zaledwie kilka sekund. Ból, jaki poczuł w momencie, w którym przeszyło
go ostrze, był niewyobrażalny, jednak nie mógł tego teraz spartolić, musiał
podejść bliżej. Zrobił krok do przodu, nabijając się bardziej na miecz, i
złapał oboma dłońmi twarz Marimo. Nie miał się nad czym zastanawiać, i tak
powoli tracił przytomność. Wbił usta w jego usta, resztką sił przyciągając go
jeszcze bliżej. Pocałunek nie był przyjemny, Sanji czuł tylko pot i własną krew
w ustach oraz coraz większy ból rozlewający się po ciele. Jednak szczerze
pragnął, by to się udało.
To
było jak sen i nie, dokładnie tak, jakby był i go nie było równocześnie.
Najgorsze, że to trwało i się nie kończyło. Nie było to złe uczucie, ale dobre
też nie było. Bardzo skomplikowane jak na niego, nie lubił komplikacji, wolał
jak wszystko było jasne i przejrzyste. Gdzie on właściwie był? Nic nie widział
ani nic nie czuł, ale jednak gdzieś musiał być? Istniał, prawda? Nie słyszał
żadnych dźwięków i chyba nie miał ciała…umarł? Ale kiedy? Nie pamiętał, by
walczył albo co ważniejsze umierał. W sumie mało co pamiętał, był tu sam? Może
ktoś też tu był…gdyby tylko miał ciało, mógłby kogoś zawołać, ale kogo? Kim
właściwie był? Myślałem o walce…więc jestem wojownikiem? Nie, jeszcze lepiej, szermierzem
o trzech mieczach. Tym właśnie jestem! Ale dlaczego jestem tu, zamiast być tam?
Wkurzająca sytuacja, która była niezmienna. Czas nie płynął, nie istniał,
chyba, więc stanął w miejscu? Czy to w ogóle możliwe? W końcu coś jednak się
zdarzyło. Wypełniło go przyjemne ciepło, które czuł całym sobą, w końcu był.
Stał
w dziwnej Sali, cały obolały. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie był i co się
działo. Słyszał czyjeś krzyki rozchodzące się po pomieszczeniu…chyba kobiece, a
na ustach co dziwne czuł metaliczny smak krwi, ale i coś więcej…papierosy…
Rozejrzał
się energicznie jak wyrwany z transu, pomieszczenie było w opłakanym stanie, a
na środku Sali z bólu zwijała się jakaś kobieta, chciał do niej podejść, jednak
zdał sobie sprawę, że u jego stóp też ktoś leży. Wszędzie było pełno krwi, a
twarz, na którą teraz Zoro patrzył, była biała jak śnieg. Zielonowłosy spojrzał
z przerażeniem na swoje zakrwawione dłonie i miecz, którego nie znał. To nie
była jego krew.
-
Nie…nie, nie, nie – Dłonie zaczęły mu drżeć, a czarny miecz z łoskotem
wylądował na podłodze. W tej samej chwili boczne drzwi otworzyły się z taką
siłą, że wypadły z zawiasów. Do Sali wpadł Luffy, wściekły jak szerszeń.
-
Gdzie jesteś, wredna Babo! – Zawył, dopiero po chwili zauważając szermierza. –
O Zoro, nic ci nie jest? Gdzie Sa… - Urwał, widząc nieprzytomnego kucharza na
podłodze całego we krwi.
Popatrzył
na kapitana, na którego twarzy malowała się furia. Coś krzyczał, ale Zoro nie
był w stanie zrozumieć, co właściwie się działo. Nie bronił się przed ciosem,
który wbił go w schody prowadzące na piętro, ani przed kolejną salwą
zasypujących go pięści.
-
Zostaw go, kretynie! On nie wie, co się dzieje! – Zoro usłyszał znajome krzyki
i chwilę później ciosy ustały. Zoro uchylił powieki i zobaczył, jak
rozwścieczonego kapitana trzyma zarówno Franky, jak i Usopp. –Zoro proszę,
powiedź, że to ty… - Nami pochyliła się nad nim, a coś mokrego skapnęło mu na
twarz.
-
Co z kukiem? - Szepnął i chciał się nieco podnieść, ale w dalszym ciągu
wściekły i siedzący na nim kapitan uniemożliwiał mu poruszanie się.
-
Nienawidzę was, półgłówki… - Mruknęła z wyraźną ulgą. – Chopper się nim
zajmuje…
-
Jak mogłeś! – Wrzeszczał Luffy, próbując się uwolnić.
-
Luffy, nic nie rozumiesz! Uspokój się! To nie Zoro! – Wrzeszczał Usopp,
obejmując kapitana za brzuch. Franky trzymał jego ręce.
-
Co?! To czemu nie mówicie od razu! Już nic nie rozumiem!
-
Zoro, co się stało? Gdzie Luna? – Nami zdzieliła kapitana pięścią w łeb, a
później pomogła mu się nieco unieść.
-
Nie wiem…nic nie pamiętam…teraz się obudziłem…
**
-
…idiotą! – Nami złapała się krat, ale nie dostrzegła już Sanjiego ani Zoro. –
Cudownie, Sunny to na pewno nie jest! Wredna jędza!!
-
Chyba zesłała nas do lochów…Luffy, uspokój się, to nic nie da. – Usopp poklepał
kapitana po ramieniu, by przestał się szamotać z zaczarowanymi kratami.
W
odpowiedzi słomiany zaczął żwawo gestykulować rękami i ruszać ustami, ale nie
wydobył się z nich żaden dźwięk.
-
Musimy się stąd wydostać…obudźcie Choppera. – Rudowłosa minęła ich i sama
podeszła do nieprzytomnej Robin. – Nie mam pojęcia, co ci zrobiła, ale musisz
się obudzić i to szybko… - Zaczęła nią lekko potrząsać i klepać po policzku, a
tuż za jej plecami Usopp z Luffym robili to samo lekarzowi, tylko znaczniej
mocniej.
-
Wiecie, że próbowaliście już wcześniej i nic to nie dało… - Franky zaczął się
rozglądać, ta dziwna laska całkowicie go rozbroiła, a do tego zostało mu tylko
pół butelki coli.
-
Jak masz lepszy pomysł, to wal śmiało… - Warknęła dziewczyna, załamując ręce. –
Mam złe przeczucia.
-
Jak my wszyscy… - Usopp zaczął przeszukiwać plecak Choppera, a kapitan właśnie
próbował włożyć mu palec do nosa, co nie dało żadnego rezultatu, ale bardzo go
rozśmieszyło. – Jakieś leki, bandaże, strzykawki… nie wiem, czy jakakolwiek z
tych rzeczy ich obudzi. – Snajper popatrzył na nagle poruszonego kapitana. –
Nie…nie wbijemy mu tej wielkiej igły w tyłek, idioto.
Mina
kapitana wyrażała ogromny zawód, był zdania, że to idealny pomysł na
przebudzenie towarzysza.
-
Mam pomysł! – Cieśla wyciągnął resztkę coli ze swojego schowka i podał Nami. –
Dawaj, niech wypije…
Żyłka
irytacji na czole nawigatorki zaczęła intensywnie pulsować, co zwiastowało
nagły wybuch.
-
Powaliło was do reszty!? Wiecie, że to poważna sprawa! Nie możemy tracić czasu
na pierdoły, tylko się stąd jak najszybciej wydostać! Oni liczą na naszą pomoc…
- Nami zaczęła żwawo wymachiwać otwartą butelką przed twarzą przyjaciółki, w
dalszym ciągu krzycząc. Była tak wściekła, że nawet nie zauważyła, gdy towarzyszka
odzyskała przytomność. – Nie wiemy, co ona zrobiła z Zoro, ale jeśli to, co tym
wszystkim innym ludziom, to Sanji ma poważne kłopoty! Dociera to do tych
waszych pustych łbów!? – Odwróciła się, by kolejny raz spoliczkować panią
archeolog i w końcu do niej dotarło. – Robin!
-
Proszę, zabierz mi to sprzed twarzy… - Nieprzyjemnie popatrzyła na płyn w
butelce, a później rozejrzała się. – Mniemam, że coś mnie ominęło…
Nami
z niedowierzaniem spojrzała na colę i na Franky’ego, a zaraz potem na
nieprzytomnego lekarza.
-
Kłujcie go w tyłek…
Kapitanowi
nie trzeba było dwa razy powtarzać, nie minęła nawet chwila, a już słyszeli
przeraźliwy wrzask Choppera rozchodzący się po pomieszczeniu.
-
Wybacz Choppi, nie mieliśmy innego wyjścia… - Jęczał Usopp, chowając się za
roześmianym kapitanem przed wściekłym reniferem.
-
Wiecie, jak to boli!! Dlaczego w ogóle dotykacie moich rzeczy bez pytania!?
-
To teraz nieważne…musimy rozwalić tę klatkę. Jakieś pomysły, Robin?
-
Nie widzę zamka, więc klucza pewnie też nie ma…niesamowite tworzywo, jeszcze
nigdy takiego nie spotkałam. Wygląda na niezwykle trwały materiał, pewnie
dodatkowo wzmocniony przez moce czarodziejki. Prawdopodobnie jedynie ona może
nas uwolnić, co grozi nam śmiercią z braku wody i pożywienia.
-
Nie na taką odpowiedź liczyłam… - Nami zwiesiła zawiedziona głowę.
-
Można też pokonać wiedźmę. Podejrzewam, że wtedy zaklęcie też przestanie
działać. – Kobieta dotknęła kolejny raz prętów z zafascynowaniem, a po chwili
włożyła dłoń w przestrzeń pomiędzy prętami, która była całkowicie pusta. –
Znalazłam słaby punkt, ta klatka nie jest przygotowana na kogoś z mocami… -
Popatrzyła wymownie na Nami, a później na Kapitana.
-
Boże, faktycznie! – Nami przyklasnęła w dłonie, jakby dostała właśnie
olśnienia. Złapała Kapitana i przyciągnęła do krat, przekładając mu dłoń między
prętami. – Na co czekasz? Przełaź, gumiaku!
Luffy
chciał zaprotestować, bo przestrzeń pomiędzy prętami była stanowczo zbyt mała,
by się mógł przez nią przecisnąć, ale nie mógł nic powiedzieć.
-
Ja ci pomogę, Nami! – Zawołał Chopper, gryząc już jedną ze swoich żółtych kulek
i przybierając ludzką postać.
-
Świetnie! Daj z siebie wszystko!
Kilka
uderzeń później…
-
Doskonale się spisałeś… - Robin poklepała małego renifera po czapce.
-
Daj spokój, głupolu… - Chopper zaczął dziwnie się wyginać, udając, że wcale się
nie cieszy z takich pochwał.
Nami
przewróciła oczami i popatrzyła na leżącego na podłodze kapitana po drugiej
stronie klatki.
-
Luffy, teraz idź i rozwal tę wredną babę, ale jeśli spotkasz na swojej drodze
Zoro, to uważaj, on nie jest teraz po naszej stronie, jakby się stawiał, to
walcz, ale pamiętaj, by… - Przewróciła oczami, bo Luffy zdążył wybiec, nim
dokończyła zdanie. - nie zrobić mu krzywdy, bo zapewne nie wie, co robi…
-
Czyli teraz pozostaje nam czekać? – Usopp westchnął zrezygnowany i usiadł na
podłodze. – Myślicie, że oni naprawdę walczą?
-
O to się boję…nie wiemy do końca, co zrobiła Zoro… - Nami też usiadła.
-
Jeśli jest pod kontrolą czarodziejki, będzie w stanie zabić kucharza bez
mrugnięcia okiem. – Robin rozwiała wszelkie wątpliwości swym pesymistycznym
stwierdzeniem. Po czym nastała nieprzyjemna cisza.
-
Myślicie, że Luffy wie, gdzie biec? – Dodał Franky, wprowadzając jeszcze
bardziej grobową atmosferę.
Nami
westchnęła i oparła się plecami o kraty, które dokładnie w tym samym momencie
zniknęły, sprawiając, że poleciała dalej.
-
Co jest!?
-
Klatka zniknęła! – Wrzasnął Usopp, podrywając się z podłogi. – Luffy’emu się
udało!
-
Nie… za szybko, nie zdążyłby jej pokonać… - Robin popatrzyła po wszystkich, a
gdzieś nad ich głowami rozległ się głuchy ryk wściekłego kapitana.
-
Idziemy… - Mruknęła Nami, a wszyscy zgodnie jej przytaknęli i wybiegli z
pomieszczenia.
To,
co zastali na górze zmroziło im krew w żyłach. Chopper, nie wahając się ani
chwili, pobiegł w stronę Sanjiego. Razem z nim udała się Robin, a Nami, Franky
i Usopp pobiegli w stronę rozwścieczonego Luffy’ego.
Młody
lekarz, gdy tylko znalazł się przy blondynie, zaczął sprawdzać czynności
życiowe. Był przerażony, bo wokół było mnóstwo krwi, ale wyczuł tętno oraz
nierówny oddech przyjaciela.
-
Robin, uciskaj ranę… muszę powstrzymać krwawienie…musimy natychmiast znaleźć się
na statku, potrzebuje krwi…w przeciwnym razie umrze.
Towarzyszu
OdpowiedzUsuńTYLKO SPROBUJ ZABOJAC SANJIEGO
TYLKO SPRÓBUJ
I NIE POZWALAM NA ZANIK PAMIĘCI BLONDASKA
HMPF:c
Jest!! (///▽///)
OdpowiedzUsuńTeraz, już po przeczytaniu i uderzeniu tego szczęścia gdy zobaczy się nowy rozdział... pozostaje już jedynie.. czekać na kolejny .____.
...ale
Warto ヾ(*´∀`*)ノ
Sandał! Nie umieraj!!!... Chwila moment... Nazwałam go Sandał?! Dobra, nie ważne, nie było tego. * Romantycznie tam było ^Δ^ Dalszej weny życzę. I na nowy rozdział czekam.
OdpowiedzUsuń