Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

13 kwietnia 2017

Świat Lustra

Cześć skarby:) 
No cóż z okazji zbliżających się świąt mam dla was mały prezent:).
Z specjalną dedykacją dla Arashi-chan, która musiała się uporać z poprawą. Oraz dla Ma-chan, która nie mogła się już doczekać:)
Oczywiście wszystkim wam życzę wesołych świąt, smacznego jajka, mokrego Sanjiego...Zoro...kogo tam chcecie:p i miłego czytania:)




W głębi serca
Świat lustra

Paring : Law/Lu
Część : 1/?




To było jak uderzenie gromu.
Pamiętał ten dzień doskonale. Gdy tylko go zobaczył, stało się coś nieoczekiwanego i cudownego.
Zakochał się, pierwszy raz w życiu poczuł, że brakuje mu tchu.
Zaśmiał się pod nosem. Jak to się stało, że poczuł miętę do takiego sztywniaka i jakim cudem ten sztywniak odwzajemnił jego uczucia?
Czarnowłosy młody chłopak otworzył lodówkę z cichym westchnieniem i roześmiał się, ujrzawszy zawartość. Lodówka po brzegi wypchana była starannie zapakowanym jedzeniem, na środku stała karteczka z napisem: „Nie zapomnij odgrzać przed zjedzeniem, idioto”.
Luffy pogładził się po brzuszku. Dzięki bogu miał przyjaciół, bo już by dawno zdechł z głodu. Nie miał pojęcia, jakim cudem Sanji znajdował czas, by jeszcze przyszykowywać mu tak przepyszne żarcie.
Młody chłopak wyciągnął jedno opakowanie z jedzeniem i zatrzasnął drzwi lodówki. Odruchowo popatrzył na kalendarz wiszący na ścianie.
-Rany...człowieku, nie ma cię już pół roku...

**

- Dobrze, rozumiem wszystko prócz jednej rzeczy... - Luffy wszedł razem z Sanjim do gabinetu, w którym mieli poczekać na lekarza. - Czemu się tak wściekasz na Zoro?
- Daj już spokój...możemy przestać o tym gadać? Jakbyś nie zauważył, to jesteśmy w miejscu publicznym...
- No i co z tego? Ty się wstydzisz, że jesteś gejem?
- Nie jestem żadnym gejem...
Luffy zamrugał, nie rozumiejąc zachowania przyjaciela, i nie zważając na otwierane drzwi, skrzyżował ręce na piersi.
- Nie rozumiem, przecież jesteś i sypiasz z facetem.
- Zamknij się, idioto!- Syknął Sanji, lekko się czerwieniąc. Do gabinetu właśnie wszedł lekarz i podszedł do młodych chłopców.
Luffy na początku nie zwrócił na niego uwagi, dalej zły na przyjaciela za wygadywanie totalnych idiotyzmów. Dopiero gdy lekarz się odezwał, chłopak popatrzył na niego i chyba pierwszy raz w życiu zapomniał języka w gębie.

- Nazywam się Trafalgar Law i dziś będę twoim lekarzem... - Młody doktor wyminął czarnowłosego chłopaka i stanął przed pacjentem. - Czy mogę zapytać, jak to się stało? - Spytał zmęczonym głosem, odsłaniając i przyglądając się twarzy przystojnego blondyna, która była teraz lekko opuchnięta i pokryta zaschniętą już krwią.
- Przewróciłem się... - Odpowiedział szybko Sanji, nim Luffy zdążył cokolwiek powiedzieć, nie chciał narobić staruchowi jeszcze więcej problemów.
- Rozumiem. - Law od razu wiedział, że chłopak kłamie, ale nie miał ochoty drążyć tematu. Dokładnie obejrzał ranę. – Trzeba będzie założyć kilka szwów. Jak się czujesz? Jakieś dolegliwości?
- Kręciło mi się w głowie i było niedobrze... - Powiedział Sanji i popatrzył na przyjaciela, bo ta cisza wydała mu się dziwnie podejrzana.
- Wymiotowałeś? - Law powiódł za zdziwionym wzrokiem pacjenta i napotkał czarne błyszczące spojrzenie, które pochłaniało go całego.
- Luffy, co ty znowu odwalasz? Tyle razy ci mówiłem, że nie wolno się tak gapić na ludzi...
- Cicho. - Luffy uciszył go machnięciem ręki i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Właśnie się zakochuję, a ty wszystko psujesz...
Sanji zamrugał gwałtownie, mając nadzieję, że się przesłyszał. Zerknął na lekarza, który również wydawał się zaskoczony.
- To jak, umówisz się ze mną…Trao? Bo ja bardzo chętnie zostanę twoim chłopakiem. - Uśmiechał się wesoło.
Law odchrząknął, otrząsając się z tego, co właśnie usłyszał. Ten chłopak albo stroił sobie żarty, albo był naprawdę bezpośredni.
- Idioto, uspokój się! - Sanji warknął i kopnął stojącego obok niego młodszego chłopaka w nogę.
- Spokojnie, nic się nie stało. - Law uśmiechnął się łagodnie i zaczął szykować potrzebne mu narzędzia, odwracając się do pacjenta i jego kolegi tyłem.
- Przepraszam za niego... - Zaczął Sanji, ale młodszy znowu mu przerwał.
- Nie przepraszaj za mnie, przecież nie powiedziałem nic złego. - Luffy podszedł do wysokiego mężczyzny i popatrzył na niego błyszczącymi oczami. - Jestem Monkey D. Luffy i właśnie postanowiłem, że spędzę z tobą mój pierwszy raz!
- Luffy!
Law popatrzył na niego zaskoczony, a uszy lekko go zapiekły. Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz, nigdy nie spotkał tak bezpośredniej osoby.
- Jestem bardzo giętki i chyba jestem w stanie zrobić wszystko w łóżku. Słyszałem, że lekarze są bardzo zboczeni i mają dziwne pomysły... – Zlustrował go z góry do dołu. – Wyglądasz bardzo młodo, nie jesteś chyba dużo starszy od nas…Jutro pracujesz? Możemy pójść razem do Zoo…
- Dość! - Sanji wstał i łapiąc Luffy’ego za ramię, wyrzucił go za drzwi. - Poczekaj na korytarzu, zanim nas stąd wyrzucą i już do końca spalę się ze wstydu, imbecylu. - Zatrzasnął mu drzwi przed nosem, nim zdążył mu odpowiedzieć. Szybko wrócił na poprzednie miejsce, nie patrząc w oczy lekarzowi.
- Dość nietypowy chłopak...przyjaciel? - Law postawił tackę z przyrządami i zaczął oczyszczać ranę.
- Niestety... Bardzo pana doktora przepraszam, on nie wie, czym są granice...
- Możesz mi mówić Law... W karcie jest wpisane, że masz 17 lat, więc naprawdę nie jestem dużo starszy. Jestem tylko stażystą i nie przepraszaj… - Uśmiechnął się pod nosem. - To była najciekawsza osoba, jaką dzisiaj spotkałem, a możesz mi wierzyć, że miewamy tu przeróżnych dziwaków.
Sanji uśmiechnął się słabo, miał dość wrażeń na jeden dzień. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i położyć się spać.
- Zdajesz sobie sprawę… - Law podał mu znieczulenie miejscowe i jeszcze raz rzucił okiem na ranę, jego uwagę na chwilę przykuły śmiesznie zakręcone brwi. – Że będę musiał zawiadomić twoich rodziców bądź opiekuna…

Luffy czekał, aż drzwi gabinetu się otworzą i w końcu stamtąd wyjdą. Nie rozumiał, dlaczego Sanji go wywalił, przecież nie zrobił nic nieprzyzwoitego.
Klamka się poruszyła, a chłopak natychmiast się poderwał na równe nogi. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy wyszedł tylko jego blond przyjaciel.
- Czemu jesteś sam? Gdzie Trao?
- Wyszedł drugimi drzwiami, imbecylu.... - Szepnął rozeźlony. - Już kompletnie ci na mózg padło? Żeby zarywać do lekarza takimi tekstami? Przecież ty kretynie jesteś jeszcze niepełnoletni, do reszty cię pogięło?
Luffy zamrugał, a zaraz potem został pociągnięty do wyjścia.
- Moja wina, że trafiła mnie strzała Amora?!
- Matko kochana, zamknij się już!

**

Luffy stanął przed drzwiami piętrowego domu i bez wahania zadzwonił do drzwi, cierpliwie czekając, aż ktoś otworzy. Czekał dłuższą chwilę i zadzwonił jeszcze raz, teraz niecierpliwiąc się bardziej.
- Rany, mogłem sprawdzić, czy pracuje...i co teraz? - Rozejrzał się dookoła i zaczął obchodzić dom, pogwizdując cicho. Z tyłu domu zobaczył lekko uchylone okno i uśmiechnął się wesoło. - No to zrobimy mu niespodziankę...

Już po chwili chłopak wślizgnął się do domu. Całe szczęście jako dziecko był rozrabiaką i starszy brat nauczył go tego i owego. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a brzuch głośno mu zaburczał, dopominając się jedzenia.
- No to trzeba znaleźć kuchnię.
Po wyjedzeniu połowy zawartości lodówki zaczął rozglądać się po mieszkaniu, było bardzo...nudne. Przeciągnął się leniwie i wskoczył na pierwszy schodek prowadzący na górę.
- No To Idziemy Do Sypialni... - Zaśmiał się, czuł się jak złotowłosa myszkująca po domku misiów. Miał nadzieję, że jego drugi brat nigdy się nie dowie, że włamał się do tego domu. Zwłaszcza że to dzięki niemu zdobył ten adres. Poczuł nagły napływ adrenaliny, no właśnie – włamał się.
Zaczął otwierać każde drzwi, póki nie ukazała mu się wielka sypialnia z podwójnym łóżkiem. Luffy bez wahania wskoczył na nie ze śmiechem i zatonął w miękkiej pościeli.

Law potarł zaspane oczy, bo nie był pewny, czy dobrze widzi. Teraz ten bałagan w kuchni miał sens, po prostu miał nieproszonego gościa, który pochrapywał w jego łóżku.
Odchrząknął głośno, mając nadzieję, że chłopak się obudzi. Doskonale go pamiętał, kilka dni wcześniej poznali się w szpitalu, kiedy przyszedł ze swoim pobitym przyjacielem. Ale skąd on znał jego adres i na litość boską, dlaczego spał w jego łóżku?
- Ej dzieciaku, obudź się!- Law trącił go lekko w bok, w końcu chłopak otworzył zaspane oczy i popatrzył na niego.
- Jestem głodny...- Luffy przeciągnął się. – Wiesz, skarbie, że nie masz telewizora w domu? - Law skrzywił się, co ten dzieciak sobie w ogóle wyobrażał.
- Ty tak na serio? Nie boisz się, że wezwałem policję?
- Naprawdę jestem głodny...po co policję?
- Może dlatego, że włamałeś się do mojego mieszkania? Wiesz dzieciaku, wracaj do domu i nie zawracaj mi więcej głowy...
- Nie jestem dzieckiem! - Luffy skrzyżował ręce na piersi i zrobił nadąsaną minę.
- Nie jesteś nawet pełnoletni... Znajdź sobie kogoś w swoim wieku i jemu włamuj się do domu...a teraz spadaj, zanim naprawdę wezwę gliny. - Law popatrzył na niego gniewnie, ale chłopak znów uśmiechał się wesoło w ogóle niezrażony.
- Nie zrobiłbyś tego… - Młodszy wstał, utrzymując równowagę na miękkim materacu i popatrzył na zaspaną twarz lekarza. - Ale wiesz...kocham cię. - Zaśmiał się. - I jak już się wyśpisz, możemy iść na tę randkę, chyba że wolisz najpierw seks… - Luffy zaczął rozpinać swoją koszulę, w brzuchu czuł motyle, co tylko potęgowało jego silne odczucia. Przy Trao naprawdę miał ochotę robić wszystko, nawet takie rzeczy, o których w życiu by się po sobie nie spodziewał. Na przykład…zjeść razem jedne lody…co było naprawdę dziwne, bo nienawidził dzielić się jedzeniem, a zwłaszcza lodami. – A później randkę… - Zamyślił się, rozpinając po kolei guziki swojej koszuli. Sanji zawsze mówił, że seks i pocałunki są naprawdę fajne.
Law wytrzeszczył na niego oczy i zaczerwienił się. Naprawdę musiał być zmęczony i wyposzczony, by tak żywo reagować na zaczepki jakiegoś dzieciaka.
- Nie rozbieraj się... - Złapał go za rękę i wyprowadził z sypialni.
- Ale w ubraniu będzie niewygodnie... Gdzie idziemy?
Law ciągnął go już po schodach na dół, a zaraz potem wyrzucił za frontowe drzwi.
- Wracaj do domu i nie nachodź mnie więcej... - Law zatrzasnął drzwi i westchnął, myśląc co to właściwie za koleś.

Trafalgar przeciągnął się, szukając źródła hałasu, czyli upierdliwie dzwoniącego budzika.
- Trao, błagam, wyłącz to, jest przecież tak wcześnie... - Jęknął Luffy, chowając głowę pod poduszkę.
Starszy mężczyzna znalazł budzik i wyłączył, odpowiadając jedynie mruknięciem. Tylko chwilę trwało, by doszło do niego, że ma lokatora w łóżku. Poderwał się, stając na równe nogi i mierząc ciało chłopaka zakopane pod jego pościelą i głową wepchniętą pod poduszkę.
- Ja pierdolę, co ty tu robisz, dzieciaku?! Chcesz, żebym dostał zawału!?
Patrzył, jak chłopak leniwie wypełza i siada, dalej mając zamknięte oczy i uroczo rozczochrane włosy.
- Czemu krzyczysz? Jestem głodny... - Mówiąc to, padł z powrotem na łóżko i usnął z wypiętym tyłkiem.
Law zamarł, ten dzieciak naprawdę był szalony. Włamał się do jego domu już drugi raz i bez skrępowania wlazł mu do łóżka w samej koszulce i gatkach w... Mężczyzna obszedł i przyjrzał się, prawie wybuchając śmiechem...słomiane kapelusze.
- I co ja mam z tobą zrobić? - Nigdy nie spotkał takiej osoby, musiał przyznać, że był zaintrygowany czarnowłosym i jego uporem, ale nie na tyle, by zapomnieć, ile ma lat. Wiedział, że musi go do siebie zrazić, a z zasady pies, który dużo szczeka, nie gryzie...
Law klęknął na łóżku tuż za wypiętym chłopakiem i z perfidnym uśmiechem trzasnął go z otwartej dłoni w tyłek tak, że czarnowłosy podskoczył ze zdziwienia i zleciał z łóżka z drugiej strony.
- Dlaczego mnie bijesz?! - Jęknął z wyrzutem, podnosząc się z podłogi i głaszcząc się po tyłku.
- Sam mówiłeś, że lekarze to zboczeńcy. Może lubię na ostro...? - Law obserwował chłopaka, który jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Ucieszył się w myślach, gratulując sobie pomysłowości o tak wczesnej godzinie.
- No okej...jak to cię kręci, to w porządku, ale chodzę jeszcze do szkoły, więc nie mogę mieć siniaków w widocznych miejscach... - I jak gdyby nigdy nic wskoczył z powrotem na łóżko.
- Czy ty uderzyłeś się w głowę, jak byłeś dzieckiem? - Law wstał, całkowicie zmieszany zachowaniem chłopaka. - Ubieraj się, zawiozę cię do domu...

Law szedł po schodach za chłopakiem, krytycznie zerkając na jego strój, zaczynając od butów, jeśli w ogóle można je tak nazwać, kończąc na słomianym kapeluszu, zdobiącym jego głowę. Nie potrafił zrozumieć, jak rodzice mogli go w takim stroju wypuszczać z domu. I co on w ogóle im powie?
Luffy zatrzymał się w końcu i wpadł do jakiegoś mieszkania, drzwi nie były zamknięte na klucz.
- Wróciłem! - Zawołał wesoło chłopak, a Law wszedł cicho za nim, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać.
- Gdzieś ty kurwa się podziewał, gówniany imbecylu!? Obiecuję, że jak tylko Sabo wróci albo Ace znajdzie mieszkanie zamiast akademika, to wykopię cię stąd na zbity pysk! Niech twoi bracia się o ciebie martwią...
Law popatrzył jak zza rogu wyłania się blond czupryna i zastyga na jego widok, a zaraz potem patrzy na młodszego chłopaka.
- Coś ty znowu wymyślił?
- Jestem głodny, nie dał mi śniadania...
Law poczuł się idiotycznie, słysząc oskarżycielski ton czarnowłosego. Ostatni raz zgodził się kogoś zastąpić na urazówce, tam chyba trafiają same świry.
- Twój kolega dwukrotnie włamał mi się do domu... - Zaczął Law, a zza rogu wyszedł jeszcze jeden mężczyzna o zielonych włosach ubrany tylko w bokserki. – Myślę, że ktoś powinien nad nim zapanować…
Zoro zlustrował przybysza obojętnie, a jego wzrok zatrzymał się na wytatuowanych dłoniach.
- Stary, współczuję ci, ale od tego upierdliwca nie da się uwolnić... - Popatrzył znacząco na Luffy’ego. - My już próbujemy od kilku lat...
- Ej! To nieprawda!- Chłopak nadymał buzię, obrażony. - Przecież mnie kochacie!
Sanji pokręcił zażenowany głową i wygonił chłopaków do kuchni, gdzie od razu zaczęli się zajadać śniadaniem.
- Przepraszam cię najmocniej, nad nim nie da się zapanować, a on naprawdę nie wie, czym są…
- Granice czy strefa intymna? - Law uśmiechnął się słabo. - Niech lepiej uważa, bo jak będzie taki nachalny, to mogę zapomnieć, co to opanowanie... A teraz wybaczcie, ale śpieszy mi się na dyżur... - Mężczyzna pożegnał się i pośpiesznie wyszedł z tego domu wariatów.

**

Law rozejrzał się po domu. Trochę się tu zmieniło, odkąd słomiany głupek przyszedł do niego po raz pierwszy dwa miesiące temu. Zerknął na stojący w salonie telewizor, ten chłopak był jak zaraza, na którą nie ma lekarstwa, a która opanowuje szybko i bezlitośnie.
Młody lekarz wszedł do kuchni i wyciągnął z lodówki wodę, napił się od razu. Musiał przyznać sam przed sobą, że coraz trudniej było mu opierać się zalotnemu chłopakowi, który bardzo zabiegał o jego zainteresowanie i tak bezpośrednio mówił, czego chce, a zazwyczaj chodziło o jedzenie. Niestety kończyły mu się pomysły na pozbycie się tego irytującego typka, ale musiał przyznać, na szczęście tylko przed sobą, że towarzystwo chłopaka stawało się coraz przyjemniejsze.
Czarnowłosy popatrzył na zegar wiszący w kuchni, dochodziła trzecia. Dzień ciągnął mu się nieubłaganie, w pracy wymusili na nim wolne, ponieważ sporo przekroczył liczbę godzin.
- Może po prostu posprzątam…ten dzieciak zostawia po sobie nieokiełznany chaos.
Drzwi lekko skrzypnęły i do domu wszedł chłopak, wesoło pogwizdując. Od razu skierował się do kuchni, gdzie został miło zaskoczony.
- Masz wolny dzień? Czemu nie powiedziałeś? - Luffy puścił plecak na podłogę i podbiegł się przywitać, ale został chłodno odsunięty.
- Bo to nie twoja sprawa... - Law zlustrował go i niechlujnie założony mundurek. - Czemu wróciłeś prosto ze szkoły tutaj?
- A gdzie miałem wrócić? - Luffy zamrugał, nie rozumiejąc.
- Czy mnie przypadkiem coś nie ominęło? Czy ty się tu wprowadziłeś?
Luffy zaśmiał się wesoło i wskoczył na blat stołu, zerkając niewinnie na ukochanego.
- Jakieś dwa tygodnie...Mówiłem, że Sanji i Zoro strasznie się kłócą i nie chcę się im narzucać...
- Ty naprawdę jesteś niepoprawny...nie przyszło ci do głowy, że powinieneś spytać mnie o zgodę, nim odwalisz numer z przeprowadzką?
- Przecież nie masz nic przeciwko... i jak chcesz, możesz mnie teraz pocałować...
- Tyle razy ci mówiłem, że nie jestem twoim chłopakiem i nie zamierzam nic z tobą robić...
- Dlaczego? Ja cię kocham i bardzo chciałbym robić z tobą różne rzeczy… - Burczenie w brzuchu. – Ale najpierw muszę coś zjeść.
Law skrzywił się, ten chłopak doprowadzał go do szaleństwa, mówił o miłości tak otwarcie i odważnie, a prawie nic o nim nie wiedział. Nawet kilkakrotne próby spławienia go tekstami na temat tego, że może być zwyrodniałym zboczeńcem albo mordercą go nie odstraszały.
- Przecież powiedziałem ci... - Law popatrzył chłopakowi prosto w oczy, czekając, aż dokończy zdanie. - Postanowiłem, że będziesz moim pierwszym...
Luffy nie spuszczał z niego wzroku, czekając na reakcję ukochanego. Jeszcze nigdy niczego tak w życiu nie pragnął, jak być blisko tego człowieka, ale czekanie go męczyło.
Rozsunął nieco nogi i wyciągnął ręce, by zachęcić drugiego mężczyznę do zbliżenia się, jednak ten nie zareagował.
- Przestań się wydurniać i idź do domu, mały napaleńcu... - Law zmrużył lekko oczy, robiąc groźną minę i siłą woli powstrzymując ciało przed zrobieniem kroku naprzód. – Czy twoi rodzice albo bracia wiedzą, co ty odwalasz? Nikt nigdy ci nie powiedział, że bycie takim nachalnym i męczącym głupkiem jest irytujące? Ciągle gadasz o miłości, a nic o mnie nie wiesz. Naprawdę uważasz to za coś normalnego? 
Nachodzisz mnie w domu, nieproszony, włazisz mi do łóżka i łazienki. Myślę, że powinieneś iść się leczyć, bo z twoją psychiką jest coś nie tak.
A teraz zabieraj swoje graty i wypad z mojego domu, bo naprawdę wezwę policję…co powinienem zrobić już dawno! – Law był wściekły, uważał się za spokojnego człowieka, ale przy tym chłopaku wysiadał. Kto normalny robi takie rzeczy? Wyznaje miłość nieznajomemu przy pierwszym spotkaniu…nachodzi go w domu i w łóżku…i wprowadza się… Popatrzył na młodszego, bo brak odpowiedzi był czymś nowym.
- Nie mam rodziców, a o tym, że jestem do przesady bezpośredni, mówiono mi wiele razy…shishishi…najczęściej chyba Sanji – Czarnowłosy uśmiechnął się wesoło i zeskoczył ze stołu. - Wiem, jak masz na imię, gdzie mieszkasz i gdzie pracujesz, że jesteś cichy i nie wszystkie zasady ci opowiadają. Udajesz, że jesteś niesympatyczny, chociaż jesteś miły, unikasz kłopotów i nie mieszasz się w problemy innych, bo pewnie cię nie interesują. – Monkey mówił powoli i pewnie, by przypadkiem niczego nie pominąć w swojej wypowiedzi. – Chyba nie lubisz chleba, za to na pewno lubisz wygodę, bo łóżko i kanapa są miękkie jak…futerko misia polarnego? – Chłopak podrapał się po głowie, dziwne skojarzenie, ale to była jedyna rzecz, jaka przyszła mu teraz na myśl. Stanął przed Lawem i uniósł głowę, by spojrzeć mu w twarz. – Może nie jestem normalny, ale co z tego? Przecież zakochani robią różne głupstwa. – Skrzyżował ręce na piersi. – I dobrze wiesz, że jakbyś chciał, już dawno zadzwoniłbyś na policję, ale nie chcesz, bo…też mnie lubisz…
- Za dużo gadasz… - Lekarzowi zrobiło się głupio, mógł wcześniej wywnioskować, że chłopak nie posiada normalnej rodziny. Jednak nie dał tego po sobie poznać, stojąc naprzeciwko czarnowłosego. Był zaskoczony ilością posiadanej wiedzy, jaką dysponował na jego temat. Dwa miesiące musiały jednak zrobić swoje…czyli co? Naprawdę mu zależy? – I to, co powiedziałeś nie sprawi, że zmienię zdanie…

- No dobrze... - Młody chłopak westchnął, przerywając starszemu. Domyślał się, do czego zmierza. - Daj mi jeden pocałunek. Jak ci się nie spodoba, to obiecuję, że sobie pójdę...i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - Luffy patrzył mu prosto w oczy, miał nadzieję, że postawienie wszystkiego na jedną kartę wyjdzie mu na dobre. Zazwyczaj ta metoda skutkowała, więc nie było się czym przejmować.
- I ja mam ci uwierzyć? - Law objął go kpiącym spojrzeniem.
- Ja zawsze dotrzymuję słowa. - Luffy wyszczerzył się. - A przyjaciele twierdzą, że nie potrafię kłamać, więc jak mówię, że sobie pójdę, to sobie pójdę.
- Więc jak mi się nie spodoba pocałunek, to już więcej tu nie wrócisz?- Starszy chłopak nie dowierzał, że ktoś tak upierdliwy po dwóch miesiącach nachodzenia go w domu i pracy, ot tak, da sobie spokój.
- Dokładnie tak...ale wiesz... - Uśmiechnął się łobuzersko. - Zdradzę ci tajemnicę. - Przyciszył głos, uśmiechając się tajemniczo i patrząc na ukochanego błyszczącymi oczami. - Nie ma nawet takiej opcji, że ci się nie spodoba.

Law uniósł brew. Tak, mógł się prędzej czy później spodziewać takiego tekstu. Nachylił się do chłopaka, opierając ręce na jego ramionach.
- Skąd ta pewność, chłopcze w słomkowym kapeluszu?
- Bo to przecież ja... - Szepnął mu w usta, dosłownie zapominając, jak się oddycha. Bliskość drugiego mężczyzny oszołomiła go tak bardzo, że nogi w kolanach ugięły się lekko. Tak bardzo chciał skosztować ust lekarza i zatopić się w nich bez pamięci zwłaszcza teraz, kiedy były tak blisko, ale nie mógł. Równie mocno chciałby, żeby ten pierwszy krok zrobił Trao, wtedy będzie mógł mu się oddać całkowicie, wiedząc, że jego wybór okazał się jak najbardziej słuszny, więc czekał.
- Jesteś niepoprawny... - Lekarz przełknął ciężko ślinę, pierwszy raz od dawna nie wiedział, co zrobić. Już nieraz był z mężczyzną czy kobietą, ale te znajomości kończyły się po upojnej nocy lub, jeśli ktoś spodobał mu się wyjątkowo bardzo, po kilku spotkaniach. Jeszcze nigdy nie musiał spławiać tak upierdliwego chłopaka.
Nachylił się jeszcze bardziej i pocałował młodszego mężczyznę w usta, czując przyjemne mrowienie w stopach. Nie przypuszczał, że jego usta będą tak miękkie.
Luffy jęknął, niemal od razu odwzajemniając tę wyczekaną pieszczotę. Przymknął powieki i rozchylił lekko usta, by partner pogłębił pocałunek, wsuwając mu język do ust i pieszcząc go zmysłowo.
Law przez cały czas obserwował chłopaka, całując go czule. Chciał go objąć, ale zamiast tego odsunął się, a do jego uszu dobiegł jęk rozczarowania.
- A teraz idź....- Lekarz patrzył na niego obojętnie, wiedział, że tak będzie najlepiej dla nich obu.
- Słucham? - Luffy zamrugał kilkakrotnie, nie rozumiejąc, co właściwie się stało. Jak mogło mu się nie podobać? Przecież on jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak cudownie.
- Przykro mi, ale nie ma w tobie nic wyjątkowego, daj mi spokój i wracaj do domu... - Law cofnął się jeszcze bardziej, by chłopak mógł spokojnie opuścić kuchnię.
Luffy spuścił wzrok, jeszcze nigdy nie czuł się tak źle, jak teraz, a całe szczęście sprzed kilku chwil zniknęło.
- No to pa... – Mruknął smętnie i wyszedł, nie zabierając niczego.

**
Wysoki mężczyzna stanął przed drzwiami do mieszkania i sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego tu jest. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktów. Mianowicie po tygodniu nieobecności jego małego prześladowcy z własnej woli przyszedł sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Chociaż sam doprowadził do tego, że chłopak przestał przychodzić . Przeczesał dłonią włosy, patrząc na mały biały guziczek. To było krępujące i nie na miejscu, wiedział to, ale i tak wcisnął dzwonek do drzwi. Przełknął ciężko ślinę, czekając na jakikolwiek odzew po drugiej stronie. Po tym dwumiesięcznym tajfunie jego dom wydawał się pusty, pomimo walających się gratów, które zostawił Luffy.  Nie chciał tego przyznać, ale brakowało mu tej uśmiechniętej gęby, która siedziała na kanapie i oglądała tv, gdy on wracał zmęczony po dyżurze.  Albo porannych jęków, gdy budzik zaczął dzwonić o „nieludzkiej godzinie”, a on budził się, widząc zakopanego chłopaka w swojej pościeli i nie potrafił dowierzyć jego uporowi. Bo każdy wieczór kończył się prawie tak samo, kazał mu spać na dole albo wynosić się do domu. Oczywiście ani razu go nie posłuchał, co irytowało go okropnie, no bo przecież…takie miłostki nie są dla niego, zwłaszcza z kimś tak radosnym jak słomiany dzieciak.
W końcu Law usłyszał szczęk zamka i drzwi się otworzyły, stał w nich zielonowłosy chłopak, ten sam, który zaprezentował mu się w samych bokserkach, gdy był tu pierwszy raz i o którym Luffy dużo opowiadał, gdy czasami zdarzyło mu się usiąść obok niego na kanapie.
- Cześć, czy jest może Luffy…?  - Lekarz obserwował konsternację na twarzy chłopaka, nie dowierzając, że trwa ona tak długo, niemal jakby czas się zatrzymał.
- A czy on nie mieszka teraz z tobą? – Zoro otworzył szerzej drzwi, teraz miał pewność, że to ten gościu, w którym zakochała się ta rozwrzeszczana małpa. Ale co on tu robił? Luffy ostatnio mało się pokazywał, ale wszyscy zgodnie uznali, że pewnie jego pierwsza miłość przestała być platoniczna…
- Nie mieszka…znaczy mieszkał, ale ja dowiedziałem się dopiero tydzień temu…
- Dziwna z was para… - Zoro uniósł brew. – Ale co go szukasz tutaj, jak mieszka z tobą?
- Nie mieszka… - Mruknął poirytowany. – Chciałem, by przestał mnie nachodzić…i przestał, ale zostawił wszystkie swoje rzeczy….niech je zabierze. – Popatrzył na twarz zielonowłosego, znów ta głęboka konsternacja, chyba przekazał mu za dużo informacji.
- Czekaj…nie widziałeś swojego chłopaka od tygodnia i dopiero teraz przychodzisz ?
- To nie jest mój chłopak, raczej powiedziałbym, że prześladowca… - Już żałował, że postanowił tu przyjść. Chłopak patrzył na niego poważnie i Law musiał przyznać, że wygląda naprawdę groźnie.
- Właź… - Zoro wszedł do mieszkania, zostawiając drzwi otwarte. Całe szczęście, że nie było Sanjiego, bo gdyby usłyszał, że ten mały kretyn nie pojawił się nigdzie od tygodnia…nie rozumiał, dlaczego blondyn brał za niego taką odpowiedzialność. Rozumiał przyjaźń i te sprawy, zwłaszcza że znali się dużo dłużej niż z nim, ale przecież Luffy miał aż dwóch starszych braci i dziadka…

Law z lekką obawą wszedł do mieszkania za zielonowłosym, naprawdę nie wiedział czego się spodziewać. Ale na szczęście jedyne co zobaczył to jak chłopak stoi na środku salonu i tępo wpatruje się w ścianę. Naprawdę czy wszyscy znajomi tego małego szaleńca są tacy…poza marginesem?
- Wiesz, jak wróci, to przekaż mu, że niech nie będzie idiotą i zabierze swoje rzeczy…
- Nie było go u nas, wczoraj był tutaj jego brat, który też nie widział go już jakiś czas, a Usopp twierdził, że od tygodnia nie pokazał się w szkole…- Skrzyżował ręce na umięśnionym torsie. -  Coś ty mu zrobił?
Lawa zatkało. Czyli co, widział go jako ostatni, gdy wywalał go z domu i chłopak tak po prostu zniknął? Nikt się nie zdziwił, że go nie ma?
- Nie zdziwiło was, że się nie pokazuje nawet w szkole? Przecież to dzieciak, ile ma lat? Piętnaście?
- To Luffy…a poza tym myśleliśmy, że jest u ciebie… - Zoro podrapał się po głowie. To było nawet trochę niepokojące, zważając na to, że tylko jedno miejsce, gdzie mógłby teraz być, przychodziło mu do głowy.
- Nie możesz do niego zadzwonić?
- Nie ma telefonu…nie umie ich używać…
Law zamrugał, to było naprawdę niewiarygodne. Jak to możliwe, że w tych czasach ktoś nie umiał posługiwać się telefonem? I co to w ogóle za odpowiedź, że to Luffy?
- Poważnie, czyli zniknął i nie ma z nim kontaktu… - Law zagryzł wargę, nie był optymistą i dobrze wiedział, że jeśli ktoś tak po prostu znika, to albo zrobił coś durnego, albo stało się coś złego.
- Myślę, że jest u dziadka…ale poważnie musiało mu odbić, że pojechał tam z własnej woli… - Zoro wyciągnął kartkę, coś na niej zapisując.– Nie mam innego pomysłu, gdzie byś mógł go poszukać…tu masz adres. – Zielonowłosy wyciągnął rękę w jego stronę.
- Naprawdę żadnego innego pomysłu? – Law popatrzył na niego chłodno, on miał mnóstwo pomysłów, gdzie mógłby poszukać dzieciaka…szpital, kostnica… martwego gdzieś w rowie lub pod mostem. – I niby mam tam pojechać…
- W końcu to ty szukasz swojego chłopaka a nie ja… - Zakpił, uśmiechając się złośliwie.
- To nie mój chłopak… - Lekarz patrzył na mały kawałek papieru.
- Ta, bo każdy szuka swojego prześladowcy… - Znów prychnął. – Niby starszy od nas, a i tak głupi, zabierasz ten adres czy nie? Nie mam zamiaru tak stać pół dnia i czekać, aż się zastanowisz, czy ci zależy czy nie…
Law skrzywił się, bardzo nie podobał mu się wyraz twarzy zielonowłosego mięśniaka, przecież to oczywiste, że się zdziwił zniknięciem upierdliwego dzieciaka, to wcale nie znaczyło, że się w nim zakochał. Po chwili namysłu wyciągnął dłoń i z lekkim zażenowaniem zabrał małą karteczkę.
- Dzięki…
- Spoko, jak już go sprowadzisz i się pogodzicie, wpadnijcie napić się piwa… - Zoro przeciągnął się, siadając na kanapie. Zastanawiał się, czy powinien uprzedzić faceta, że dziadek Luffy’ego jest emerytowanym wojskowym.
Law westchnął zrezygnowany. Naprawdę, w co on się wpakował? Rzucił krótkie cześć na pożegnanie i wyszedł z mieszkania, zatrzymał się na korytarzu i popatrzył na wypisany adres. Naprawdę upadł tak nisko? Pojedzie szukać dzieciaka, który jest irytująco wkurzający i tak bardzo do niego nie pasuje? 


- Kogo niesie w środku nocy!? Jak to jakieś głupie żarty, to psami poszczuję! – Szczęk zamka i skrzypienie otwieranych frontowych drzwi przerwały nocną ciszę, a oczom starszego mężczyzny ukazał się niecodzienny widok. Garp nie był pewny, co dziwi go teraz bardziej: to, że przed drzwiami faktycznie stał ktoś, a dokładnie jego energiczny wnuk, czy fakt, że stał tam z miną zbolałego szczeniaka. Nie słyszał nadjeżdżającego samochodu, a o tej godzinie chłopak nie mógł przyjechać autobusem, więc z pewnością przybył tu o własnych siłach. Potwierdzał to strój chłopaka, który miał na sobie mundurek szkolny, a jego głowy nie zdobił ten cholerny słomiany kapelusz.
Zmierzył chłopaka  nieco sennym wzrokiem i westchnął, łapiąc z powrotem klamkę.
- Nie chcę wiedzieć… - Mruknął, zatrzaskując frontowe drzwi przed nosem szczeniaka i udał się z powrotem do sypialni. Odprowadzany jękiem Luffy’ego w stylu „No weź, Dziadek!”, ale mało go to w tym momencie interesowało.

Luffy westchnął smętnie, siedząc przy kuchennym stole i patrząc otępiale na szklankę mleka. Chyba dwie godziny sterczał pod drzwiami domu dziadka, nim ten łaskawie pozwolił mu wejść. Jeszcze dostał po głowie za odwiedzanie go bez uprzedzenia i zjawianie się w środku nocy.
Podniósł wzrok znad szklanki, czując się nieswojo, i napotkał groźny wzrok dziadka, który mierzył go z góry do dołu.
- Co?
- To ja się pytam co, gówniarzu?! Czekam, aż mi powiesz, co tu robisz, jak się tu dostałeś i czemu nie jesteś w szkole!?
- Przyszedłem… - Wzruszył ramionami i położył głowę na stole, ignorując szybko pulsującą żyłkę na czole dziadka i przymykając oczy. Chciało mu się tak strasznie spać i wcale nie był głodny, chociaż to była pora śniadania.
- Ja ci dam przyszedłem! – Łup i trach…stół ugiął się pod naporem potężnej pięści, a szklanka z mlekiem roztrzaskała się na podłodze.

- No dalej! Patelnią go! – Wrzasnął wesoło Luffy i padł na miękki dywan przed telewizorem.
- Nie jesteś za stary na takie bajki? – Garp popatrzył na wnuka tarzającego się po podłodze, gdy on siedział wygodnie na kanapie i popijał zieloną herbatę.
- Pfff…za stary na to, za młody na tamto…mam to gdzieś! Lubię, to oglądam! – Młody chłopak zatrzymał się na plecach i popatrzył w sufit.
- Dzieciaku, od trzech dni siedzisz tu i oglądasz babskie bajki. Teraz to nawet boję się zapytać, co się stało… - Garp popatrzył na niego z góry. Gdy poznał swojego wnuka, od razu wiedział, że jest jedyny w swoim rodzaju. Nigdy nie zapomni widoku naburmuszonego dziesięcioletniego szczyla, który wrzeszczał na niego, że nigdzie z nim nie idzie, póki razem z nim nie pójdą jego starsi bracia i że w nosie ma to, że nie są z nim spokrewnieni. Tak oto skończył w domu zamiast z jednym wnukiem, to aż z trzema. Nigdy nie żałował swojej decyzji i zadbał, by chłopcy mieli zapewniony start w dorosłość. Tego najmądrzejszego wysłał nawet za granicę do szkoły, do której chciał. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że w końcu wkroczą w dojrzewanie, ale nie spodziewał się tego tak szybko, a zwłaszcza po Luffym. – To powiedz, co za dziewczyna doprowadziła cię do takiego stanu?
Luffy podniósł się nieco i oparł na łokciach, mierząc się ze spojrzeniem dziadka.
- Mój facet mnie nie chce…
Garp prawie opluł się herbatą, słysząc odpowiedź wnuka. Tego się naprawdę nie spodziewał.
- To chyba dobrze, w końcu, jak to stwierdziłeś, to facet…
- Wcale nie dobrze! - Luffy popatrzył na niego rozgniewany. – Ja go kocham, a on twierdzi, że on mnie nie…trzeba było mnie nie całować, idiota…- Kopnął w stolik, rozeźlony. – Nie patrz tak na mnie… ty nie zrozumiesz…to było moje zing!
-Masz rację, nie rozumiem. Ale czy nie uważasz, że to dziwne i nie na miejscu, by podobał ci się chłopak? I co masz na myśli, mówiąc, że to „Facet”. Ile ten ktoś ma lat?
- Nie, niby czemu? – Luffy usiadł prosto i przechylił głowę w zdziwieniu jakby to, że Law jest chłopakiem, miało jakiekolwiek znaczenie. – hmmm…nie wiem…dwadzieścia parę…co za różnica?
Garp westchnął. Tak, jego wnuk jest naprawdę nietypowy. I co on powinien zrobić? Jakiekolwiek tłumaczenie, że w tym wieku powinien się interesować dziewczynami…czy jakiekolwiek zakazy nie wchodziły w grę, bo i tak go nie posłucha.
- Więc mam rozumieć, że przylazłeś tutaj w środku nocy, bo dostałeś kosza od jakiegoś faceta?
- Nie jakiegoś…tylko mojego Lawa… - Chłopak westchnął. – Idioty, który nie rozumie, że też mnie lubi…przynajmniej tak myślałem…rany, jakie to wkurzające!
Patrząc na chłopaka, Garp żałował, że zapytał. Czasem niewiedza jest błogosławieństwem.
- Wolę nie wnikać w szczegóły, ale jeśli twierdzi, że cię nie chce, to może faktycznie tak jest…takie jest życie, nie zawsze kochają nas ci, których my kochamy…
Luffy pochmurniał i znów opadł na miękki dywan, odwracając wzrok w kierunku telewizora.
- Powinienem być przyzwyczajony, w końcu rodzice, którzy powinni mnie kochać, też mnie nie chcieli… - Mruknął, odwracając się na bok. Było mu tak przeraźliwie przykro, chyba pierwszy  raz w życiu brakowało mu miłości mamy. W tym momencie zazdrościł Usoppowi jego kochanej i nadopiekuńczej. Albo Nami, jej matka była trochę szalona, ale naprawdę fajna. Zawsze, gdy u niej byli, wszystkich częstowała przepysznymi pomarańczami.
Garp wstał, nie przypuszczał, że jest z nim tak źle. Jeszcze nigdy przy nim nie wspominał o rodzicach,  nie był ciekawy, kim są ani skąd w ogóle wiem że jest jego wnukiem.
- Twoi przyjaciele wiedzą, że tu jesteś?
- Chcę być sam…

Law naprawdę nie wierzył, że to robi. Ostatnio było z nim coś nie tak. Robił rzeczy, których nie chciał robić. Znów stał przed drzwiami jakiegoś domu i wahał się, czy zadzwonić. Głupio byłoby tego nie zrobić, zwłaszcza że, żeby tu przyjechać, musiał wziąć wolny dzień. Wyciągnął ręce z kieszeni bluzy i poprawił swoją łaciatą czapkę z daszkiem. Pewnie i tak go tu nie ma, powtarzał sobie w głowie i wyciągnął dłoń, by zadzwonić do drzwi.
- No przecież już wychodzę, dziadku! Daj mi spokój! – Luffy otworzył zamaszyście drzwi i został.
Law zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem. Czyli jednak żyje, pomyślał i kamień spadł mu z serca. Przynajmniej nie będzie miał na sumieniu dzieciaka.
- Rozumiem, że wychodzisz… - Odezwał się, bo zdziwienie wcale nie opuszczało twarzy chłopaka.
- Co ty tu robisz? – Luffy zamknął za sobą drzwi, otrząsając się ze zdziwienia i natłoku myśli. W tym momencie nie wiedział, czy jest bardziej wściekły czy szczęśliwy.
- Znikłeś…i nie wróciłeś po swoje rzeczy… - Law schował dłonie do bluzy, czując się strasznie niezręcznie. Dzieciak nie wyglądał za dobrze, a jego zazwyczaj błyszczące oczy były jakby zamglone. Ja pierdolę, Law! Trzeba było spakować jego rzeczy i wyrzucić! Sam dobrze wiesz, że z tego nic nie będzie!
- Dotrzymałem słowa… - Luffy minął go i zaczął iść przed siebie, nabierając coraz większej ochoty na uderzenie ukochanego. Wiedział, że nie może tego zrobić, przecież Law pracował w szpitalu i pomagał ludziom, nie powinno się go bić.
Law przewrócił oczami i ruszył za nim, irytując się zachowaniem chłopaka.
- Nie zachowuj się jak dziecko…
- Sam się nie zachowuj! – Prychnął Luffy, wychodząc na ulicę i idąc chodnikiem przed siebie.
Law potarł zmęczoną twarz i ruszył za młodszym chłopakiem, może w końcu się mu odwidziało?
- Nie zachowuję, jeśli chcesz, to mogę wywalić twoje książki i ten durny słomiany kapelusz, który ciągle mi o tobie przypomina. I wiesz, że jeśli już włazisz na siłę komuś w życie, to nie powinieneś tak znikać…a tak poza tym, co z ciebie za nastolatek bez telefonu?! – Nie krzyczał, mówił cicho i szybko, a brak reakcji Luffy’ego denerwował go jeszcze bardziej. Co ten gówniarz sobie myślał?
- Podobno nie jestem nikim wyjątkowym…nie powinieneś mieć oporów, by wyrzucić moje rzeczy… i dlaczego idziesz za mną?
Law nie odpowiedział, zdając sobie sprawę, jak bardzo głupia jest ta sytuacja i jak absurdalnie się zachowuje. Przez te kilka dni dotarło do niego, że lubi tego nadpobudliwego dzieciaka bardziej, niż powinien, ale nie może mu tego tak po prostu powiedzieć. Nigdy nie był wylewny w takich sprawach, a do tego szli ulicą przez jakieś osiedle. W sumie nie wiedział, dokąd idą i gdzie są, a wszelkie dokumenty zostawił w samochodzie razem z telefonem.
- Mam ochotę obić ci gębę… - Luffy zatrzymał się przed jednym z domków i popatrzył na Lawa. – Przyszedłem odwiedzić przyjaciółkę, jeśli chcesz, możesz wejść ze mną, na pewno dostaniesz jakieś ciastko…
Law popatrzył, jak chłopak przechodzi przez drewnianą furtkę, co to było w ogóle za wyznanie? Naprawdę nie nadążał za jego tokiem rozumowania. Nie mówi się ludziom, że chce się ich pobić, a później zaprasza na słodycze do znajomych.
Uznał, że wyglądałby dziwnie, stojąc pod czyimś domem.  Nie znał również drogi powrotnej do samochodu, więc najlepszym wyjściem wydawało mu się pójście za Luffym. Co w krótce okazało się wcale nie być takim złym rozwiązaniem, dziewczyna, którą odwiedzał czarnowłosy, była naprawdę sympatyczna i po wyściskaniu ich obu na przywitanie zaprosiła ich do środka. Już po chwili siedzieli w jej kuchni, mając przed sobą szklanki pełne mleka i talerz pełny ciasteczek z kawałkami czekolady.
- To miło, że wpadłeś, spotkałam twojego dziadka. Mówił, że jesteś chory, już ci lepiej?
- Nie…w sumie to nie jestem chory… - Luffy popatrzył na Lawa z ukosa. – Makino, wiesz, on mnie pocałował…nie podobało mu się…
Gdyby Law mógł, to zapadłby się pod ziemię. Rozumiał, że można być idiotą, ale żeby walić takimi tekstami? I tak otwarcie przyznawać się do tego, że całowało się innego chłopaka. Popatrzył na dziewczynę, która o dziwo nie wyglądała na zaskoczoną, raczej na zmartwioną. Odwrócił wzrok, rumieniąc się, gdy dziewczyna zaczęła mu się bacznie przyglądać.
- Wiesz, skarbie…chyba zawstydzasz swojego przyjaciela – Makino uśmiechnęła się wesoło.
- Co? Niby dlaczego? – Luffy znów popatrzył z ukosa na ukochanego i chociaż ten patrzył w bok, widział jego czerwoną twarz. – Przecież to prawda, powiedział, że mu się nie podobało chociaż nie rozumiem dlaczego, skoro ja poczułem się jak w raju.
Kobieta znów się zaśmiała, widząc obrażoną minę Luffy’ego i zawstydzoną twarz drugiego gościa.
- Oj chłopcy, myślę, że powinniście więcej rozmawiać…to podstawa w związku…
- Nie jesteśmy parą i nigdy nie byliśmy… - Odezwał się Law, bo sytuacja stawała się coraz bardziej krępująca i po prostu głupia. - On po prostu włamał mi się do domu i od tamtej pory nie mogę się go pozbyć…
- Wcale nie! – Luffy lekko się spocił i odwrócił wzrok, gołym okiem było widać, że kłamie. – Wcale się nie włamałem…
- Poważnie? Myślisz, że nie widać po tobie, że kłamiesz? Rozumiem, że nikomu nie powiedziałeś o wprowadzeniu się do mojego domu bez mojej wiedzy?
- Jakoś nie przeszkadzało ci moje towarzystwo!
- To, że zmęczony po pracy nie miałem siły kolejny raz wywalać cię z domu czy z łózka, nie znaczy, że mi to nie przeszkadzało!
- Więc co tu robisz?! Przecież zostawiłem cię w spokoju, jak chciałeś, nadęty bufonie!
- Naprawdę jesteś takim kretynem? Myślisz, że nie zdziwiło mnie twoje nagłe zniknięcie? Nikt normalny nie dotrzymałby takiej umowy… - Law wstał, wściekły i zawstydzony. – Nie wszyscy są tacy jak ty, mały gnojku…Niech pani wybaczy…. – Młody lekarz wyszedł z domu w trybie natychmiastowym, zostawiając zaskoczonego chłopaka. Musiał ochłonąć, jego życie zmieniało się w jakąś durną komedię romantyczną. Nie zaprzecza, że brakowało mu towarzystwa młodszego chłopaka w ostatnich dniach i tego, że martwił się, czy nie zrobił czegoś głupiego. Już nie wspominając o tym, że pocałunek zadziałał na niego bardziej, niż by tego chciał, ale wiedział również, że dzieliło ich zbyt wiele. Nie tylko wiek, ale też charakter i usposobienie.
- Luffy, wiesz…jeśli się kogoś kocha, powinno się też brać pod uwagę to, co czuje ta druga osoba…ma rację, nie wszyscy są tak otwarci na świat jak ty…
- Przecież wiem – Luffy prychnął, równie zły. – Ale on…
- Na pewno przyjechał, bo się martwił o ciebie…a ty się dąsasz i zawstydzasz, mówiąc o całowaniu przed obcą mu osobą. Nie powinieneś tego robić,  rozumiesz?

Law szedł przed siebie, trzymając ręce w kieszeni. Świeciło słońce, ale wcale nie było ciepło, a on zamiast przeprowadzać operacje bądź grzać się w ciepłym domu, to włóczył się, nie wiedząc gdzie jest.
Co on sobie w ogóle wyobrażał, że przyjedzie, chłopak go wysłucha i wszystko wróci do normy? Oczywiście jeśli by go tu zastał. Nagle ktoś szarpnął go za rękę, zatrzymując.
- Poczekaj…
Law odwrócił się, patrząc prosto na roztrzepanego czarnowłosego chłopaka. Nie rozumiał, jak mogło mu nie być zimno w samej koszulce i spodniach do kolan.
 - Na co?
- Ja nadal cię lubię…chociaż nazwałeś mnie gnojkiem…. – Luffy puścił jego dłoń, drapiąc się po włosach. – Jestem zły, bo przez ciebie pierwszy raz od dawna myślałem o mamie….i wkurza mnie to.
Law popatrzył na niego z góry, wzdychając cicho.
- Jak w jakiejś telenoweli… - Złapał go za podbródek, unosząc smutną twarz ku górze, i popatrzył mu głęboko w oczy. – Dobrze, że nie pada, bo naprawdę bym nie wytrzymał…
- shishshishi…chyba masz rację... -  Luffy popatrzył głęboko w te czarne niepewne oczy i przełknął ciężko ślinę. – Zobaczysz, będzie fajnie…
- A ty znowu opowiadasz głupoty… - Law wolną dłonią zdjął swoją czapkę i nałożył chłopakowi na głowę, zasłaniając mu również oczy. Wykorzystując chwilę zaskoczenia na krótki pocałunek, musnął go lekko w usta, a po chwili odsunął się na bezpieczną odległość. – A teraz prowadź, bo nie wiem, gdzie jesteśmy…
- Coooo… ej to nie fair! – Chłopak poprawił czapkę, jego policzki zdobiły dwa obfite rumieńce, a na usta powoli wpełzał uśmiech. Jego ukochany jednak tego nie widział, bo już szedł przed siebie odwrócony do niego tyłem. Luffy znów poczuł, jak ogarnia go szczęście, a w brzuchu znów szaleją motyle…a może po prostu był głodny?
- Idziesz czy nie? – Law odwrócił się, zdawał sobie sprawę, że teraz jego życie wywinie koziołka o 180 stopni i przerażało go to…ale patrząc na tę roześmianą gębę, miał ochotę spróbować.
- No jasne!

6 kwietnia 2017

Rozdział 15

Ta Dam! Oto kolejny rozdział i proszę nie zabijcie mnie...
Zanim zaczniecie czytać to chciałam podziękować za wszystkie cudowne komentarze :D A teraz miłego czytania...


W głębi serca
Przekroczyć granice


Zoro otworzył zaspane oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, gdzie jest ani co się dzieje. Dopiero gdy zobaczył długowłosą blondynkę czeszącą swoje włosy przy biurku z lustrem, przypomniał sobie wczorajszy wieczór.
Zgodził się. Naprawdę przystał na propozycję nieznajomej kobiety i o dziwo nie czuł się z tym źle. Tak, naprawdę już dawno nie był taki spokojny. Wolny od dołujących go zmartwień, tak jakby ta cała historia z pokręconą brewką w ogóle nie miała miejsca.
- Widzę, że już się obudziłeś...mój rycerzu. - Kobieta uśmiechnęła się, co Zoro dostrzegł w odbiciu lustra. W świetle dnia nieznajoma wyglądała jeszcze piękniej.
- Czy ty...?
- Tak, jesteś uleczony. - Dziewczyna wstała zaraz po upięciu włosów w wysoki kucyk. Miała na sobie jasnofioletową sukienkę na ramiączkach, a jej szyję zdobił srebrny wisiorek z zielonym szkiełkiem w środku. - Nie musisz dziękować. To była dla mnie przyjemność. - Mrugnęła do niego zalotnie i zaśmiała się dziewczęco.
- Jesteś naprawdę dziwną kobietą...ale rzeczywiście czuję się lepiej. Jak ty to zrobiłaś?
- Cieszę się. - Blondynka podeszła do niego i ucałowała w czoło. Zoro teraz doskonale widział jej naszyjnik i pierwszym, co dostrzegł, było to, że ma dokładnie ten sam kolor co jego włosy. - Ale to, jak tego dokonałam, pozostanie moją tajemnicą. - Szepnęła mu do ucha i odsunęła się. - Muszę iść teraz coś załatwić, ale jestem pewna, że jeszcze się spotkamy, nim odpłyniecie z wyspy. - Pomachała mu na pożegnanie i wyszła, zostawiając go samego w pokoju.
Zoro wzruszył ramionami. To nawet lepiej, że nie wie, nie będzie musiał o tym myśleć. Teraz wystarczyło wstać, ubrać się i mogliby ruszyć w dalszą drogę. Tylko...gdzie wywiało jego ubrania?

Sanji uśmiechnął się i położył na małym stoliku herbatę dla Nami-swan i kawę dla Robin-chan. Od samego rana załoga debatowała o tym, gdzie podział się Zoro. A on? Uśmiechał się, twierdząc, że nic nie wie, bo jakoś prawda nie chciała przejść mu przez usta.
- Mówię wam, chłopaki, że pewnie się zgubił... - Westchnęła Nami, podnosząc filiżankę. – Dziękuję, Sanji-san...a ty jak się czujesz? Wczoraj nie wyglądałeś dobrze...
- Cudownie...- Popatrzył na pozostałych i odchrząknął. - Myślę nawet, że jak Marimo się znajdzie, będziemy mogli płynąć dalej... - Dodał, jednak załoga nie wyglądała na przekonaną. Zaległa cisza, w czasie której wszyscy zebrani patrzyli na niego. - Co jest?
- Gadaliście? - Pierwszy odezwał się Usopp, przełamując napiętą ciszę.
- Myślę, że to nie będzie konieczne... - Sanji uśmiechnął się słabo. W nocy nie zmrużył oka, czując się, jakby miał za chwilę wybuchnąć. Ulga przyszła dopiero nad ranem, gdy uświadomił sobie, że zachowuje się absurdalnie. Najwidoczniej Zoro już przeszło i postanowił umilić sobie noc, spędzając ją z piękną panną. To całkowicie normalne.
- Sanji?
Blondyn zamrugał i spojrzał na kapitana. Luffy patrzył na niego tym poważnym wzrokiem, czego nie robił zbyt często. A on zdał sobie sprawę, że zawiesił się w pół zdania. Zatkało go. Czyżby był tak zmęczony, że nie wiedział, co chciał powiedzieć? Gdy chciał się w końcu odezwać, coś, a raczej ktoś mu przerwał.
- Wasz przyjaciel pewnie niedługo zejdzie...
Blondyn drgnął, gdy kobieta stanęła obok niego, promiennie się uśmiechając.
- Luna! - Zawołał uradowany Luffy. - Widziałaś Zoro? No to nie ma się czym martwić...
- Właśnie... - Dziewczyna odwróciła się bezpośrednio do Sanjiego. Popatrzył na jej twarz i mógłby przysiąc, że było wymalowane na niej zwycięstwo. - Mam nadzieję, że nie hałasowaliśmy za bardzo? Wyglądasz, jakbyś nie spał w nocy zbyt dobrze... - Dziewczyna puściła do niego oczko i odeszła, nie czekając na odpowiedź, chichocząc wesoło.
Sanji popatrzył za nią. Co to kurwa było?! Przecież byli kilka pokoi dalej, nie było szans, by cokolwiek słyszał! Skąd w ogóle pomysł, że on wie...? To niemożliwe ...widziała go? Popatrzył z powrotem na załogę i zapragnął zapaść się pod ziemię.
- Co się tak patrzycie? Przecież mówiłem, że wszystko w porządku! - Warknął, jego policzki mimowolnie pociemniały.
- Chyba jaja sobie robicie! Nie chcesz nam chyba powiedzieć, że Zoro spał z tą dziewczyną! - Nami wstała, przewracając krzesło. - I ty twierdzisz, że wszystko jest w porządku?!
- Ja tak twierdzę. - Sanji odwrócił się na pięcie, tuż za jego plecami stał Zoro. Nie patrzył na niego, tylko na załogę. - Naprawdę z samego rana musicie robić takie zamieszanie? A ty co się tak gapisz, brewko? Torujesz mi drogę do stolika. - Dopiero wtedy popatrzył na niego, tak normalnie. Sanji nie zobaczył w jego oczach ani smutku, ani nawet wesołych ogników. Tylko pustkę czarnych oczu. Odruchowo zrobił krok w bok, usuwając mu się z drogi.
- Jakie rano?! Jest jedenasta! I nie zmieniaj tematu! Do reszty wam odwaliło?! Macie pogadać i się dogadacie albo Luffy wybije wam wszystkie zęby! - trzasnęła pięścią w stół, by podkreślić swoje słowa. Nikt z załogi się nie odezwał. Nawet Luffy patrzył na nich zawiedziony.
Zoro skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na blondyna. Czuł się jak dawniej, kucharz był mu znów całkowicie obojętny.
- Chcesz pogadać?
- Nie mamy o czym. - Sanji odwzajemnił spojrzenie, stał spokojnie, ignorując to, że żołądek wykręcał mu się w środku ze złości.
- Świetnie, też tak myślę. Jakiś problem z tym, byśmy ruszyli w dalszą drogę?
- Nie.
- Doskonale. - Odwrócił się do załogi. - Zadowoleni?
Sanji widział, jak Nami zaczyna drgać powieka ze zdenerwowania, ale nim zdążyła znów wybuchnąć, odezwał się kapitan.
- Wypłyniemy jutro. Jak tylko Sanji uzupełni zapasy...
- Luffy... - Zaczął Usopp, ale kapitan mu przerwał.
- Jak twierdzą, że wszystko jest w porządku, to tak pewnie jest. Wypłyniemy jutro, tak postanowiłem.

Sanji przystanął i przyjrzał się wystawie sklepowej, kolorowe czapki i kapelusze aż błyszczały zza szyby. Większość popołudnia spędził samotnie, przemierzając uliczki miasta. Było tu naprawdę pięknie...i nudno. Ludzie wydawali się tak beztrosko szczęśliwi. Westchnął, jego wzrok przykuła zielono-czarna bandana. Ładnie złożona leżała tuż obok żółtego kapelusza. Jego myśli kolejny raz zaczęły krążyć wokół tego przeklętego Marimo.
- Parszywy dupek... - Mruknął i ruszył dalej. Wszyscy się o niego martwili, chcieli mu pomóc, a on! Tak po prostu się odkochał po przespaniu się z nieznajomą! Wielka mi miłość! Stek bzdur, przez które wszystkich skłócił! Znów przystanął i otrząsnął się. Dlaczego się tak wścieka?! Powinien się cieszyć, że to wszystko się skończyło! Jest dokładnie tak, jak chciał! Nie kocha go i jutro wypływają w dalszą podróż. Będzie jak dawniej! Większość dnia będzie obserwował, jak śpi, a kiedy już łaskawie ruszy ten swój parszywy tyłek, nakopie mu za jakiś głupkowaty tekst! Znaczy...wcale nie zamierza się na niego gapić, jak śpi...kurwa!
Znów przystanął i usiadł na najbliżej ławeczce, czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Co się z nim działo? Wyciągnął papierosa i odpalił go, od razu się zaciągając. Załoga miała rację, naprawdę zachowywał się idiotycznie. Nie był już w świecie po drugiej stronie lustra ani nie musiał się bać, że Zoro znów będzie go dotykać. Po prostu nie będzie tego chciał, tak jak on. Dlaczego więc się wścieka? Przecież pewnie nie pierwszy raz dotykał jakiejś kobiety czy...dogadzał jej... Matko kochana! Przecież on też spał z niejedną!
Wypuścił ze świstem powietrze wymieszane z dymem i spuścił głowę, czochrając swoje blond włosy.
- Wszystko w porządku?
- Tak, Robin-chan... - Od razu poznał kobietę i wcale się nie zdziwił, że pojawiła się znikąd. Usiadła obok niego, podziwiając okolicę.
- Tym razem nigdzie nie pójdziemy... - Spojrzała na niego wymownie i uśmiechnęła się.
Chłopak zaśmiał się. Tak, to był najlepszy pomysł dnia.
Siedzieli tak w ciszy, tego właśnie potrzebował. Nie chciał kolejny raz rozmawiać i roztrząsać całej sprawy. Nie chciał kolejnych pytań o to, dlaczego się złości, czy słuchać głupich komentarzy. Nie miał pojęcia, dlaczego czuł się tak parszywie. Może z niewyspania? Cała afera go przytłoczyła? A może polubił takiego przyjaznego Zoro? Przesadził, tak gwałtownie go odtrącając i to wielokrotnie. Usopp miał rację, niepotrzebnie tak ostro go potraktował. Sam narobił jeszcze więcej zamieszania.
- Robin-chan....to zaczarowane lustro...
- Myślę, że nie powinieneś się akurat tym przejmować. Jakkolwiek byś nie wrócił, fakt, że tu jesteś, oznacza, że klątwa zwierciadła została zdjęta.
- Usopp się wygadał...
- Martwił się...z magią nie ma żartów. Odbyłeś niesamowitą podróż pomiędzy dwoma odmiennymi światami i wróciłeś, chociaż prawie nie było na to szansy.
- Bardzo chciałem was znów zobaczyć...wszystkich. - Mruknął i popatrzył na towarzyszkę smutno. Miał ogromne szczęście, że wrócił i znów mógł zobaczyć przyjaciół. Jego słodką Nami-swan, rozważną Robin-chan, chłopaków i nawet...tego przeklętego glona.
- My ciebie też...całe szczęście, że pocałunek prawdziwej miłości przełamał zaklęcie...
Sanji drgnął i popatrzył na towarzyszkę.
- Co...co powiedziałaś?
- Nigdy nie słyszałeś o tym, że ta prawdziwa miłość przełamuje złe klątwy?
- Słyszałem, ale...to nie mogło być to. To, co czuł ten glon, na pewno nie było prawdziwą miłością.
- To zabawne, że pomyślałeś akurat o nim. - Uśmiechnęła się pobłażliwie. - Wszyscy chyba zapomnieli, że w tym wydarzeniu brały udział jeszcze dwie osoby, które pragnęły do siebie wrócić.
Sanji zaczerwienił się, doskonale pamiętał wyznanie miłości Marimo z tamtego świata. Jego gorące spojrzenie...
- Więc to dzięki nim...?
- Myślałam, że się domyślisz...
- Chyba jednak jestem tępakiem... - Zaśmiał się. Przypomniał sobie, jak oglądał tę durną bajkę, gdzie książę zbudził swoją ukochaną pocałunkiem. W głowie znów usłyszał melodię z ich piosenki. Ostatni raz, gdy o niej myślał, czuł tylko szczęście. Dlaczego znów nie może tego poczuć? Być bezgranicznie szczęśliwy, przecież wszyscy jego przyjaciele byli koło niego. A on, zamiast się z tego cieszyć, odtrącił wszystkich. Przecież nikt nie chciał źle...
- Robi się późno, a ja chciałam jeszcze coś sprawdzić w tutejszej bibliotece... - Dziewczyna wstała i położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie martw się...znasz Luffy’ego i pozostałych, wszystko będzie dobrze.
- Towarzyszyć ci? - Sanji popatrzył na nią i zaraz potem roześmiał się weselej. - Nie, lepiej nie. Ja wrócę dziś na statek, muszę sporządzić listę zakupów.
- Przekażę reszcie, jak tylko wrócę, powodzenia. - Uśmiechnęła się i odeszła. Sanji patrzył za nią, nim nie zniknęła w jednej z uliczek.
Odetchnął głęboko i wstał już spokojny. Musi wziąć się w garść i ponieść odpowiedzialność za swoje czyny, a co najważniejsze...w końcu się wyspać.

Zoro rozejrzał się po statku, reszta załogi została w mieście, ale on nie mógł już znieść tych ich oskarżycielskich wyrazów twarzy. Przecież nie zrobił nic złego, w końcu czuł się wolny. Przynajmniej tak myślał większość dnia. Nie bolało go serce, gdy patrzył na blondyna i cieszył się z tego, ale coś wzbudziło jego niepokój.
Gdy został sam, dotarło do niego, że wcale nie chodziło mu o ich spojrzenia. Tak naprawdę nie interesowało go już ich zdanie, bo byli mu całkowicie obojętni.
Wszedł do kuchni i uważnie przyjrzał się pomieszczeniu. Było puste...zupełnie tak jak on teraz...
To, co czuł cały dzień, nie było szczęściem czy wolnością, a pustką. Nie odczuwał potrzeby, by kontynuować swoją życiową podróż. Nie czuł nawet powinności, by dotrzymać obietnicy danej Kuinie. W głowie miał tylko te świdrujące zielone oczy, które go rozpraszały i przyzywały...
Nie rozumiał, co dokładnie się dzieje, ale to wcale nie miało dla niego znaczenia, z każdą chwilą czuł się obojętny .
Odpiął swoje katany od pasa i położył na kuchennym blacie. Nie były mu już potrzebne.
Rozejrzał się jeszcze raz i wyszedł z pomieszczenia, by po chwili opuścić statek.

Robin spokojnie, lecz z niepokojem przeglądała książki w miejskiej bibliotece, po chwili jednak znów zerknęła na obraz wiszący na ścianie. Pokręciła głową z niedowierzaniem i wyciągnęła kolejną książkę, uważnie ją przeglądając. Uśmiechnęła się pod nosem zadowolona, że w końcu znalazła to, czego szukała.
- No to poczytajmy o tej czarodziejce Lunie…
Usiadła przy stoliku i jeszcze raz rzuciła okiem na obraz. Młoda kobieta o długich srebrnych włosach i przenikliwych zielonych oczach, którą przedstawiał ów obraz, sprawiała wrażenie, jakby cały czas ją obserwowała. Ale to, że postać z obrazu do złudzenia przypominała jej tę samą dziewczynę, którą spotkali wczoraj, nie było jej największym zmartwieniem. Bardziej interesował ją antyczny naszyjnik, który posiadały obie, a który z niewyjaśnionych powodów zmieniał kolor. Była pewna, że wczoraj wisiorek Luny był jasnoniebieski, a z samego rana lśnił zielenią. Za to ten namalowany na obrazie był ciemnofioletowy Robin była przekonana, że pojawienie się tej kobiety nie było przypadkowe…właśnie teraz…tylko musiała zdobyć więcej informacji…


Kolejny raz na nie popatrzył, niepokój rozlewał się po jego ciele, sprawiając, że znów nie potrafił zmrużyć oka. Odpalił papierosa. A ten wieczór miał być taki spokojny, pomyślał i usiadł na krześle, wpatrując się w trzy katany spokojnie leżące na blacie barowym. Zupełnie same.
Gdy wrócił na statek, już tu leżały, a przypiętego zawsze do nich Glona nigdzie nie było.
On ich nigdy nie zostawia, a zwłaszcza tej, która była najcenniejsza ze wszystkich.
Czy powinien się martwić? No bo chyba nie przyszedł tu...by zostawić katany i sobie poszedł? Tak pomyślał na samym początku. Zostawił, wyszedł i zgubił się gdzieś na statku. To było bardzo podobne do Marimo, ale po cholerę zostawiłby miecze w kuchni? No i gdzie poszedł?! Przecież statek nie był aż tak wielki, by tak długo pozostawać niezauważonym.
Powinien iść spać...był naprawdę zmęczony i miał gdzieś to, czemu ten tępak zostawił tu te cholerne miecze.
 Może powinien jeszcze raz go poszukać? Może utknął pod pokładem?
Wstał i wyszedł z kuchni. Co mu szkodzi sprawdzić jeszcze raz? I tak musi iść do ładowni, by sprawdzić stan zapasów. Może przy okazji zerknąć do kilku pomieszczeń.
Jednak gdy po chwili znów stał na pokładzie, był już pewny, że na statku znajdował się tylko on. Rozejrzał się dookoła, czując powracający niepokój.
Pędem ruszył do kuchni i zamaszyście otwierając drzwi, wpadł do środka. Katany w dalszym ciągu leżały na blacie, a w pomieszczeniu nikogo nie było.
- Co jest...? - Podszedł do mieczy i przyjrzał się im uważnie. Nie było wątpliwości, to były na pewno jego katany. - Gdzie wasz właściciel? Dlaczego jesteście tu same? - Prychnął i usiadł na wysokim krześle, patrząc tak, jakby miecze umiałyby mu odpowiedzieć.
Poderwał się, gdy usłyszał hałas dochodzący z zewnątrz i coraz bardziej zbliżający się do kuchni. Pokręcił głową, czym on się przejmował? Pewnie ten idiota nawet nie zauważył, kiedy zszedł ze statku.
Jakie poczuł rozczarowanie, gdy przez drzwi weszła załoga, a strach powrócił, gdy okazało się, że Zoro z nimi nie było.
- Robin, czy ciąganie nas tu wszystkich w środku nocy było naprawdę konieczne? - Rudowłosa dziewczyna przeciągnęła się, wchodząc za chłopakami do środka i dopiero wtedy zauważając blondyna.
- Obawiam się, że tak... - Ostatnia weszła ciemnowłosa dziewczyna, która spojrzała na kucharza, a po chwili na katany.- Nie ma go?
Sanji pokiwał twierdząco głową. Reszta załogi wyglądała tak, jakby nie miała zielonego pojęcia, co się dzieje, w sumie to dokładnie tak samo jak on.
- Opowiadasz głupoty, przecież są tu jego katany... - Nami podeszła do mieczy i pokazała je palcem, jakby chciała podkreślić to, że naprawdę się tu znajdują.
- Ale co robią tu same? - Kapitan przechylił głowę, robiąc minę jakby intensywnie myślał.
- Chyba znam na to odpowiedź... - Robin położyła na stole książkę, którą trzymała w rękach. – Myślę, że musicie tego wysłuchać...