Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

28 listopada 2015

Rozdział 6

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Lekki ciepły wiaterek wlatywał przez otwarte okno siłowni , przynosząc miłą ulgę spoconemu Zoro.
- 1235...1236...1237...- Podnosił ciężką sztangę , leżąc na plecach i wpatrując się w sufit. Luffy leżał na kanapie i obserwował swojego przyjaciela.
- To powiesz mi w końcu , co cię tak konkretnie wkurzyło?
- 1242...Nie...1243... - Mężczyzna miał prawo się zezłościć, nienawidził głupich żartów , a podpuszczenie nowego kucharza denerwowało go okropnie. Młodszy chłopak westchnął tylko i uśmiechnął się wręcz perfidnie.
- Obaj jesteście głupi i sami nie wiecie , czego chcecie... - Szermierz w końcu zwrócił na niego uwagę. Luffy czasami naprawdę potrafił go zaskoczyć, w takich momentach zdawał się nie być takim idiotą , za jakiego wszyscy go brali.
- Odezwał się ten mądry. Poza  tym o co ci chodzi?
- Po prostu jesteś ostatnio strasznie wrażliwy jeśli chodzi o Sanjiego...
- Wrażliwy? - Zoro patrzył na kapitana , próbując rozszyfrować , o co może mu chodzić. - Nie lubię głupiego dowcipkowania. Miałem prawo się wkurwić...
- Już cię przepraszaliśmy, ale to nie tłumaczy twojego wcześniejszego zachowania...
- Niby jakiego?
- Nie udawaj...odpychanie kogoś , kogo się lubi,  nie zawsze jest rozwiązaniem.
- Bredzisz od rzeczy... - Zoro usiadł i odłożył ciężary, jednym haustem wypił pół butelki sake .
- Pamiętam jedną z imprez po odzyskaniu Robin. Tę, na  której Sanji strasznie się upił, kojarzysz?
- No pamiętam... - Zielonowłosy przełknął  ślinę.
- Dziwne, że nie pamiętał wszystkich tych rzeczy , które mówił i chciał z tobą zrobić... - Kapitan zaśmiał się wesoło, widząc , jak jego szermierz się czerwieni.
- Tak się dzieje , jak jest się idiotą i nie potrafi się pić...- Odpowiedział próbując zachować obojętny ton głosu , co nie bardzo mu wychodziło.
- Daj spokój! Spaliłeś buraka shishishi... - Luffy spadł  z kanapy i zaczął się turlać po ziemi.
- Odwal się kretynie i daj mi w spokoju ćwiczyć! - Warknął, kompletnie skołowany informacją, że ktoś ich wtedy widział. Czarnowłosy uspokoił się po chwili i znów zerknął na swojego przyjaciela , ocierając łzy spod oka.
- Co ci szkodzi spróbować? No ale oczywiście , jak nasz Sanji wróci , bo ten już ma swojego Zoro– Luffy dalej się uśmiechał , a drugiego chłopaka zatkało po raz kolejny, to wszystko robiło się coraz śmieszniejsze.
- Do reszty cię pogięło?! Chyba się przeżarłeś , bo bredzisz od rzeczy!
- Przecież widziałem, że ci się to podobało....
- To ci się przywidziało!
- Dobra już dobra, chciałem tylko powiedzieć, że jak co , to nikt by nie miał nic przeciwko...- Powiedział łagodniej , nie naśmiewając się już z przyjaciela , w końcu tak naprawdę nie zamierzał się wtrącać.
- Słuchaj, On nie lubi mnie , Ja nie lubię jego i nic tego nie zmieni , cokolwiek byś sobie ubzdurał... - Zoro powrócił do podnoszenia sztangi, mętlik w jego głowie narastał.
- Jak uważasz, ale próbowanie kogoś poznać bliżej jeszcze nikomu nie zaszkodziło.- Luffy podniósł się z podłogi - I przychodź normalnie na posiłki, martwimy się o ciebie...
- Dobra...11...12...13 – Do zielonowłosego powrócił na chwilę spokój, nie powinien przysparzać załodze zmartwień i problemów swoim zachowaniem. Luffy wyskoczył przez otwarte okno , pozostawiając szermierza samego. Do tego jeszcze dochodziła sprawa z kucharzem, nie dość, że nastąpiła ta głupia zamiana , to jeszcze dochodziło to dziwne zezwolenie kapitana. Wiedział, że Luffy jest tolerancyjny , bo wiele razy to udowodnił , ale żeby aż do tego stopnia. Mało kiedy ktokolwiek z załogi brał go na poważnie w takich sprawach , ponieważ jego zachowanie nadpobudliwego dziecka nie wskazywało , by w ogóle wiedział,  co to jest związek i rzeczy z tym związane. Westchnął cicho i zamknął oczy, dalej podnosząc sztangę. On i kucharz, ta myśl była tak nierealna, że aż śmieszna zarówno w tym , jak i w każdym innym świecie. Miał jedynie nadzieję że szybko rozwiążą tę  sprawę i ten idiota wróci do nich w jednym kawałku, wtedy  będą mogli wyruszyć w dalszą podróż i wszystko wróci do normy.


Czas wlókł  się nieubłaganie, a ćwiczenia fizyczne nie przynosiły szermierzowi upragnionego spokoju ducha. Postanowił jednak zmienić technikę relaksacyjną i pójść odwiedzić łazienkę , bo z przykrością stwierdził, że naprawdę cuchnie. Wiedział, że na statku przynajmniej nie ma z połowy załogi. Przez  otwarte okno w siłowni co chwilę dochodziły go wesołe wrzaski Kapitana i podniesiony głos Nawigatorki , która po raz setny tłumaczyła mu, że się ukrywają i ma tak nie drzeć japy. W końcu baby poszły do miasta poszukać jakichś  cennych informacji , Franky udał się , by pokupować jakieś deski potrzebne na budowę , a reszta miała zostać, pilnować statku i siedzieć cicho. Wszedł do łazienki i z lekkim trzaskiem zamknął drzwi. Dopiero wtedy  zorientował się, że w środku znajduje się osoba , którą najmniej miał ochotę oglądać. Przy umywalce stał Sanji już w rozpuszczonych włosach, grzywka jak zwykle zakrywała jego oko. Na widok szermierza lekko się speszył i uciekł spojrzeniem w bok. Zoro westchnął , powstrzymując się od jakiegoś kąśliwego komentarza, w końcu obiecał Luffy'emu, że nie będzie go dręczył.
- Długo jeszcze? Bo chciałbym skorzystać...
- Tak...znaczy nie...już kończę – zaczął pośpiesznie wycierać ręce. Zoro dostrzegł małe rumieńce na twarzy blondyna, w końcu miał tak jasną karnację, że wszelkie zaczerwienienia od razu było widać. Nie odpowiedział, odwiesił ręcznik i odkręcił ciepłą wodę , która zaczęła napływać do wanny.
- Ja przepraszam... - Zaczął niepewnie kucharz - Wybacz, w sumie się nie znamy...nie powinienem tak sobie żartować... - Chłopak wyglądał na speszonego i z nerwów wykręcał sobie palce u dłoni. - Robin-chan mówiła, że nie przepadamy za sobą tutaj, poza tym nikt nie chciał  mi wierzyć, że u mnie my...
- Nie kończ... - Zoro poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, nie mógł znieść przeprosin z ust tego przeklętego zboka , który mimo identycznego ciała i głosu , na pewno nie był tą samą osobą. - Nie przepadamy za sobą i praktycznie cały czas się kłócimy, nie musisz przepraszać , nie jestem zły...- Popatrzył na niego , a to co zobaczył wcale mu się nie spodobało. Dodatkowy  przyjemny ucisk w okolicach podbrzusza w cale  mu nie pomagał. Sanji uśmiechał się bardzo wesoło , a zaczerwienione policzki były już całkiem widoczne.
- Naprawdę nie jestem taki zły... jeśli byś chciał chociaż trochę się zaprzyjaźnić , to z chęcią służę...- Chłopak podszedł do drzwi – Pomijając różnice między  światami i drobnymi różnicami w wyglądzie , to osoby chyba tak bardzo  się nie różnią. Wasza Nami ma zupełnie taki sam ognisty charakter co Nami z mojego świata...
- Czyli jesteś idiotą uganiającym się za spódniczkami?

- Nie. - Roześmiał się. – Ale pozory mogą czasami mylić...- Puścił mu oczko i pośpiesznie opuścił łazienkę , pozostawiając szermierza w niemej konsternacji. Zoro zakręcił wodę, rozebrał się pośpiesznie i wskoczył do wanny , starając się nie myśleć i pohamować emocje.

16 września 2015

Rozdział 5

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra
                   
Sanji założył nogę na nogę , niecierpliwiąc i martwiąc się coraz bardziej. Siedział na miękkiej kanapie, podobno w jego mieszkaniu, umieszczonym w jakimś dziwacznym wielkim budynku. Przez otwarte okno wdzierały się hałasy z dziwnego zewnętrznego świata , który za nic nie przypominał piękna oceanów i kolorowych wysp , na których jeszcze parę godzin temu się znajdował. Jeszcze raz popatrzył na zgromadzonych koło niego  ludzi, były tam piękne jak zwykle Nami-san i Vivi-chan oraz Luffy i Usopp.
- Nami, może po prostu zabierzmy go do lekarza? - Usopp podrapał się po głowie z niepewną miną.
- Jeszcze go zamkną w wariatkowie, nie zauważyłeś, że bredzi jak potłuczony – Warknęła zdenerwowana rudowłosa.
- Ja mu tam wierzę! – Wtrącił się Luffy, jako jedyny był bardziej podniecony całą tą sytuacją niż zmartwiony.
- Tak, ale ty byś uwierzył w e wszystko, więc twoje zdanie się nie liczy... – Długonosy rozsiadł się wygodniej w fotelu. Drugi chłopak w ogóle się nie przejął i usiadł bliżej blondyna , szeroko się uśmiechając.
- Naprawdę jestem piratem i cały się rozciągam?! - Spytał po raz kolejny, kołysząc się wesoło.
- Tak, jesteś kapitanem na naszym statku i człowiekiem , który odnajdzie One Piece i zostanie królem piratów – Odpowiedział , lekko się uśmiechając. Pocieszający był fakt, że chociaż ktoś mu wierzył,  a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
- Ale odlot, słyszeliście?! - Zawołał wesoło , ale reszta i tak go nie słuchała , dyskutując miedzy sobą.
- Może po prostu poczekajmy na Zoro , w końcu on ma tu najwięcej do powiedzenia – Stwierdziła nieśmiało Vivi, próbując opanować rozjuszoną koleżankę. W Sanjim  aż się zagotowało na dźwięk tego imienia. Odkąd  dostrzegł na komodzie to dziwne zdjęcie przedstawiające jego i tego przeklętego Marimo razem , w dodatku uśmiechających się, miał bardzo złe przeczucia.
- A co niby ten zielony idiota może mieć do powiedzenia?! - Powiedział zirytowany i po raz kolejny posprawdzał kieszenie w poszukiwaniu papierosów – Powiedzcie, że gdzieś tu są papierosy. - Luffy przestał się kołysać i chichotać i popatrzył na niego zdziwiony.
- To nie jest zabawne,  przecież nie palisz od dwóch lat...- Odpowiedział mu całkowicie poważnie.
- Świetnie! – Syknął wściekle. – Musiałem nieźle przyjebać w łepetynę, że mam takie popieprzone omamy. – Powiedział bardziej do siebie niż do reszty. Nie wiedzieć czemu nie potrafił się uspokoić , a to zdjęcie cały czas przyciągało jego uwagę. - To może powiecie mi , jaki to niby jestem , zanim postanowicie zrobić ze mnie  czubka? - powiedział zrezygnowany , patrząc po zdziwionych twarzach przyjaciół. Po chwili ciszy Nami usiadła obok blondyna i złapała go czule za dłoń, niepewnie  na niego zerkając.
- Wybacz, no to my znamy się z liceum, ty poznałeś nas z Luffym . Zanim  adoptował cię Zeff , byliście w jednym sierocińcu, razem z Ace’em  i Sabo. Usopp chodził do szkoły razem z Luffym  i tak się zaprzyjaźniliśmy. Ty chodzisz do szkoły gastronomicznej , a Vivi to twoja młodsza koleżanka, której czasami dajesz korepetycje. To jest twoje i Zoro mieszkanie, kiedyś mieszkał z wami Luffy , ale jakiś czas temu się wyprowadził. - Dziewczyna mówiła powoli tak , by wszystko dotarło do jej zdezorientowanego kolegi. - Jakieś pytania? - Sanji chłonął jej każde słowo , by zebrać jak najwięcej informacji , które mogłyby  mu się przydać.
- Kilka: co z Robin-chan, Chopperem  i Frankym?
- Ja nie znam nikogo takiego – Nami popatrzyła na resztę zebranych , ale raczej żadne  z nich nie wiedziało, o  kogo może mu chodzić.
- Więc pytanie , czy posiadamy statek , jest raczej bez sensu?
- Nie mamy statku – Powiedział zawiedziony Luffy – Nawet nigdy nie pływaliśmy na takim – Dodał.
- Dlaczego mieszkam razem z tym kretynem szermierzem? - Ta odpowiedź mimo wszystko ciekawiła go najbardziej. Przełknął nerwowo ślinę. W  tym momencie oddałby  wszystko za choćby  jednego papierosa.
- Jak to dlaczego ? Przecież jesteście ze sobą... - Nami ścisnęła jego dłoń , czując jak mężczyźnie napinają się mięśnie. Sanji nie odpowiedział , tylko pobladł lekko. Z przedpokoju doszły ich dźwięki otwieranych , a następnie zamykanych drzwi. Po chwili zza  rogu wyłonił się Zoro i popatrzył na wszystkich  lekko zdziwiony.
- Siema, zapomniałem o czymś czy to zbieg okoliczności, że was tyle zegnało w jedno miejsce? - Zażartował , odkładając plecak i skórzaną kurtkę pod ścianą. Luffy wstał i podszedł do zielonowłosego, Sanji wpatrywał się w podłogę , nerwowo przetwarzając informacje, a serce  biło mu coraz szybciej. Przecież to , co mówili , było niemożliwe  i obrzydliwe. To był jakiś koszmar , z którego nie potrafił się obudzić. Luffy zaczął szybko streszczać przyjacielowi , co się mniej więcej stało i że nie jest dobrze. Mina Zoro nieco zrzedła po tym , co usłyszał i podszedł od razu do swojego chłopaka. Stanął za kanapą i wsunął dłoń w krótkie blond kosmyki lekko ale pewnie odwracają c mu głowę tak by spojrzał mu w twarz.
- Co jest , Sanji?  - Spytał czule, patrząc mu głęboko w oczy. Sanji poczuł, że zaraz oszaleje, pierwszy raz usłyszał swoje imię, czule wypowiedziane przez tego zielonego glona , a w dodatku jego ciało zareagowało przyjemnymi dreszczami na jego dotyk. Szarpnął się gwałtownie i uciekł za najbliższe drzwi , które okazały się prowadzić do łazienki. Serce waliło mu jak oszalałe i nie potrafił nabrać powietrza. Miał dość tego szalonego świata, przecież to wszystko co mówili było chore. Zrobiło mu się niedobrze , więc zamknął oczy , próbując poukładać wszystkie fakty w głowie. Osunął się po drzwiach na ziemię i starał się uspokoić , gdy ktoś zapukał.
-  Zostawcie mnie, muszę pomyśleć... – Zawołał,  by dali mu na chwilę spokój, wziął głęboki wdech. Wiedział, że to nie czas i miejsce na atak paniki.

- Dobra... – Głos zza  drzwi należał do Zoro , ale był taki dziwny, pełny niepokoju. Sanji brał głębokie wdechy, aż  jego serce zaczęło normalnie bić. Otworzył oczy i skupił się na faktach. Wiedział , że jakimś cudem znalazł się w innym świecie, gdzie nie był piratem lecz najzwyczajniejszym obywatelem , a w dodatku wszystko wskazywało na to , że jest Gejem i w dodatku jest z Nim. Z trudem opanował mdłości. Na  samą  myśl,  że ten kretyn mógłby go dotykać w tak popieprzony sposób , robiło mu się słabo. Wstał i rozejrzał się dookoła zwykła mała łazienka z wanną, kiblem, umywalką i lustrem. Odpowiedź była taka oczywista, zwierciadło takie samo w obu światach. Wiedział, że jak najszybciej musi wrócić do tego muzeum , by wydostać się z tego zwariowanego świata. Popatrzył nerwowo na drzwi, będzie musiał jakoś przekonać tego kretyna, że to jakaś wielka pomyłka. Powróciło wspomnienie tego miłego uczucia , gdy go dotknął, odkręcił wodę i opłukał twarz. To wszystko było takie dziwne.

2 września 2015

Rozdział 4

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Zoro podnosił ciężary w swojej siłowni, pot spływał po jego umięśnionym nagim torsie, nadając mu majestatyczny wygląd greckiego boga. Atmosfera na statku nie bardzo uległa zmianie. Co prawda wiedzieli już mniej więcej, co się stało z tym przeklętym kucharzem, ale wyjaśnienia podane przez Robin nie były zadowalające. Według kobiety lustro to jakieś przejście miedzy światami, czy coś takiego. Roronoa zrozumiał z jej wypowiedzi tylko tyle, że Idiota 1 (Sanji ze świata OP) jest teraz w innym świecie, a idiota 2 (Sanji z Tokio) od dwóch dni znajdował się na ich statku. Co prawda i tak mało go to obchodziło, bo kuk to kuk i nieważne który, i tak jest idiotą, ale inni wydawali się tym faktem mocno zaniepokojeni. Dlatego ich statek był teraz przycumowany w ustronnym miejscu, by jak najdłużej ukryć ich obecność przed marynarką.
Przez otwarte okno wtargnął piękny zapach pieczonego mięsa, który sprawił, że żołądek mężczyzny zrobił fikołka i zaburczał głośno, domagając się pożywienia. Zielonowłosy odstawił wielką sztangę. Omijał kuchnię, odkąd pojawił się Idiota 2, nie był pewny, czego ma się dokładnie spodziewać, ale dziewczyny, głównie ta ruda jędza, kategorycznie zabroniły mu obrażać kucharza i co dziwniejsze miał być dla niego miły. Nagle oszalały, czy co? Czy kobiety naprawdę myślą, że tak po prostu zmieni sposób traktowania tego kretyna tylko dlatego, że poprzewracało mu się w głowie. I do tego te dziwne spojrzenia, których niby nie zauważył, a którymi raczyły go dziewczyny. Cała sytuacja sprawiała, że czuł się dziwnie i dlatego tym razem wybrał ucieczkę niż konfrontację, ale niestety organizm domagał się solidnej porcji jedzenia, więc i tak nie miał wyboru. Przeszedł przez klapę w podłodze i zjechał po drabince na dół. Od razu ruszył do kuchni prowadzony słodkim zapachem, ale oczywiście zanim znalazł docelowe miejsce, odwiedził łazienkę, kajutę chłopaków, gabinet Choppera i znowu łazienkę. W duchu przeklinał Franky’ego i tak śmiesznie wymyślony statek, w którym pomieszczenia same się przemieszczają. Kiedy otwierał kolejne drzwi, burczenie w brzuchu stawało się nie do zniesienia.
- Popatrzmy! Kto zaszczycił nas swoją obecnością... -  Nami patrzyła na niego wymownie z lekkim tajemniczym uśmiechem, tak jakby tylko czekała na jego pojawienie się.
- Po prostu zgłodniałem. - Przy stole siedziała cała załoga oprócz blondyna, Zoro ruszył do stołu, starając się nie zerknąć w stronę kuchennych blatów. Jedyne wolne miejsce znajdowało się miedzy Nami a Luffym, co nie bardzo mu odpowiadało, ale raczej nie miał innych możliwości, bo chociaż stół był dość spory, sam Franky zajmował z trzy miejsca. Zielonowłosy od razu zaczął nakładać sobie smakowicie wyglądające jedzenie, był ciekaw, czy ten drugi gotuje równie dobrze. Oczywiście nigdy by mu nie powiedział ,że jego potrawy bardzo mu smakują, komplementowanie tego pacana byłoby poniżej jego godności.
- To, że prosiłyśmy cię, byś był dla niego miły, nie miało znaczyć „omijaj szerokim łukiem” - Szepnęła mu do ucha, a w jej głosie dało się wyczuć figlarną nutę, po czym dodała dużo głośniej – Boże, mógłbyś się chociaż wykąpać, bo śmierdzisz! – Co wywołało ogólne rozbawienie.
- Spadaj na drzewo! - Odpyskował i odruchowo popatrzył w stronę kuchni skąd za chwilę powinien nadejść atak rozwścieczonego kucharza, co jednak nie nastąpiło. Patrzył wprost w te ciemnoniebieskie tęczówki, które wpatrywały się w niego nie z wściekłością, ale, w co nie mógł uwierzyć, bo było to kompletnie niewiarygodne, czule. Zamrugał kilka razy i objął blondyna spojrzeniem, wyglądał dziwnie ze związanymi włosami w kucyk i odsłoniętą całą twarzą. Cisza trwała zbyt długo, bo nawet Luffy przestał jeść i wpatrywał się w nich wyczekująco, szybko musiał coś wymyślić.
- Co się gapisz, brewko? - Był w takim szoku, że tylko tyle umiał z siebie wycedzić.
- To chyba nie zabronione, poza tym sam się gapisz... - Odszczeknął się niezrażony postawą zielonowłosego.
- Bo wyglądasz jak idiota z tą fryzurą! – Warknął, miał ochotę pozbyć się tego uśmieszku z jego gęby. Luffy z Usoppem zaczęli chichotać, a Nami wyglądała, jakby chciała go pobić.
-Nie znasz się, Zoro! To Suupper fryz! – Wtrącił się Franky i zaczął wyginać śmiało ciało, co wywołało kolejne salwy śmiechu.
- Dla baby, chyba że jest coś, czego ten ero-kuk nam nie powiedział... - kontynuował obrażanie, nie zwracając uwagi na turlających się ze śmiechu chłopaków. Blondyn podszedł do niego i oparł się nonszalancko o stół.
- Dla ciebie, skarbie, mogę udawać nawet słodką dziewicę, jeśli cię to podnieci... - Powiedział kokieteryjnie, puszczając do szermierza oczko. Chłopaka zatkało, gdyby miał coś w ustach, najpewniej zadławiłby się na śmierć.
- Pedzio...
- Żebyś wiedział.
- No nie mogę! – Zawołał śmiejący się do rozpuku kapitan - Chcę mu powiedzieć! Mogę? Błagam, pozwólcie mi!
- No nie wiem, widzisz jego minę? Jeszcze się załamie i co? - Sanji założył nogę na nogę, a uśmiech ani na chwilę nie schodził mu z twarzy. Dopiero teraz Zoro zdał sobie sprawę, że przez te dwa dni, które praktycznie spędził sam na ćwiczeniach, wiele go ominęło.
- Co jest grane? - Zielonowłosy spojrzał na jedyną rozsądną osobę przy tym stole, która się nie śmiała. Nie przepadał, gdy załoga robiła sobie z niego żarty.
- Cóż, pan kucharz powiedział nam, że w jego świecie jesteście parą, dlatego prosiłyśmy, byś był dla niego miły, jak widać niepotrzebnie... – Kobieta wydawała się niewzruszona tym, co mówi, jakby ogłaszała coś zupełnie normalnego.
- Ja chciałem powiedzieć! – Jęknął Luffy, podnosząc się z ziemi. Usopp pocieszająco poklepywał go po ramieniu.
- Czym jesteśmy? - Zoro zamrugał nerwowo, a wyraz jego twarzy stawał się coraz głupszy.
- Parą, czyli mieszkamy razem, chodzimy na randki, a w sypialni robimy mnóstwo grzesznych rzeczy... - Westchnął rozbawiony Sanji.
- Nie wiem jak inaczej mógłbym ci to wytłumaczyć, chyba że chcesz, bym ci pokazał? - Dodał, oblizując lubieżnie usta. Chłopaki śmiali się dalej, a na policzkach Nami wykwitł szkarłatny rumieniec.
- Nie, dzięki! - Syknął wściekle, wcale nie było mu do śmiechu, tego po prostu było już za wiele. Wstał z rozmachem, dobył jednego z mieczy i zamachnął się na blondyna. Wszystko działo się bardzo szybko i tylko Luffy zareagował na czas. Wskoczył mu na plecy i owinął swoje ręce wokół ramion szermierza tak, że katana zatrzymała się tuż przed twarzą zdziwionego blondyna, który zdążył tylko zasłonić się ręką.- No już, wystarczy, to były tylko żarty, Zoro, nie bierz tego do siebie... - Pomimo całej sytuacji, głos Luffy’ego był spokojny i wesoły. Wiedział, że jego przyjaciel był porywczy, zwłaszcza jeśli chodziło o Sanjiego - Poza tym, on podobno nie umie się bić, więc jeszcze zrobiłbyś mu krzywdę, a raczej krzywdę ciału naszego Sanjiego... - Zoro patrzył w te przerażone tęczówki i poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku. Nie potrafił zrozumieć, jak ten idiota mógł się zasłonić dłońmi. Gdyby nie Luffy, odciąłby mu rękę, a przecież tego by nie chciał. Cała złość odeszła w jednym momencie, pozostawiając jednak nieprzyjemne uczucie w żołądku.

- Już dobrze... - Mruknął całkiem spokojnie, czując, jak reszcie załogi ulżyło. - Możesz mnie puścić... - Luffy zlazł z przyjaciela i poklepał go po plecach, jednak żartowanie sobie z ich orientacji nie było dobrym pomysłem. Sanji szybko wycofał się do kuchni, szykując jakieś kolejne danie i udając, że wszystko jest w porządku, Zoro jednak dostrzegł, jak drżą mu dłonie. Zignorował to i usiadł ponownie za stołem, gdzie Nami raziła go piorunującym spojrzeniem, a wszyscy prócz Luffy’ego mieli poważne miny. Podświadomie czuł, że pojawienie się tego drugiego kucharza wywoła wiele zamieszania i zmian wśród załogi.

19 sierpnia 2015

Rozdział 3


W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Sanji słyszał nieznane mu dźwięki, dochodzące zza uchylonych okien, znajdujących się niedaleko niego, i głosy ludzi szepczących niespokojnie, których na pewno nie znał. Nie był pewny, czy chce otwierać oczy, czuł się jakoś dziwnie, jak w źle dopasowanej koszuli. Przeciąganie tego cyrku nie miało sensu, więc postanowił w końcu usiąść i otworzyć oczy. To, co ujrzał, zaparło mu dech w piersi, miał już pewność, że coś było nie tak. Podbiegła do niego niebieskowłosa dziewczyna ze zmartwioną miną. Chłopak znał ją doskonale, ale nie miał pojęcia, co tu robiła, był w takim szoku, że nie potrafił cieszyć się faktem, że znów ma okazję ją zobaczyć.
- Sanji-san, jak się czujesz?! Tak nagle straciłeś przytomność...- Kucnęła przy nim i złapała go czule za dłonie. W normalnych warunkach oszalałby ze szczęścia, a jego serce na pewno by wyfrunęło z klatki piersiowej, ale mały głosik w głowie mówił mu, że powinien uważać na swoje zachowanie i słowa. W końcu nie wiedział, co tak naprawdę się stało.
- Vivi-chan? Co się stało? - Siłą woli powstrzymywał się, by nie spytać „Co tu do cholery robi?” Dotarło do niego, że już na pewno nie jest w tym sklepie, do którego wszedł z Robin-chan, a dziwne pojazdy, które dostrzegł za oknem, utwierdzały go w przekonaniu, że albo zwariował, albo nagle znalazł się w bardzo dziwnym miejscu.
- Nie pamiętasz? Jesteśmy w muzeum, przyszliśmy na wystawę i podczas oglądania eksponatów nagle zemdlałeś... - Dziewczyna wyglądała na bardzo przejętą. Sanji rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów, a prawie w każdym kącie stała jakaś rzeźba. W międzyczasie podeszła do nich blondynka o niebieskich oczach, ubrana w czarno-biały uniform.
- Przepraszam, czy już w porządku? - Kobieta uśmiechała się łagodnie, prawdopodobnie dziękując niebiosom, że w końcu się obudził.
- Tak, oczywiście. - Powiedział pewny siebie i uśmiechnął się do kobiety zniewalająco, aż dostrzegł na jej policzkach delikatne rumieńce. Kobieta wyglądała na przekonaną, czego nie można było powiedzieć o Vivi. Chłopak flirtował jeszcze przez chwilę z blondwłosą dziewczyną, aż odeszła, cicho chichocząc.
- Sanji-san, na pewno wszystko dobrze?  - Vivi patrzyła na niego, nie rozumiejąc, co się dzieje.
- Jak najbardziej, kochanie. Byłabyś tak miła i pokazała mi miejsce, w którym straciłem przytomność? - Chłopak ujął jej drobną dłoń, próbując przekonać dziewczynę, że wszystko już jest w porządku, choć wiedział, że tak naprawdę nic nie jest takie, jak powinno być.
- Przy tamtym lustrze... – Dziewczyna wskazała palcem ogromne zwierciadło z drewnianą ramą, które stało niedaleko i właśnie oglądała je jakaś zakochana para. Sanji poznał je od razu, to było to samo zwierciadło, które widział w tamtym sklepie. Chłopak poczekał, aż para odejdzie i podszedł do niego. Zaczął bacznie je oglądać z każdej strony, aż w końcu spojrzał w swoje odbicie i po raz kolejny oniemiał. Wyglądał zupełnie inaczej, włosy były krótsze i nieco bardziej poszarpane, a grzywka już nie przysłaniała jego oka. Ubranie też było inne. Pamiętał, że miał na sobie kolorową hawajską koszulę i ciemne spodnie do kolan, a teraz był ubrany w czarne długie spodnie, białą koszulę, marynarkę i cienki ciemny krawat. Sanji uszczypnął się w policzek, a jego blada skóra natychmiast zrobiła się czerwona, miał nadzieję, że to tylko strasznie dziwny sen, ale nic na to nie wskazywało, nie obudził się i dalej stał jak kołek, wpatrując się zszokowany w lustro. Niebieskowłosa podeszła do niego i czule złapała go za łokieć.
-Vivi-chan, czy mogłabyś mnie stąd wyprowadzić? Chciałbym porozmawiać w jakimś spokojnym miejscu...- Mężczyzna oddychał płytko, nie był kimś, kto łatwo wpada w panikę, wręcz przeciwnie, łatwo potrafił odnaleźć się w danej sytuacji, ale to, co otaczało go w tym momencie, przerażało go ogromnie. 
- Jasne – Dziewczyna wiedziała, że coś jest nie tak. Trzymając przyjaciela za łokieć, wyprowadziła go z budynku i jakiś kwadrans później siedzieli w parku na ławce. Sanji obserwował wszystko z ciekawością i lękiem, tak jak dziecko oglądające nową zabawkę czy poznając najróżniejsze dziwy tego świata. Vivi czekała cierpliwie, zachowanie chłopaka było naprawdę dziwne.  
- Powiedz mi, proszę, gdzie ja właściwie jestem? Zabrzmię na pewno dziwnie ale dałbym sobie uciąć moją drogą rękę, że jeszcze niedawno byłem w małym miasteczku...- Właśnie tego się bał, dziewczyna wyglądała na bardzo skołowaną i zdenerwowaną, ale w końcu musiał zapytać, bo ta sytuacja nie odpowiadała również jemu.
- Jak to gdzie? W Japonii, mieszkasz tu od dziecka i na pewno nie jest to małe miasteczko, bo jesteśmy prawie w środku Tokio, dużego miasta... - Sanji roześmiał się, nigdy nie słyszał o wyspie nazwanej „Japonią” czy „Tokio”.
- Więc jeszcze mi powiedz, że nie jesteś księżniczką Vivi, a ja nie jestem kucharzem na pirackim statku? - Chłopak nie wytrzymał, z minuty na minutę czuł się dziwniej. Jego ciało wydawało się inne, jakby był zupełnie w obcej skórze. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, wyjęła z torebki jakieś śmieszne urządzenie, ponaciskała na kolorowy ekranik i przyłożyła do ucha, czekając.
- Halo, Nami? Dobrze, że odebrałaś, Sanji zemdlał w muzeum... Nie, nic mu nie jest, chyba. Siedzimy w parku niedaleko centrum i twierdzi, że jestem jakaś księżniczką i bredzi od rzeczy, chyba uderzył się w głowę... – Dziewczyna mówiła bardzo szybko, nie zważając uwagi na ciekawskie spojrzenia kolegi. – Proszę cię, nie wiem, co mam robić, przyjechałabyś po nas? – Rozmawiała jeszcze chwilę, po czym odłożyła telefon, zerknęła na blondyna, który zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Wyciągnął pęk kluczy, jakiś portfel z dziwnymi monetami w środku i urządzenie podobne do tego, przez które przed chwilą Vivi-chan rozmawiała z Nami-san.
- To moje? Po co mi tyle kluczy? Co to jest? – Ostatnie dotyczyło owego dziwnego urządzenia.
- Tak, to twoje. To pewnie klucze do mieszkania, restauracji twojego opiekuna i szafki w szkole, nie wiem, do czego jest reszta kluczy. To jest telefon komórkowy, a tamto to portfel... – Dodała od siebie, odpowiadanie na takie pytania było naprawdę dziwne. Miała nadzieję, że jej przyjacielowi nie stało się nic poważnego i to chwilowy zanik pamięci, bo na żarty jej to nie wyglądało. Sanji uznał, że zadawanie tych pytań nie było mądrym posunięciem. Vivi wyglądała już na całkowicie przerażoną. Postanowił więc poczekać na przebieg wydarzeń, by niepotrzebnie się nie pogrążać. Żałował tylko, że w kieszeniach nie znalazł żadnych papierosów, bardzo by mu pomogły uspokoić skołatane serce. 

13 sierpnia 2015

Rozdział 2

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Dzień był upalny, tylko lekki wietrzyk przynosił ulgę ludziom przebywającym na wyspie i tym znajdującym się wokół niej. Niedaleko portu był przycumowany średniej wielkości piracki statek, na którym z pewnością nie panował spokój taki jak w mieście.
- To twoja wina, Zoro! – Powtórzyła kolejny raz wzburzona Nami.
- Przecież nic mu nie zrobiłem, daj mi już spokój, kobieto... – Zoro podrapał się po głowie, sytuacja była dość napięta, odkąd Usopp razem z Robin przynieśli na statek nieprzytomnego kucharza. W dodatku ta ruda jędza od rana suszy mu głowę o to, jak ostatnio traktuje przeklętą brewkę.
- Jestem głodny! – Jęczał Luffy, prawie leżąc na stole. - Kiedy będzie obiad? Kiedy Sanji wstanie? Może damy mu mięsa? Jestem głodny...mięsa...mięsa...mięsa! – Twarda pięść Nami rąbnęła go w głowę, a w miejscu po uderzeniu wykwitł obfity guz.
- Zamknij się, idioto! Nie zauważyłeś, że Sanji jest nieprzytomny!? 
- Pewnie już się nie obudzi... – Dodała dramatycznym tonem Robin. 
- Ej, dziewczyny przestańcie! - Zawołał z kuchni Usopp. - Nie zapominajcie, że to Sanji. Nic mu nie będzie. 
- To pewnie tylko jakaś straszliwa klątwa... - Robin pochmurniała, a  ton jej głosu był jeszcze mroczniejszy, niż zwykle.
Franky'ego przeszył dreszcz, siedział kołysząc się na krześle i dłubiąc w jakimś małym urządzeniu. Nie był pewny, czy warto wtrącać się do dyskusji. Usopp położył kawałek przypalonego mięsa przed Luffym i również usiadł przy stole. Luffy od razu rzucił się na mięso, pałaszując je radośnie i nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że w paru miejscach jest nieco przypalone. Zoro nie rozumiał, po co to całe zamieszanie, przecież ten idiota stracił tylko przytomność, nie umierał, ani nie był ciężko ranny. A to,  jak go traktował, to wyłącznie jego sprawa i reszty nie powinno to interesować. Przecież nie lubią się od samego początku i nagle im to przeszkadza, jakby nie wiadomo co się działo. Poza tym to wina tego pajaca, że ostatnio niesamowicie go irytował. Ta jego uśmiechnięta gęba doprowadzała go do szału bardziej niż zwykle. Poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku. Najchętniej w ogóle nie spędzałby z nim czasu, ale unikanie kogoś nie było w jego zwyczaju. Wspomnienie zarumienionych policzków kucharza tak blisko jego twarzy, gorący oddech łaskoczący go w usta i te błyszczące ciemnoniebieskie oczy świdrujące ciało szermierza na wylot, krążyło po jego głowie, wracając w najmniej oczekiwanych momentach. W dodatku ten głupi sen, który przyśnił mu się niedługo później, był jak oliwa dolana do ognia. Zoro potrząsnął głową, jakby próbował coś z niej strząsnąć. To wszystko wina tego przeklętego kucharza, zasłużył sobie na takie traktowanie. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i wchodzącego do kuchni Choppera. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco.
- I co z nim? - Zapytała spokojnie Robin, ręką powstrzymując Nami, by nie napadła na doktora, próbując siłą wyciągnąć z niego informacje.
- Fizycznie jest całkowicie zdrowy i nawet się obudził, ale...musiał się mocno uderzyć w głowę, bo bredzi od rzeczy...- Mały renifer wyglądał na przerażonego, ale kontynuował wypowiedź. Nie było sensu czegokolwiek ukrywać. – W ogóle mnie nie poznaje, nie wie, co robi na statku i nie pamięta, że jest piratem...a jak zmieniłem formę z ludzkiej na tę, to wyglądał na naprawdę przerażonego i próbował uciec, więc podałem mu środki uspokajające i zamknąłem w moim gabinecie. - Mówił bardzo szybko i na jednym wydechu. Załogę lekko zamurowało, nawet Luffy przestał jeść i patrzył z niedowierzaniem na swojego lekarza.
- Jak to nie pamięta, że jest piratem? Pewnie z ciebie żartuje... – Kapitan wstał i ruszył do drzwi swoim dziarskim krokiem. - Walnę go w łeb i wszystko wróci na swoje miejsce! - Dodał już weselej przekonany, że jego pomysł jest logicznym rozwiązaniem w danej sytuacji. Zanim Chopper zdążył zaprotestować, kapitana powstrzymał Usopp, łapiąc przyjaciela za obie ręce.
- Czekaj, idioto! Kiedy go zobaczyłem przez okno, to stał. Niemożliwe, by uderzył się w głowę. - Nogi Luffy'ego dalej kierowały się w stronę drzwi – Złapałem go, zanim upadł, to w ogóle było dziwne. Uspokój się, Luffy, trzeba się zastanowić... - Przytrzymywanie kolegi kosztowało długonosego wiele wysiłku, na szczęście wtrącił się lekarz.
- Luffy, to była tylko metafora, Sanji nie ma żadnych obrażeń na głowie, to nie mogło być uderzenie – Chopper był przerażony całą tą sytuacją, naprawdę nie wiedział, co mogło dolegać ich kucharzowi. Nogi Luffy'ego wróciły na miejsce, przewracając go razem z Usoppem na podłogę.
- Więc to klątwa. W sklepie, w którym byliśmy, znajdowało się wiele magicznych ksiąg i artefaktów, więc mógł przez przypadek czegoś dotknąć i zostać przeklęty. Trzeba będzie z nim na spokojnie porozmawiać i dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało... - Kobieta mówiła spokojnie, wpatrując się w kapitana siedzącego na brzuchu ich snajpera. Nie była pewna, czy chłopak zrozumie wszystkie jej słowa.
- Dobra, pójdę ja i Robin i na spokojnie z nim pogadamy. - Rudowłosa dziewczyna popatrzyła na wszystkich. - A wy, idioci, będziecie tu siedzieć, póki czegoś nie ustalimy – Nami wstała, wymachując pięścią w niemej groźbie. Niech tylko któryś kretyn spróbuje jej nie posłuchać, to spotka go bolesna kara. 
- Ja też chcę iść! - Jęknął Luffy.
- Nie, jeszcze wystraszy się takiego gumiaka jak ty! 
- Jestem kapitanem! 
- Powiedziałam: Nie! 
- Ale... 
- Panie doktorze, czy ten środek, który podałeś pacjentowi, długo będzie działać? - Robin uśmiechnęła się łagodnie do renifera.
- Nie, podałem małą dawkę, pewnie niedługo się obudzi...
- To świetnie, idziemy, Robin. – Nami zerknęła na drugą kobietę i znikła za drzwiami. Czarnowłosa ruszyła za nią bez słowa, sprzeciwianie się tej szalonej rudej w tym momencie nie miało najmniejszego sensu. Zoro był zirytowany całą tą chorą sytuacją, niepotrzebny szum wokół tego głupiego kucharza. Popatrzył na Luffy'ego, który wyglądał równocześnie na zmartwionego stanem tego pacana (bądź brakiem pieczonego mięsa) i rozeźlonego na rudowłosą kobietę, która sama podjęła decyzję, ignorując go jako kapitana. Roronoa wstał i ruszył do drzwi. Nie zamierzał już tracić więcej czasu z powodu tej przeklętej brewki.
- Idę do siłowni... – Oznajmił tonem, w którym dało się wyczuć brak zainteresowania całą tą sytuacją. Wychodząc, czuł na plecach wzrok zapewne zawiedzionego jego postawą Luffy'ego i dźwięki rozzłoszczonego Usoppa próbującego wydostać się spod gumowego cielska przyjaciela. 

5 sierpnia 2015

Rozdział 1

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra


Uliczka targowa była zatłoczona i panował na niej wesoły gwar. Wokół można było poczuć woń świeżych owoców morza, pieczywa i jarzyn. Zwykły spokojny dzień, który dla niektórych prawie niczym nie różnił się od pozostałych. Do portu tego spokojnego miasta z samego ranka zawitał statek piracki z najbardziej rozchwianą załogą, jaka mogła istnieć. Kto poznał załogę Słomianych Kapeluszy, wiedział, że są szaleni i porywczy, a ich kapitan prawdopodobnie jest niespełna rozumu. Wracając do naszej opowieści i zatłoczonej uliczki, pojawił się na niej ktoś nowy. Promienie słoneczne padały na blond włosy Sanjiego, a żyłka na czole pulsowała mu niebezpiecznie. Nerwowo palił papierosa i przechadzał się miedzy stoiskami, lecz nie mógł skupić się na zakupach. Skręcił w następną uliczkę, która okazała się spokojniejsza i przysiadł na pobliskiej ławce. Jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół dzisiejszego poranka zaraz po przybyciu na tę uroczą wyspę. 
– Pieprzone Marimo! – Warknął do siebie i wypuścił dym z płuc. Dłońmi zaczął masować sobie skronie. Mieli ostatnio wiele powodów do świętowania: szczęśliwy powrót Robin-chan, pojawienie się Franky’ego i nowy wspaniały statek. Odkąd opuścili Water 7, Luffy ciągle wywrzaskiwał, że czas na imprezę i ganiał wesoło po statku jak małe dziecko. Równie dobrze poszło mu pogodzenie się z Usoppem, czyli zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Tylko to cholerne Marimo wnerwiało go niemiłosiernie.
Sanji westchnął ciężko i podnosząc głowę rozejrzał się dookoła. Było już koło południa, nawet nie zwrócił uwagi, jak długo spacerował, by uspokoić skołatane nerwy. Trzeba będzie wreszcie ruszyć tyłek i uzupełnić zapasy jedzenia, w końcu to było jego zadanie jako pokładowego kucharza. Kolejny raz wciągnął do płuc dym z papierosa, tytoń zawsze działał na niego kojąco. Kłótnie z Marimo ostatnio robiły się coraz gorsze i nie wiedzieć czemu bardziej męczące. Od samego początku nie pałali do siebie sympatią, wręcz, z nieznanego powodu, ogromną niechęcią. Było wiele rzeczy, które denerwowały go w tym zielonym glonie, ale zawsze miał wrażenie, że ich codzienne kłótnie i przepychanki są tylko czymś w rodzaju koleżeńskiej rywalizacji. Nie byli wrogami ani przyjaciółmi, ale ostatnio coś się zmieniło, w jego słowach i czynach wyczuwał wrogość większą niż zwykle. Na początku nawet nie zwracał na to uwagi, ale czuł, że jego rywal ma do niego o coś żal i nie potrafi okazać tego w inny sposób, bo zwykła rozmowa nie wchodziła w grę. A dziś jego cierpliwość udała się na wycieczkę, bo już nie mógł tego wysłuchiwać. Obrażanie go jako kucharza i, co gorsza, jego potraw, to był już szczyt wszystkiego. Już lepiej było, jak nie komentował tego, co je, lub ograniczał się do zwykłego „w porządku”. Z rozmyślań wyrwała go czyjaś dłoń, delikatnie położona na jego ramieniu.
– Wszystko w porządku, panie kucharzu? – Pochylała się nad nim Robin, obserwując go uważnie w pełni zmartwionym spojrzeniem.
Sanji poderwał się na równe nogi, ujął jej dłoń i uśmiechnął się zniewalająco, a w jego oczach pojawiły się różowe serduszka.
– Och, jakie to cudowne, że słodka Robin-chan się o mnie martwi! – Ucałował ją w dłoń, starając się nie oszaleć z radości. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie zabierając swoją dłoń z dala od ust kolegi.
– Dobrze cię widzieć uśmiechniętego, Nami martwiła się o ciebie, tak szybko wyszedłeś...
– Moje kochane, proszę o wybaczenie. Nie powinienem się tak denerwować na tego glona od siedmiu boleści. – Sanji zgasił papierosa i zaczął krążyć koło Robin cały w skowronkach, w końcu rzadko się zdarzało, by panie były nim tak zainteresowane.
– Sanji, czy między tobą a Zoro coś się stało? – Ponieważ Robin była kobietą bezpośrednią, więc i tym razem postanowiła nie owijać w bawełnę. Kucharz spoważniał nieco, nie tracąc jednak uśmiechu z twarzy. Więc jednak inni też zauważyli, że coś jest nie tak z tym idiotą.
– Nie wiem, o co chodzi temu glonowi, ale na pewno nie jest to coś, czym powinniśmy zaprzątać sobie głowę. To po prostu gbur i idiota, który nie wie, jak się zachować. – Blondwłosy westchnął i uśmiechnął się łagodnie – Wybaczcie, nie powinienem był tak się unosić. – Dodał już nieco mniej przekonywająco, sugerując równocześnie zakończenie tematu, co nie umknęło uwadze Robin. Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie. Bardzo się cieszyła, że znalazła prawdziwych przyjaciół i martwił ją fakt, że źle działo się w załodze. Postanowiła jednak nie drążyć tematu.
– Słyszałam, że na tej wyspie jest antykwariat z wieloma interesującymi znaleziskami. Czy nie zechciałbyś mi towarzyszyć?
Wybuch szczęścia kucharza prawdopodobnie było słychać w całym mieście. Od razu się zgodził, rzadko kiedy miał okazję towarzyszyć pani archeolog. Zazwyczaj na zwiedzanie wybierała się samotnie lub z Chopperem, chyba że Nami wyciągała ją na wcale niemałe zakupy.

Gdy drzwi się otworzyły, a mały dzwoneczek oznajmił ich przybycie, od razu dało się wyczuć zapach starych książek i kurzu. Sanji podążał za kobietą, która udała się w głąb sklepu, uprzednio witając się ze starszym panem siedzącym za ladą. Mężczyzna rozglądał się dookoła, nigdy nie interesowały go starocie, ale towarzystwo Robin działało na niego kojąco. Wiedział, że nie powinien się tak wściekać i bez słowa opuszczać statku, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Robin-chan, ale czuł, że tym razem Marimo naprawdę przesadził. Wiedział, że jego jedzenie było doskonałe, ale stwierdzenie, że to niejadalne gówno, sprawiło mu przykrość. Obrażanie jego osoby było już codziennością, do której się przyzwyczaił, ale obrażanie jedzenia jest niewybaczalne. Chciałby, żeby ten przeklęty pacan opuścił ich statek, ale nawet nie miał na co liczyć, ich kapitan uwielbiał tego zielonego glona i to z wzajemnością. Tak, Luffy potrafił sobie zjednywać przyjaciół i każdy, kto go zna lepiej, oddałby za tego głąba życie. Sanji uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że pomimo jego marzenia o odnalezieniu All Blue i kochanych Robin-chan i Nami-san jest wiele innych rzeczy, które trzymają go na tym statku, nie mógłby go tak po prostu opuścić. Zatrzymał się przed zakurzonym lustrem, Robin już dawno znikła za regałami zawalonymi starymi księgami. Przedmiot był ogromny, z drewnianą ozdobną ramą ręcznie wyrzeźbioną. Blondwłosy popatrzył na swoje odbicie, które, ku jego zdziwieniu, było jakby inne. Zamrugał kilkakrotnie, na pozór wszystko było takie, jak zawsze: włosy, oczy, twarz, ciało, ale coś się jednak różniło. Przetarł dłonią gładką i chłodną taflę lustra i popatrzył prosto w swoje oczy, coś go ciągnęło prosto w ciemność i ciszę. 
Hej!
Witam wszystkich na tym nowym blogu. Nie jestem obeznana w tych sprawach więc blog wygląda jak wygląda ale mam nadzieje, że z czasem nabierze odpowiedniej barwy.  Jak widać będzie to opowiadanie Zoro, Sanji ich przygody i rozkwit miłości. Z góry przepraszam was za wszelkie błędy i niedociągnięcia. Pozostaje mi tylko przywitać się jeszcze raz i zaprosić do czytania pierwszego rozdziału który już niedługo powinien się ukazać.