W głębi serca
Po drugiej stronie lustra
Uliczka targowa była zatłoczona i panował na niej wesoły gwar. Wokół można było poczuć woń świeżych owoców morza, pieczywa i jarzyn. Zwykły spokojny dzień, który dla niektórych prawie niczym nie różnił się od pozostałych. Do portu tego spokojnego miasta z samego ranka zawitał statek piracki z najbardziej rozchwianą załogą, jaka mogła istnieć. Kto poznał załogę Słomianych Kapeluszy, wiedział, że są szaleni i porywczy, a ich kapitan prawdopodobnie jest niespełna rozumu. Wracając do naszej opowieści i zatłoczonej uliczki, pojawił się na niej ktoś nowy. Promienie słoneczne padały na blond włosy Sanjiego, a żyłka na czole pulsowała mu niebezpiecznie. Nerwowo palił papierosa i przechadzał się miedzy stoiskami, lecz nie mógł skupić się na zakupach. Skręcił w następną uliczkę, która okazała się spokojniejsza i przysiadł na pobliskiej ławce. Jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół dzisiejszego poranka zaraz po przybyciu na tę uroczą wyspę.
– Pieprzone Marimo! – Warknął do siebie i wypuścił dym z płuc. Dłońmi zaczął masować sobie skronie. Mieli ostatnio wiele powodów do świętowania: szczęśliwy powrót Robin-chan, pojawienie się Franky’ego i nowy wspaniały statek. Odkąd opuścili Water 7, Luffy ciągle wywrzaskiwał, że czas na imprezę i ganiał wesoło po statku jak małe dziecko. Równie dobrze poszło mu pogodzenie się z Usoppem, czyli zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Tylko to cholerne Marimo wnerwiało go niemiłosiernie.
Sanji westchnął ciężko i podnosząc głowę rozejrzał się dookoła. Było już koło południa, nawet nie zwrócił uwagi, jak długo spacerował, by uspokoić skołatane nerwy. Trzeba będzie wreszcie ruszyć tyłek i uzupełnić zapasy jedzenia, w końcu to było jego zadanie jako pokładowego kucharza. Kolejny raz wciągnął do płuc dym z papierosa, tytoń zawsze działał na niego kojąco. Kłótnie z Marimo ostatnio robiły się coraz gorsze i nie wiedzieć czemu bardziej męczące. Od samego początku nie pałali do siebie sympatią, wręcz, z nieznanego powodu, ogromną niechęcią. Było wiele rzeczy, które denerwowały go w tym zielonym glonie, ale zawsze miał wrażenie, że ich codzienne kłótnie i przepychanki są tylko czymś w rodzaju koleżeńskiej rywalizacji. Nie byli wrogami ani przyjaciółmi, ale ostatnio coś się zmieniło, w jego słowach i czynach wyczuwał wrogość większą niż zwykle. Na początku nawet nie zwracał na to uwagi, ale czuł, że jego rywal ma do niego o coś żal i nie potrafi okazać tego w inny sposób, bo zwykła rozmowa nie wchodziła w grę. A dziś jego cierpliwość udała się na wycieczkę, bo już nie mógł tego wysłuchiwać. Obrażanie go jako kucharza i, co gorsza, jego potraw, to był już szczyt wszystkiego. Już lepiej było, jak nie komentował tego, co je, lub ograniczał się do zwykłego „w porządku”. Z rozmyślań wyrwała go czyjaś dłoń, delikatnie położona na jego ramieniu.
– Wszystko w porządku, panie kucharzu? – Pochylała się nad nim Robin, obserwując go uważnie w pełni zmartwionym spojrzeniem.
Sanji poderwał się na równe nogi, ujął jej dłoń i uśmiechnął się zniewalająco, a w jego oczach pojawiły się różowe serduszka.
– Och, jakie to cudowne, że słodka Robin-chan się o mnie martwi! – Ucałował ją w dłoń, starając się nie oszaleć z radości. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie zabierając swoją dłoń z dala od ust kolegi.
– Dobrze cię widzieć uśmiechniętego, Nami martwiła się o ciebie, tak szybko wyszedłeś...
– Moje kochane, proszę o wybaczenie. Nie powinienem się tak denerwować na tego glona od siedmiu boleści. – Sanji zgasił papierosa i zaczął krążyć koło Robin cały w skowronkach, w końcu rzadko się zdarzało, by panie były nim tak zainteresowane.
– Sanji, czy między tobą a Zoro coś się stało? – Ponieważ Robin była kobietą bezpośrednią, więc i tym razem postanowiła nie owijać w bawełnę. Kucharz spoważniał nieco, nie tracąc jednak uśmiechu z twarzy. Więc jednak inni też zauważyli, że coś jest nie tak z tym idiotą.
– Nie wiem, o co chodzi temu glonowi, ale na pewno nie jest to coś, czym powinniśmy zaprzątać sobie głowę. To po prostu gbur i idiota, który nie wie, jak się zachować. – Blondwłosy westchnął i uśmiechnął się łagodnie – Wybaczcie, nie powinienem był tak się unosić. – Dodał już nieco mniej przekonywająco, sugerując równocześnie zakończenie tematu, co nie umknęło uwadze Robin. Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie. Bardzo się cieszyła, że znalazła prawdziwych przyjaciół i martwił ją fakt, że źle działo się w załodze. Postanowiła jednak nie drążyć tematu.
– Słyszałam, że na tej wyspie jest antykwariat z wieloma interesującymi znaleziskami. Czy nie zechciałbyś mi towarzyszyć?
Wybuch szczęścia kucharza prawdopodobnie było słychać w całym mieście. Od razu się zgodził, rzadko kiedy miał okazję towarzyszyć pani archeolog. Zazwyczaj na zwiedzanie wybierała się samotnie lub z Chopperem, chyba że Nami wyciągała ją na wcale niemałe zakupy.
Gdy drzwi się otworzyły, a mały dzwoneczek oznajmił ich przybycie, od razu dało się wyczuć zapach starych książek i kurzu. Sanji podążał za kobietą, która udała się w głąb sklepu, uprzednio witając się ze starszym panem siedzącym za ladą. Mężczyzna rozglądał się dookoła, nigdy nie interesowały go starocie, ale towarzystwo Robin działało na niego kojąco. Wiedział, że nie powinien się tak wściekać i bez słowa opuszczać statku, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Robin-chan, ale czuł, że tym razem Marimo naprawdę przesadził. Wiedział, że jego jedzenie było doskonałe, ale stwierdzenie, że to niejadalne gówno, sprawiło mu przykrość. Obrażanie jego osoby było już codziennością, do której się przyzwyczaił, ale obrażanie jedzenia jest niewybaczalne. Chciałby, żeby ten przeklęty pacan opuścił ich statek, ale nawet nie miał na co liczyć, ich kapitan uwielbiał tego zielonego glona i to z wzajemnością. Tak, Luffy potrafił sobie zjednywać przyjaciół i każdy, kto go zna lepiej, oddałby za tego głąba życie. Sanji uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że pomimo jego marzenia o odnalezieniu All Blue i kochanych Robin-chan i Nami-san jest wiele innych rzeczy, które trzymają go na tym statku, nie mógłby go tak po prostu opuścić. Zatrzymał się przed zakurzonym lustrem, Robin już dawno znikła za regałami zawalonymi starymi księgami. Przedmiot był ogromny, z drewnianą ozdobną ramą ręcznie wyrzeźbioną. Blondwłosy popatrzył na swoje odbicie, które, ku jego zdziwieniu, było jakby inne. Zamrugał kilkakrotnie, na pozór wszystko było takie, jak zawsze: włosy, oczy, twarz, ciało, ale coś się jednak różniło. Przetarł dłonią gładką i chłodną taflę lustra i popatrzył prosto w swoje oczy, coś go ciągnęło prosto w ciemność i ciszę.
Po drugiej stronie lustra
Uliczka targowa była zatłoczona i panował na niej wesoły gwar. Wokół można było poczuć woń świeżych owoców morza, pieczywa i jarzyn. Zwykły spokojny dzień, który dla niektórych prawie niczym nie różnił się od pozostałych. Do portu tego spokojnego miasta z samego ranka zawitał statek piracki z najbardziej rozchwianą załogą, jaka mogła istnieć. Kto poznał załogę Słomianych Kapeluszy, wiedział, że są szaleni i porywczy, a ich kapitan prawdopodobnie jest niespełna rozumu. Wracając do naszej opowieści i zatłoczonej uliczki, pojawił się na niej ktoś nowy. Promienie słoneczne padały na blond włosy Sanjiego, a żyłka na czole pulsowała mu niebezpiecznie. Nerwowo palił papierosa i przechadzał się miedzy stoiskami, lecz nie mógł skupić się na zakupach. Skręcił w następną uliczkę, która okazała się spokojniejsza i przysiadł na pobliskiej ławce. Jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół dzisiejszego poranka zaraz po przybyciu na tę uroczą wyspę.
– Pieprzone Marimo! – Warknął do siebie i wypuścił dym z płuc. Dłońmi zaczął masować sobie skronie. Mieli ostatnio wiele powodów do świętowania: szczęśliwy powrót Robin-chan, pojawienie się Franky’ego i nowy wspaniały statek. Odkąd opuścili Water 7, Luffy ciągle wywrzaskiwał, że czas na imprezę i ganiał wesoło po statku jak małe dziecko. Równie dobrze poszło mu pogodzenie się z Usoppem, czyli zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Tylko to cholerne Marimo wnerwiało go niemiłosiernie.
Sanji westchnął ciężko i podnosząc głowę rozejrzał się dookoła. Było już koło południa, nawet nie zwrócił uwagi, jak długo spacerował, by uspokoić skołatane nerwy. Trzeba będzie wreszcie ruszyć tyłek i uzupełnić zapasy jedzenia, w końcu to było jego zadanie jako pokładowego kucharza. Kolejny raz wciągnął do płuc dym z papierosa, tytoń zawsze działał na niego kojąco. Kłótnie z Marimo ostatnio robiły się coraz gorsze i nie wiedzieć czemu bardziej męczące. Od samego początku nie pałali do siebie sympatią, wręcz, z nieznanego powodu, ogromną niechęcią. Było wiele rzeczy, które denerwowały go w tym zielonym glonie, ale zawsze miał wrażenie, że ich codzienne kłótnie i przepychanki są tylko czymś w rodzaju koleżeńskiej rywalizacji. Nie byli wrogami ani przyjaciółmi, ale ostatnio coś się zmieniło, w jego słowach i czynach wyczuwał wrogość większą niż zwykle. Na początku nawet nie zwracał na to uwagi, ale czuł, że jego rywal ma do niego o coś żal i nie potrafi okazać tego w inny sposób, bo zwykła rozmowa nie wchodziła w grę. A dziś jego cierpliwość udała się na wycieczkę, bo już nie mógł tego wysłuchiwać. Obrażanie go jako kucharza i, co gorsza, jego potraw, to był już szczyt wszystkiego. Już lepiej było, jak nie komentował tego, co je, lub ograniczał się do zwykłego „w porządku”. Z rozmyślań wyrwała go czyjaś dłoń, delikatnie położona na jego ramieniu.
– Wszystko w porządku, panie kucharzu? – Pochylała się nad nim Robin, obserwując go uważnie w pełni zmartwionym spojrzeniem.
Sanji poderwał się na równe nogi, ujął jej dłoń i uśmiechnął się zniewalająco, a w jego oczach pojawiły się różowe serduszka.
– Och, jakie to cudowne, że słodka Robin-chan się o mnie martwi! – Ucałował ją w dłoń, starając się nie oszaleć z radości. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie zabierając swoją dłoń z dala od ust kolegi.
– Dobrze cię widzieć uśmiechniętego, Nami martwiła się o ciebie, tak szybko wyszedłeś...
– Moje kochane, proszę o wybaczenie. Nie powinienem się tak denerwować na tego glona od siedmiu boleści. – Sanji zgasił papierosa i zaczął krążyć koło Robin cały w skowronkach, w końcu rzadko się zdarzało, by panie były nim tak zainteresowane.
– Sanji, czy między tobą a Zoro coś się stało? – Ponieważ Robin była kobietą bezpośrednią, więc i tym razem postanowiła nie owijać w bawełnę. Kucharz spoważniał nieco, nie tracąc jednak uśmiechu z twarzy. Więc jednak inni też zauważyli, że coś jest nie tak z tym idiotą.
– Nie wiem, o co chodzi temu glonowi, ale na pewno nie jest to coś, czym powinniśmy zaprzątać sobie głowę. To po prostu gbur i idiota, który nie wie, jak się zachować. – Blondwłosy westchnął i uśmiechnął się łagodnie – Wybaczcie, nie powinienem był tak się unosić. – Dodał już nieco mniej przekonywająco, sugerując równocześnie zakończenie tematu, co nie umknęło uwadze Robin. Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie. Bardzo się cieszyła, że znalazła prawdziwych przyjaciół i martwił ją fakt, że źle działo się w załodze. Postanowiła jednak nie drążyć tematu.
– Słyszałam, że na tej wyspie jest antykwariat z wieloma interesującymi znaleziskami. Czy nie zechciałbyś mi towarzyszyć?
Wybuch szczęścia kucharza prawdopodobnie było słychać w całym mieście. Od razu się zgodził, rzadko kiedy miał okazję towarzyszyć pani archeolog. Zazwyczaj na zwiedzanie wybierała się samotnie lub z Chopperem, chyba że Nami wyciągała ją na wcale niemałe zakupy.
Gdy drzwi się otworzyły, a mały dzwoneczek oznajmił ich przybycie, od razu dało się wyczuć zapach starych książek i kurzu. Sanji podążał za kobietą, która udała się w głąb sklepu, uprzednio witając się ze starszym panem siedzącym za ladą. Mężczyzna rozglądał się dookoła, nigdy nie interesowały go starocie, ale towarzystwo Robin działało na niego kojąco. Wiedział, że nie powinien się tak wściekać i bez słowa opuszczać statku, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Robin-chan, ale czuł, że tym razem Marimo naprawdę przesadził. Wiedział, że jego jedzenie było doskonałe, ale stwierdzenie, że to niejadalne gówno, sprawiło mu przykrość. Obrażanie jego osoby było już codziennością, do której się przyzwyczaił, ale obrażanie jedzenia jest niewybaczalne. Chciałby, żeby ten przeklęty pacan opuścił ich statek, ale nawet nie miał na co liczyć, ich kapitan uwielbiał tego zielonego glona i to z wzajemnością. Tak, Luffy potrafił sobie zjednywać przyjaciół i każdy, kto go zna lepiej, oddałby za tego głąba życie. Sanji uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że pomimo jego marzenia o odnalezieniu All Blue i kochanych Robin-chan i Nami-san jest wiele innych rzeczy, które trzymają go na tym statku, nie mógłby go tak po prostu opuścić. Zatrzymał się przed zakurzonym lustrem, Robin już dawno znikła za regałami zawalonymi starymi księgami. Przedmiot był ogromny, z drewnianą ozdobną ramą ręcznie wyrzeźbioną. Blondwłosy popatrzył na swoje odbicie, które, ku jego zdziwieniu, było jakby inne. Zamrugał kilkakrotnie, na pozór wszystko było takie, jak zawsze: włosy, oczy, twarz, ciało, ale coś się jednak różniło. Przetarł dłonią gładką i chłodną taflę lustra i popatrzył prosto w swoje oczy, coś go ciągnęło prosto w ciemność i ciszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz