Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

26 maja 2017

Rozdział 17

Hej wszystkim.
Obiecuje poprawę:)
Zapraszam również na kolejny rozdział, mam nadzieje że się wam spodoba:D
Jeśli nie...proszę mnie nie bić...:p


W głębi serca
Przekroczyć granice


                                             ~~~
- Nami~swan, Robin~chan! - Młody kucharz z gracją zszedł po schodach na pokryty zielenią pokład, w jednej ręce trzymając srebrną tacę z kolorowymi drinkami, a w drugiej zapalonego papierosa. Tanecznym krokiem podszedł do dziewczyn, siedzących w strojach kąpielowych pod parasolem. - Zrobiłem specjalnie dla was orzeźwiające drinki! - Podał przyjaciółkom napoje, kłaniając się z gracją zawodowego kelnera, równocześnie chowając za plecami papierosa.
- Dziękuję, Sanji-kun - Nami przyjęła napój, uśmiechając się. Chłopak oszalał ze szczęścia, jego ciało zaczęło dziwnie falować, a w oczach pojawiły się różowe serduszka. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię jednym wrednym prychnięciem.
- Coś mówiłeś,  padalcu? - Sanji pochylił się nad szermierzem, który podnosił te swoje sztangi, i zaciągnął się papierosowym dymem.
- Zdawało ci się, pokręcona brewko. - Zoro odwzajemnił spojrzenie w każdej chwili gotów na wyprowadzenie ataku.
- Sanjiii! Ja też chcę pić! - Kapitan wskoczył na plecy kucharza, prawie zwalając go z nóg.
- Co robisz, imbecylu!? Nakopać ci do tego gównianego zadka!? - Sanji próbował się otrzepać, by zrzucić z siebie Luffy’ego, ale niestety przyssał się do jego pleców jak zawodowa przyssawka.
- I ja! Ja też chcę! - Zawołał uradowany Chopper, podbiegając do nich, i złapał kucharza za nogawkę spodni.
Sanji westchnął zrezygnowany, ale w duchu się uśmiechał.
- Dla was darmozjady jest w kuchni...lemoniada.
- Jeee! - Luffy zeskoczył z jego pleców i pobiegł po schodach na górę, a tuż za nim Chopper.
Sanji popatrzył, jak Zoro obala jednym haustem butelkę wina, jego wina. Skrzywił się i spiorunował go spojrzeniem.
- Co się gapisz, głupia brewko?
- Nie gapię się… ale dla odmiany mógłbyś się napić czegoś innego, zamiast spijać wino, którego używam do gotowania... - Warknął, zabierając mu pustą butelkę.
- Piję to, na co mam ochotę...brwiasty.
Szybka wymiana spojrzeń, błysk mieczy przecinających powietrze i czerń butów. Tylko to było widać, gdy chłopaki zaczęli toczyć swój bój.


- Impreza! - Zawołał kapitan późnym popołudniem, gdy żar słoneczka nieco opadł.
- Luffy, imprezowaliśmy wczoraj...i przedwczoraj… - Westchnęła nawigatorka, ale widząc entuzjazm kapitana, szybko zrezygnowała z wybicia mu tego pomysłu z głowy. Nie trzeba było dużo, by załoga zaczęła się wesoło bawić. W ostatnim czasie mieli wiele powodów do świętowania. Bezpieczne odzyskanie Robin-chan i wypłyniecie w morze na nowym, niesamowitym statku. Tak, Sanji doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc tym razem postanowił zabezpieczyć się wcześniej i przygotować dość sporo przekąsek i pieczone mięso dla kapitana. Teraz mógł na spokojnie uczestniczyć w zabawie razem z załogą, a zwłaszcza z Nami-san i Robin-chan.

Wesołego śpiewania i wygłupów nie było końca, przynajmniej tak mogłoby się niektórym wydawać. 
- Namiii~swan! Pozwól, że utulę cię do snu... - Wołał wstawiony i poruszony kucharz, gdy dziewczyny oznajmiły, że idą się położyć. Niestety wypowiedź przerwało mu bliskie spotkanie z podłożem, gdy wyłożył się jak długi, potykając o własne nogi, dosłownie na oczach szermierza.
- Ktoś tu ma słabą głowę nie tylko do kobiet... - Zakpił szermierz, popijając Sake prosto z butelki. Gdy roześmiane dziewczyny zniknęły w swojej kajucie, na pokładzie pozostał przytomny tylko on i nietrzeźwy Kuk.  Westchnął, takim oto sposobem znów wrobili go w nocną wartę.
- Morda, kaktusie... - Sanji obrócił głowę i popatrzył na towarzysza zaciekawiony. Z tej pozycji miał doskonały widok na długą bliznę, która zdobiła ciało zarozumiałego szermierza.
- Co się tak gapisz, zboczona brewko?
- Myślę... - Sanji podniósł się, by po chwili spocząć tuż obok zaskoczonego towarzysza. - O dniu, w którym się poznaliśmy. - Wyciągnął mu butelkę z ręki i upił spory łyk, o dziwo nie napotkał sprzeciwu.
- Upiłeś się...głupi kuku... - Zoro mimowolnie potarł bliznę dłonią, bardzo ją lubił, ale do wydarzenia, w którym ją zdobył, mało kiedy wracał. Te wspomnienia kojarzyły mu się tylko z porażką i złożeniem kolejnej obietnicy, a nie z dniem, w którym poznał tego irytującego zboczonego kucharza.
- Wcale nie... - I jak na niepotwierdzenie swoich słów czknął głośno, co zostało skomentowane śmiechem zielonowłosego. -Oj zamknij się, morska roślino! - Prychnął i oblał się rumieńcem.
Nastała cisza przerywana tylko odgłosami morza i stukotami żagli. Blondyn popijał z butelki, której nie zamierzał oddać szermierzowi i który wcale nie poprosił o jej zwrot. To dziwne, ale nie mniej przyjemne, siedzieć sobie w ciszy obok Zoro, dokładnie z tym samym, z którym na co dzień drze koty. W pewnym momencie nawet pomyślał, że towarzysz usnął i dlatego sobie nie poszedł, ale okazało się, że ciche pochrapywanie należało do kapitana, który leżał nieopodal nich. Z ukosa popatrzył na męską twarz przyjaciela, który wpatrywał się obojętnie w  rozgwieżdżone niebo.
- Wiesz, wtedy... - Tu Sanji popatrzył na bliznę. - Zrobiłeś na mnie ogromne wrażenie...mało kto wolałby dać się zabić niż przegrać... - Chłopak podniósł wzrok i napotkał zdziwione spojrzenie Marimo. - A później i tak się okazało, że jesteś skończonym dupkiem... - Zaśmiał się wesoło, chyba nie potrafił prawić komplementów facetom czy jakimś morskim Algom.
- Zmierzasz do czegoś, czy to tylko pijacki bełkot? - Wyciągnął rękę, by zabrać butelkę trunku. – Tobie już chyba wystarczy...
Sanjiemu szumiało w głowie, ale doskonale uchwycił moment, gdy szermierz złapał butelkę. Nie puścił jej, tylko ze śmiechem na ustach wykorzystał moment na wskoczenie zaskoczonemu Marimo na kolana. Teraz, siedząc okrakiem na jego wyprostowanych nogach, miał doskonały widok na jego twarz i bliznę.
- To jak to z tobą jest? Jesteś fajny, czy jesteś skończonym dupkiem? Bo chyba nie jestem pewny... - Sanji przejechał dłonią po umięśnionym torsie towarzysza, opuszkami palców zahaczając o bliznę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dotyka w taki sposób Zoro pierwszy raz i że jest to całkiem przyjemne. Dziwiło go, że pomimo tego, iż słońce dawno już zaszło, to jego skóra ciągle była gorąca.
- Wiesz, że waśnie mnie macasz? Nie jestem dziewczyną, jakbyś nie zauważył...
- Wiem... - Uniósł wzrok oszołomiony całym tym wydarzeniem. - Nie da się nie zauważyć…nie masz cycków... - Zaśmiał się i znów głośno czknął.
- Złaź ze mnie, idioto... jutro będziesz żałować tych głupich żartów... - Zoro odwrócił wzrok, bliskość kuka sprawiała, że czuł się dziwnie niekomfortowo.
- Więc zrób coś, co sprawi, że jutro będzie ci równie głupio... - Sanji zbliżył twarz to twarzy przyjaciela, zaglądając mu głęboko w oczy, uprzednio nieporadnie odkładając pustą butelkę obok nich. - Zrób to... wiem, że chcesz... - Jego dłonie przejechały po gorącym ciele towarzysza, by następnie minąć szyję i wsunąć się w krótkie zielone kosmyki. Ta bliskość, choć przyjemna,  nie trwała jednak długo, bo Marimo złapał go za nadgarstki i uniemożliwił zrobienie czegoś, co właśnie planował.
- Oszalałeś?! -Warknął, ale zawód, jaki zobaczył w oczach kuka, sprawił, że i na jego twarz wkradły się rumieńce. Co tu się właśnie wyprawia? Nie potrafił pojąć, jak doszło do takiej chorej sytuacji.  Czy ten zboczony blondyn właśnie próbował go pocałować? To jakiś kiepski żart?
Ze zdumieniem obserwował jego intensywnie rumianą twarz, starając się ignorować gorący oddech łaskoczący go po szyi.  
- Chyba tak…bo chcę, byś się ze mną całował…tu i teraz… - Chłopakowi szumiało coraz bardziej w głowie, a serce waliło jak oszalałe. Starał się nie stracić przytomności i intensywnie wpatrywał się w Zoro. To zadziwiające, jak bardzo ten zielony kosmita zamieszał w jego życiu. Tym swoim irracjonalnym zachowaniem sprawił, że ktoś taki jak on, ubóstwiający kobiety, spojrzy w taki sposób na drugiego faceta. A teraz? Czuł na sobie gorący oddech drugiego mężczyzny i sam nie potrafił uwierzyć, jaką sprawia mu to przyjemność. Paliła go twarz, a spodnie zrobiły się nieco za ciasne.
 - To wcale nie jest śmieszne... - Zoro spróbował go z siebie zrzucić. Wcale nie podobało mu się to, co mówił kuk, ani to, jak reagowało jego ciało, gdy go dotykał. Jednak jedyne co osiągnął to to, że teraz wisiał nad towarzyszem, wspierając się dłońmi po obu stronach jego głowy, a on wczepił się w jego rozpiętą koszulę. - Puść mnie... - Chciał zabrzmieć przekonywająco, ale chyba mu nie wyszło. Z łatwością mógłby się uwolnić od blondyna, lecz zamiast tego wpatrywał się w zazwyczaj bladą skórę, która pokryta była teraz szkarłatnymi rumieńcami, i w mętne spojrzenie niebieskich oczu.
 - Zo...ro... - Szepnął cicho, walcząc ze zmęczeniem i przymykającymi się oczami. - Na...prawdę...cię…lubię…
Uścisk zelżał, a ręce z cichym brzdękiem opadły na podłogę. Sanji zasnął, wypowiadając ostanie słowa prawie bezdźwięcznie, ale Zoro doskonale wiedział, co blondyn właśnie powiedział. Wstał, zostawiając upitego towarzysza na miękkiej trawie, i udał się do łazienki, pozornie spokojny. Dopiero gdy tam dotarł, o dziwo za pierwszym razem, i popatrzył na swoje oblicze w lustrze, zrozumiał, dlaczego paliła go cała twarz.
- Chyba sobie żartujesz...? - Mruknął sam do siebie i obmył twarz lodowatą wodą. - Przecież to Kuk...


- Sanji-kun, czy wszystko w porządku?
- Chcę umrzeć... - Jęknął, nim zdał sobie sprawę, kto do niego mówi, jednak chichoty obu pań nieco go otrzeźwiły.
- Nie chcę cię martwić, ale niedługo obudzi się Luffy i pewnie sam się obsłuży, jeśli nie zrobisz śniadania...
Sanji otworzył oczy i poderwał się, stając na równe nogi. Od razu pożałował swojego czynu, bo żołądek wywinął koziołka, a głowa chciała mu pęknąć. Co on wczoraj pił?!
Popatrzył na dziewczyny i z chęcią zapadłby się pod ziemię, czuł się okropnie i na pewno też tak wglądał.
- Każdemu się może zdarzyć...  - Powiedziała Robin widocznie rozbawiona.
 Wysilając się z całych sił, przeprosił dziewczyny i szybko udał się do kuchni. Otworzył drzwi i doznał kolejnego szoku, w jego kuchni stał Marimo i trzymał szklankę z wodą. Podlewa się czy co? Jakim cudem ta Alga wstała przed nim?  Ich spojrzenia się spotkały i chłopak poczuł się dziwnie nie na miejscu.
- Co się gapisz? Jazda z kuchni, bo muszę zrobić śniadanie...
Zoro z trzaskiem odstawił szklankę i ruszył do wyjścia, nie odpowiadając kukowi, tylko patrząc na niego z wściekłością.  
Sanji minął go, zajmując miejsce przy kuchennych blatach, i udał, że nie zauważył jego dziwnego zachowania. Dopiero gdy drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, obejrzał się zaciekawiony.
- A tego co ugryzło? - Spytał sam siebie, po czym nalał sobie wody. Czuł się tak fatalnie, a z wczoraj nie pamiętał kompletnie nic. – Jak mogłem się tak spić…


                                             ~~~

Ktoś wyjątkowo sobie z nich zakpił. Sanji przełknął ciężko ślinę, gdy patrzył, jak Zoro w czarnym jak noc kostiumie ze złotymi dodatkami schodzi po schodach. Przy pasie miał przypiętą jedną katanę, którą Sanji pierwszy raz widział, a jego spojrzenie było całkowicie puste. Dokładnie tak jak wyraz jego twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji.
- I jak? Trochę go odpicowałam...te jego szmaty nie ukazywały w pełni jego walorów. - Zaśmiała się złowieszczo.
Sanji obejrzał się na załogę i drgnął, gdy znów przy uchu usłyszał szyderczy śmiech.
- Wspominałam, że życzę sobie pojedynku na śmieć i życie? – Kobieta wyminęła znowu blondyna i machnęła ręką w stronę zielonowłosego mężczyzny, który od razu ruszył na dół po schodach.
- Więc to twój rycerz…? – Sanji popatrzył na kobietę, próbując zachować spokój. Co wcale nie było takie proste. Co powinien teraz zrobić?
- Tak, cudowny, prawda? – Kobieta pojawiła się koło zielonowłosego, obejmując go za ramiona i patrząc z rozbawieniem na blondyna. – Ale myślę, że już go znasz, Sanji-chan.
Na twarzy Zoro wykwitł złowieszczy uśmiech, a swoje zimne spojrzenie wycelował prosto w kucharza.
Sanjiego zmroziło, jeszcze nigdy nie widział go takiego, zupełnie tak jakby stała przed nim dzika bestia, a nie ten gloniasty półgłówek. Obejrzał się na przyjaciół uwięzionych w klatce, teraz nawet Luffy przestał się szamotać i patrzył na Zoro, nie rozumiejąc jego zachowania. Nami trzymała nieprzytomnego Choppera, a Franky Robin-chan, która również  była nieprzytomna.  Sytuacja nie wyglądała za ciekawie, musiał szybko coś wymyślić.
- Nie wierzę,  że tak nisko upadłeś, by zdradzić załogę… - Odezwał się w końcu, ale jedyne co mu odpowiedziało, to szyderczy śmiech kobiety.
- Słodkie, ale twoje słowa nic nie zmienią, on cię nie słyszy…teraz to tylko demon pragnący sprawiać ból i żądny rozlewu krwi. Nie ma w nim już ani krzty człowieczeństwa.
- Ukradłaś… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, patrząc w twarz towarzysza. Jego czarne oczy przewiercały go na wylot, jakby szukały słabych punktów, w które mógłby się wgryźć i rozerwać na strzępy.
- O nie, nie, nie, skarbie...sam mi je oddał! – Pomieszczenie kolejny raz wypełniło się szaleńczym śmiechem.
Sanji przełknął ślinę, ktoś naprawdę lubi sobie z niego żartować, tylko dlaczego jego te żarty nie śmieszą.
-Dobrze, panienko…ale ja też mam warunek… - Sanji odpalił papierosa, od razu zaciągając się nim. – Jeśli chcesz przedstawienia, będziesz je miała, ale ich… - Wycelował zapalonym papierosem w klatkę z resztą załogi. – Odeślij z powrotem na statek…
Kobieta znów nagle znalazła się przed młodym kucharzem, przyglądając mu się z uśmiechem zadowolenia na ustach.
- Jaki zuchwały. Skąd pomysł, że się zgodzę? Mogłabym cię zgnieść jak robaka…
- I pozwoliłbym ci na to, o pani… - Sanji uśmiechnął się czarująco, co lekko zdziwiło kobietę. – Ale oboje wiemy, że tego nie zrobisz…bo pragniesz rozrywki, którą ci zapewnię, o ile będziesz na tyle łaskawa i spełnisz moją prośbę…  
- A jeśli się nie zgodzę? – Luna skrzyżowała ręce na piersi, unosząc lekko brwi.
- Na pewno zrobię coś, co nie będzie ci na rękę… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, nie spuszczając kobiety z oczu.
- Dobrze! – Na jej twarz znów powrócił szaleńczy uśmiech. – Niech i tak będzie!
- Nie Sanji, nie bądź… – Krzyknęła Nami, ale nie było dane jej dokończyć, bo cała klatka wraz z załogą zniknęła.
- No to zaczynajcie… - Kobieta zasiadła na swoim tronie, zakładając nogę na nogę. – Pojedynek na śmierć i życie…

17 maja 2017

Rozdział 16


W głębi serca
Przekroczyć granice


Robin popatrzyła na zebranych swym demonicznym wzrokiem i po chwili  odchrząknęła znacząco.
- Według informacji, które zdobyłam, wychodzi na to, że dziewczyna, którą spotkaliśmy w mieście…nie była taka zwyczajna i chyba po raz kolejny mamy do czynienia z magią… - Tu spojrzała bezpośrednio na Sanjiego.
- Co masz na myśli, Robin? – Nami ziewnęła i potarła zaspane oczy, nie była przygotowana na tak gwałtowne wybudzenie ze snu.
- To, że prawdopodobnie spotkaliśmy czarownicę… - Odpowiedziała spokojnie, wywołując tym poruszenie towarzyszów. Pomijając kapitana, który jako jedyny smacznie spał na siedząco. – W  książce napisano, że Czarodziejka Luna żyła na tej wyspie jakieś  dwa wieki temu i była dobra. Pomagała ludziom uporać się z niechcianymi uczuciami, po prostu je wchłaniając…ale z nieznanych przyczyn nagle się zmieniła i stała się zła. Osoby, które przychodziły do niej po pomoc, zostawały okradzione z wszelkich uczuć i emocji…stając się jej marionetkami.
- Żartujesz… - Usopp wpadł jej w słowo, jego ciało drżało, odkąd z ust kobiety padło słowo czarownica.
- Niestety nie… napisano również,  że osoby zaczarowane musiały zgodzić się dobrowolnie… na „uleczenie”, by kobieta mogła ich oczarować. Podejrzewam, że jej moce musiały mieć jakieś ograniczenia.
- Czyli co? Zżarła jakiś super diabelski owoc? – Franky zaczesywał swoje błękitne włosy do tyłu, tworząc nową fryzurę.
- Możliwe, ale niekoniecznie… nigdzie nie wspomniano ani słowem o diabelskich owocach…
- Robin, ale dwa wieki temu… - Nami popatrzyła na Sanjiego, który nie spuszczał wzroku z mieczy Zoro. – To niemożliwe, by ktoś żył tak długo…
- Spójrzcie tutaj… - Robin pokazała im rysunek z książki, który przedstawiał portret Czarodziejki.
Sanji popatrzył na obrazek, nie mógł zaprzeczyć,  że do złudzenia przypominał dziewczynę, którą wczoraj poznali. Przecież to  niemożliwe, by ktoś taki jak Zoro, który nie ufa nikomu, tak łatwo by pozwolił obcej osobie grzebać w swoich uczuciach.
- Faktycznie podobna, nawet naszyjnik ten sam… - Usopp wziął do rąk książkę, przyglądając się ilustracji.
- Jeśli chodzi o naszyjnik…podejrzewam, że to on jest źródłem jej mocy, nie wiem czy zauważyliście, ale zmienia kolor…był niebieski, dziś rano zielony, a na obrazie w tutejszej bibliotece wisi obraz, na którym jest różowy, myślę że to ma znaczenie.
- Mieszkała w rezydencji na wzgórzu, za lasem – Mruknął Usopp, przeglądając książkę.
- Co zrobimy? Zoro dalej nie ma… - Chopper popatrzył przerażony na drzwi.
- Myślicie, że go opętała? – Nami rozbudziła się już całkiem, czego nie można było powiedzieć o Luffym.
- Tego się obawiam…był idealnym celem, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia.
Sanji drgnął, czyli to wszystko jego wina? Głupoty, ta cała historia była mało prawdopodobna. Przecież to Zoro, pewnie się zgubił albo siedzi w barze i chla.
- No chyba nie myślicie, że byłby na tyle głupi... - Odezwał się w końcu, wstając od stołu, przy którym siedzieli wszyscy i skierował się do kuchni. - Przecież to Marimo...on nie ufa obcym. Pewnie się zgubił w lesie.
 - Racja, to do niego niepodobne. -  Przyznał Franky. - Ciekawa opowieść, ale skąd pewność, że ta Luna to ta cała czarodziejka? Niezła by była z niej laska jak na taki wiek…
- Wiecie… - Jęknął Usopp, patrząc z przerażeniem na kapitana i odkładając książkę na stół. – Lepiej go obudźmy, Robin ma rację, powinniśmy poszukać Zoro.
- Nie wyrobię z wami...jak naprawdę jest zaczarowany i to wszystko prawda, to pewnie polazł do jej domu na wzgórzu... - Nami wstała i trzepnęła kapitana w głowę z taką siłą, że uderzył  twarzą w stół i od razu się obudził.
- Za co!? – Jęknął, łapiąc się za sporych rozmiarów guza, który wykwitł mu na czole.
- Wstawaj, idioto! Twojego szermierza ma w łapskach jakaś wredna wiedźma, która wysysa z niego emocje. Musisz iść go ratować, bo nic z niego nie zostanie, rozumiesz?!
- Co...? - Luffy podrapał się po głowie, robiąc typową minę idioty.                  
- Ta dziewczyna, którą poznaliśmy wczoraj...zjada Zoro od środka. Pomyśleliśmy, że przydałaby mu się nasza pomoc...
- Fuuuuj! To nienormalne! Czemu nie mówiliście od razu! Trzeba ruszać! - Kapitan wstał i nie pytając nawet o szczegóły, wypadł z pomieszczenia.
- No pięknie, idiota nawet nie wie, gdzie iść! - Nami westchnęła zrezygnowana i popatrzyła na resztę załogi.
- Myślę, że właśnie dostałem ataku jakiejś dziwnej choroby... antywiedźmiozy...może zostanę i popilnuję statku...
Nami złapała go za ucho i popatrzyła gniewnie, nim chłopak zaczął się zwijać niby z bólu.
- Nawet o tym nie myśl! Twój pomysł, by iść go poszukać, więc ruszaj tyłek, zanim ci do niego nakopię. A ty, Sanji-kun…
- Ja nie idę... – Odezwał się, nim Nami zdążyła dokończyć zdanie. Stał przy zmywaku i wycierał szmatką jeden ze swoich porcelanowych talerzy, usilnie starając się nie patrzeć na swoich towarzyszy.
Nastała cisza, nawet zwarty i gotowy Chopper zatrzymał się w drzwiach.
- Sanji... - Odezwała się spokojnie  Robin, powstrzymując dłonią towarzyszkę przed następnym wybuchem złości. – Rozumiemy, że jesteście pokłóceni, ale to naprawdę poważna sprawa...
- Nie... - Sanji popatrzył na nich poważnie, a żołądek wywinął koziołka. - Nie wierzę, że byłby na tyle głupi...a jeśli tak...to nie jestem kimś, kto powinien iść go ratować. - Odwrócił wzrok. - Zostanę i popilnuję statku...pewnie znajdziecie go błądzącego po lesie albo chlającego w barze…
- Normalnie nie wytrzymam  z wami, debile! – Warknęła Nami i pociągnęła Robin  i Usoppa do wyjścia wściekła jak szerszeń. – Obejdziemy się bez twojej pomocy….

Nie trwało długo, by ze zdenerwowania żołądek podchodził mu do gardła, a wnętrzności skręcały się boleśnie w środku.  Wyciągnął dłoń, by dotknąć białej katany. Gdy już miał przesunąć po niej opuszkami palców, nagle się zatrzymał. Co on wyprawia? Siedzi tu i gapi się na te trzy ostrza spokojnie spoczywające w  swoich pochwach, zamiast być razem z załogą. Jak on mógł puścić w ogóle dziewczyny same? Zwariował? Przecież jeśli to wszystko jest prawdą, to ich przeciwnikiem będzie potężna czarodziejka! A Luffy pobiegł przodem, nawet nie zwracając uwagi na cokolwiek. Jak zwykle.  Westchnął, cofnął dłoń i położył głowę na barowym blacie. Przecież to niemożliwe,  Marimo jest idiotą, ale nigdy by nie poszedł na coś takiego. Nie pozwoliłby obcej osobie grzebać w swoich uczuciach, nawet tak porąbanych. To wojownik, nie odpuściłby w taki sposób....to...nie...możliwe...

Sanji rozejrzał się, a jego ciało ogarnął niepokój. Wszędzie było biało, tak przeraźliwie biało, a pomieszczenie nie miało końca. Pusta przestrzeń  i on...sam. Chciał pobiec przed siebie, ale ze zgrozą stwierdził, że nie może się ruszyć. Co się działo? Gdzie on był? Dlaczego był sam? Gdzie załoga....
Odepchnął ją...całą załogę, i to dlaczego? Przez durnego glona, który...
Oni nie rozumieją! Myślą, że to takie proste...
On nie chce przekraczać tej granicy...to chore...
Zamrugał, kilka kroków przed nim na podłodze pojawiła się zielona linia rozciągająca się aż po horyzont. A za nią ktoś się zjawił. Już nie był sam, ale kim była ta dziewczynka? Mógłby przysiąc, że już ją kiedyś widział, ale nie potrafił sobie przypomnieć gdzie.
Popatrzył niepewnie w jej oczy i przyjrzał się zadziornej minie. Teraz wiedział, kim była, ale co ona tu robiła?  Nie powinno jej tu być, gdziekolwiek się znajdowali.
Dziewczyna popatrzyła na linię i znów na niego, tym razem z politowaniem. Chciał do niej podejść i odezwać się. Dowiedzieć się, gdzie są i dlaczego? Ale nie potrafił zrobić nawet kroku, tak  jakby coś go trzymało i nie pozwalało ruszyć dalej. Obejrzał się, ale niczego ani nikogo nie zobaczył, jednak uczucie nie zniknęło.
Znów popatrzył na dziewczynkę, która spacerowała tam i z powrotem wzdłuż linii, z niezadowoloną miną.
Była na niego zła? Dlaczego, przecież tak naprawdę nigdy się nie poznali i nigdy się nie poznają...ona chyba nie żyła.
Nic nie rozumiała! Nie mógł przekroczyć tej linii. Wiedział,  że to tylko parę kroków, ale nie potrafił ich zrobić. Coś ciągnęło go do tyłu...tyle kłamstw...niedopowiedzeń… strach...
Cofnął się, a dziewczynka za linią wyglądała, jakby chciała zabić go wzrokiem.
Mógł się cofnąć i odejść jak najdalej od tej cholernej linii. Wystarczyło tylko uciec i porzucić wszystko, bo świat po drugiej stronie linii nie ma prawa bytu.
Złapał się za głowę i znów spojrzał na dziewczynę. Co ciekawe nie odwzajemniła spojrzenia, tylko patrzyła w górę. Podążył za jej wzrokiem i zamarł. Co to było? Jego życie? Nie, to wspomnienia...jego własne...
Rozglądał się, oglądając sceny przedstawiające jego minione życie. Było tu wszystko, nawet te odległe wspomnienia, o których nie chciał pamiętać. Odwrócił się od nich i dotarło do niego, że znów może się swobodnie poruszać. Zaczął iść, przyglądając się ostatnim wydarzeniom,  zatrzymał się, gdy zobaczył samego siebie wtulającego się w Roronoę. Pamiętał to przyjemne ciepło oplatające go...więc to był on...
Rozglądał się dalej po wszystkich krępujących scenach, których doświadczył w ostatnim czasie, a żołądek znów zaczął wywijać koziołki w jego brzuchu.
To wszystko było takie inne...i niespodziewanie cholernie przyjemne...
Obejrzał się na dziewczynkę, która stała w jednym miejscu tuż przy linii i z uwagą oglądała jedno ze wspomnień. Poszedł w jej stronę, kierując wzrok w to samo miejsce co ona. Z niedowierzaniem przyglądał się temu wspomnieniu. Nie rozumiał, jak mógł zapomnieć coś takiego?
Aż tak bardzo wstydził się tego wszystkiego?
Popatrzył na zieloną linię, do której tym razem podszedł o wiele bliżej. Wystarczył krok, by znaleźć się po drugiej stronie.
Bał się iść dalej...po tym wszystkim, co się wydarzyło...nie miał prawa...
Podniósł wzrok, Kuina patrzyła na niego smętnie i z wyrzutem, nie rozumiała go.
On sam przestał siebie rozumieć już dawno.
Jego ciało ogarnął chłód, a przestrzeń wypełniła czerń. Nie mógł tu dłużej zostać…nie było czasu.


Otworzył szeroko oczy, a jego ciało pokryło się zimnym potem. Dalej znajdował się w kuchni na Sunnym. W dłoni ściskał białą katanę Zoro.
- Co ja do cholery wyprawiam...?!
Poderwał się i poprawił swoją czarną marynarkę, następnie trzymając mocno w dłoni miecz, wyszedł z kuchni i zbiegł ze statku.
Ciągle była noc, więc drogę, którą pędził,  oświetlał mu tylko blask księżyca w pełni.
Doskonale wiedział, dokąd zmierzał i miał nadzieję, że jeszcze nie było za późno. Że nikomu nic się nie stało, że Robin-chan i Nami-san były bezpieczne. Tak bardzo zawiódł wszystkich, przysięgał, że będzie je bronił przed niebezpieczeństwem. Zawiódł samego siebie tylko dlatego, że się bał. Jak tylko to wszystko się skończy, sam sobie skopie tyłek za to kretyńskie zachowanie.
Biegnąc przez las i wytężając wzrok, by dostrzec coś zza gęstej mgły, która pojawiła się znikąd, zobaczył wielki dom. Niepokój wzrósł, gdy dotarła do niego cisza panująca wokół.  Nie było słychać odgłosów walki...nie było słychać niczego.
Podbiegł do dużych frontowych drzwi i odetchnął głęboko, by się uspokoić. Jednym kopniakiem wyważył wrota i wszedł do środka. Było ciemno, ale nie trwało to długo.
Po chwili wielki hol rozświetlił się, ukazując wnętrze w całej okazałości.
Chłopak rozejrzał się, pomieszczenie było ogromne. Tuż przed nim znajdowało się troje schodów. Dwoje z nich po bokach sali prowadziło na piętro. Pośrodku znajdowały się trzecie, dużo krótsze i szersze. Można by je nawet uznać za podest, bo na ich szczycie stał...tron.
Sanji zamrugał kilkakrotnie i ruszył niepewnie do przodu, a jego kroki rozchodziły się echem po pomieszczeniu. Kolejny raz się rozejrzał, mając wrażenie, że słyszy czyjeś przytłumione głosy.
- Nasz główny aktor w końcu się zjawił... - Kucharz wzdrygnął się, słysząc przesiąknięty jadem kobiecy szept tuż za swoimi plecami. Odwrócił się na pięcie, lecz w dalszym ciągu był sam. Dopalił papierosa i przygasił niedopałek na posadzce. Co zostało skomentowane wariackim chichotem.
- Gdzie jesteś? - Odezwał się pewnie i zaraz potem ogarnął go chłód.
- Tutaj, skarbie... - Czarodziejka pojawiła się na tronie, lecz wyglądała już nieco inaczej. Siedziała z nogami przewieszonymi przez jedno oparcie, ukazując swoje bose szczupłe nogi, a plecami opierając się o drugie. Jej włosy nie były już blond lecz srebrne, a jej dziewczęce jasne sukienki zostały zastąpione czarną długą kreacją.
Sanji popatrzył na jej srebrny wisiorek, którego środek błyszczał głęboką zielenią.
- Musi mi panienka wybaczyć to wtargnięcie, ale szukam tu pewnego idioty... - Sanji cofnął się, gdy kobieta zjawiła się tuż przed nim, wesoło chichocząc.
- Jesteś cudowny, skarbie...dzięki tobie w końcu posiadłam tak ogromną moc, że w końcu będę mogła się wynieść z tego zapyziałego miasteczka... - Obeszła go bezszelestnie, dotykając jego ramion smukłymi palcami. -Jestem ci tak wdzięczna za zgniecenie jego serca, że nawet dam ci szansę na odzyskanie przyjaciół. - Kobieta pstryknęła palcami, a w pomieszczeniu pojawiła się sporych rozmiarów klatka, w której znajdowała się reszta załogi. Sanji ścisnął mocniej białą katanę, słuchając, jak kapitan drze się wniebogłosy, by go natychmiast wypuścić.
Kobieta zmarszczyła brwi i machnęła ręką w jego stronę, a jego głos nagle zniknął.
- Tak będzie o wiele lepiej... - Zachichotała złowieszczo, wymijając blondyna.
- Coś ty mu zrobiła...ty...wiedźmo!? - Zawołał przerażony Usopp, chowając się za Frankym.
- Sanji, uciekaj! Ta wiedźma czekała tu specjalnie na ciebie! - Nami złapała się krat, patrząc z przerażeniem na przyjaciela.
- Och Nami-swan! Tak się cieszę, że się o mnie martwisz... - Posłał jej swój typowy uśmiech, robiąc przy tym oczka w kształcie serduszek,  a już po chwili z powagą popatrzył na złowrogą kobietę. - Co mam zrobić?
- To proste... - Znów zaniosła się chichotem. – Wystarczy, że pokonasz mojego rycerza, a oni i ty będziecie wolni. - Usiadła na tronie, obserwując go uważnie.
Sanji zapalił papierosa. Wystarczyło, że skopie dupsko jakiemuś gostkowi i będą wolni. Zerknął na przyjaciół, w klatce nie było Zoro, więc albo trzymała go gdzie indziej, albo w ogóle się tu nie pojawił. Trudno, najwyżej poszukają go jak będzie po wszystkim.
- Dobra...to komu mam skopać to parszywe dupsko?
Kobieta uśmiechnęła się zadowolona i popatrzyła na szczyt jednych schodów. Sanji powiódł za nią wzrokiem i w jednej chwili poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.
- Zapowiada się świetna zabawa...nie sądzisz, Zoro?

***
Heja:) Mam nadzieje, że miło się czytało. 
Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze:) Bardzo mnie cieszą zwłaszcza gdy Wena nie dopisuje...