Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

17 maja 2017

Rozdział 16


W głębi serca
Przekroczyć granice


Robin popatrzyła na zebranych swym demonicznym wzrokiem i po chwili  odchrząknęła znacząco.
- Według informacji, które zdobyłam, wychodzi na to, że dziewczyna, którą spotkaliśmy w mieście…nie była taka zwyczajna i chyba po raz kolejny mamy do czynienia z magią… - Tu spojrzała bezpośrednio na Sanjiego.
- Co masz na myśli, Robin? – Nami ziewnęła i potarła zaspane oczy, nie była przygotowana na tak gwałtowne wybudzenie ze snu.
- To, że prawdopodobnie spotkaliśmy czarownicę… - Odpowiedziała spokojnie, wywołując tym poruszenie towarzyszów. Pomijając kapitana, który jako jedyny smacznie spał na siedząco. – W  książce napisano, że Czarodziejka Luna żyła na tej wyspie jakieś  dwa wieki temu i była dobra. Pomagała ludziom uporać się z niechcianymi uczuciami, po prostu je wchłaniając…ale z nieznanych przyczyn nagle się zmieniła i stała się zła. Osoby, które przychodziły do niej po pomoc, zostawały okradzione z wszelkich uczuć i emocji…stając się jej marionetkami.
- Żartujesz… - Usopp wpadł jej w słowo, jego ciało drżało, odkąd z ust kobiety padło słowo czarownica.
- Niestety nie… napisano również,  że osoby zaczarowane musiały zgodzić się dobrowolnie… na „uleczenie”, by kobieta mogła ich oczarować. Podejrzewam, że jej moce musiały mieć jakieś ograniczenia.
- Czyli co? Zżarła jakiś super diabelski owoc? – Franky zaczesywał swoje błękitne włosy do tyłu, tworząc nową fryzurę.
- Możliwe, ale niekoniecznie… nigdzie nie wspomniano ani słowem o diabelskich owocach…
- Robin, ale dwa wieki temu… - Nami popatrzyła na Sanjiego, który nie spuszczał wzroku z mieczy Zoro. – To niemożliwe, by ktoś żył tak długo…
- Spójrzcie tutaj… - Robin pokazała im rysunek z książki, który przedstawiał portret Czarodziejki.
Sanji popatrzył na obrazek, nie mógł zaprzeczyć,  że do złudzenia przypominał dziewczynę, którą wczoraj poznali. Przecież to  niemożliwe, by ktoś taki jak Zoro, który nie ufa nikomu, tak łatwo by pozwolił obcej osobie grzebać w swoich uczuciach.
- Faktycznie podobna, nawet naszyjnik ten sam… - Usopp wziął do rąk książkę, przyglądając się ilustracji.
- Jeśli chodzi o naszyjnik…podejrzewam, że to on jest źródłem jej mocy, nie wiem czy zauważyliście, ale zmienia kolor…był niebieski, dziś rano zielony, a na obrazie w tutejszej bibliotece wisi obraz, na którym jest różowy, myślę że to ma znaczenie.
- Mieszkała w rezydencji na wzgórzu, za lasem – Mruknął Usopp, przeglądając książkę.
- Co zrobimy? Zoro dalej nie ma… - Chopper popatrzył przerażony na drzwi.
- Myślicie, że go opętała? – Nami rozbudziła się już całkiem, czego nie można było powiedzieć o Luffym.
- Tego się obawiam…był idealnym celem, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia.
Sanji drgnął, czyli to wszystko jego wina? Głupoty, ta cała historia była mało prawdopodobna. Przecież to Zoro, pewnie się zgubił albo siedzi w barze i chla.
- No chyba nie myślicie, że byłby na tyle głupi... - Odezwał się w końcu, wstając od stołu, przy którym siedzieli wszyscy i skierował się do kuchni. - Przecież to Marimo...on nie ufa obcym. Pewnie się zgubił w lesie.
 - Racja, to do niego niepodobne. -  Przyznał Franky. - Ciekawa opowieść, ale skąd pewność, że ta Luna to ta cała czarodziejka? Niezła by była z niej laska jak na taki wiek…
- Wiecie… - Jęknął Usopp, patrząc z przerażeniem na kapitana i odkładając książkę na stół. – Lepiej go obudźmy, Robin ma rację, powinniśmy poszukać Zoro.
- Nie wyrobię z wami...jak naprawdę jest zaczarowany i to wszystko prawda, to pewnie polazł do jej domu na wzgórzu... - Nami wstała i trzepnęła kapitana w głowę z taką siłą, że uderzył  twarzą w stół i od razu się obudził.
- Za co!? – Jęknął, łapiąc się za sporych rozmiarów guza, który wykwitł mu na czole.
- Wstawaj, idioto! Twojego szermierza ma w łapskach jakaś wredna wiedźma, która wysysa z niego emocje. Musisz iść go ratować, bo nic z niego nie zostanie, rozumiesz?!
- Co...? - Luffy podrapał się po głowie, robiąc typową minę idioty.                  
- Ta dziewczyna, którą poznaliśmy wczoraj...zjada Zoro od środka. Pomyśleliśmy, że przydałaby mu się nasza pomoc...
- Fuuuuj! To nienormalne! Czemu nie mówiliście od razu! Trzeba ruszać! - Kapitan wstał i nie pytając nawet o szczegóły, wypadł z pomieszczenia.
- No pięknie, idiota nawet nie wie, gdzie iść! - Nami westchnęła zrezygnowana i popatrzyła na resztę załogi.
- Myślę, że właśnie dostałem ataku jakiejś dziwnej choroby... antywiedźmiozy...może zostanę i popilnuję statku...
Nami złapała go za ucho i popatrzyła gniewnie, nim chłopak zaczął się zwijać niby z bólu.
- Nawet o tym nie myśl! Twój pomysł, by iść go poszukać, więc ruszaj tyłek, zanim ci do niego nakopię. A ty, Sanji-kun…
- Ja nie idę... – Odezwał się, nim Nami zdążyła dokończyć zdanie. Stał przy zmywaku i wycierał szmatką jeden ze swoich porcelanowych talerzy, usilnie starając się nie patrzeć na swoich towarzyszy.
Nastała cisza, nawet zwarty i gotowy Chopper zatrzymał się w drzwiach.
- Sanji... - Odezwała się spokojnie  Robin, powstrzymując dłonią towarzyszkę przed następnym wybuchem złości. – Rozumiemy, że jesteście pokłóceni, ale to naprawdę poważna sprawa...
- Nie... - Sanji popatrzył na nich poważnie, a żołądek wywinął koziołka. - Nie wierzę, że byłby na tyle głupi...a jeśli tak...to nie jestem kimś, kto powinien iść go ratować. - Odwrócił wzrok. - Zostanę i popilnuję statku...pewnie znajdziecie go błądzącego po lesie albo chlającego w barze…
- Normalnie nie wytrzymam  z wami, debile! – Warknęła Nami i pociągnęła Robin  i Usoppa do wyjścia wściekła jak szerszeń. – Obejdziemy się bez twojej pomocy….

Nie trwało długo, by ze zdenerwowania żołądek podchodził mu do gardła, a wnętrzności skręcały się boleśnie w środku.  Wyciągnął dłoń, by dotknąć białej katany. Gdy już miał przesunąć po niej opuszkami palców, nagle się zatrzymał. Co on wyprawia? Siedzi tu i gapi się na te trzy ostrza spokojnie spoczywające w  swoich pochwach, zamiast być razem z załogą. Jak on mógł puścić w ogóle dziewczyny same? Zwariował? Przecież jeśli to wszystko jest prawdą, to ich przeciwnikiem będzie potężna czarodziejka! A Luffy pobiegł przodem, nawet nie zwracając uwagi na cokolwiek. Jak zwykle.  Westchnął, cofnął dłoń i położył głowę na barowym blacie. Przecież to niemożliwe,  Marimo jest idiotą, ale nigdy by nie poszedł na coś takiego. Nie pozwoliłby obcej osobie grzebać w swoich uczuciach, nawet tak porąbanych. To wojownik, nie odpuściłby w taki sposób....to...nie...możliwe...

Sanji rozejrzał się, a jego ciało ogarnął niepokój. Wszędzie było biało, tak przeraźliwie biało, a pomieszczenie nie miało końca. Pusta przestrzeń  i on...sam. Chciał pobiec przed siebie, ale ze zgrozą stwierdził, że nie może się ruszyć. Co się działo? Gdzie on był? Dlaczego był sam? Gdzie załoga....
Odepchnął ją...całą załogę, i to dlaczego? Przez durnego glona, który...
Oni nie rozumieją! Myślą, że to takie proste...
On nie chce przekraczać tej granicy...to chore...
Zamrugał, kilka kroków przed nim na podłodze pojawiła się zielona linia rozciągająca się aż po horyzont. A za nią ktoś się zjawił. Już nie był sam, ale kim była ta dziewczynka? Mógłby przysiąc, że już ją kiedyś widział, ale nie potrafił sobie przypomnieć gdzie.
Popatrzył niepewnie w jej oczy i przyjrzał się zadziornej minie. Teraz wiedział, kim była, ale co ona tu robiła?  Nie powinno jej tu być, gdziekolwiek się znajdowali.
Dziewczyna popatrzyła na linię i znów na niego, tym razem z politowaniem. Chciał do niej podejść i odezwać się. Dowiedzieć się, gdzie są i dlaczego? Ale nie potrafił zrobić nawet kroku, tak  jakby coś go trzymało i nie pozwalało ruszyć dalej. Obejrzał się, ale niczego ani nikogo nie zobaczył, jednak uczucie nie zniknęło.
Znów popatrzył na dziewczynkę, która spacerowała tam i z powrotem wzdłuż linii, z niezadowoloną miną.
Była na niego zła? Dlaczego, przecież tak naprawdę nigdy się nie poznali i nigdy się nie poznają...ona chyba nie żyła.
Nic nie rozumiała! Nie mógł przekroczyć tej linii. Wiedział,  że to tylko parę kroków, ale nie potrafił ich zrobić. Coś ciągnęło go do tyłu...tyle kłamstw...niedopowiedzeń… strach...
Cofnął się, a dziewczynka za linią wyglądała, jakby chciała zabić go wzrokiem.
Mógł się cofnąć i odejść jak najdalej od tej cholernej linii. Wystarczyło tylko uciec i porzucić wszystko, bo świat po drugiej stronie linii nie ma prawa bytu.
Złapał się za głowę i znów spojrzał na dziewczynę. Co ciekawe nie odwzajemniła spojrzenia, tylko patrzyła w górę. Podążył za jej wzrokiem i zamarł. Co to było? Jego życie? Nie, to wspomnienia...jego własne...
Rozglądał się, oglądając sceny przedstawiające jego minione życie. Było tu wszystko, nawet te odległe wspomnienia, o których nie chciał pamiętać. Odwrócił się od nich i dotarło do niego, że znów może się swobodnie poruszać. Zaczął iść, przyglądając się ostatnim wydarzeniom,  zatrzymał się, gdy zobaczył samego siebie wtulającego się w Roronoę. Pamiętał to przyjemne ciepło oplatające go...więc to był on...
Rozglądał się dalej po wszystkich krępujących scenach, których doświadczył w ostatnim czasie, a żołądek znów zaczął wywijać koziołki w jego brzuchu.
To wszystko było takie inne...i niespodziewanie cholernie przyjemne...
Obejrzał się na dziewczynkę, która stała w jednym miejscu tuż przy linii i z uwagą oglądała jedno ze wspomnień. Poszedł w jej stronę, kierując wzrok w to samo miejsce co ona. Z niedowierzaniem przyglądał się temu wspomnieniu. Nie rozumiał, jak mógł zapomnieć coś takiego?
Aż tak bardzo wstydził się tego wszystkiego?
Popatrzył na zieloną linię, do której tym razem podszedł o wiele bliżej. Wystarczył krok, by znaleźć się po drugiej stronie.
Bał się iść dalej...po tym wszystkim, co się wydarzyło...nie miał prawa...
Podniósł wzrok, Kuina patrzyła na niego smętnie i z wyrzutem, nie rozumiała go.
On sam przestał siebie rozumieć już dawno.
Jego ciało ogarnął chłód, a przestrzeń wypełniła czerń. Nie mógł tu dłużej zostać…nie było czasu.


Otworzył szeroko oczy, a jego ciało pokryło się zimnym potem. Dalej znajdował się w kuchni na Sunnym. W dłoni ściskał białą katanę Zoro.
- Co ja do cholery wyprawiam...?!
Poderwał się i poprawił swoją czarną marynarkę, następnie trzymając mocno w dłoni miecz, wyszedł z kuchni i zbiegł ze statku.
Ciągle była noc, więc drogę, którą pędził,  oświetlał mu tylko blask księżyca w pełni.
Doskonale wiedział, dokąd zmierzał i miał nadzieję, że jeszcze nie było za późno. Że nikomu nic się nie stało, że Robin-chan i Nami-san były bezpieczne. Tak bardzo zawiódł wszystkich, przysięgał, że będzie je bronił przed niebezpieczeństwem. Zawiódł samego siebie tylko dlatego, że się bał. Jak tylko to wszystko się skończy, sam sobie skopie tyłek za to kretyńskie zachowanie.
Biegnąc przez las i wytężając wzrok, by dostrzec coś zza gęstej mgły, która pojawiła się znikąd, zobaczył wielki dom. Niepokój wzrósł, gdy dotarła do niego cisza panująca wokół.  Nie było słychać odgłosów walki...nie było słychać niczego.
Podbiegł do dużych frontowych drzwi i odetchnął głęboko, by się uspokoić. Jednym kopniakiem wyważył wrota i wszedł do środka. Było ciemno, ale nie trwało to długo.
Po chwili wielki hol rozświetlił się, ukazując wnętrze w całej okazałości.
Chłopak rozejrzał się, pomieszczenie było ogromne. Tuż przed nim znajdowało się troje schodów. Dwoje z nich po bokach sali prowadziło na piętro. Pośrodku znajdowały się trzecie, dużo krótsze i szersze. Można by je nawet uznać za podest, bo na ich szczycie stał...tron.
Sanji zamrugał kilkakrotnie i ruszył niepewnie do przodu, a jego kroki rozchodziły się echem po pomieszczeniu. Kolejny raz się rozejrzał, mając wrażenie, że słyszy czyjeś przytłumione głosy.
- Nasz główny aktor w końcu się zjawił... - Kucharz wzdrygnął się, słysząc przesiąknięty jadem kobiecy szept tuż za swoimi plecami. Odwrócił się na pięcie, lecz w dalszym ciągu był sam. Dopalił papierosa i przygasił niedopałek na posadzce. Co zostało skomentowane wariackim chichotem.
- Gdzie jesteś? - Odezwał się pewnie i zaraz potem ogarnął go chłód.
- Tutaj, skarbie... - Czarodziejka pojawiła się na tronie, lecz wyglądała już nieco inaczej. Siedziała z nogami przewieszonymi przez jedno oparcie, ukazując swoje bose szczupłe nogi, a plecami opierając się o drugie. Jej włosy nie były już blond lecz srebrne, a jej dziewczęce jasne sukienki zostały zastąpione czarną długą kreacją.
Sanji popatrzył na jej srebrny wisiorek, którego środek błyszczał głęboką zielenią.
- Musi mi panienka wybaczyć to wtargnięcie, ale szukam tu pewnego idioty... - Sanji cofnął się, gdy kobieta zjawiła się tuż przed nim, wesoło chichocząc.
- Jesteś cudowny, skarbie...dzięki tobie w końcu posiadłam tak ogromną moc, że w końcu będę mogła się wynieść z tego zapyziałego miasteczka... - Obeszła go bezszelestnie, dotykając jego ramion smukłymi palcami. -Jestem ci tak wdzięczna za zgniecenie jego serca, że nawet dam ci szansę na odzyskanie przyjaciół. - Kobieta pstryknęła palcami, a w pomieszczeniu pojawiła się sporych rozmiarów klatka, w której znajdowała się reszta załogi. Sanji ścisnął mocniej białą katanę, słuchając, jak kapitan drze się wniebogłosy, by go natychmiast wypuścić.
Kobieta zmarszczyła brwi i machnęła ręką w jego stronę, a jego głos nagle zniknął.
- Tak będzie o wiele lepiej... - Zachichotała złowieszczo, wymijając blondyna.
- Coś ty mu zrobiła...ty...wiedźmo!? - Zawołał przerażony Usopp, chowając się za Frankym.
- Sanji, uciekaj! Ta wiedźma czekała tu specjalnie na ciebie! - Nami złapała się krat, patrząc z przerażeniem na przyjaciela.
- Och Nami-swan! Tak się cieszę, że się o mnie martwisz... - Posłał jej swój typowy uśmiech, robiąc przy tym oczka w kształcie serduszek,  a już po chwili z powagą popatrzył na złowrogą kobietę. - Co mam zrobić?
- To proste... - Znów zaniosła się chichotem. – Wystarczy, że pokonasz mojego rycerza, a oni i ty będziecie wolni. - Usiadła na tronie, obserwując go uważnie.
Sanji zapalił papierosa. Wystarczyło, że skopie dupsko jakiemuś gostkowi i będą wolni. Zerknął na przyjaciół, w klatce nie było Zoro, więc albo trzymała go gdzie indziej, albo w ogóle się tu nie pojawił. Trudno, najwyżej poszukają go jak będzie po wszystkim.
- Dobra...to komu mam skopać to parszywe dupsko?
Kobieta uśmiechnęła się zadowolona i popatrzyła na szczyt jednych schodów. Sanji powiódł za nią wzrokiem i w jednej chwili poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.
- Zapowiada się świetna zabawa...nie sądzisz, Zoro?

***
Heja:) Mam nadzieje, że miło się czytało. 
Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze:) Bardzo mnie cieszą zwłaszcza gdy Wena nie dopisuje...

2 komentarze:

  1. Kuina kocham Cię dobra? XD
    Mode mówiłam to już kiedys Ale kocham twoje opka.


    I nie rób takich długich przerw bo zbesztam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam, czekałam... i się doczekałam! (*^o^*)
    Chyba z dwa tygodnie przed tym jak wstawiłaś ten rozdział codziennie sprawdzałam czy może... czy to może już...
    Nie rób tak więcej ;-; tak mi brakowalo nowych rozdzialików ;-;

    A tak poza moimi wewnętrznymi rozterkami... Chapterek ekstra! Z resztą jak całe opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń