Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

26 października 2016

Rozdział 5

Jachu!!! 
Jestem taka szczęśliwa więc mam tu dla was słodką jak ciasto czekoladowe notkę:) 
Miłego czytania i przepraszam za wszystkie błędy.



W głębi serca
Przekroczyć granice

Zoro starał się skupić na czytanej książce ale pewna upierdliwa rudowłosa dziewczyna namolnie mu w tym przeszkadzała.
- I tylko wymasowałeś mu rękę? - Jęknęła zawiedziona, a szermierz zerknął na nią już rozumiał co miał namyśli Usopp mówiąc, że kobieta źle do tego podchodzi.
- Tak jak mówiłem...
- Boże, tak to wy się nigdy nie spikniecie...
- A co według ciebie miałem zrobić? - Odłożył książkę na bok bo w takich warunkach czytanie i tak było niemożliwe i popatrzył groźnie na przyjaciółkę. - Rzucić się na niego jak napalone dzikie zwierze i zgwałcić? Myślisz, że nie miałem na to ochoty? Otóż  miałem i to wielką ale co z tego jak potem musiałbym mierzyć się z jego nienawiścią...Więc łaskawie przestań mi truć za uszami i wynoś się... - Szermierz zamilkł gdy napotkał na pozór wściekłą minę nawigatorki tylko oczy ją zdradzał w których było widać współczucie i smutek. - Kurwa, przecież sama wiesz jak by się to skończyło...
Dziewczyna poklepała go po zielonych włosach i westchnęła uspokajająco.
- Już dobrze ty nasz cierpiętniku, martwię się tylko, że zbyt wolne tempo nie o tyle jest złe co naraża nas na twoją frustrację... - Zaśmiała się.
Zoro zamknął oczy, już nie wiedział kogo słuchać. Wszyscy chcieli pomóc i każdy miał inne pomysły od powolnego tempa przez wyznanie mu prawdy, co zaproponował mu Luffy któremu było to na rękę bo nie musiał by dochowywać już żadnej tajemnicy kończąc na szalonych pomysłach dziewczyny siedzącej obok niego.
A on? On miał ogromną ochotę zapomnieć o tym przyjemnym uczuciu które rozchodziło się po jego ciele kiedy kucharz był blisko niego. Czół, że traci swoja szanse po jakże przyjemnym masażu który mu zaprezentował i po uświadomieniu że on również zachowuje się dziwnie odkąd wrócił z tego drugiego świata, blondyn jak by wyluzował.
Zdawał sobie sprawę, że to nie było mądre posunięcie, jeśli już się zdecydował, że chce go zdobyć nie powinien ciągle zaprzeczać że jest mu obojętny. Nie może również od niego oczekiwać że się domyśli, bo samemu mu ciężko uwierzyć w swoje uczucia.
Popatrzył na rudowłosą dziewczynę która teraz czytała jego książkę, nie rozumiał skąd oni mają taką pewność, że blondyn odwzajemni jego poronione uczucia, to że jednorazowo okazał mu zainteresowanie po pijaku przecież nic nie znaczyło. Nie zrobił tego ani razu przed tym wydarzeniem i ani razu później.
Przypomniał sobie słowa kucharza o skołowaniu, był ciekaw co takiego wydarzyło się po tamtej stronie lustra.

- Sanji jestem głodny... - Jęknął Luffy kładąc głowę na blat.
- Przed chwilą był obiad. - Sanji zerknął na kapitana który był zrezygnowany, Nami-san nigdy nie pozwalała mu szaleć na pokładzie gdy na zewnątrz trwała ulewa.
- Chce coś słodkiego! - Jęknął znowu wgapiając się błagalnie w kucharza.
Sanji skrzywił się uznając, że ma zbyt miękkie serce i wyjął z lodówki kawałek ciasta czekoladowego.
- Masz żebraku... - Postawił przednim talerz i uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył to pełne szczęścia spojrzenie.
- Diezkii... - Powiedział z pełnymi ustami już cały umazany czekoladą po twarzy.
- Dobra już dobra... - Blondyn zaczął przyrządzać owocowy podwieczorek dla jego ukochanych dam by chodź trochę umilić im tę deszczową pogodę i sobie przy okazji też. Jego lewa ręka była już całkowicie zdrowa i w końcu mógł poszaleć w czasie gotowania. 
Uśmiechnął się do siebie słysząc, westchnienie Kapitana, tak jego cudowne ciasto czekoladowe nawet największych krytyków kulinarnych doprowadziło by do orgazmu spożywczego.
- Cudowne, ja chce więcej! - Mówił równocześnie wylizując talerz do czysta.
- Nie ma mowy! - Westchnął obierając mandarynki. - I gęba na kłódkę bo już mi Usopp coś napominał, że masz zakaz na słodkości. Jeśli poczekasz to później też dostaniesz owocową sałatkę...
- Ja chcę czekoladę!
- Nie...
- Jestem kapitanem!
- Nie!
- Ale ja chceee!
Jęk czarnowłosego był tak głośny, że pewnie słyszeli go wszyscy w promieniu 10 kilometrów.
- Rany...Straszny z ciebie upierdliwiec... - Warknął blondyn starannie układając owoce w szklanych miseczkach. - Dostałeś swój kawałek reszta ciasta jest dla załogi...
- Buuu! - Luffy zrobił naburmuszoną minę a zaraz później się uśmiechnął jak by wpadł mu do głowy genialny pomysł. - To zjem za Zoro on nie lubi słodyczy...
Sanji odwrócił się przodem do kapitana i popatrzył na niego krzywo.
- Mojego ciasta, nie da się nie lubić... - Powiedział pewny swego Sanji i zerknął w stronę otwieranych drzwi przez które wszedł nie kto inny jak przemoczony Marimo, odwrócił wzrok i wrócił do poprzedniej czynności którą było szykowanie słodkich owocowych deserów dla jego pięknych dam. 
Zoro minął ich kierując się prosto do lodówki w poszukiwaniu jego ulubionego trunku. Pot zmieszany z kroplami deszczu skapywał z jego napiętych mięśni na podłogę. Wyciągnął zimny napój i odkręcając go od razu napił się, pomimo chłodnego deszczu jemu było strasznie gorąco.
- Zolo mogę zjeść twój kawałek ciasta?
Szermierz zajrzał do jeszcze otwartej lodówki i faktycznie było w środku jakieś naruszone już ciasto. Rozejrzał się zawieszając na chwile wzrok na kucharzu a później niechętnie popatrzył na Kapitana który jeszcze na policzkach miał ślady czekolady.
- Żebyś znowu latał po pokładzie jak debil? - Zoro znów spojrzał na kucharza. - Nie dawaj mu więcej.
- Przecież wiem...- Prychnął i popatrzył na zielonowłosego a zaraz później odwrócił wzrok w stronę kapitana by nie patrzeć na drgające mięśnie Zoro które prawdopodobnie drżą z powodu kosmicznego wysiłku jakie im zaserwował.
- Ale ty nie lubisz! - Jęczał Luffy machając energicznie nogami.
- Boże, jak z dzieckiem... - Westchnął Sanji kończąc desery. - A ty glonie przestań wietrzyć tą lodówkę bo ci spuszczę łomot...
- Ta, bo dasz radę pokręcony kuku...- Prychnął i zamknął lodówkę.
Sanji złapał tace i już chciał wyjść ale mina kapitana mówiła mu wszystko, a dokładnie to, że jak tylko zamkną się za nim drzwi ciasto zniknie z powierzchni ziemi i pewnie nie tylko ono.
- Ty! - Wskazał palcem pijącego glona. - Masz tu być i pilnować lodówki dopóki nie wrócę. - Powiedział rozkazującym tonem głosu. - I przy okazji pościeraj tą wodę którą naniosłeś... - Wyszedł i od razu skierował się do dziewczyn.
Zoro popatrzył za blondynem i prychnął pod nosem, jakim prawem ten pokręcony seksowny debil mu rozkazuje?
Odchylając głowę na bok Luffy popatrzył na przyjaciela uważnie.
- Wymasować cię?! - Uśmiechnął się łobuzersko pokazując przy tym wszystkie zęby.
- Nie dzięki, nie mam zamiaru mieć połamanych wszystkich kości... - Zoro napił się sake. Ciało bolało go od szaleńczych ćwiczeń które ostatnio intensywnie nadużywał. Tylko one pozwalały mu jeszcze jakoś rozładować narastającą w nim żądze, bo na seks z obiektem westchnień nie miał co liczyć. To było frustrujące, mieć kogoś na wyciągnięcie ręki i nie móc nic zrobić bo idiota woli biegać po deszczu zanosząc słodkości dziewczyną które i tak go olewały.
Luffy zaczął chichotać w ogolę nie przejęty odmową i zaczął myszkować po kuchni.

- To może Sanji cie wymasuje? On na pewno będzie delikatniejszy!  Shishishi i ma takie zadbane dłonie...
- No ma, zupełnie jak dziewczyny... - Zaśmiał się ignorując narastający ból głowy i rozpalone ciało, a otwarta lodówka robiła taki przyjemy chłodek, pomyślał i trzepnął kapitana w głowę. - Nie tykaj - Skarcił go i oparł się o blat, musiał być już bardzo zmęczony bo Luffy mu się trochę rozmazywał. Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio spał twardym snem by zregenerować siły.
- Ale...
- Żadne ale, kucharz zabronił więc nic nie dostaniesz...Musisz poczekać. - Zoro zaśmiał się słysząc jęk kapitana który na pewno szybko sobie nie odpuści i dalej go będzie męczył chyba że... - Wiesz, widziałem jak Usopp cię rysował w tym twoim kapitańskim płaszczu... nie jesteś ciekawy jak... - Nawet nie musiał kończyć zdania widząc gwiazdki szczęścia w oczach tego gumiaka, nie minęło nawet kilka sekund a jego już nie było.
Zoro westchnął i usiadł za barem stawiają butelkę tuż obok swojej głowy którą również umiejscowił na chłodnym blacie.
Był zmęczony ale nie chciał zamykać oczu wiedział, że jak to zrobi jego umysł będzie podsyłał mu te cholerne sny z ero kukiem w roli głównej które jeszcze bardziej go nakręcały. Tak bardzo go pożądał ale czy naprawdę byłby wstanie zrobić z nim te wszystkie sprośne rzeczy?
Przeczesał dłonią włosy i westchnął cicho, nie rozumiejąc skąd biorą się w jego głowie takie dzikie pomysły i wiedząc na pewno że na większość blondyn się nigdy nie zgodzi a raczej na żaden z nich.

Sanji wszedł wesoło pogwizdując do kuchni, dziewczyny przyjęły jego deser, a słodka Nami-swan była szczególnie zadowolona bo akurat miała ochotę na mandarynki. Mina mu zrzedła widząc jak pewien zielonowłosy glon śpi w najlepsze rozwalony na jego barze jak najzwyklejszy pijak. Luffy'ego nigdzie nie było wiec od razu podszedł do lodówki by sprawdzić ile rzeczy zniknęło i o mało nie wywinął orła poślizgując się na kałuży przed lodówką.
- Jasny szlak! - Złapał się drzwi lodówki w ostatniej chwili i wracając do normalnej postawy zajrzał do środka. Ku jego zaskoczeniu niczego nie brakowało więc zamknął ją i z ciekawością popatrzył na szermierza.
Ostatnio był dla niego prawdziwą zagadką, czyżby próbował być miły dla niego? Może, było mu głupio za ten numer na który dał namówić się Nami-san albo chciał w taki sposób przeprosić za te okrutne słowa którymi uraczył go jeszcze zanim miał przygodę z lustrem.
Pogrążony w myślach zaczął szykować owocowy sałatkę dla chłopaków, nie tak staranie jak dla dziewcząt ale równie smaczną i pełną witamin.
Spokojny oddech szermierza go trochę irytował no bo kto normalny śpi w takiej pozycji, popatrzył na niego rozżalony był ciekaw czy w tedy mówił prawdę i naprawdę nie smakuje mu jego kuchnia.
Westchnął, czym on sobie w ogóle zaprząta głowę jak by ta Alga miała jakiekolwiek kubki smakowe.
Nabrał ochoty by sprzedać mu solidnego kopniaka i kazać się wynosić spać gdzie indziej i gdy już miał to zrobić coś go tknęło. 
Odgarniając mu kosmyki z czoła przyłożył mu chłodną dłoń do skóry a westchnienie ulgi jakie z siebie wydobył przyprawiły go o ciarki.
- Idiota! - Warknął co na śpiącym nie zrobiło wrażenia i zabrał dłoń, nigdy by się nie domyślił, że popapraniec ma gorączkę.
Miał jeszcze większą ochotę nakopać mu do dupy ale zamiast tego z półki wyciągnął czysty mały ręczniczek, namoczył go w zimnej wodzie i wycisnął. Po chwili położył mu okład na głowie znów słysząc to westchnienie ulgi, teraz już rozumiał czemu kretyn stał przy otwartej lodówce.
- To za masaż... - Powiedział chociaż dobrze wiedział, że i tak go nie usłyszy. - I na nic więcej nie licz... - Dodał już nieco ciszej zabierając się za swoją pracę.

Przyjemne dźwięki i zapachy rozchodziły się po pomieszczeniu, upajał się miłą atmosferą nie mając najmniejszej ochoty otwierać oczu. Jednakże jego żołądek chyba miał inne zdanie na ten temat.
- Teraz nasz drogi kapitanie, wszyscy dostaną kawałek ciasta a ponieważ ty swój już zeżarłeś... - Nastała chwila ciszy, Zoro otworzył oczy i podniósł się nieco. - Będziesz musiał obejść się smakiem. - Dokończył bardzo zadowolony z siebie kucharz, czego nie można było powiedzieć o kapitanie który wyglądał jakby nastał koniec świata. Zoro uśmiechał się pod nosem przyglądają się wesołej atmosferze.
- O nasza śpiąca królewna się już łaskawie obudziła... - Sanji uśmiechnął się zaczepnie mijając go z pustymi półmiskami.
- Jestem głodny... - Mruknął niby to obojętnie przemilczając słowa Kuka i mierząc go spojrzeniem, ale szybko mu przeszkodzono ponieważ właśnie Chopper zaczął koło niego skakać i wykonywać czynności których nie potrafił nawet opisać.
- Dziwne, nic mu nie jest...- Mały lekarz podrapał się pod czapką. - Jak się czujesz?
- A co by mi miało być? - Zoro nie rozumiał o co im chodziło, sięgnął po butelkę z sake ale blondyn go ubiegł.
- Następnym razem zdychaj sobie poza terenem kuchni... - Burknął kuk stawiając przednim talerz z jedzeniem i popatrzył na jego głowę gdzie dalej znajdował się chłodny okład.
Zoro prychnął w odpowiedzi i potarł dłonią włosy napotykając chłodny miękki materiał, skrzywił się, czyżby miał gorączkę? Zdjął go i od razu poczuł jak ktoś wskakuje mu z rozpędu na plecy.
- Zoro, błagam podziel się deserem!! - Kapitan wrzeszczał mu do ucha kołysząc nimi na boki. Irytacja w końcu wzięła górę a raczej chęć zjedzenia w spokoju posiłku.
- Przestań debilu! - Zoro zrzucił go z pleców a ten poleciał prosto na podłogę. Wszyscy wesoło się śmiali, tylko Nami kręciła głową na ich dziecinne zachowanie kiedy Luffy znów uczepił się tym razem nogi Szermierza. 
Sanji zaczął sprzątać po kolacji wsłuchując się w wesołe śmiechy i odgłosy przepychanki. Starał się nie zerkać na zielonowłosego który jeszcze jakiś czas temu był rozpalony jak jego piekarnik a teraz wesoło walczył z kapitanem o swój posiłek.
- Ale to ciasto jest takie pyszneeee! - Jęknął Luffy uczepiając się jego ramienia i prawie kradnąc mu ustami ostatni kawałek mięsa z przed nosa. Zoro przełknął wszystko i odłożył talerz napotykając spojrzenie blondyna który bacznie ich obserwował a zaraz potem potrząsnął głową i odwrócił się w stronę lodówki. 
Co to miało być? Pomyślał i znów zrzucił z siebie kapitana który prawdopodobnie nie miał bladego pojęcia co to jest przestrzeń osobista.
- Daj, że mi spokój i rób co chcesz ja i tak nie mam zamiaru zjadać tego cholernego... - Urwał bo coś chłodnego, miękkiego i zabójczo pysznego siłą zostało mu wepchnięte do ust.
- I po problemie... - Powiedział blondyn stojąc nad nim z groźną miną.
W pomieszczeniu na chwilę nastała cisza szybko przerwana przez jęk rozpaczy słomianego i chichoty dziewcząt. Do blondyna dopiero dotarło co właśnie zrobił i odwrócił się napięcie szybko powracając do zlewu. - A jak jeszcze raz nazwiesz moje jedzenie cholernym to osobiście cię zamorduję... - Dodał starając się zachować twarz.
Zoro przełknął boskie ciasto i oblizał usta zlizując czekoladę, czy ON właśnie minie nakarmi? Pomyślał i poczuł jak pieczę go twarz, jeszcze nigdy nikt go tak nie zawstydził.
- Zoro, wróciła ci gorączką? - Zawołał głośno Chopper na co inni wybuchnęli śmiechem, tylko kapitan miał obrażoną minę z braku otrzymania słodkiej przekąski.

17 października 2016

Rozdział 4

Witajcie:) 
Tym razem w niedziele, rozdział jest krótki ale bardzo uroczy więc mam nadzieje, że się wam spodoba:)
Rozdział dedykuje Aku za to że jest:P 


W głębi serca
Przekroczyć granice


Sanji zaciągnął się dymem papierosowym i popatrzył na lekarza z góry.
- Gotowy? - Renifer zerknął na niego niepewnie. - Może trochę boleć...
- Jasne, że gotowy zdejmuj już to... - Sanji obserwował jak Chopper powoli przygotowuję się do zdjęcia gipsu który usztywniał mu prawie całą lewą rękę.
- To trochę potrwa... - Lekarz był bardzo skupiony nad wykonywanymi czynnościami.
- Więc w tym czasie możesz mi opowiedzieć jak do tego doszło... - Blondyn zaciągnął się, w końcu miał okazję kogoś porządnie wymaglować jeśli chodzi o ten temat.
- Eeee, nie opowiadali ci?
- Wszyscy się jakoś migają z dokładną opowieścią, co dziwne nawet Luffy...a Usopp w ogóle wymyśla jakieś niestworzone rzeczy.
- No właśnie, poco do tego wracać zaraz i tak będzie po wszystkim? - Zaśmiał się sztucznie.
- Ja przypuszczam, że z tamtym musieliście się obchodzić jak z jajkiem ale to już jestem ja. Cokolwiek by się nie stało jakoś to przeżyje... - Uśmiechnął się do niego zachęcająco i patrzył jak renifer pęka.
- No dobrze już, to co chcesz wiedzieć?
- No opowiedz, jak to było...Dokładnie ze szczegółami.
Sanji patrzył jak lekarz się zastanawia, w dalszym ciągu uwalniając jego rękę z opatrunków.
- No więc... Zaatakowali nas inni piraci, mieli taki ogromny statek i było ich cała chmara a ich kapitan był wielki i straszny.
Nami kazała mu zostać w kuchni ale jej nie posłuchał i włączył się do walki, co było głupie bo nie był w tym dobry.
- To akurat mnie nie dziwi...- Sanji przypomniał sobie jak w tamtym ciele czół się bezbronny i słaby.
- W tedy ten ich paskudny kapitan upatrzył sobie Nami i chciał sobie ją zabrać jako niewolnice więc ruszył jej z pomocą ale... - Chopper przerwał i popatrzył na przyjaciela niepewnie. - Wiesz, to było straszne uderzył cię taką ogromną maczugą z kolcami to musiało być potężne uderzenie bo wyleciałeś za burtę jak szmaciana lalka...
Sanji obserwował Chopper'a uważnie, trochę zaczął żałować, że kazał wracać przyjacielowi do nieprzyjemnych wspomnień, mógł wypytać kogoś innego.
- Zoro strasznie się wściekł, zabił go jednym ciosem, słyszałem jak Nami krzyczała, że nie wypływa z wody więc Zoro wskoczył do morza...Nastał chaos, Luffy zaczął szaleć i wszystko zaczął rozwalać w drobny mak...No i w tedy złapał tą wielką armatę która była na ich statku i cisnął ją z taką siłą, że rozwalając sporą część statku tamtych piratów wpadła do wody i ...
Chopper przerwał by zdjąć już cały gips z ręki kucharza, Sanji tak się wsłuchał w opowieść, że przestał obserwować poczynania doktora.
- Trafił w nas? Znaczy w nich?
- W Zoro. - Odpowiedział z przerażoną miną. - Zdążył cię puścić nim armata do was dotarła i uderzyła. 
- Czemu nikt mi nie powiedział? - Sanji patrzył na oswobodzoną rękę i poruszył delikatnie palcami, poczuł nieprzyjemny ból.
Więc sprawca tego wszystkiego leżał już martwy gdzieś na dnie oceanu zabity przez jego towarzysza, pomyślał i poczuł nieprzyjemny ucisk w sercu.
- W porządku?
- Nie, dlaczego mnie boli?
Chopper dokładnie ją zbadał i uśmiechnął się szczęśliwy.
- Jest całkowicie zdrowa, musisz ją tylko trochę rozruszać, najlepiej jakimiś lekkimi ćwiczeniami i na pewno wszystko wróci do normy.
- No dobra... - Sanji zeskoczył z kozetki zdając sobie sprawę, że nie dostał odpowiedzi na pytanie.
- Czemu robiliście z tego taką tajemnice?
- Zoro, nie chciał byś się dowiedział... 
Sanji skrzywił się na te słowa, zupełnie przestał rozumieć tego idiotę.
- Głupi glon... - Mruknął pod nosem. - Dzięki Chopper, za wszystko jesteś niesamowity...
- Zamknij się idioto! - Mały lekarz zrobił dziwną minę czerwieniąc się cały, co świadczyło, że bardzo się cieszy.
Sanji zaśmiał się wesoło i wyszedł cicho zamykając drzwi, przeklęty Marimo, pomyślał i opierając się o barierkę popatrzył w górę w stronę siłowni.
- Co ty sobie wyobrażasz... - Mruknął pod nosem i dopalił kolejnego papierosa.



Zoro podnosił ciężką sztangę równocześnie obserwując kręcącego się po siłowni kucharza. Od razu rzuciło mu się w oczy, że nie miał już gipsu na ręce. 
Blondyn podniósł jedną z jego ciężarków i przełorzył do lewej dłoni.
- Nie radzę... - Mruknął nie przerywając ćwiczeń.
- Niby czego? - Sanji popatrzył na towarzysza który w samych spodnia i cały pokryty potem ćwiczył. Mimowolnie przesunął wzrokiem bo jego długiej bliźnie. 
- Jeśli chcesz rozluźnić rękę i trochę poćwiczyć nie radze brać takiej ciężkiej... - Zoro odstawił sztangę i wytarł pot z czoła swoją czarną bandanom. 
- Pffi... - Kucharz prychnął i zabrał ten ciężarek który trzymał. - O mnie się nie martw, parszywy glonie...
- Nie zamierzałem... - Szermierz wrócił do ćwiczeń w myślach przeklinając tą bezużytecznie głupią książkę, po chwili słysząc jak przyjaciel wychodzi. - Będziesz żałować...


- Nic się nie stało! - Zawołał Sanji podnosząc kolejny raz łyżkę z podłogi która jeszcze parę sekund temu upadła z brzękiem na podłogę. Odłożył ją na blat i spojrzał na drżącą lewą rękę, przypomniał sobie słowa tego zielonego idioty i złość w nim wezbrała. Mięśnie dłoni tak go bolały po intensywnych ćwiczeniach, miał wrażenie, że zaraz wykręcą się na lewą stronę. Odwrócił się do stołu by popatrzeć jak załoga wesoło pałaszuję przyrządzony przez niego obiad i napotkał spojrzenie szermierza które mówiło, nie wręcz śmiało się z tego, że miał rację. Przeklęte Marimo, pomyślał i odwrócił się z powrotem do palnika na którym gotowała się zupa z mięsem na wypadek gdyby ich kapitan nie miał dość.

Zoro śmiał się w duchu patrząc na plecy blond kucharza, któremu co jakiś czas trzęsła się ręka.
Cierp ciało jak ci się chciało, pomyślał i napił się saki prosto z butelki.
- To było pyszne Sanji-kun... - Powiedziała Nami lekko się przeciągając. - Dobrze, trzeba skorzystać z pięknej pogody...
- Dziękuje ci o bogini...- Zawołał Sanji a w jego oczach pojawiły się serduszka. - Czy jeszcze sobie czegoś życzysz? Na przykład mojego serca podanego na srebrnej tacy?
- Idiota. - Mruknęła pod nosem rudowłosa i spojrzał na Robin - Idziesz zemną?
Ta się uśmiechnęła i wstała od stołu, Luffy wybiegł z jadalni wesoło się śmiejąc.
- Usopp zagrajmy w piłkę! - Zawołał.
- Ja też chcę! - Zawołał Chopper wybiegają za kapitanem.
Sanji patrzył jak wszyscy zaczęli szybkim tempem się ulatniać wiec złapał za ścierę i rzucił prosto wstającego Marimo trafiając go w twarz.
- O nie, sam tego wszystkiego nie będę sprzątał... - Warknął i podszedł do zlewu starając się ignorować narastający ból mięśni. W odpowiedzi usłyszał tylko jakieś przekleństwo ale zielonowłosy zabrał się za sprzątanie. Już po chwili stali razem przy zmywaku jak zwykle on zmywał a szermierz wycierał talerze.
- Zoro... - Sanji wyciągnął w jego stronę talerz który wyślizgnął się spomiędzy jego drżących palców i z trzaskiem rozbił się o podłogę.
- Kurwa! - Warknął blondyn i kucając zaczął sprzątać.
- A nie mówiłem... - Zoro zaśmiał się obserwując jak kucharz zbiera kawałki porcelany z niecierpliwością czekał by móc wypowiedzieć te słowa.
- Spierdalaj, gówniany Marimo...- Warknął i wrzucając kawałki porcelany do kosza popatrzył na świdrujące go oczy. - I co się gapisz?
Zoro wytarł ręce do ścierki, nie odrywając od niego natarczywego spojrzenia, musiał przyznać że takie droczenie się z towarzyszem coraz bardziej go kręciło.
- Podaj rękę...
- Spadaj. - Sanji skrzywił się i wsadził dłonie do wody z pianą by wyjąć kolejny talerz.
- Uparty kretyn...Powiedziałem byś podał mi rękę, pomogę... - Szermierz patrzył jak mięśnie w lewej ręce całe drgają aż się prosiły by im ulżyć.
- Nikt nie prosi o twoją pomoc. - Prychnął przypominając sobie opowieść Chopper'a. Nie patrząc na towarzysza wyciągnął kolejny talerz i podał mu.

Zoro złapał go za nadgarstek i wyjął z dłoni mokry talerz wrzucając go z powrotem do wody. Nie rozumiał sam siebie, co on widział w tym upartym, wrednym blond pierdole?
- Wiesz co, wyszczekany ero Kuku, mam gdzieś czy pozwolisz sobie pomóc... - Przyciągnął go nieco bliżej i złapał za biceps napotykając gładki materiał koszuli a pod nim spięte twarde mięśnie. - Wyciągnij rękę z ubrania. - Rozkazał i popatrzył jak brwi kucharza unoszą się.
- Chyba cię popierdoliło... - Dobrze wiedział do czego zmierza szermierz ale nie bardzo mu to odpowiadało, nie że był to zły pomysł, nawet bardzo dobry ale nie podobało mu się kto go chciał wykonać.
- Rozbieraj się albo porwę ci tą koszule, eleganciku.
- Troglodyta. - Warknął rozważając szybko w głowie za i przeciw wyciągnięcia ręki z koszuli. W końcu, po chwili namysłu uznał, że nie jest przecież bachorem i powinien przyjąć pomoc od towarzysza...
Zoro przyglądał się jak blondyn powoli rozpina guziki swojej kremowej koszuli i wyciąga rękę z rękawa ukazując przy tym blade ramie i ładnie umięśnione ciało. Mężczyzna starał skupić się jednak na jego ręce by zbytnio się nie napalić. Więc bez słowa tylko z uśmiechem triumfu na twarzy zaczął sprawnie rozmasowywać obolałe mięśnie.
- Nie pomaga... - Mruknął obrażonym tonem, odruchowo napinając wszystkie mięśnie. Strasznie go irytował uśmiech triumfu na twarzy towarzysza a dodatkowo jego dotyk przypominał mu wszystkie złe wspomnienia z świata za szklanym odbicie. Musiał przyznać sam przed sobą, że był strasznie skołowany i już nie potrafił, co wkurwiało go jeszcze bardziej, myśleć o tym zielonym glonie jak dawniej.
- To się rozluźnij durna brewko... - Zoro bacznie obserwował reakcje kucharza, który spinał się przy nim, nie wiedział tylko czy to dobrze czy źle.
- Łatwo ci mówić... - Prychnął i odwrócił wzrok wlepiając go w stół przy którym jeszcze przed chwilą wszyscy siedzieli, czół na sobie świdrujące spojrzenie towarzysza.
- Wiesz, twierdzisz, że to my zachowujemy się dziwnie a sam się zmieniłeś... - Zoro nie przerywał masowania patrząc teraz w te ciemno niebieskie oczy które intensywnie nad czymś myślały.
- Jestem trochę skołowany, nic więcej... - Odpowiedział niepewnie i sam zdziwił się prostocie tej sytuacji. Wiedział, że ten cholerny Marimo ma racje i że reszta załogi też zauważyła jego dziwne zachowanie. Ale przecież był już w domu, tutaj ani on ani ta durna zielona pała która o dziwo dość sprawnie rozmasowywała mu mięśnie w ręce, nie byli gejami i nie czuli do siebie nic więcej niż, koleżeństwa. A to, że uratował mu życie i nie chciał o tym mówić, pewnie gdyby był na jego miejscu również by zachował to dla siebie w końcu byli mężczyznami i towarzyszami broni. Rozluźnił się nieco pozwalając dalej masować się tym ciepłym dłonią.
- A jednak potrafisz. - Zaśmiał się, od razu wyczuł jak mięśnie blondyna zaczęły się rozluźniać co sprawiło mu dużo satysfakcji.
- Spadaj...- Mruknął. - W sumie to jesteś w tym całkiem niezły, kto by się spodziewał, że potrafisz robić coś więcej niż wywijać tymi swoimi patykami.
- Uznam to za komplement... - Delektował się dotykiem gładkiej i chłodnej skóry blondyna, powstrzymując się tylko siła woli by nie pchnąć obiektu pożądania na meble kuchenne i nie zacząć namiętnie całować i zachłannie dotykać jego ciała. Poczuł narastający ucisk w spodniach, co utrudniało mu zebranie myśli w głowie powtarzał sobie tylko słowa Usopp'a  o powolnym tępię.
Sanji patrzył na skupioną twarz zielonowłosego, na jego policzku nie było już śladu po zadrapaniach które powstały na skutek spotkania się jego twarzy z jego drogocenną dłonią i  nie mógł się nadziwić jak szybko się na nim wszystko goiło. No bo przecież tak niedawno oberwał z armaty a po uszkodzeniu ciała nie było już śladu. Nieświadomie wgapiał się w podłużną bliznę którą można było zobaczyć z łatwością bo jak zwykle jej właściciel chodził z rozpiętą koszulą.
- Lepiej? 
Sanji zamrugał i napotkał zdziwione spojrzenie ciemnych oczu.
- Tak...Możesz już przestać. 
- Co się mówi? - Uśmiechnął się łobuzersko i puścił blond kucharza który pośpiesznie się ubrał.
- Spierdalaj gówniany Marimo? - Uśmiechał się wrednie doskonale widząc zawód w jego oczach, nie rozumiał dlaczego chciał być dla niego miły.
- A mówicie, że to ja jestem nie wychowany... - Skrzywił się.
- Nie marudź tylko łap za ścierę bo mamy robotę do dokończenia...
Zoro prychnął obrażony i złapał za ścierkę czekając na talerz, zaczynał podejrzewać, że to co poczuł do kucharza to tylko jakieś durne zauroczenie wywołane spotkaniem tego drugiego bardziej nieporadnego blondyna, które najprawdopodobniej szybko minie mając do czynienia z tym parszywym dupkiem stojącym obok niego. 
- Zoro... - Sanji wyciągnął talerz w jego stronę a zielonowłosy przyjął go nawet na niego nie patrząc, zagryzł wargę nie wierząc że rozważa użycia tego słowa. - Dzięki... - Mruknął cicho i zajął się szorowaniem srebrnego garnka ignorując fakt palących go uszu.
Szermierz w pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał ale gdy zobaczył lekko rumianą twarz blondyna i jak namiętnie szorował garnek poczuł coś na kształt motyli w brzuchu i uśmiechnął się pod nosem. Może jednak ma szanse, pomyślał i wrócił do prostych czynności jakie było wycieranie talerzy...

- Nie ma sprawy.

***
A tu mini dodatek.

Uwaga!
Napisany przez mojego męża który dorwał się do mojego laptopa w czasie obiadu.
On wie tylko, że jest to opowiadanie na podstawie OP i że jest o dwóch facetach.
Hahahaha!

Wsadził mu delikatnie luloka miedzy pośladki i zaczął pieszczotliwie poruszać się do przodu po czym rzekł mu: Ty bedziesz moją Wenus a ja będę twoim Aresem.  
Wyciągnął penisa i zaczął go szmerać nim po uchu.
Wenus rzekła:
Niestety nici z figli mam te dni czyli sraczka mnie dopadła.
A on na to:
 Spoko mam stoperan i procto-hemolan na hemoroidy.
Koniec.







10 października 2016

Rozdział 3

Hejka skarby jeśli tam jesteście:)
No to udało się stworzyć kolejny rozdzialik który mnie się podoba:)
Mam nadzieje, że wam też przypadnie do gustu:)
Miłego czytania i przepraszam za wszelkie błędy.


W głębi serca
Część II

Przekroczyć granice

Sanji przechadzał się po targu, szukając odpowiednich i najlepszych towarów. Mógł zaszaleć, Nami-swan była w tak dobrym humorze po sprzedaży zwierciadła, że dała mu większe kieszonkowe na zakupy. Westchnął i obejrzał się na zielonego idiotę wlekącego się za nim. Za jakie grzechy znowu musiał robić za jego niańkę. Rozumiał, że imbecyl potrafił się zgubić na prostej drodze i trzeba było go pilnować ale dlaczego ON? Równie dobrze opieką nad niedorozwojem mógł przejąć Usopp a jemu w zakupach mógł pomóc Fanky. Przypomniał sobie jak Nami-swan słodko prosiła by miał na niego oko a jego serce zadrgało radośnie. Ach, ta kobieta jest taka zmysłowa. Pomyślał i podszedł do kolejnego stoiska tym razem z owocami.

Zoro przyglądał się blondynowi jak wybiera jakieś wymyślne owoce. Przysiadł na krawędzi drewnianego wózka do którego pakowali wszystko co kupił kucharz. 
Rozejrzał się po targu przypominając sobie słowa rudowłosej dziewczyny. Po cholerę miałby zaczepiać jakieś obce dziewczyny i jeszcze z nimi rozmawiać? Nie ogarniał jej dziwnych pomysłów, jak by to miało niby pomóc przekonać do siebie zakręconą brewkę.
Wrócił spojrzeniem do stoiska i stwierdził, że blondyna już tam nie było, zaczął się rozglądać próbując go wypatrzyć. 

Kucharz tak pochłonięty zakupami przechadzał się pomiędzy stoiskami aż w końcu stwierdzając, że siatki które trzymał w ręce są zbyt ciężkie i warto by było się od nich uwolnić. Odwrócił się za siebie przekonany, że zobaczy tam Zoro z wózkiem.
- O cholera... - Westchnął i zaczął się nerwowo rozglądać. - Nami-chan mnie zabije... - Jęknął i zaczął wracać w miejsce gdzie ostatni raz go widział. Stanął przy stoisku z owocami, ale glona już tam nie było.

Szermierz dojechał wózkiem aż na sam środek targu gdzie znajdowała się również nie duża fontanna. Zoro popatrzył na nią, kamienna fontanna której środek zdobił wazonu z którego szczytu tryskała woda. 
- I to ja się niby gubię... - Westchnął i kolejny raz się rozejrzał wypatrując blond czupryny. Zamiast niego rzuciły mu się w oczy dwie kobiety z dzieckiem. Jedna z długimi brązowymi włosami, w jednej ręce trzymała na oko roczne dziecko, w drugiej siatkę wypchaną zakupami. A druga dziewczyna, była na pewno młodsza i miała średniej długości blond włosy. Zoro nie wiele myśląc podszedł do nich.
- Przepraszam, panie... - Sam nie wierzył, że to robi. - Nie widziałyście może takiego blondyna z dziwnymi zakręconymi brwiami? Gdzieś mi się zgubił...

Sanji szybko szedł między straganami wypatrując tego idioty, miał szczerą nadzieje, że jeszcze nie opuścił targu i gdzieś go tu znajdzie.
Dotarł do fontanny i  wskoczył na jej murek by popatrzyć na okolice z nieco wyższej perspektywy. W końcu dostrzegł zieloną czuprynę w tłumie chciał od razu do niego podbiec i nakopać do dupy ale zdał sobie sprawę, że jego towarzysz nie stoi sam.
Blondyn uniósł brwi widząc jak te zielone Marimo rozmawiał z pięknymi kobietami, które wydawały się być zadowolone z takiego towarzystwa.
Zeskoczył z fontanny i podszedł do nich przepychając się przez tłum. 
- Gdzieś ty polazł? - Zapytał wkładając zakupy do wózka i nawet nie patrząc na niego ukląkł przed dziewczynami i zaczął całować je po rączkach a w jego oczach pojawiły się różowe serduszka. - Dziękuje wam moje piękne panie, że znalazłyście tego kretyna.
Brunetka zachichotała i lekko się zarumieniła, dopiero teraz zauważył, że kobieta trzymała małe dziecko.
- Podobno to ty się zgubiłeś? - Blondynka zabrała swoją rękę, nie zaszczycając kucharza spojrzeniem tylko uśmiechała się figlarnie do Zoro. Sanji'ego zatkało, co to w ogóle miało być popatrzył rozgniewany na Roronoa'e którego dziewczyna teraz złapała pod ramie.
- To jak już znalazłeś swojego kolegę to przejdziecie się z nami na kawę?
Zoro zbluzgał w myślach sam siebie za tą głupią sytuację w jakiej się znalazł, a mina rozwścieczonego kucharza skierowana prosto na niego sprawiała, że czół się coraz bardziej głupio. Delikatnie oswobodził się z uścisku kobiety i uciekł spojrzeniem na śmiejące się do niego dziecko.
- Przykro nam, ale dziś odpływamy i mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia... - Zaczął mając nadzieję, że kucharz pomimo złości podchwyci temat i nie będzie chciał spędzić z kobietami więcej czasu.
Sanji skrzywił się ale musiał przyznać, że Zoro ma tym razem rację, muszą dokończyć zakupy. Westchnął i zaczął skakać wokół kobiet przepraszając je aż nadto, że nie mają czasu by z nimi iść. Małe dziecko zaczęło się śmiać widząc go a blondynka nie wyglądała na zadowoloną.
- To może wieczorem nim odpłyniecie? - Teraz dziewczyna patrzyła tylko na Zoro. Jej przyjaciółka zachichotała i włożyła znajomej zakupy do rąk.
- Wybaczcie nam, my też pójdziemy. - Pożegnała się i pociągnęła blondynek ze sobą.
Sanji patrzył smętnie jak dziewczyny się oddalają a potem gniewnie popatrzył na Zoro.
- Nie zgub się tym razem...
- To ty gdzieś polazłeś! - Zoro złapał wózek i zaczął iść prosto przed siebie, ciesząc się, że kobiety sobie poszły i że ma ta głupią sytuacje już za sobą.
Sanji prychnął gniewnie i zrównał się z nim krokiem obserwując go uważnie.- Wiesz podobałeś się tej dziewczynie... - Wyciągnął i zapalił papierosa.
- Zauważyłem... - Zoro uniósł brew i popatrzył na kucharza ciekawy do czego zmierza. 
- Mogłeś skorzystać z zaproszenia... - Sanji zaciągnął się dymem.
- Nie lubię blondynek... 
- A co jest nie tak z blondynkami? - Kucharz popatrzył zaskoczony na towarzysza.
- Są puszczalskie, głupie i puste w środku, a do tego jeszcze kojarzą mi się z tobą... - Odpowiedział bez zastanowienia nawet nie zerkając na przyjaciela.
Sanji zamrugał i zatrzymał się gwałtownie przetwarzając to co właśnie usłyszał. Krew się w nim zagotowała ze złości.
- Ty wredna mendo... 
Zoro odwrócił się i zatrzymał kiedy zobaczył wściekłego kucharza, nie rozumiejąc co zrobił znów źle i o co się wścieka tym razem.
- Co brewko? - Przemyślał swoją wypowiedź i olśniło go, naprawdę był idiotą ale trudno teraz nie może się już cofnąć. - Sam przecież skaczesz z kwiatka na kwiatek...
Sanji nie odpowiedział ale cała twarz i uszy piekły go ze wściekłości. Miał ochotę poprzestawiać mu wszystkie kości ale nie mógł. Mieli ważniejsze sprawy na głowie a te zakupy trwały stanowczo za długo musiał skupić się na zrobieniu zapasów a nie myśleć o tym...gnojku.
- Troglodyta! - Warknął i przyśpieszył kroku.
Zoro popatrzył na jego plecy, pomyślał że to będzie długie i męczące popołudnie. 

Roronoa popatrzył jak blondyn wchodzi na pokład nie zaszczycają go nawet jednym spojrzeniem. Wiedział, że jest wściekły bo nie odezwał się do niego już ani jednym słowem tylko patrzył z mordem w oczach. Westchnął i zaczął wnosić jedzenie na statek, był zły na samego siebie, nie potrafił inaczej się zachowywać a nazwanie go puszczalskim idiotom wcale nie ociepli ich  stosunków, może powinien się ugiąć i jednak go przeprosić, myślał gdy na drodze stanęło mu rude dziewczę. 
- I jak było? - Nami patrzyła na niego uśmiechając się a jej oczy błyszczały wesoło. 
- Daj mi spokój... - Warknął próbując ją wyminąć.
- Zrobiłeś to co ci kazałam? 
- Tak, i jest jeszcze gorzej... - Popatrzył na nią wściekle dziwiąc się z jej radosnego uśmieszku.
- Spoko, wszystko będzie dobrze... 
- Nie wydaje mi się. - Skrzywił się.
- Nie dramatyzuj, chyba że coś spieprzyłeś?
- Daj mi spokój - Roronoa minął ją w końcu, nie miał najmniejszej ochoty teraz na jakiekolwiek rozmowy. 

Sanji wszedł do kuchni i trzasnął za sobą drzwiami, co wystraszyło siedzącego tam Chopper'a. Blondyn dudrał coś pod nosem, zły na siebie że słowa tego idioty tak go dotknęły.
Czym ja się w ogóle przejmuje, pomyślał odkładając siatki z przyprawami na blat. Przecież to tylko ten idiota z mięśniami zamiast mózgu.
Miał wrażenie, że cała ta wyprawa na tamtą stronę lustra psychicznie go osłabiła, nawet wspólna kąpiel z chłopakami w gorących źródła które okazały się być najlepszą rozrywką na tej małej wyspie, sprawiała, że czół się skrępowany i spięty.
To wszystko było niedorzeczne i w dodatku nie potrafił wyrzucić z pamięci pocałunku ani tego porąbanego snu z głowy który przyśnił mu się jeszcze w tamtym świece. 
- Sanji w porządku? - Chopper pociągnął przyjaciela za koszule.
- Boli mnie ręka... - Kucharz otrząsnął się z rozmyślań, zdając sobie sprawę, że stał tam tak i wgapiał się bezczynnie w torby z zakupami.
- Jeszcze kilka dni... - Odpowiedział zatroskany lekarz. - Przygotuje ci coś przeciwbólowego...

- Co to jest?
- Jak byś nie wiedział to książka, w środku są takie małe literki które się czyta i ...
- Wiem, co to jest! - Warknął mierząc Usopp'a wściekłym spojrzeniem i patrząc na wyciągniętą w jego stronę ręką trzymającą książkę. - Ale poco mi to dajesz?
- Żebyś dla odmiany poćwiczył mózg zamiast mięśni... - Usiadł przednim maskując tak drżenie nóg. - Bo umiesz chyba czytać?
- Chcesz dostać po mordzie?- Zoro zrobił jedną ze swoich groźnych min i z uciecha patrzył jak przyjacielowi trzęsą się nie tylko nogi.
- Spokojnie chce pomóc...
- Przez to wasze pomaganie, jest jeszcze gorzej. - Zoro odchylił głowę kładąc ją na siedzenie kanapy i popatrzył w drewniany sufit.
- Wiesz, nie powinieneś słuchać Nami ona nie podchodzi do tego z dobrej strony... - Usopp obserwował go trzymając dalej książkę w ręce.
- A ty niby podchodzisz z dobrej? - Zoro uniósł brew widząc zakłopotanie na twarzy długonosa. 
- Ja w przeciwieństwie do tej napalonej rudowłosej, nie miałbym ochoty natknąć się na was w jakiejś sytuacji intymnej jak by już do czegoś doszło... - Szermierz patrzył jak towarzysz zaczyna nabierać rumieńców, zapowiadała się cholernie krepująca rozmowa. - Nie żebym widział w tym coś złego ale sam rozumiesz? - Popatrzył na zielonowłosego wymownie.
- Chyba wiem do czego zmierzasz... - Odwrócił wzrok, zdawał sobie sprawę, że to co czół nie było czymś normalnym jak zwykłe uczucia którymi można obdarzyć kobietę.
- Poza tym, tylko ja z całej załogi wiem co znaczy być naprawdę zakochanym, dlatego uważam że pomysł z zazdrością nie był trafiony...
- Jaką zazdrością? - Zoro zamrugał nie rozumiejąc.
- No, Nami kazała ci porozmawiać z jakimiś dziewczynami by sprawdzić czy będzie zazdrosny.
Roronoa roześmiał się kiedy dotarło do niego jakie to wszystko było absurdalne.
- Chyba nie poszło po jej myśli... - Zoro opowiedział mu całe zajście na targu  a gdy skończył przyjaciel wręcz rzucił w niego książką.
- Jak dalej będziesz taki wredny to nigdy się w tobie nie zakocha, masz to przeczytać... - Założył ręce na piersi i patrzył na niego pewnie.
Szermierz obejrzał książkę w brązowej twardej okładce i przeczytał napis: "Jak drobnymi gestami sprawić przyjemność ukochanej osobie."
- Chyba sobie żartujesz? Jak to niby ma pomóc? 
- Normalnie, jest tam kilka dobrych pomysłów które możesz wykorzystać jak nadarzy się okazja... - Usopp podrapał się pogłowie myśląc nad czymś intensywnie. - Wiesz, wyobraź sobie Sanji'ego jako dzikie zwierze które trzeba oswoić...
- Co ty pieprzysz? - Zoro znowu nic z tego nie rozumiał, poco by miał oswajać dzikie zwierze które można ciachnąć a później zjeść.
- Jesteś beznadziejnym przypadkiem... - Usopp przewrócił oczami. - No to powiedz mi z jakim zwierzęciem kojarzy ci się kucharz?
Zoro zaczął się zastanawiać, było to dziwne pytanie ale wkurzało go że przyjaciel ma go za kompletnego kretyna.
- Chyba z kotem... - Westchnął w końcu bo nie umiał wymyślić nic innego. 
- Świetnie, a spotkałeś kiedyś dzikiego kota na swojej drodze?
- No może, kurde Usopp o czym ty w ogóle mówisz? - Roronoa popatrzył na niego krzywo.
- Próbuje ci wytłumaczyć, że jeśli będziesz zbyt nachalny tak jak ostatnio, spłoszysz go. Tak samo jak byś nagle zaczął być dla niego przesadnie miły. Musisz znaleźć coś pomiędzy rozumiesz? - Usopp patrzył na jego tępy wyraz twarzy więc kontynuował. - Musisz zachowywać się tak jak zawsze, ale od czasu do czasu zrobić w stosunku do niego jakiś miły gest albo chociażby porozmawiać bez tych waszych kłótni...Tak na początek.
- I myślisz, że to pomoże? - Popatrzył na niego krzywo, powoli zaczynał mieć dość tej sytuacji. Po części cieszył się, że miał wsparcie w załodze, ale nie potrafił wyzbyć się myśli co się stanie jeśli kucharz nie zrozumie jego uczuć.
- Myślę, że w jednym Nami miała rację. Obserwowałem go ostatnio i faktycznie ma dziwne myki, zwłaszcza przy tobie. - Usopp założył ręce za głowę i westchnął cicho. - Tak jak by się przy tobie krępował...Może to przez sposób w jaki wrócił albo przypomniał sobie pijacką wpadkę, mogło też faktycznie stać się coś po drugiej stronie lustra, tego nam raczej nie powie ale za to ty możesz wykorzystać jego skołowanie... Jeśli oczywiście tego chcesz?
- Chce... - Odpowiedział krótko i otworzył książkę zastanawiając się kiedy ich strachliwy towarzysz umie tak pięknie i przekonywająco mówić. 

- Ale się nażarłem! Sanji to było wspaniałe! - Luffy rozłożył się wygodnie pokazując wszystkim swój wielki brzuch i bekając głośno.
- Zachowywał byś się idioto w towarzystwie dam! - Warknął Sanji podając Nami deser. - A to dla ciebie moja piękna. - Jego ciało zaczęło falować a w oczach pojawiły się różowe serduszka. 
- Debil - Zoro przewrócił oczami widząc co wyczynia kucharz, musiał przyznać, że strasznie go wkurzało kiedy tak nadskakiwał dziewczyną. Jednak Sanji mu nie odpowiedział tylko odwrócił się i wrócił z powrotem do kuchni teraz radośnie nadskakując Robin siedzącej przy barze. 
- Cook-san?
Sanji popatrzył słodko na kobietę, która trzymała w ręce filiżankę herbaty i świdrowała go spojrzeniem. Starał się skupić całkowicie na Robin, by nie patrzeć na tego zielonego tępaka, który próbował go sprowokować.
Gotując kolację, myślał że całkowicie przeszła mu złość ale gdy 
Nami-swan przyszła oznajmić z wielkim uśmiechem, że jakaś dziewczyna przyszła się pożegnać z tym glonem wściekł się znowu a potem jeszcze bardziej na siebie bo od kiedy go to w ogóle interesowało.
- Gdybyś mógł być zwierzęciem to jakim chciałbyś zostać? - Popatrzyła na niego z swoim lekkim uśmiechem w ogóle nie wzruszona, że Usopp zaczął się krztusić sokiem. 
Sanji zamyślił się, to pytanie było dziwne, ale ich kochana Robin-chan zawsze była nietypową kobietą.
- Łabędziem... - Odpowiedział w końcu wzbudzając nie tylko zainteresowanie dziewczyny.
- Interesujące. - Mruknęła uśmiechając się łagodnie.
- Czemu akurat łabędziem? - Nami usiadła obok Robin.
- Eee no, są czyste, piękne a do tego potrafią i latać i pływać...
- I łączą się w pary na całe życie! - Zawołał głośno uradowany Luffy grzebiąc sobie w nosie co wywołało śmiech u reszty załogi. 
Sanji nabierając nieco czerwonego koloru na twarzy, odruchowo popatrzył na Zoro nie spodziewając się, że na potka jego rozbawione spojrzenie. Zawstydzony zdjął buta i rzucając nim w kapitana trafił go prosto w głowę tak, że czarnowłosy spadł z krzesła z głośnym trzaskiem. 
- Ty to pewnie byłbyś małpom, idioto!
- Ja chciałbym być Dinozaurem! - Zawołał Franky wywijając tyłeczkiem. 
- A ja żółwiem - Powiedział Usopp drapiąc się po nosie.
- Ja bym mogła być lisem. - Nami uśmiechnęła się złowieszczo.
Zoro śmiał się wesoło i popatrzył na Chopper'a który napotkał jego spojrzenie.
- No wiesz ja już jestem reniferem!
Szermierz zrobił tępy wyraz twarzy i dopił piwo z kufla.
- W sumie racje... - Mruknął co wywołało kolejne salwy śmiechu.
- A ty Zoro? - Nami odwróciła się do niego przodem obserwując uważnie.
- Ja tam wole być człowiekiem...
Luffy leżał w dalszym ciągu na podłodze razem ze swoim okrągłym brzuchem.
- E tam, gadaj!
- On by raczej nie mógł by być zwierzakiem bo i tak już jest Algą morską.  - Sanji podał dziewczyną drinki które zrobił w między czasie i spojrzał wyzywająco na Marimo.
Zoro prychnął i otworzył sobie butelkę sake i popatrzył zaciekawiony na Robin. Miał wrażenie, że kobieta podsłuchiwała ich popołudniową rozmowę. Nigdy by nie wpadł na to by porównać kucharza do łabędzia.
- Zróbmy imprezkę! - Zawołał nagle Luffy który od razu został skarcony przez nawigatorkę.
- Idioto ledwie odbiliśmy od brzegu!
- E tam, zawsze jest czas na imprezkę!
Nami przewróciła oczami i wstała uśmiechając się figlarnie do blondyna.
- Ja tam idę się położyć, Sanji skarbie jestem tak padnięta obejmiesz dziś nocną wartę? - Zatrzepotała rzęsami i prawie widziała jak serce kucharza ze szczęścia wyskoczyło z piersi.
Zoro patrzył na to gotując się w środku, nie wiedział czy bardziej wkurzała go dziewczyna wdzięcząca się do Jego brewki czy ten kretyński kucharz który cały w skowronkach zrobił by dla kobiety wszystko o co poprosi.