Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

17 października 2016

Rozdział 4

Witajcie:) 
Tym razem w niedziele, rozdział jest krótki ale bardzo uroczy więc mam nadzieje, że się wam spodoba:)
Rozdział dedykuje Aku za to że jest:P 


W głębi serca
Przekroczyć granice


Sanji zaciągnął się dymem papierosowym i popatrzył na lekarza z góry.
- Gotowy? - Renifer zerknął na niego niepewnie. - Może trochę boleć...
- Jasne, że gotowy zdejmuj już to... - Sanji obserwował jak Chopper powoli przygotowuję się do zdjęcia gipsu który usztywniał mu prawie całą lewą rękę.
- To trochę potrwa... - Lekarz był bardzo skupiony nad wykonywanymi czynnościami.
- Więc w tym czasie możesz mi opowiedzieć jak do tego doszło... - Blondyn zaciągnął się, w końcu miał okazję kogoś porządnie wymaglować jeśli chodzi o ten temat.
- Eeee, nie opowiadali ci?
- Wszyscy się jakoś migają z dokładną opowieścią, co dziwne nawet Luffy...a Usopp w ogóle wymyśla jakieś niestworzone rzeczy.
- No właśnie, poco do tego wracać zaraz i tak będzie po wszystkim? - Zaśmiał się sztucznie.
- Ja przypuszczam, że z tamtym musieliście się obchodzić jak z jajkiem ale to już jestem ja. Cokolwiek by się nie stało jakoś to przeżyje... - Uśmiechnął się do niego zachęcająco i patrzył jak renifer pęka.
- No dobrze już, to co chcesz wiedzieć?
- No opowiedz, jak to było...Dokładnie ze szczegółami.
Sanji patrzył jak lekarz się zastanawia, w dalszym ciągu uwalniając jego rękę z opatrunków.
- No więc... Zaatakowali nas inni piraci, mieli taki ogromny statek i było ich cała chmara a ich kapitan był wielki i straszny.
Nami kazała mu zostać w kuchni ale jej nie posłuchał i włączył się do walki, co było głupie bo nie był w tym dobry.
- To akurat mnie nie dziwi...- Sanji przypomniał sobie jak w tamtym ciele czół się bezbronny i słaby.
- W tedy ten ich paskudny kapitan upatrzył sobie Nami i chciał sobie ją zabrać jako niewolnice więc ruszył jej z pomocą ale... - Chopper przerwał i popatrzył na przyjaciela niepewnie. - Wiesz, to było straszne uderzył cię taką ogromną maczugą z kolcami to musiało być potężne uderzenie bo wyleciałeś za burtę jak szmaciana lalka...
Sanji obserwował Chopper'a uważnie, trochę zaczął żałować, że kazał wracać przyjacielowi do nieprzyjemnych wspomnień, mógł wypytać kogoś innego.
- Zoro strasznie się wściekł, zabił go jednym ciosem, słyszałem jak Nami krzyczała, że nie wypływa z wody więc Zoro wskoczył do morza...Nastał chaos, Luffy zaczął szaleć i wszystko zaczął rozwalać w drobny mak...No i w tedy złapał tą wielką armatę która była na ich statku i cisnął ją z taką siłą, że rozwalając sporą część statku tamtych piratów wpadła do wody i ...
Chopper przerwał by zdjąć już cały gips z ręki kucharza, Sanji tak się wsłuchał w opowieść, że przestał obserwować poczynania doktora.
- Trafił w nas? Znaczy w nich?
- W Zoro. - Odpowiedział z przerażoną miną. - Zdążył cię puścić nim armata do was dotarła i uderzyła. 
- Czemu nikt mi nie powiedział? - Sanji patrzył na oswobodzoną rękę i poruszył delikatnie palcami, poczuł nieprzyjemny ból.
Więc sprawca tego wszystkiego leżał już martwy gdzieś na dnie oceanu zabity przez jego towarzysza, pomyślał i poczuł nieprzyjemny ucisk w sercu.
- W porządku?
- Nie, dlaczego mnie boli?
Chopper dokładnie ją zbadał i uśmiechnął się szczęśliwy.
- Jest całkowicie zdrowa, musisz ją tylko trochę rozruszać, najlepiej jakimiś lekkimi ćwiczeniami i na pewno wszystko wróci do normy.
- No dobra... - Sanji zeskoczył z kozetki zdając sobie sprawę, że nie dostał odpowiedzi na pytanie.
- Czemu robiliście z tego taką tajemnice?
- Zoro, nie chciał byś się dowiedział... 
Sanji skrzywił się na te słowa, zupełnie przestał rozumieć tego idiotę.
- Głupi glon... - Mruknął pod nosem. - Dzięki Chopper, za wszystko jesteś niesamowity...
- Zamknij się idioto! - Mały lekarz zrobił dziwną minę czerwieniąc się cały, co świadczyło, że bardzo się cieszy.
Sanji zaśmiał się wesoło i wyszedł cicho zamykając drzwi, przeklęty Marimo, pomyślał i opierając się o barierkę popatrzył w górę w stronę siłowni.
- Co ty sobie wyobrażasz... - Mruknął pod nosem i dopalił kolejnego papierosa.



Zoro podnosił ciężką sztangę równocześnie obserwując kręcącego się po siłowni kucharza. Od razu rzuciło mu się w oczy, że nie miał już gipsu na ręce. 
Blondyn podniósł jedną z jego ciężarków i przełorzył do lewej dłoni.
- Nie radzę... - Mruknął nie przerywając ćwiczeń.
- Niby czego? - Sanji popatrzył na towarzysza który w samych spodnia i cały pokryty potem ćwiczył. Mimowolnie przesunął wzrokiem bo jego długiej bliźnie. 
- Jeśli chcesz rozluźnić rękę i trochę poćwiczyć nie radze brać takiej ciężkiej... - Zoro odstawił sztangę i wytarł pot z czoła swoją czarną bandanom. 
- Pffi... - Kucharz prychnął i zabrał ten ciężarek który trzymał. - O mnie się nie martw, parszywy glonie...
- Nie zamierzałem... - Szermierz wrócił do ćwiczeń w myślach przeklinając tą bezużytecznie głupią książkę, po chwili słysząc jak przyjaciel wychodzi. - Będziesz żałować...


- Nic się nie stało! - Zawołał Sanji podnosząc kolejny raz łyżkę z podłogi która jeszcze parę sekund temu upadła z brzękiem na podłogę. Odłożył ją na blat i spojrzał na drżącą lewą rękę, przypomniał sobie słowa tego zielonego idioty i złość w nim wezbrała. Mięśnie dłoni tak go bolały po intensywnych ćwiczeniach, miał wrażenie, że zaraz wykręcą się na lewą stronę. Odwrócił się do stołu by popatrzeć jak załoga wesoło pałaszuję przyrządzony przez niego obiad i napotkał spojrzenie szermierza które mówiło, nie wręcz śmiało się z tego, że miał rację. Przeklęte Marimo, pomyślał i odwrócił się z powrotem do palnika na którym gotowała się zupa z mięsem na wypadek gdyby ich kapitan nie miał dość.

Zoro śmiał się w duchu patrząc na plecy blond kucharza, któremu co jakiś czas trzęsła się ręka.
Cierp ciało jak ci się chciało, pomyślał i napił się saki prosto z butelki.
- To było pyszne Sanji-kun... - Powiedziała Nami lekko się przeciągając. - Dobrze, trzeba skorzystać z pięknej pogody...
- Dziękuje ci o bogini...- Zawołał Sanji a w jego oczach pojawiły się serduszka. - Czy jeszcze sobie czegoś życzysz? Na przykład mojego serca podanego na srebrnej tacy?
- Idiota. - Mruknęła pod nosem rudowłosa i spojrzał na Robin - Idziesz zemną?
Ta się uśmiechnęła i wstała od stołu, Luffy wybiegł z jadalni wesoło się śmiejąc.
- Usopp zagrajmy w piłkę! - Zawołał.
- Ja też chcę! - Zawołał Chopper wybiegają za kapitanem.
Sanji patrzył jak wszyscy zaczęli szybkim tempem się ulatniać wiec złapał za ścierę i rzucił prosto wstającego Marimo trafiając go w twarz.
- O nie, sam tego wszystkiego nie będę sprzątał... - Warknął i podszedł do zlewu starając się ignorować narastający ból mięśni. W odpowiedzi usłyszał tylko jakieś przekleństwo ale zielonowłosy zabrał się za sprzątanie. Już po chwili stali razem przy zmywaku jak zwykle on zmywał a szermierz wycierał talerze.
- Zoro... - Sanji wyciągnął w jego stronę talerz który wyślizgnął się spomiędzy jego drżących palców i z trzaskiem rozbił się o podłogę.
- Kurwa! - Warknął blondyn i kucając zaczął sprzątać.
- A nie mówiłem... - Zoro zaśmiał się obserwując jak kucharz zbiera kawałki porcelany z niecierpliwością czekał by móc wypowiedzieć te słowa.
- Spierdalaj, gówniany Marimo...- Warknął i wrzucając kawałki porcelany do kosza popatrzył na świdrujące go oczy. - I co się gapisz?
Zoro wytarł ręce do ścierki, nie odrywając od niego natarczywego spojrzenia, musiał przyznać że takie droczenie się z towarzyszem coraz bardziej go kręciło.
- Podaj rękę...
- Spadaj. - Sanji skrzywił się i wsadził dłonie do wody z pianą by wyjąć kolejny talerz.
- Uparty kretyn...Powiedziałem byś podał mi rękę, pomogę... - Szermierz patrzył jak mięśnie w lewej ręce całe drgają aż się prosiły by im ulżyć.
- Nikt nie prosi o twoją pomoc. - Prychnął przypominając sobie opowieść Chopper'a. Nie patrząc na towarzysza wyciągnął kolejny talerz i podał mu.

Zoro złapał go za nadgarstek i wyjął z dłoni mokry talerz wrzucając go z powrotem do wody. Nie rozumiał sam siebie, co on widział w tym upartym, wrednym blond pierdole?
- Wiesz co, wyszczekany ero Kuku, mam gdzieś czy pozwolisz sobie pomóc... - Przyciągnął go nieco bliżej i złapał za biceps napotykając gładki materiał koszuli a pod nim spięte twarde mięśnie. - Wyciągnij rękę z ubrania. - Rozkazał i popatrzył jak brwi kucharza unoszą się.
- Chyba cię popierdoliło... - Dobrze wiedział do czego zmierza szermierz ale nie bardzo mu to odpowiadało, nie że był to zły pomysł, nawet bardzo dobry ale nie podobało mu się kto go chciał wykonać.
- Rozbieraj się albo porwę ci tą koszule, eleganciku.
- Troglodyta. - Warknął rozważając szybko w głowie za i przeciw wyciągnięcia ręki z koszuli. W końcu, po chwili namysłu uznał, że nie jest przecież bachorem i powinien przyjąć pomoc od towarzysza...
Zoro przyglądał się jak blondyn powoli rozpina guziki swojej kremowej koszuli i wyciąga rękę z rękawa ukazując przy tym blade ramie i ładnie umięśnione ciało. Mężczyzna starał skupić się jednak na jego ręce by zbytnio się nie napalić. Więc bez słowa tylko z uśmiechem triumfu na twarzy zaczął sprawnie rozmasowywać obolałe mięśnie.
- Nie pomaga... - Mruknął obrażonym tonem, odruchowo napinając wszystkie mięśnie. Strasznie go irytował uśmiech triumfu na twarzy towarzysza a dodatkowo jego dotyk przypominał mu wszystkie złe wspomnienia z świata za szklanym odbicie. Musiał przyznać sam przed sobą, że był strasznie skołowany i już nie potrafił, co wkurwiało go jeszcze bardziej, myśleć o tym zielonym glonie jak dawniej.
- To się rozluźnij durna brewko... - Zoro bacznie obserwował reakcje kucharza, który spinał się przy nim, nie wiedział tylko czy to dobrze czy źle.
- Łatwo ci mówić... - Prychnął i odwrócił wzrok wlepiając go w stół przy którym jeszcze przed chwilą wszyscy siedzieli, czół na sobie świdrujące spojrzenie towarzysza.
- Wiesz, twierdzisz, że to my zachowujemy się dziwnie a sam się zmieniłeś... - Zoro nie przerywał masowania patrząc teraz w te ciemno niebieskie oczy które intensywnie nad czymś myślały.
- Jestem trochę skołowany, nic więcej... - Odpowiedział niepewnie i sam zdziwił się prostocie tej sytuacji. Wiedział, że ten cholerny Marimo ma racje i że reszta załogi też zauważyła jego dziwne zachowanie. Ale przecież był już w domu, tutaj ani on ani ta durna zielona pała która o dziwo dość sprawnie rozmasowywała mu mięśnie w ręce, nie byli gejami i nie czuli do siebie nic więcej niż, koleżeństwa. A to, że uratował mu życie i nie chciał o tym mówić, pewnie gdyby był na jego miejscu również by zachował to dla siebie w końcu byli mężczyznami i towarzyszami broni. Rozluźnił się nieco pozwalając dalej masować się tym ciepłym dłonią.
- A jednak potrafisz. - Zaśmiał się, od razu wyczuł jak mięśnie blondyna zaczęły się rozluźniać co sprawiło mu dużo satysfakcji.
- Spadaj...- Mruknął. - W sumie to jesteś w tym całkiem niezły, kto by się spodziewał, że potrafisz robić coś więcej niż wywijać tymi swoimi patykami.
- Uznam to za komplement... - Delektował się dotykiem gładkiej i chłodnej skóry blondyna, powstrzymując się tylko siła woli by nie pchnąć obiektu pożądania na meble kuchenne i nie zacząć namiętnie całować i zachłannie dotykać jego ciała. Poczuł narastający ucisk w spodniach, co utrudniało mu zebranie myśli w głowie powtarzał sobie tylko słowa Usopp'a  o powolnym tępię.
Sanji patrzył na skupioną twarz zielonowłosego, na jego policzku nie było już śladu po zadrapaniach które powstały na skutek spotkania się jego twarzy z jego drogocenną dłonią i  nie mógł się nadziwić jak szybko się na nim wszystko goiło. No bo przecież tak niedawno oberwał z armaty a po uszkodzeniu ciała nie było już śladu. Nieświadomie wgapiał się w podłużną bliznę którą można było zobaczyć z łatwością bo jak zwykle jej właściciel chodził z rozpiętą koszulą.
- Lepiej? 
Sanji zamrugał i napotkał zdziwione spojrzenie ciemnych oczu.
- Tak...Możesz już przestać. 
- Co się mówi? - Uśmiechnął się łobuzersko i puścił blond kucharza który pośpiesznie się ubrał.
- Spierdalaj gówniany Marimo? - Uśmiechał się wrednie doskonale widząc zawód w jego oczach, nie rozumiał dlaczego chciał być dla niego miły.
- A mówicie, że to ja jestem nie wychowany... - Skrzywił się.
- Nie marudź tylko łap za ścierę bo mamy robotę do dokończenia...
Zoro prychnął obrażony i złapał za ścierkę czekając na talerz, zaczynał podejrzewać, że to co poczuł do kucharza to tylko jakieś durne zauroczenie wywołane spotkaniem tego drugiego bardziej nieporadnego blondyna, które najprawdopodobniej szybko minie mając do czynienia z tym parszywym dupkiem stojącym obok niego. 
- Zoro... - Sanji wyciągnął talerz w jego stronę a zielonowłosy przyjął go nawet na niego nie patrząc, zagryzł wargę nie wierząc że rozważa użycia tego słowa. - Dzięki... - Mruknął cicho i zajął się szorowaniem srebrnego garnka ignorując fakt palących go uszu.
Szermierz w pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał ale gdy zobaczył lekko rumianą twarz blondyna i jak namiętnie szorował garnek poczuł coś na kształt motyli w brzuchu i uśmiechnął się pod nosem. Może jednak ma szanse, pomyślał i wrócił do prostych czynności jakie było wycieranie talerzy...

- Nie ma sprawy.

***
A tu mini dodatek.

Uwaga!
Napisany przez mojego męża który dorwał się do mojego laptopa w czasie obiadu.
On wie tylko, że jest to opowiadanie na podstawie OP i że jest o dwóch facetach.
Hahahaha!

Wsadził mu delikatnie luloka miedzy pośladki i zaczął pieszczotliwie poruszać się do przodu po czym rzekł mu: Ty bedziesz moją Wenus a ja będę twoim Aresem.  
Wyciągnął penisa i zaczął go szmerać nim po uchu.
Wenus rzekła:
Niestety nici z figli mam te dni czyli sraczka mnie dopadła.
A on na to:
 Spoko mam stoperan i procto-hemolan na hemoroidy.
Koniec.







3 komentarze:

  1. O dzięki ^w^
    A mi nikt łapek nie wymasuje :<
    Można pożyczyć Zoro?
    Powiedz swojemu życiowemu towarzyszowi ze go pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi Zoro ma już pełen grafik i w najbliższym czasie zajmuje się tylko pewnym blondaskiem:p
      Pozdrowiłam i on również pozdrawia:)

      Usuń