Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

23 listopada 2016

Rozdział 8

Hej wszystkim:) Udało się, mamy kolejny rozdział:) Mam nadzieje, że się cieszycie.
Noto miłego czytania i jak zawsze z góry przepraszam za wszelakie błędy:P

Wgłębi serca 
Przekroczyć granice

- Czuje mięcho! - Luffy wpadł do kuchni i wręcz rzucił się na stół zastawiony mnóstwem smakołyków. - Matko Sanji ile można spać? Ominąłeś trzy posiłki! - Wrzeszczał Luffy już z pełnymi ustami.
- Zamknij się jełopie! Ciesz się, że w ogóle coś dostałeś! - Sanji zaciekle siekał warzywa. - Zdrzemnąłem się chwilkę, a ty wyżarłeś połowę zapasów ze spiżarni!
Młody kucharz mamrocząc pod nosem popatrzył na okrągły talerz po brzegi wyłożonym kulkami ryżowymi. Zagryzł dolną wargę i z lekkim wahaniem chwycił porcelanę, by już po sekundzie pewnym krokiem postawić ją na stole przy innych potrawach. Ledwie jego dłoń puściła talerz, a już gumowa ręka kapitana próbowała zwinąć smakołyk z radosnym okrzykiem.
Sanji niewiele myśląc, uderzył Luffy'ego w dłoń tak, że onigiri wypadło mu spomiędzy palców, po czym sam je złapał, nim upadło na podłogę.
- Mało masz miecha?! - Warknął, wpatrując się w zdziwione spojrzenie kapitana i dotarło do niego to, co właściwie zrobił.
- Zrobiłeś je dla Zoro'a? - Kapitan uśmiechnął się od ucha do ucha a Sanji aż się cofnął widząc wesołe iskierki w jego oczach.
- Na pewno nie dla ciebie... - Mruknął i wepchnął sobie kulkę do ust by choć trochę ukryć zażenowanie całą tą sytuacją. Wrócił do swoich garnków, wiedząc, że to co robił było niecodzienne ale pragnął się jakoś zrewanżować szermierzowi. 



Gdy Zoro usiadł przy stole pierwsze co się mu rzuciło w oczy był talerz z jego ulubionymi Onigiri a jeszcze zadziwiający był fakt, że brakowało tylko jednej. Z lubością przybliżył do siebie talerz i zaczął jeść, wsłuchując się w wesołą atmosfer przy stole.
- Luffy to moje, nawet nie próbuj! - Usopp właśnie próbował wyrwać spomiędzy zębów kapitana kawałek pieczeni.
- Przestańcie debile! - Nami walnęła ich obu w głowę z pięści, na których wyrosły obfite guzy.
- Zachowywalibyście się przy stole gówniane przybłędy... - Sanji usiadł w końcu przy stole razem z wszystkimi, na jego nieszczęście musiał siedzieć obok tego idioty, który właśnie zajadał się kulkami ryżowymi. Sanji musiał przyznać, że to było miłe uczucie, patrzeć jak inni jedzą jego dania z taką satysfakcją, sam nałożył sobie potrawkę z kraba.
- Kuk-san, masz na policzku ryż... - Robin siedząca naprzeciwko blondyna uśmiechnęła się delikatnie.
Zoro popatrzył w bok i dostrzegł małe ziarenko ryżu na twarzy kucharza.
- Gdzie? - Sanji puścił łyżkę z zamiarem pomacania się potwarzy, ale nie zdążył.
- Tutaj... - Zoro za pomocą palca zdjął mu ziarenko z twarzy i najzwyczajniej w świecie zjadł.
Sanji'ego zatkało, Co To Kurwa Miało Być! Myślał gorączkowo i zerknął na pozostałych. Ze zdziwieniem stwierdził, że nikt zbytnio nie zareagował na to coś... Jak by to co zrobił właśnie zielonowłosy było czymś naturalnym. 
- O i już nie ma. - Robin, wróciła do jedzenia swojej sałatki z owoców morza.
Blondyn zaczął szybko jeść swoją potrawkę, próbując zatuszować tak swoje zażenowanie.



Zoro przeciągnął się, po tak pysznej kolacji najlepszy będzie długi sen i nie ma bata, by wrobili go w nocną wachtę. Nagle czyjeś ręce wciągnęły go do pomieszczenia i ze zgrozą stwierdził, że w tym pokoju jeszcze nigdy nie był.
- Muszę ci przyznać, że to było Boskie Zoro! - Szermierz patrzył, jak rudowłosa kobieta wesoło podskakuje, trzymając go mocno za ramie, tak jak by był jakąś grudką złota bądź drogocennym kamieniem. 
- Bardzo urocze... - Dodała Robin, odrywając się od lektury.
Zoro podrapał się po głowie, musiał przyznać, że nie miał zielonego pojęcia, co miały na myśli dziewczyny.
- Ale co? - Zapytał niepewnie i patrząc, jak miny obu kobiet się zmieniają.
- Mówiłam, że zrobił to nieświadomie... - Robin westchnęła i powróciła do czytania swojej książki.
- Specjalnie czy nie akcja była przednia... - Mruknęła lekko poirytowana rudowłosa ale w dalszym ciągu szczęśliwa. - Myślałam, że wybuchnie i zacznie ... - Zachichotała.
Zoro przysłuchiwał się rozmowie, ziewając i cały czas próbując zrozumieć, co właściwie się stało. Dlaczego dziewczyny są tak uradowane? Nawigatorka pewnie widząc konsternacje malującą się na jego twarzy, jeszcze bardziej się roześmiała.
- Jak grochem o ścianę. Wiesz, normalnie ludzie nie ściągają z czyjejś twarzy jedzenia i nie zjadają go...no, chyba że są parą.
- Albo dążą do tego celu... - Dodała pani Archeolog.
- Eeee... - Zoro zamyślił się. Czyli co? Jawnie go przy wszystkich podrywał? - I tym się tak jaracie?
- Tak. - Odpowiedziała wesoło Nami. - A jak już to zrobicie, poproszę o szczegółowy raport!
- Nami! - Starsza kobieta skarciła ją, chociaż sama nabrał rumieńców.
- Po moim trupie... - Odgonił się od napalonych niewiast i wyszedł z pośpiesznie, trzaskając za sobą drzwiami. Z pomieszczenia doszły go jeszcze głośne śmiechy.
Odetchnął i przeciągnął się chciał jak najszybciej udać się do łóżka.
- Co! Ty! Tam! Robiłeś!!!!!
Szermierz odskoczył od drzwi i rozejrzał się, słysząc ten znajomy wkurwiony głos. Dostrzegł go, stał przy schodach i w błyskawicznym tempie dopalał papierosa.
- Nie widzisz? Wychodzę z pieczary smoczyc... - Zażartował, co tylko rozjuszyło już wściekłego Kuka.
- Jak ty nazwałeś słodką Nami-san i rozkoszną Robi-chan?! - Blondyn podbiegł do niego i wymierzył mu cios prawą nogą, który od razu został sparowany jedną z katan.
Zaczęli się tak okładać, robiąc mnóstwo hałasu, ale żaden z członków załogi nie przyszedł nawet sprawdzić, co się dzieje.
- I co księżniczko? Musisz więcej ćwiczyć... - Zoro podciął mu nogi jednym ze swoich mieczy i patrzył, jak kucharz ląduje na miękkiej trawie.
- Nie mów tak do mnie gówniane Marimo...
- Jak? Księżniczko? - Zoro uśmiechnął się pod nosem, chociaż oświetlało ich tylko światło księżyca to i tak doskonale widział, jak blondyn nabiera rumieńców ze złości.
- Parszywy troglodyta...- Warknął i podniósł się z ziemi, otrzepując zaraz swoje ubranie.
Obserwował, jak blondyn nerwowo wyciąga kolejnego papierosa i odpala go pośpiesznie. Patrząc tak na towarzysza wiedział, że nadszedł właśnie ten odpowiedni moment w którym powinien mu wszystko powiedzieć. Już miał otworzyć usta, by wyznać całą prawdę, ale kucharz go ubiegł.
- Powiesz mi, co ci takiego zrobiłem... Wtedy po pijaku? Mówiłeś, że zrobiłem coś głupiego...
Zoro zamrugał, takiego pytania się nie spodziewał usłyszeć, myślał, że towarzysz nie będzie wracał do tego tematu.
- Jeszcze sobie nie przypomniałeś? - Zaśmiał się i schował miecze, które przez cały czas trzymał wyciągnięte, na wszelki wypadek gdyby kucharzowi zebrało by się jeszcze na walkę.
Sanji skrzywił się, ta zielona pała irytowała go coraz bardziej.
- Gdybym pamiętał to bym cię o to nie pytał idioto. - Warknął i zaciągnął się dymem papierosowym.
- Wiesz i tak miałem ci powiedzieć... - Zaczął, kątem oka dostrzegając jakiś cień na pokładzie.
- Jestem głodny! - Jęknął Luffy, pół przytomnie kierując się w stronę kuchni.
Zoro patrzył, jak blondyn się ożywia i mija go z zamiarem dogonienia kapitana, nim ten wyżre wszystko z lodówki. Zielono włosy złapał przyjaciela za ramie i zatrzymał. Już drugi raz chciał mu o wszystkim powiedzieć i jak na złość im przerwano.
Blondy popatrzył na niego pytająco i odruchowo próbował wyrwać rękę, zdziwiło go, że jednak przyszło mu to z łatwością.
- Porozmawiamy jutro...



Był zdenerwowany, tak to było najlepsze określenie tego, co właśnie działo się w jego głowie.
- Porozmawiamy jutro.
Sanji niemal słyszał ten pewny siebie i zdecydowany ton głosu w swojej głowie to właśnie on nie dawał mu zasnąć w nocy. Tak samo jak te ciemne jak noc oczy, które w tamtej chwili przewiercały go na wylot.
Gdyby nie ten cholerny słomiany idiota, który z pewnością wyżarłby resztę zapasów, pociągnąłby tę rozmowę dalej, nie musiałby wtedy czekać.
Tak, był bardzo ciekawy, co usłyszy, obiecał sobie, że do czegokolwiek głupiego się przyzna ten zielony kretyn lub cokolwiek mu powie on zachowa spokój w końcu byli Nakama.
Wszedł do siłowni i westchnął, akurat dzisiaj ten idiota musiał spać we wspólnej kajucie.
- On tu chyba nigdy nie wietrzy... - Mruknął do siebie pod nosem i pootwierał wszystkie okna, wpuszczając do pomieszczenia światło słoneczne i dostawę świeżego powietrza.
Klęknął na kanapie i popatrzył na wschodzące słońce, dzień zapowiadał się na naprawdę ładny i ciepły, może dziewczyny postanowią się poopalać, a on będzie mógł przygotować im jakieś pyszne koktajle.
Tylko najpierw czekała go ta przeklęta rozmowa, zaciągnął się papierosem i rozłożył wygodniej na kanapie. Coś twardego uwierało go w tyłek. Co go strasznie zirytowało.
- Kurde pewnie wsadził tam jeden z tych swoich ciężarków.
Sanji wstał i dźwignął poduszkę o dziwo to, co tam zobaczy, wcale nie było żelastwem, tylko książką.
Wyciągnął ją, a poduszkę ułożył z powrotem na miejsce, siadając już wygodnie na kanapie. Kto by się spodziewał, że znajdzie książkę w takim miejscu. Obejrzał dokładnie brązową okładkę i przeczytał napis. Żołądek w jednej chwili znalazł się gdzieś na wysokości gardła, a on sam zaczął przeglądać strony. Pomyślał, że to kiepski żart i że tak naprawdę znajdzie w środku jakiś schowek na alkohol, ale nic takiego się nie stało. Książka na dodatek nosiła ślady czytania, wyciągnął luźną kartkę złożoną na pół i z ciekawością się jej przyjrzał.
- Rysunek? - Sanji rozłożył kartkę i zamarł.


Zoro popatrzył w górę, okna były pootwierane, czyżby blondyn postanowił na niego poczekać w siłowni. Wczoraj w nocy obiecał mu rozmowę, ale sam nie był pewny, co tak naprawdę chciał mu powiedzieć a raczej od czego powinien zacząć. Odetchnął głęboko i zaczął się wspinać na górę, jakoś to będzie, pomyślał i wszedł do środka.
- Hej...- Zoro wyprostował się i popatrzył na siedzącego na kanapie blondyna, chciał się jeszcze odezwać, ale oniemiał, zobaczywszy, co towarzysz trzyma w rękach, a mianowicie była to jego jakże krępująca książka i rysunek przedstawiający blondyna.
- Powiesz mi łaskawie... Co to kurwa jest? - Syknął, równocześnie wstając i wyciągając w jego stronę ręce, by pokazać mu, obiekt swojej złości.
Zoro obserwował mężczyznę, milcząc. Po minie Kuka wiedział, że jest bardzo źle i że za długo zwlekał z wyjaśnieniami.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać... - Zaczął, ale poirytowane prychnięcie mu przerwało.
- No ja nie wątpię...- Warknął, cały jego spokój poszedł się jebać. - Po co ten cały cyrk i te podchody? Jakaś kolejna chora gierka? Znowu chcecie się upewnić czy przypadkiem nie jestem gejem?
- Nie, uspokój się ja... - Zoro podszedł do niego i chciał złapać przyjaciela za ramiona, ale ten cofnął się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie! - Cisnął w niego książką, która odbiła się od jego mięśni i wylądowała na podłodze. - Nie wiem, co sobie ubzdurałeś w tej durnej główce ani w co zemną, pogrywasz, ale nie waż się do mnie więcej zbliżać a tym bardziej mnie dotykać... Ty chory pomyleńcu...
- To nie tak jak myślisz... - Zoro znów zrobił krok w jego kierunku.
- A skąd wiesz, co ja myślę? - Sanji gniótł w dłoni ten głupi rysunek, mając ochotę rozszarpać go na małe kawałeczki. - Dobrze się bawiłeś podpuszczając mnie? Może mi jeszcze powiesz, że ten pocałunek gdy wróciłem też nie był przypadkowy?!
- Nikt się tobą nie bawił... - Zoro odwrócił wzrok i przełknął głośno ślinę. - Nie, nie był...
Kucharz otworzył szerzej oczy, czy właśnie spełniał się najgorszy z jego scenariuszy.
- Żartujesz sobie, zemnie? - Popatrzył na książkę która leżała na podłodze, jego serce biło jak szalone, nie rozumiejąc co się właściwe działo.
- Nie... - Zoro patrzył na niego zdenerwowany, doskonale widział, jak blondyn trzęsie się ze złości.
- Nie co? Nie żartujesz sobie zemnie? A ta książka to nie jest dowcip? - Sanji'emu coraz bardziej trzęsły się dłonie. - Może jeszcze mi powiedzieć, że się we mnie kochasz? - Zaśmiał się sztucznie, ale zaraz zamarł widząc ból w oczach towarzysza.
- Chciałem ci... - Zaczął ale kolejny raz blondyn mu przerwał. Widział na jego bladej twarzy złość zmieszaną ze niedowierzaniem.
- Nie chce słuchać tych bzdur... Ty chyba oszalałeś... Nie będziemy rozmawiać na ten temat już nigdy więcej i nie warz się komukolwiek mówić...
Szermierz jęknął w duchu, wiedział, że to, co zamierza powiedzieć, doprowadzi blondyna do szału.
- Wszyscy już wiedzą...
- Co?
- To, co słyszałeś, wszyscy już wiedzą myślisz, że skąd bym miał tę książkę czy rysunek... - Patrzył, jak blondyn blednie coraz bardziej. - Tak, o tym, że pozwoliłem się pocałować też wiedzą...
Sanji przestał nad sobą panować i kopnął towarzysza prosto w twarz. Ku jego zadowoleniu nawet nie próbował się bronić.
- Jakim prawem...

Sanji usiadł zrezygnowany na jednej z beczek i przejechał dłonią po czole, obcierając je z kropelek potu. Chyba przesadził, przełknął ślinę, w tamtej chwili był tak wściekły, że przestał nad sobą panować, jeszcze nigdy nikogo tak nie zwyzywał. Jego wściekłe wrzaski, pewnie rozniosły się echem po całym statku, oznajmiając reszcie załogi, że już się dowiedział o tej małej intrydze.
- Wszyscy wiedzą... - Powiedział sam do siebie i smętnie rozejrzał po ładowni. - Nie, wcale nie przesadziłem! Pieprzona gnida... - Warknął i wstał kolejny raz, by znowu zacząć chodzić w kółko.
Siedział tu już strasznie długo, próbując jakoś ochłonąć, sam nie wiedział, co bardziej doprowadziło go do szału, fakt, że Glon chciał mu uświadomić, że sprawdziły się jego najgorsze podejrzenia czy to, że wszyscy doskonale wiedzieli, jaka jest sytuacja i nikt mu nie powiedział, a co gorsze prawdopodobnie trzymali stronę tego idioty.
Z rozmachem kopnął beczkę, która stanęła mu na drodze, obiekt z łatwością uległ jego sile i rozpadł się na części, wysypując ze środka jabłka, które rozsypały się po ładowni.
- Kurwa!

Zoro zaczął zbierać z podłogi roztargany na kawałeczki rysunek, który dostał od Usopp'a.
- Tośmy sobie pogadali... - Mruknął smętnie, wybuch złości blondyna był tak wielki, że nawet nie dał mu dojść do słowa. Nawet mu się nie dziwił, każdy normalny facet o zdrowych zmysłach postąpiłby tak samo. Jeszcze nigdy nie widział kucharza w takim stanie i pomimo tych wszystkich okropnych słów, które wywrzeszczał dziś w jego kierunku, nie potrafił być na niego wściekły.
- Chyba zasłużyłem... - Wyrzucił kawałki zarysowanej kartki do kosza  mając przed oczami jak rozwścieczony blondyn, targa rysunek na kawałeczki. - Ale czemu to tak strasznie boli...

18 listopada 2016

Rozdział 7

Witam wszystkich i przepraszam za tak długą nieobecność.
Mam nadzieje, że rozdział się spodoba i nawet nie chcecie wiedzieć ile razy go przekształcałam:p
Z góry przepraszam za błędy i zapraszam do czytania:|)


W głębi serca
Przekroczyć granice

Sanji popatrzył na swoje odbicie w lustrze jego włosy zadziwiająco szybko odrosły i zakrywały jego oko i jedną z zakręconych brwi. Westchnął smętnie na wspomnienie dzisiejszego poranka i jak bardzo dzisiejszy dzień był  paskudny. Jego słodka Nami-san ewidentnie była na niego zła, Robin-chan cały czas rzucała w niego jakieś podejrzliwe spojrzenia a reszta załogi, mało kto chciał z nim rozmawiać.
- Czy zrobiłem coś nie tak? - Zaczął na spokojnie analizować wszystkie wydarzenia, odkąd wrócił z tego drugiego świata.
Patrzył w swoje odbicie i widział jak jego policzki, robią się czerwone na wspomnienie pocałunku, pokręcił głową, to był przypadek, że statek się zakołysał... A jeśli nie? Jeśli to nie był przypadek? Nie, nie, nie przecież nie miał powodu, by go okłamywać. Przecież to Zoro, jeśli powiedział, że nic się nie zmieniło, to pewnie tak jest, ale co z tym jego dziwnym zachowaniem? Dlaczego cały czas próbował być dla niego miły?
A do tego te dziwne stwierdzenie Robin-chan?
Nie był idiotą, widział to w jego oczach rano, gdy stali naprzeciwko siebie, ten Glon chciał mu coś powiedzieć, ale nie był przekonany czy chce tego wysłuchać i po prostu uciekł.
Do łazienki wpadł Luffy, wesoło pogwizdując nieznaną kucharzowi melodie.
- Skończyłeś już?
- Tak, możesz korzystać. - Sanji uśmiechnął się i ruszył w stronę wyjścia, w momencie w którym ich kapitan zaczął bez skrępowania zrzucać z siebie ubrania. - Ej Kapitanie, kto mi ściął włosy?
- Zoro... - Luffy zrzucił właśnie gatki i obrócił się napięcie, ale jego kucharza już nie było, gdy dotarło do niego zadane pytanie. - E tam, trudno...
Sanji prychnął pod nosem, domyślał się, że to ta zielona menda maczała palce w ścięciu mu włosów, ale dlaczego wszyscy to przednim ukrywali, miał już tego serdecznie dosyć. Otworzył z rozmachem drzwi do kuchni, chciał poczytać i już nie myśleć o tym parszywym dniu i tępym glonie.
- Sanji-kun! - Nami złapała go za rękę i pociągnęła go do stołu. - Napijesz się z nami?
Serce mu prawie wyskoczyło z klatki piersiowej ze szczęścia a w oczach, pojawiły się różowe serduszka, pieprzyć czytanie, pomyślał i siląc się na swój szarmancki urok.
- Och, Nami~swan!



Zoro leżał na kanapie w swojej siłowni i wpatrywał się w rysunek narysowany przez Usopp'a.
- Jak ja mam ci to wszystko wyjaśnić? - Szermierz przejechał palcem po narysowanej zakręconej brwi. - Trochę cię okłamałem, będziesz wściekły... - Zoro złożył kartkę i zamknął oczy, trochę to mało powiedziane. Luffy miał rację, mógł mu powiedzieć od razu albo zrezygnować, a nie dawać się pocałować tej pokręconej brewce...
Dotknął palcami dłoni swoich ust i westchnął smętnie, wiedział, że spieprzył to na całej linii.
Nagle klapa w podłodze otworzyła się i wszedł przez nią Usopp. Szermierz popatrzył na niego i po jego minie od razu zorientował się, że coś było nie tak.
- Co jest?
- Lepiej chodź do kuchni...
- Coś się stało? - Zoro usiadł, schował książkę razem z rysunkiem pod jedną z poduszek kanapy i złapał swoje katany.
- Szkoda gadać, sam zobaczysz...
Zoro uniósł brew, ale nie pytając więcej, poszedł za towarzyszem na dół a później do kuchni.
- O, jesteś! - Nami uśmiechnęła się radośnie z błyskiem w oku.
Zoro wzdrygnął się i rozejrzał po pomieszczeniu, od razu rzucił mu się w oczy kiwający na boki kucharz stojący przy blacie kuchennym i próbujący zapewne coś przyrządzić.
- Coś ty zrobiła kobieto?
- Chciałyśmy, Ci zrobi przyjemność i upiłyśmy Sanji'ego, to nie było trudne, nie odmówiłby nam a do tego, ma strasznie słaby łeb...
Zoro znów popatrzył w kierunku kucharza, który obserwował ich, próbując zachować równowagę.
- Co ten burak tu robi... - Czknął głośno i zakołysał się niebezpiecznie.
Robin zaśmiała się i wstała spokojnie podchodząc do drzwi.
Szermierz popatrzył na obie kobiety ze zgrozą, zupełnie nie rozumiał, co tym babom chodziło po głowie.
- I co ja niby mam według was zrobić?
- A rób, co tam tylko chcesz... - Nami zaśmiała się złowieszczo a jej oczy błyszczały wesoło, również musiała wypić sporo. - Pewnie i tak nic nie zapamięta, a ty też zasłużyłeś sobie na trochę przyjemności.
Zoro był w szoku, nim zdążył wymyślić jakąś ciętą ripostę dziewczyny zniknęły zabierając ze sobą Usopp'a.
Patrzył na kucharza, który pociągnął spory łyk sake prosto z butelki, podszedł do niego i zabrał mu trunek z ręki.
- Tobie już wystarczy...
- Pff... - Sanji powiódł dłonią za butelką. - Oddawaj!
- Nie... - Zoro był wściekły, co oni sobie myśleli?
- Nie lubię cię...chik... Jesteś głupi...chik... Odciąłeś mi włosy mendo... - Kucharz potknął się o własną nogę i uderzył twarzą w tors towarzysza, szermierz szybko odłożył butelkę na blat i złapał go za ramiona, by nie upadł na podłogę.
- Kto ci powiedział? - Zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, za to poczuł jak dłonie blondyna, zaciskają się lekko na jego koszulce i  jak gorący oddech, który przebijał się przez cienki materiał jego ubrania, muska jego rozgrzaną skórę.
Był oszołomiony tą bliskością, pragnienie, które nabrzmiewało z sekundy na sekundę w jego spodniach, przyćmiewało zdrowy rozsądek, który wręcz krzyczał, że robi źle i to bardzo źle.
Zsunął dłonie z jego ramion na plecy i zaczął czule błądzić po materiale swoimi palcami delektując się bliskością blondyna. W końcu dotarł jedną dłonią do krawędzi jasnoniebieskiej koszuli i wsunął dłoń pod cienki materiał, opuszkami palców dotykając chłodnej skóry kucharza. Jego serce zaczęło bić jak szalone, gdy błądził dłonią w górę i w dół po plecach upojonego towarzysza. Drugą dłoń w sunął w miękkie złote kosmyki i odchylił mu głowę do tyłu, by móc zobaczyć twarz kucharza.
Jego męskość drgnęła, gdy spojrzał na te rozchylone lekko usta, zaczerwienione na pewno przez alkohol policzki i zamglone spojrzenie. Zjechał ręką kolejny raz w dół, ale tym razem nie zatrzymał się na krawędzi spodni, tylko wysunął dłoń z pod jego ubrania i położył ją na jego pośladku, przybliżając go do siebie. Jego ciało było spragnione dotyku drugiego człowieka, chciał go pchnąć na blat rozebrać i pieprzyć się z nim jak zwierze dając upust nagromadzonym frustracją i dzikim fantazją, które były podsycane przez niektórych członków załogi, przez te kilka tygodni i pewnie by to zrobił, gdyby nie zamglone spojrzenie ciemno niebieskich oczu które sprawiało, że jeszcze kontaktował z rzeczywistością.
- Zoro... O czym ona mówiła... - Mruknął, przymykając oczy, nie bardzo wiedział, co się dzieje, był tak bardzo zmęczony, że wtulił się w to przyjemne ciepło które przy nim stało i zaciągnął się znanym mu zapachem. - Ładnie pachniesz...
Szermierz zaczerwienił się, to była najmilsza rzecz jaką kiedykolwiek od niego usłyszał.
Objął go w pasie i wtulił twarz w jego cudowne włosy, czekając na chwile kiedy kuk zaśnie.
Kiedy uznał, że blondyn już smacznie śpi w jego ramionach, wziął go na ręce i zaniósł na kanapę, która stała przy ścianie i ułożył go na niej.
- O niczym ważnym...


To było takie przyjemne, ogarniające go ciepło i gorący język błądzący po jego skórze. Oddech drugiego mężczyzny w okolicy sutków. Podniecenie było wręcz namacalne gdy przejechał smukłą dłonią po umięśnionej klacie. A po chwili siedział okrakiem na zielonowłosym towarzyszu i wpatrywał się w jego zaskoczone oczy. Gorąco dalej się w nim tliło gdy oblizywał lubieżnie swoje usta i pochylał się nad towarzyszem chcąc skosztować jego ust. Zupełnie ignorując to, że szermierz chce mu coś przekazać.
- Sanji...?


Kucharz poderwał się do siadu, oddychając szybko i płytko próbując zrozumieć co się właściwie dzieje. Jego nabrzmiała męskość wcale mu nie ułatwiała starcia się z rzeczywistością. W pomieszczeniu było ciemno, pamiętał, że dziewczyny zaprosiły go, by razem z nimi się napił, a później... Musiał usnąć. Dotknął dłonią wypukłości między nogami, a twarz wraz z uszami zaczęły go piec żywym ogniem.
- Co jest... - Bez zastanowienia rozpiął sobie spodnie i wsunął dłoń pod cienki materiał bielizny, by choć trochę sobie ulżyć, ściskając swojego nabrzmiałego już członka.
Żar palił go w środku gdy pieścił się w swój ulubiony sposób i na próżno próbując wymazać z pamięci powód swojego podniecenia.
Wgryzł się lekko w rękę by zagłuszyć jakiekolwiek jęki i pieścił się dalej zastępując mężczyznę obrazami ze słodką Nami-swan i Robin-chan. Już po chwili poczuł ciepły i lepki płyn na swojej dłoni. w drugą rękę wgryzł się mocniej, by nie było słychać jego jęku, gdy dochodził. Jak już minęło uniesienie, podniósł się powoli do siadu. Strasznie go suszyło, a głowa to robiła sobie z niego jeden wielki żart, bo chciała eksplodować.
- Chyba mnie popierdoliło... - Jęknął i opadł z powrotem na kanapę. 

Zoro wskoczył na swoje łóżko, musiał przyznać, że już dawno tu nie spał razem ze wszystkimi. Ułożył mokre włosy na poduszkę i zamknął oczy. Lodowaty prysznic w tym przypadku sprawdził się doskonale by ochłodzić jego ciało, jak i myśli. Nie chciał zaspokajać się sam, wiedząc, że będzie myślał tylko i wyłącznie o blondynie, obawiał się, że jeśli się złamie i to zrobi, już nigdy nie przestanie, co nie było zbyt kuszącą perspektywą.
- Zoro, to ty?
- No...
- Co z Sanji'm?
- Śpi... - Zoro słyszał, jak ich kapitan pochrapywał na łóżku pod nim.
- Czy ty...
- Jasne, że nie... Ale jeśli ona wpadnie jeszcze raz na tak absurdalny pomysł, to ją osobiście uduszę... - Zoro warknął, był wściekły na rudowłosą nawigatorkę.
- Pewnie jutro będzie miał nieziemskiego kaca... - Mruknął długonosy, a w jego głosie dało się usłyszeć wyraźną ulgę.
- Mam nadzieję....

- Nigdy więcej... - Jęknął i kolejny raz zwymiotował do kibla. Po chwili wątpliwej przyjemności odsunął się od muszli i przymknął powieki. Obrazy ze snu mignęły mu przed oczami, sprawiając, że żołądek zrobił fikołka o 180 stopni.
Sam nie wiedział, jakim cudem dał rade przygotować wszystkim śniadanie. Po obudzeniu się drugi raz jego żołądek świrował od nadmiaru wypitego alkoholu i dziwnej przygody w nocy z jego penisem w roli głównej.
- Brewka?
Blondyn jęknął, a jego żołądek znów wywinął orła, nie musiał się odwracać, bo dobrze wiedział, kto się za nim znajduje, znów zwymiotował.

Zoro stał tak nad nim, nie bardzo wiedząc co zrobić, ten widok był trochę żałosny.
- Idź sobie... - Jęknął słabo, gdy w końcu przestał wymiotować, nie miał siły, a nawet nie chciał się do niego odwracać.
- Pić, to ty nie umiesz... - W pierwszej chwili chciał spełnić jego prośbę i iść sobie w siną dal, ale jakoś nie potrafił, stał się miękki, pomyślał i podszedł do blondyna, kucając przy nim. - Dobra, wstawaj zakręcona brewko. Chopper na pewno coś ci da na te twoje dolegliwości... - Zaśmiał się cicho, gdy pomagał towarzyszowi wstać z podłogi.
- Mówiłem, idź sobie gówniane Marimo...-Mimo słów o braku chęci do otrzymywania od niego pomocy, dał się postawić na nogi i oparł się o jego ramie. Czół jak ręka towarzysza oplata go w pasie, wywołujac u niego dreszcze, więc spuścił głowę, by nie było widać wypieków na jego twarzy, które na pewno się tam pojawiły.
- Dasz radę iść sam? Czy mam cię nieść jak księżniczkę? - Musiał przyznać sam przed sobą, że jest wredny, ale patrzenie na takiego bezradnego kuka sprawiała mu straszną radochę. Odganiał od siebie smętne myśli, że już nigdy nie pozwoli mu się tak zbliżyć, jak mu o wszystkim powie.
- Menda, nienawidzę cię obcinaczu włosów... zostaw mnie tutaj...- Próbował się odsunąć, ale nogi mu się trzęsły co najmniej tak jak Usopp'owi, kiedy trzeba toczyć z kimś walkę.
- Luffy się wygadał? Wiązał te włosy w jakiś taki śmieszny kucyk, wyglądałeś komicznie, uwierz mi, sam byś je ściął, gdybyś się widział... - Patrzył, jak blondyn stawia nieporadne kroki, klnąc pod nosem w jego kierunku. - Wiec jednak na księżniczkę...
Poczuł, jak nogi odrywają się od podłoża i cały się unosi, by zaraz potem znaleźć się w ramionach tego zielonego imbecyla. Który niósł go jak jakąś panienkę, czy tam pannę młodą.
- Puszczaj mnie debilu! - Zaczął się wyrywać, w odpowiedzi usłyszał tylko wesoły i nieco kpiący śmiech, który sprawił, że spłonął ze wstydu. - Jak zaraz mnie nie postawisz na ziemi, to cię obrzygam...
- A rzygaj sobie, ciekawe czy będziesz taki mądry, jak będzie to trzeba wszystko posprzątać... - Zoro skrzywił się, nie poluźnił uchwytu ani nie zatrzymał się, dalej idąc prosto przed siebie.
Sanji zagryzł wargę i zrezygnowany oparł czoło o ramie towarzysza, to wszystko było takie kłopotliwe. Kolejny raz nic nie pamiętał z poprzedniego wieczoru, tylko ten cholerny sen krążył mu po głowie, nie dając spokoju. Przymknął oczy, wsłuchując się w kroki i wdychając ten specyficzny zapach Algi morskiej, nie miał siły szamotać się z towarzyszem.
- Zoro idziemy do gabinetu Chopper'a? - Mruknął, nie patrząc na niego tylko przymykając powieki. 
- No...
- Idziemy w złym kierunku pacanie...
Sanji przykrył się cienką pościelą po sam czubek głowy, dziękując niebiosom, że nie natknęli się na żadną osobę z załogi, pomimo tego, że glon zgubił się ze trzy razy nim dotarli na miejsce.
- Ten parszywy glon... - Zagryzł wargę i zamknął oczy, tak go zawstydził.

Zoro wszedł do jadalni, gdzie reszta załogi w wesołej atmosferze spożywała posiłek, ledwie postawił stopę za progiem i już napadła go naburmuszona rudowłosa dziewczyna, wyzywając od ignorantów i idiotów.
- Wiesz... - Zoro przerwał jej i uśmiechnął się złośliwie, krzyżując ręce na piersi. - Blondyn właśnie zarzygał łazienkę, więc jak doprowadziłaś go do takiego stanu, to szoruj po nim posprzątać...
- Co!? Chyba cię pogrzało!? - pomachała mu pięścią przed twarzą, mamrocząc pod nosem jakieś obelgi. Luffy zaczął się śmiać, równocześnie wpychając sobie kawał mięsa do gęby.
Szermierz miną wściekłą dziewczynę ignorując całkowicie jej wściekłe wrzaski i usiadł przy stole, musiał przyznać, że strasznie mu się podobało zawstydzenie kucharza, a to, że pozwolił mu się nieść, sprawiło, że znowu poczuł to śmieszne przyjemne uczucie w brzucho. Tak, to było o wiele przyjemniejsze niż wykorzystywanie kogoś, kto ledwie kontaktuje z rzeczywistością.
- Widzę, że ty w końcu w dobrym humorze? - Kapitan wyszczerzył się od ucha do ucha.
- No jakoś tak... - Sięgnął po jakieś resztki ze śniadania, które jeszcze jakimś cudem oparły się zjedzeniu przez kapitana.
- Lepiej pójdę, sprawdzić jak się czuje...- Chopper wstał pośpiesznie od stołu.
- Jest w twoim gabinecie... - Mruknął Zoro z pełnymi ustami.
- O jak słodko... - Robin oparła policzek o swoją dłoń i uśmiechając się wesoło, świdrowała go swoim przenikliwym wzrokiem.
- Daj se siana głupia babo... - Szermierz poczerwieniał nieco zawstydzony, co sprawiło większy ubaw całej załodze.

Kucharz uchylił powieki, słysząc dźwięk otwieranych drzwi i wesoły głos Chopper'a.
- Jak się czujesz?
- Jak kupa łajna... - Zdjął z siebie pościel i popatrzył na renifera, znów było mu niedobrze.
- Jesteś zielonkawy po twarzy... Potrzebny ci lekarz! - Wrzasną i złapał się za głowę.
- Przecież nim jesteś idioto! - Zakrył sobie usta dłonią, bo żołądek zrobił sobie w jego brzuchu dyskotekę.
- A, to zaraz ci pomogę... - Mały lekarz zaczął szybko szykować jakiś lek i już po chwili podstawił mu pod nos kubek z zielonkawym płynem. - Wypij, podłącze ci jeszcze kroplówkę, bo pewnie się odwodniłeś.
Sanji popatrzył smętnie na kubek, wcale nie miał ochoty tego pić, ale mówi się trudno.
- Na zdrowie... - Wypił wszystko jednym chełstem, by jak najmniej się torturować paskudnym smakiem. - Ohydne...
- Nie marudź... - Chopper podpiął mu kroplówkę do ręki, dalej uśmiechając się wesoło.
- Coś ty taki wesoły? - Sanji musiał przyznać, że pomimo obrzydliwego smaku poczuł się o wiele lepiej.
- Zoro wydaje się być weselszy niż zwykle... A właśnie, podobno zarzygałeś łazienkę, to jak się tu znalazłeś? Dałeś rade tu dojść w takim stanie?
Sanji odwrócił wzrok zażenowany.
- Ta głupia Alga pomogła mi się tu dostać... Menda miała, zemnie niezły ubaw nie dziwota, że ma dobry humor... - Położył się z powrotem, unikając spojrzenia lekarza.
- To miłe z jego strony...
Sanji skrzywił się, to było podejrzane, powinien zostawić go tam na podłodze, a nie przynosił na własnych rękach do gabinetu małego lekarza.
- Sanji, chcesz pogadać o czymś?
Chłopak popatrzył wprost zatroskane oczy renifera, może powinien z nim pogadać? Pomyślał, rozważając możliwość intensywnie. Nie, nie ma o czym rozmawiać, przecież nikt nie robił nic nienormalnego tylko on zaczął świrować a podświadomość zaczęła mu podsuwać jakieś nienormalne opcje co do tego co działo się z marimo i dlaczego zaczął się tak zachowywać.
- Nie...wszystko w porządku, jestem tylko trochę zmęczony...
- Jasne, śpij sobie dobrze...

3 listopada 2016

Rozdział 6

Heja!
Bez zbędnego gadania zapraszam was na nowy rozdzialik:)
I niech moc będzie z wami!


W głębi serca
Przekroczyć granice

Sanji opłukał twarz zimną woda spłukując resztki pianki po goleniu i odetchnął głęboko. Ziewnął zaspany, wizja wczorajszego wieczoru nie pozwalała mu długo zasnąć. Nadal nie rozumiał dlaczego postąpił tak absurdalnie, wiadomo wkurzył się bo znów ten cholerny glon obrażał jego dzieła kulinarne nawet ich nie próbując.
Wytarł twarz w ręcznik i westchnął cicho, na statku panowała głucha cisza bo wszyscy jeszcze smacznie spali.
Popatrzył w miejsce gdzie wczoraj szermierz spędził pół dnia i zagryzł dolna wargę. Jeszcze nigdy nie widział go tak...Zawstydzonego? Przecież to nie było nic wielkiego, chwilę wcześniej Luffy prawie mu wyjadał mięso z ust.
Blondyn potrząsnął głową odrzucając nie pożądane myśli i zaczął sprzątać po porannym goleniu.
- Musze wrócić do normalności... - Mruknął sam do siebie zabierając się po chwili za szykowanie śniadania. - I po prostu go olać...

 Zoro ćwiczył co chwile zerkając jak Luffy przegląda jego książkę, był to bardzo niecodzienny widok.
Z trudem zrobił kolejną pompkę, mięśnie mu drgały z wysiłku i przemęczenia. Ostatnio było mu naprawdę ciężko, kiedy tylko próbował podejść jakoś brewkę robił z siebie tylko idiotę albo zostawał całkowicie zignorowany.
Miał tego serdecznie dość, chyba nadszedł czas by dać sobie spokój. 
- O, jednak Usopp dał ci ten rysunek...  - Kapitan przyglądał się kartce którą Zoro schował w książce po wizycie Nami.
- No dał... - Szermierz zrobił kolejną pompkę naprężając mięśnie do granic możliwości, tylko ćwiczenia przynosiły mu nieco ulgi. Dzięki nim udawało mu się jakoś nie myśleć jak żałosnym jest człowiekiem.
Luffy westchnął i nie ostrzeżenie wskoczył mu na plecy sprawiając, że Zoro padł na podłogę.
- Nie podoba mi się, że się katujesz... - Powiedział krzyżując ręce na piersi i dalej siedząc szermierzowi na plecach. 
- Nikt się nie katuje imbecylu i spierdzielaj z moich pleców... - Warknął i spróbował się podnieść stwierdziwszy, że nie ma na to siły przeturlał się na plecy zwalając z nich upierdliwego kapitana.

Luffy zaśmiał się i przeturlał po podłodze robiąc fikołki i również zatrzymując się na plecach spoglądając w drewniany sufit. 
- A co robisz? - Luffy wyglądał na zaniepokojonego, Zoro westchnął smętnie.
- Podejmuje decyzje, czas skończyć się wygłupiać i wrócić do spraw ważnych...
- To też jest ważne! - Patrzył jak Luffy siada i patrzy na niego gniewnie. - Powiedz mu, przecież cię lubi...
Zoro nabrał powietrze w puca i odetchnął głęboko, mięśnie drgały mu okropnie chyba naprawdę przeholował z ćwiczeniami.
- Jakoś w to wątpię. - Prychnął podnosząc się z podłogi.
- Wyjaśnij mu wszystko, na pewno zrozumie i ...
- Nie przeszło ci przez głowę, że jak się dowie to nie będzie chciał z nami płynąć dalej? - Popatrzył na kapitana smętnie, chcąc nie chcąc on myślał o tym przez cały czas.
- Wyolbrzymiasz całą tą sytuację. - Luffy wzruszył ramionami. - On nie jest taki...Będzie zły, że go okłamałeś ale nie może obwiniać ciebie, że się w nim zakochałeś, to głupie...
Zoro zaczerwienił się, pierwszy raz ktoś wypowiedział jego uczucia nagłos, nawet on jeszcze tego nie zrobił, to było dziwne.
- Skąd wiesz? Może nie chcieć płynąć na jednym statku z takim odmieńcem jak ja...
- Przestań się tak nazywać! - Luffy zrobił poważną minę. - Nikt o tobie tak nie myśli i jak byś nie zauważył wszyscy cię wspierają.
- Nikt was o to nie prosił przez te wasze złote rady wychodzę na jeszcze większego kretyna. - Popatrzył zły na kapitana. - Całe szczęście, że Robin i Franky nie zaszczycają mnie swoimi dobrymi radami bo już bym dawno nie wytrzymał i sam wyniósł się ze statku...
- Co? - Luffy popatrzył na niego zszokowany.
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieram... - Podszedł do okna i otworzył je by wpuścić trochę świeżego powietrza.
- A to w porządku... - Słomiany przeciągnął się.
- Pada śnieg... - Zoro zaciągnął się mroźnym powietrzem i uśmiechnął pod nosem. 
- Serio? - Luffy podbiegł uradowany do niego i wychylił się, na dworze było już ciemno i prószył błyszczący śnieg. - Chodź ulepimy bałwana!
- Po ciemku? - Zoro patrzył jak ich kapitan wręcz podryguje z podniecenia a oczy mu wesoło błyszczą. - No dobra, niech ci będzie...


Sanji przewrócił stronę książki kucharskiej i westchnął, było już późno i każdy poszedł w swoją stronę a on mógł trochę poczytać i pomyśleć. Tak, pomyśleć nad wyczynami pewnego glona. Jego zachowanie było naprawdę dziwne, cały czas próbował go zaczepiać chcąc być dla niego miłym albo prowokował do bójki i sprzeczki. Starał się go ignorować i omijać bo dalej było mu trochę głupio gdy przypominał sobie jak wpychał mu ciasto do ust, nie chciał o nim myśleć i próbować ustalić dlaczego zielonowłosy zachowuje się tak dziwnie. Przewrócił kolejną stronę i zagryzł dolną wargę.

- Kurwa... - Mruknął i zatrzasnął książkę odchylając głowę do tyłu i układając się wygodniej na kanapie. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że swoim zachowaniem sprawia mu przykrość. Dlaczego taki troglodyta jak on przejmuję się jego zachowaniem? Przecież zawsze był mu całkowicie obojętny a teraz jego spojrzenie nie było takie jak kiedyś tylko bardziej przypominało tego drugiego zielonego glona.
Coraz częściej zaczynał myśleć, że gdy jego nie było to tu na prawdę coś się stało. Może temu tępakowi spodobał się ten drugi on? 
Zaśmiał się, gdy dotarł do niego sens jego własnych myśli, to było tak absurdalne, że aż śmieszne. Pewnie on wszystko wyolbrzymia i tak naprawdę Marimo nie jest smutny, tylko zachowuje się normalnie a on sobie coś ubzdurał. 
Młody chłopak zaciągnął się powietrzem i wypuścił je ze świstem powoli zasypiając na miękkiej kanapie.

Zoro wszedł do kuchni by wziąć swoją ulubioną sake i wypić zanim spróbuje zasnąć. Musiał przyznać, oglądanie przygłupiego kapitana który turlał i tarzał się w zimnym śniegu bez żadnego grubszego odzienia, poprawiło mu nieco humor.  
Nigdy nie rozumiał co ma w sobie takiego Luffy, że pomimo swojego beztroskiego zachowania i tak mu wszyscy ufali, nawet on. 
- A ty znowu śpisz w kuchni... - Mruknął pod nosem i podszedł do blondyna który leżał na kanapie przytulony do swojej książki kucharskiej. Przyglądał się jego spokojnemu wyrazowi twarzy i uśmiechnął się. Był ciekaw czy on zawsze wyglądał tak spokojnie gdy śpi. Wyciągnął dłoń mając ochotę dotknąć tych blond włosów był ciekaw jakie są w dotyku. Jednak cofnął rękę, zdjął płaszcz który ubrał przed zabawą z Luffy'm i przykrył go delikatnie w miarę możliwości otulając szczelnie. 
Na szczęście kucharz się nie obudził a on zabierając butelkę z trunkiem szybko wyszedł nie oglądając się za siebie.

Sanji westchnął cicho, było mu tak przyjemnie ciepło a znajomy miły zapach sprawiał, że czuł się tak bezpiecznie. Otulił się szczelniej a coś zsunęło się z niego i upadło na podłogę. Chłopak nawet nie zwrócił na to uwagi zastanawiając się kiedy już czół się tak miło. Nie miał najmniejszej ochoty wstawać tylko jak najdłużej cieszyć się tym przyjemnym ciepłem ale niestety dochodzące do jego uszu krzątanie po pomieszczeniu utwierdzało go w tym, że już jest rano i najwyższy czas ruszyć dupę i zacząć szykować śniadanie.
Kucharz usiadł niechętnie a ciepłe okrycie które okazał się być kurtką zsunęło mu się na kolana. W pomieszczeniu było jasno i panował chłód, przetarł zaspane oczy i popatrzył na ciemno zielony płaszcz który spokojnie przykrywał jego nogi. 
- Jak się spało Cook-san?
Sanji drgnął przytomniejąc już całkiem, popatrzył na kobietę siedzącą przy stole i uśmiechającą się do niego łagodnie oraz trzymającą kubek parującej kawy w dłoniach..
- Robin-chan, przepraszam już szykuje śniadanie. - Powiedział i wrócił spojrzeniem na kurtkę, przecież ona należała do Zoro. Kiedy zdał sobie sprawę, że przed chwilą otulał się jego własnością i wdychał przyjemny dla siebie zapach uszy go zapiekły ze wstydu, od kiedy niby zapach glona mu się podoba? I dlaczego spał przykryty jego płaszczem?
- W nocy musieliśmy przepływać koło zimowej wyspy... - Odezwała się kobieta a Sanji miał wrażenie, że czyta mu w myślach. - Pewnie nie chciał byś zamarzł... - Dodała dalej uśmiechając się łagodnie.
Sanji wstał i odłożył płaszcz na oparcie kanapy, to wszystko było dziwne, krępujące i trochę go przerastało.
Przywołał na swoją zaspaną twarz sztywny uśmiech i szybkim krokiem ruszył by jak najszybciej znaleźć się w swoim królestwie.
- Więc na co miała byś ochotę moja droga? Może naleśniki? - Kucharz zaczął wyciągać składniki, starając się ignorować niepokój jaki go ogarniał i mając nadzieje, że Robin-chan nie będzie drążyć tematu.
- Nie uważasz, że to miłe z jego strony? - Robin jednak nie dała za wygraną i obserwowała go czujnie siedząc przy stole z parującą kawą w kubku.
- Myślę, że to... Dziwne, poza tym on w ogóle dziwnie się zachowuje...
- Dziwnie?
Sanji zamyślił się by dobrać odpowiednie słowa i nie wyolbrzymić niczego, nie słysząc sprzeciwu kobiety zaczął mieszać ciasto na naleśniki.
- Tak jak by próbował się zaprzyjaźnić... - Powiedział w końcu stał tyłem do dziewczyny więc nie wiedział jaką ma minę. - Albo za coś przerosić. - Dodał po chwili namysłu.
- To wale nie jest dziwne. - Odpowiedziała mu nie ukrywając wesołości. - Przypuszczam, że cieszy się z twojego powrotu odniosłam wrażenie, że nie polubił twojego drugiego wcielenia.
Sanji przestał na chwile oddychać i popatrzył zdziwiony na Robin-chan, mierzył ją spojrzeniem nie wiedząc jak zareagować a niepokój wzrósł jeszcze bardziej, miał wrażenie że w okół niego dzieje się coś niemożliwego i niebezpiecznego.
- Odniosłem odmienne wrażenie... - Powiedział w końcu i wrócił do mieszania ciasta.
- Czasami zauważamy kogoś dopiero kiedy zniknie... 
Sanji słysząc to zagryzł dolną wargę, co ona mu usiłowała powiedzieć? Przecież podobno nic się nie zmieniło, wyciągnął patelnie i zaczął ją rozgrzewać starając się odgonić natłok myśli który powstał właśnie w jego głowie.

Zoro stanął przed drzwiami do kuchni, dopiero rano dotarło do niego co właściwie zrobił i jak jawnym przejawem sympatii to było. Przełknął ślinę wsłuchując się wesołe śmiechy, co się z nim działo przecież nie był tchórzem a właśnie tak się zachowywał bojąc się wejść do środka i spojrzeć mu w twarz. Przecież postanowił, że da sobie spokój? Powinien zostawić go tam by zmarzł jak debil nie potrafi się ciepło ubrać. Mógł chociaż przykryć go kocem a nie własną kurtką którą z pewnością rozpozna.
Co on mu powie jak go zapyta dlaczego to zrobił? Mógł go przecież obudzić? Nie powie mu przecież, że zrobił to bo go kocha i nie chciał by mu było zimno. Przecież to idiotycznie brzmi nawet w jego własnej głowie a co dopiero gdyby miał powiedzieć to nagłos. Może liczyć tylko na to, że nie zapyta o co mu właściwie chodzi i dlaczego ostatnio tak mu nadskakiwał, myśląc o tym poczuł się jak prawdziwy idiota. Przełknął głośno ślinę i nachylił się by otworzyć drzwi i w tedy stało się coś niespodziewanego, otworzyły się same i to z wielkim rozmachem uderzając go prosto w twarz.
- Kurwa! - Cofnął się wpadając plecami na barierkę i zasłonił twarz dłonią.
Za drzwi wychylił się Sanji który popatrzył na zielonowłosego zaskoczony. 
- Co tu tak stoisz? - Blondyn zamknął drzwi i popatrzył jak kropelka krwi wypływa z pomiędzy palców towarzysza i skapuje na podłogę. - Ej, nic ci nie jest? - Wyciągnął dłoń by sprawdzić co się stało ale została odtrącona.
- Nie umiesz otwierać drzwi  pacanie? - Warknął i stając już prosto wytarł ręką krew z pod nosa rozmazując ją nieco po twarzy.
- A kto ci kazał za nimi stać? - Sanji skrzywił się widząc to, wyciągnął chusteczkę z kieszeni i podał mu. - Masz wytrzyj się bo tylko rozmazałeś...
- Nie, dzięki. - Odwrócił się i zaczął iść, żołądek podchodził mu do gardła i już całkiem stracił ochotę na jedzenie.
Sanji miał ochotę kopnąć go w jaja za te kretyńskie zachowanie, sam nie rozumiał dlaczego krew w nim zawrzała. Przecież nie uderzył go specjalnie tymi drzwiami.
- Gdzie idziesz? Przecież przyszedłeś na śniadanie? - Ruszył za nim chociaż wiedział, że to głupie.  
- Nie jestem głodny... - Zbiegł po schodach mając nadzieje, że blondyn go zostawi, nie chciał na niego patrzeć i utwierdzać się w przekonaniu, że jest parszywym tchórzem który nie potrafi się zdecydować czego chce.
- Poczekaj, chce pogadać... - Sanji zbiegł za nim po schodach, nie rozumiał dlaczego ten przygłup przednim uciekał. Był na niego zły? A może to przez tą kurtkę...
-Ale ja nie chcę, daj se siana...
Sanji zatrzymał się i patrzył na oddalające się plecy zielonego przygłupa. Co jest kurwa...
- To ty możesz być dla mnie miły a mnie już nie wolno? - Warknął i z satysfakcją patrzył jak Zoro się zatrzymuje a następnie odwraca w jego stronę. Zadowolenie szybko minęło gdy zobaczył to spojrzenie, takie pełne, wstydu i zakłopotania jak by myślał, że zrobił coś złego.
- Tak, po prostu wyszło... - Zdjął bandanę i wytarł sobie nią świeżą krew z pod nosa, patrząc na te zaskoczone spojrzenie. Powiem mu, pomyślał i zrobił krok do przodu, powiem po mordzie i tak już dostałem...
- Dalej leci ci krew... Zawołam Chopper'a - Sanji odwrócił się i wbiegł szybko po schodach a serce waliło mu jak oszalałe. Co się z nim kurwa działo, czemu przyznał, że chce być dla niego miły?
Wszedł do kuchni trzaskając drzwiami co wzbudziło zainteresowanie grupy, minął ich i stanął przy zlewie podwijając rękawy koszuli.
- Sanji-kun coś się stało? - Czół na sobie spojrzenie przyjaciół co wcale nie pomagało mu się uspokoić.
- Chopper możesz iść do tego kretyna? Bo chyba złamałem mu nos... - Powiedział najspokojniej jak tylko potrafił a w pomieszczeniu zapadła dzieżka cisza.

Mały doktor szybko wybiegł z kuchni by nieść pomoc potrzebującym.
- Co się stało? - Luffy wstał również kierując się do wyjścia, blondyn popatrzył na jego poważny wyraz twarz i nie rozumiał dlaczego wszyscy tak nagle patrzyli na niego wilkiem z tak błahego powodu. Przecież nie stało się nic strasznego, nie zrobił tego specjalnie a wielokrotnie już zdarzało im się pobić i nabić nie jednego guza.
- Nie moja wina, że tępak stał za drzwiami... 


Zoro usiadł na miękkiej trawie, widział jak mały lekarz biegnie w jego kierunku. Westchnął i popatrzył w niebo, wszelkie oznaki tego, że wczoraj mijali zimowa wyspę zniknęły a na dworze robiło się przyjemnie ciepło.
- Zoro, Zoro nic ci nie jest? - Chopper zdjął z pleców mały plecak i zaczął w nim grzebać.
- Nic mi nie jest... - Wytarł krew z pod nosa. - Nie potrzebuje pomocy...
- Ale Sanji mówił, że złamał ci nos...
- To się pomylił, idiota... - Zoro prychnął i popatrzył na kapitana który zatrzymał się przy nich. - Co jest?
- Oboje jesteście kretynami... - Luffy kucnął i podrapał się zniecierpliwiony po głowie. - Wiesz...
- Powiem mu... - Zoro skrzyżował ręce na piersi, pozwalając lekarzowi zając się jego twarzą. - Tylko potrzebuję trochę czasu...
- No to, okej! - Luffy rozpromienił się i poczochrał Zoro po włosach, renifer mruknął, że faktycznie nos nie jest złamany i również się uśmiechnął. 
- Nakopać ci? - Zoro skrzywił się czując jak kapitan czochra go wesoło po włosach.
Przymknął powieki kiedy mały doktor zakładał mu opatrunek teraz był pewny, że musi mu wszystko powiedzieć bo nie da rady ciągnąc tego w nieskończoność a odkochać się jakoś nie potrafił.
Wiedział, że jak wszystkie fakty ujrzą światło dzienne blondyn będzie wściekły i raczej mu nigdy nie wybaczy ale musiał to zrobić, miał tylko nadzieje, że nie postanowi opuścić załogi.


26 października 2016

Rozdział 5

Jachu!!! 
Jestem taka szczęśliwa więc mam tu dla was słodką jak ciasto czekoladowe notkę:) 
Miłego czytania i przepraszam za wszystkie błędy.



W głębi serca
Przekroczyć granice

Zoro starał się skupić na czytanej książce ale pewna upierdliwa rudowłosa dziewczyna namolnie mu w tym przeszkadzała.
- I tylko wymasowałeś mu rękę? - Jęknęła zawiedziona, a szermierz zerknął na nią już rozumiał co miał namyśli Usopp mówiąc, że kobieta źle do tego podchodzi.
- Tak jak mówiłem...
- Boże, tak to wy się nigdy nie spikniecie...
- A co według ciebie miałem zrobić? - Odłożył książkę na bok bo w takich warunkach czytanie i tak było niemożliwe i popatrzył groźnie na przyjaciółkę. - Rzucić się na niego jak napalone dzikie zwierze i zgwałcić? Myślisz, że nie miałem na to ochoty? Otóż  miałem i to wielką ale co z tego jak potem musiałbym mierzyć się z jego nienawiścią...Więc łaskawie przestań mi truć za uszami i wynoś się... - Szermierz zamilkł gdy napotkał na pozór wściekłą minę nawigatorki tylko oczy ją zdradzał w których było widać współczucie i smutek. - Kurwa, przecież sama wiesz jak by się to skończyło...
Dziewczyna poklepała go po zielonych włosach i westchnęła uspokajająco.
- Już dobrze ty nasz cierpiętniku, martwię się tylko, że zbyt wolne tempo nie o tyle jest złe co naraża nas na twoją frustrację... - Zaśmiała się.
Zoro zamknął oczy, już nie wiedział kogo słuchać. Wszyscy chcieli pomóc i każdy miał inne pomysły od powolnego tempa przez wyznanie mu prawdy, co zaproponował mu Luffy któremu było to na rękę bo nie musiał by dochowywać już żadnej tajemnicy kończąc na szalonych pomysłach dziewczyny siedzącej obok niego.
A on? On miał ogromną ochotę zapomnieć o tym przyjemnym uczuciu które rozchodziło się po jego ciele kiedy kucharz był blisko niego. Czół, że traci swoja szanse po jakże przyjemnym masażu który mu zaprezentował i po uświadomieniu że on również zachowuje się dziwnie odkąd wrócił z tego drugiego świata, blondyn jak by wyluzował.
Zdawał sobie sprawę, że to nie było mądre posunięcie, jeśli już się zdecydował, że chce go zdobyć nie powinien ciągle zaprzeczać że jest mu obojętny. Nie może również od niego oczekiwać że się domyśli, bo samemu mu ciężko uwierzyć w swoje uczucia.
Popatrzył na rudowłosą dziewczynę która teraz czytała jego książkę, nie rozumiał skąd oni mają taką pewność, że blondyn odwzajemni jego poronione uczucia, to że jednorazowo okazał mu zainteresowanie po pijaku przecież nic nie znaczyło. Nie zrobił tego ani razu przed tym wydarzeniem i ani razu później.
Przypomniał sobie słowa kucharza o skołowaniu, był ciekaw co takiego wydarzyło się po tamtej stronie lustra.

- Sanji jestem głodny... - Jęknął Luffy kładąc głowę na blat.
- Przed chwilą był obiad. - Sanji zerknął na kapitana który był zrezygnowany, Nami-san nigdy nie pozwalała mu szaleć na pokładzie gdy na zewnątrz trwała ulewa.
- Chce coś słodkiego! - Jęknął znowu wgapiając się błagalnie w kucharza.
Sanji skrzywił się uznając, że ma zbyt miękkie serce i wyjął z lodówki kawałek ciasta czekoladowego.
- Masz żebraku... - Postawił przednim talerz i uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył to pełne szczęścia spojrzenie.
- Diezkii... - Powiedział z pełnymi ustami już cały umazany czekoladą po twarzy.
- Dobra już dobra... - Blondyn zaczął przyrządzać owocowy podwieczorek dla jego ukochanych dam by chodź trochę umilić im tę deszczową pogodę i sobie przy okazji też. Jego lewa ręka była już całkowicie zdrowa i w końcu mógł poszaleć w czasie gotowania. 
Uśmiechnął się do siebie słysząc, westchnienie Kapitana, tak jego cudowne ciasto czekoladowe nawet największych krytyków kulinarnych doprowadziło by do orgazmu spożywczego.
- Cudowne, ja chce więcej! - Mówił równocześnie wylizując talerz do czysta.
- Nie ma mowy! - Westchnął obierając mandarynki. - I gęba na kłódkę bo już mi Usopp coś napominał, że masz zakaz na słodkości. Jeśli poczekasz to później też dostaniesz owocową sałatkę...
- Ja chcę czekoladę!
- Nie...
- Jestem kapitanem!
- Nie!
- Ale ja chceee!
Jęk czarnowłosego był tak głośny, że pewnie słyszeli go wszyscy w promieniu 10 kilometrów.
- Rany...Straszny z ciebie upierdliwiec... - Warknął blondyn starannie układając owoce w szklanych miseczkach. - Dostałeś swój kawałek reszta ciasta jest dla załogi...
- Buuu! - Luffy zrobił naburmuszoną minę a zaraz później się uśmiechnął jak by wpadł mu do głowy genialny pomysł. - To zjem za Zoro on nie lubi słodyczy...
Sanji odwrócił się przodem do kapitana i popatrzył na niego krzywo.
- Mojego ciasta, nie da się nie lubić... - Powiedział pewny swego Sanji i zerknął w stronę otwieranych drzwi przez które wszedł nie kto inny jak przemoczony Marimo, odwrócił wzrok i wrócił do poprzedniej czynności którą było szykowanie słodkich owocowych deserów dla jego pięknych dam. 
Zoro minął ich kierując się prosto do lodówki w poszukiwaniu jego ulubionego trunku. Pot zmieszany z kroplami deszczu skapywał z jego napiętych mięśni na podłogę. Wyciągnął zimny napój i odkręcając go od razu napił się, pomimo chłodnego deszczu jemu było strasznie gorąco.
- Zolo mogę zjeść twój kawałek ciasta?
Szermierz zajrzał do jeszcze otwartej lodówki i faktycznie było w środku jakieś naruszone już ciasto. Rozejrzał się zawieszając na chwile wzrok na kucharzu a później niechętnie popatrzył na Kapitana który jeszcze na policzkach miał ślady czekolady.
- Żebyś znowu latał po pokładzie jak debil? - Zoro znów spojrzał na kucharza. - Nie dawaj mu więcej.
- Przecież wiem...- Prychnął i popatrzył na zielonowłosego a zaraz później odwrócił wzrok w stronę kapitana by nie patrzeć na drgające mięśnie Zoro które prawdopodobnie drżą z powodu kosmicznego wysiłku jakie im zaserwował.
- Ale ty nie lubisz! - Jęczał Luffy machając energicznie nogami.
- Boże, jak z dzieckiem... - Westchnął Sanji kończąc desery. - A ty glonie przestań wietrzyć tą lodówkę bo ci spuszczę łomot...
- Ta, bo dasz radę pokręcony kuku...- Prychnął i zamknął lodówkę.
Sanji złapał tace i już chciał wyjść ale mina kapitana mówiła mu wszystko, a dokładnie to, że jak tylko zamkną się za nim drzwi ciasto zniknie z powierzchni ziemi i pewnie nie tylko ono.
- Ty! - Wskazał palcem pijącego glona. - Masz tu być i pilnować lodówki dopóki nie wrócę. - Powiedział rozkazującym tonem głosu. - I przy okazji pościeraj tą wodę którą naniosłeś... - Wyszedł i od razu skierował się do dziewczyn.
Zoro popatrzył za blondynem i prychnął pod nosem, jakim prawem ten pokręcony seksowny debil mu rozkazuje?
Odchylając głowę na bok Luffy popatrzył na przyjaciela uważnie.
- Wymasować cię?! - Uśmiechnął się łobuzersko pokazując przy tym wszystkie zęby.
- Nie dzięki, nie mam zamiaru mieć połamanych wszystkich kości... - Zoro napił się sake. Ciało bolało go od szaleńczych ćwiczeń które ostatnio intensywnie nadużywał. Tylko one pozwalały mu jeszcze jakoś rozładować narastającą w nim żądze, bo na seks z obiektem westchnień nie miał co liczyć. To było frustrujące, mieć kogoś na wyciągnięcie ręki i nie móc nic zrobić bo idiota woli biegać po deszczu zanosząc słodkości dziewczyną które i tak go olewały.
Luffy zaczął chichotać w ogolę nie przejęty odmową i zaczął myszkować po kuchni.

- To może Sanji cie wymasuje? On na pewno będzie delikatniejszy!  Shishishi i ma takie zadbane dłonie...
- No ma, zupełnie jak dziewczyny... - Zaśmiał się ignorując narastający ból głowy i rozpalone ciało, a otwarta lodówka robiła taki przyjemy chłodek, pomyślał i trzepnął kapitana w głowę. - Nie tykaj - Skarcił go i oparł się o blat, musiał być już bardzo zmęczony bo Luffy mu się trochę rozmazywał. Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio spał twardym snem by zregenerować siły.
- Ale...
- Żadne ale, kucharz zabronił więc nic nie dostaniesz...Musisz poczekać. - Zoro zaśmiał się słysząc jęk kapitana który na pewno szybko sobie nie odpuści i dalej go będzie męczył chyba że... - Wiesz, widziałem jak Usopp cię rysował w tym twoim kapitańskim płaszczu... nie jesteś ciekawy jak... - Nawet nie musiał kończyć zdania widząc gwiazdki szczęścia w oczach tego gumiaka, nie minęło nawet kilka sekund a jego już nie było.
Zoro westchnął i usiadł za barem stawiają butelkę tuż obok swojej głowy którą również umiejscowił na chłodnym blacie.
Był zmęczony ale nie chciał zamykać oczu wiedział, że jak to zrobi jego umysł będzie podsyłał mu te cholerne sny z ero kukiem w roli głównej które jeszcze bardziej go nakręcały. Tak bardzo go pożądał ale czy naprawdę byłby wstanie zrobić z nim te wszystkie sprośne rzeczy?
Przeczesał dłonią włosy i westchnął cicho, nie rozumiejąc skąd biorą się w jego głowie takie dzikie pomysły i wiedząc na pewno że na większość blondyn się nigdy nie zgodzi a raczej na żaden z nich.

Sanji wszedł wesoło pogwizdując do kuchni, dziewczyny przyjęły jego deser, a słodka Nami-swan była szczególnie zadowolona bo akurat miała ochotę na mandarynki. Mina mu zrzedła widząc jak pewien zielonowłosy glon śpi w najlepsze rozwalony na jego barze jak najzwyklejszy pijak. Luffy'ego nigdzie nie było wiec od razu podszedł do lodówki by sprawdzić ile rzeczy zniknęło i o mało nie wywinął orła poślizgując się na kałuży przed lodówką.
- Jasny szlak! - Złapał się drzwi lodówki w ostatniej chwili i wracając do normalnej postawy zajrzał do środka. Ku jego zaskoczeniu niczego nie brakowało więc zamknął ją i z ciekawością popatrzył na szermierza.
Ostatnio był dla niego prawdziwą zagadką, czyżby próbował być miły dla niego? Może, było mu głupio za ten numer na który dał namówić się Nami-san albo chciał w taki sposób przeprosić za te okrutne słowa którymi uraczył go jeszcze zanim miał przygodę z lustrem.
Pogrążony w myślach zaczął szykować owocowy sałatkę dla chłopaków, nie tak staranie jak dla dziewcząt ale równie smaczną i pełną witamin.
Spokojny oddech szermierza go trochę irytował no bo kto normalny śpi w takiej pozycji, popatrzył na niego rozżalony był ciekaw czy w tedy mówił prawdę i naprawdę nie smakuje mu jego kuchnia.
Westchnął, czym on sobie w ogóle zaprząta głowę jak by ta Alga miała jakiekolwiek kubki smakowe.
Nabrał ochoty by sprzedać mu solidnego kopniaka i kazać się wynosić spać gdzie indziej i gdy już miał to zrobić coś go tknęło. 
Odgarniając mu kosmyki z czoła przyłożył mu chłodną dłoń do skóry a westchnienie ulgi jakie z siebie wydobył przyprawiły go o ciarki.
- Idiota! - Warknął co na śpiącym nie zrobiło wrażenia i zabrał dłoń, nigdy by się nie domyślił, że popapraniec ma gorączkę.
Miał jeszcze większą ochotę nakopać mu do dupy ale zamiast tego z półki wyciągnął czysty mały ręczniczek, namoczył go w zimnej wodzie i wycisnął. Po chwili położył mu okład na głowie znów słysząc to westchnienie ulgi, teraz już rozumiał czemu kretyn stał przy otwartej lodówce.
- To za masaż... - Powiedział chociaż dobrze wiedział, że i tak go nie usłyszy. - I na nic więcej nie licz... - Dodał już nieco ciszej zabierając się za swoją pracę.

Przyjemne dźwięki i zapachy rozchodziły się po pomieszczeniu, upajał się miłą atmosferą nie mając najmniejszej ochoty otwierać oczu. Jednakże jego żołądek chyba miał inne zdanie na ten temat.
- Teraz nasz drogi kapitanie, wszyscy dostaną kawałek ciasta a ponieważ ty swój już zeżarłeś... - Nastała chwila ciszy, Zoro otworzył oczy i podniósł się nieco. - Będziesz musiał obejść się smakiem. - Dokończył bardzo zadowolony z siebie kucharz, czego nie można było powiedzieć o kapitanie który wyglądał jakby nastał koniec świata. Zoro uśmiechał się pod nosem przyglądają się wesołej atmosferze.
- O nasza śpiąca królewna się już łaskawie obudziła... - Sanji uśmiechnął się zaczepnie mijając go z pustymi półmiskami.
- Jestem głodny... - Mruknął niby to obojętnie przemilczając słowa Kuka i mierząc go spojrzeniem, ale szybko mu przeszkodzono ponieważ właśnie Chopper zaczął koło niego skakać i wykonywać czynności których nie potrafił nawet opisać.
- Dziwne, nic mu nie jest...- Mały lekarz podrapał się pod czapką. - Jak się czujesz?
- A co by mi miało być? - Zoro nie rozumiał o co im chodziło, sięgnął po butelkę z sake ale blondyn go ubiegł.
- Następnym razem zdychaj sobie poza terenem kuchni... - Burknął kuk stawiając przednim talerz z jedzeniem i popatrzył na jego głowę gdzie dalej znajdował się chłodny okład.
Zoro prychnął w odpowiedzi i potarł dłonią włosy napotykając chłodny miękki materiał, skrzywił się, czyżby miał gorączkę? Zdjął go i od razu poczuł jak ktoś wskakuje mu z rozpędu na plecy.
- Zoro, błagam podziel się deserem!! - Kapitan wrzeszczał mu do ucha kołysząc nimi na boki. Irytacja w końcu wzięła górę a raczej chęć zjedzenia w spokoju posiłku.
- Przestań debilu! - Zoro zrzucił go z pleców a ten poleciał prosto na podłogę. Wszyscy wesoło się śmiali, tylko Nami kręciła głową na ich dziecinne zachowanie kiedy Luffy znów uczepił się tym razem nogi Szermierza. 
Sanji zaczął sprzątać po kolacji wsłuchując się w wesołe śmiechy i odgłosy przepychanki. Starał się nie zerkać na zielonowłosego który jeszcze jakiś czas temu był rozpalony jak jego piekarnik a teraz wesoło walczył z kapitanem o swój posiłek.
- Ale to ciasto jest takie pyszneeee! - Jęknął Luffy uczepiając się jego ramienia i prawie kradnąc mu ustami ostatni kawałek mięsa z przed nosa. Zoro przełknął wszystko i odłożył talerz napotykając spojrzenie blondyna który bacznie ich obserwował a zaraz potem potrząsnął głową i odwrócił się w stronę lodówki. 
Co to miało być? Pomyślał i znów zrzucił z siebie kapitana który prawdopodobnie nie miał bladego pojęcia co to jest przestrzeń osobista.
- Daj, że mi spokój i rób co chcesz ja i tak nie mam zamiaru zjadać tego cholernego... - Urwał bo coś chłodnego, miękkiego i zabójczo pysznego siłą zostało mu wepchnięte do ust.
- I po problemie... - Powiedział blondyn stojąc nad nim z groźną miną.
W pomieszczeniu na chwilę nastała cisza szybko przerwana przez jęk rozpaczy słomianego i chichoty dziewcząt. Do blondyna dopiero dotarło co właśnie zrobił i odwrócił się napięcie szybko powracając do zlewu. - A jak jeszcze raz nazwiesz moje jedzenie cholernym to osobiście cię zamorduję... - Dodał starając się zachować twarz.
Zoro przełknął boskie ciasto i oblizał usta zlizując czekoladę, czy ON właśnie minie nakarmi? Pomyślał i poczuł jak pieczę go twarz, jeszcze nigdy nikt go tak nie zawstydził.
- Zoro, wróciła ci gorączką? - Zawołał głośno Chopper na co inni wybuchnęli śmiechem, tylko kapitan miał obrażoną minę z braku otrzymania słodkiej przekąski.

17 października 2016

Rozdział 4

Witajcie:) 
Tym razem w niedziele, rozdział jest krótki ale bardzo uroczy więc mam nadzieje, że się wam spodoba:)
Rozdział dedykuje Aku za to że jest:P 


W głębi serca
Przekroczyć granice


Sanji zaciągnął się dymem papierosowym i popatrzył na lekarza z góry.
- Gotowy? - Renifer zerknął na niego niepewnie. - Może trochę boleć...
- Jasne, że gotowy zdejmuj już to... - Sanji obserwował jak Chopper powoli przygotowuję się do zdjęcia gipsu który usztywniał mu prawie całą lewą rękę.
- To trochę potrwa... - Lekarz był bardzo skupiony nad wykonywanymi czynnościami.
- Więc w tym czasie możesz mi opowiedzieć jak do tego doszło... - Blondyn zaciągnął się, w końcu miał okazję kogoś porządnie wymaglować jeśli chodzi o ten temat.
- Eeee, nie opowiadali ci?
- Wszyscy się jakoś migają z dokładną opowieścią, co dziwne nawet Luffy...a Usopp w ogóle wymyśla jakieś niestworzone rzeczy.
- No właśnie, poco do tego wracać zaraz i tak będzie po wszystkim? - Zaśmiał się sztucznie.
- Ja przypuszczam, że z tamtym musieliście się obchodzić jak z jajkiem ale to już jestem ja. Cokolwiek by się nie stało jakoś to przeżyje... - Uśmiechnął się do niego zachęcająco i patrzył jak renifer pęka.
- No dobrze już, to co chcesz wiedzieć?
- No opowiedz, jak to było...Dokładnie ze szczegółami.
Sanji patrzył jak lekarz się zastanawia, w dalszym ciągu uwalniając jego rękę z opatrunków.
- No więc... Zaatakowali nas inni piraci, mieli taki ogromny statek i było ich cała chmara a ich kapitan był wielki i straszny.
Nami kazała mu zostać w kuchni ale jej nie posłuchał i włączył się do walki, co było głupie bo nie był w tym dobry.
- To akurat mnie nie dziwi...- Sanji przypomniał sobie jak w tamtym ciele czół się bezbronny i słaby.
- W tedy ten ich paskudny kapitan upatrzył sobie Nami i chciał sobie ją zabrać jako niewolnice więc ruszył jej z pomocą ale... - Chopper przerwał i popatrzył na przyjaciela niepewnie. - Wiesz, to było straszne uderzył cię taką ogromną maczugą z kolcami to musiało być potężne uderzenie bo wyleciałeś za burtę jak szmaciana lalka...
Sanji obserwował Chopper'a uważnie, trochę zaczął żałować, że kazał wracać przyjacielowi do nieprzyjemnych wspomnień, mógł wypytać kogoś innego.
- Zoro strasznie się wściekł, zabił go jednym ciosem, słyszałem jak Nami krzyczała, że nie wypływa z wody więc Zoro wskoczył do morza...Nastał chaos, Luffy zaczął szaleć i wszystko zaczął rozwalać w drobny mak...No i w tedy złapał tą wielką armatę która była na ich statku i cisnął ją z taką siłą, że rozwalając sporą część statku tamtych piratów wpadła do wody i ...
Chopper przerwał by zdjąć już cały gips z ręki kucharza, Sanji tak się wsłuchał w opowieść, że przestał obserwować poczynania doktora.
- Trafił w nas? Znaczy w nich?
- W Zoro. - Odpowiedział z przerażoną miną. - Zdążył cię puścić nim armata do was dotarła i uderzyła. 
- Czemu nikt mi nie powiedział? - Sanji patrzył na oswobodzoną rękę i poruszył delikatnie palcami, poczuł nieprzyjemny ból.
Więc sprawca tego wszystkiego leżał już martwy gdzieś na dnie oceanu zabity przez jego towarzysza, pomyślał i poczuł nieprzyjemny ucisk w sercu.
- W porządku?
- Nie, dlaczego mnie boli?
Chopper dokładnie ją zbadał i uśmiechnął się szczęśliwy.
- Jest całkowicie zdrowa, musisz ją tylko trochę rozruszać, najlepiej jakimiś lekkimi ćwiczeniami i na pewno wszystko wróci do normy.
- No dobra... - Sanji zeskoczył z kozetki zdając sobie sprawę, że nie dostał odpowiedzi na pytanie.
- Czemu robiliście z tego taką tajemnice?
- Zoro, nie chciał byś się dowiedział... 
Sanji skrzywił się na te słowa, zupełnie przestał rozumieć tego idiotę.
- Głupi glon... - Mruknął pod nosem. - Dzięki Chopper, za wszystko jesteś niesamowity...
- Zamknij się idioto! - Mały lekarz zrobił dziwną minę czerwieniąc się cały, co świadczyło, że bardzo się cieszy.
Sanji zaśmiał się wesoło i wyszedł cicho zamykając drzwi, przeklęty Marimo, pomyślał i opierając się o barierkę popatrzył w górę w stronę siłowni.
- Co ty sobie wyobrażasz... - Mruknął pod nosem i dopalił kolejnego papierosa.



Zoro podnosił ciężką sztangę równocześnie obserwując kręcącego się po siłowni kucharza. Od razu rzuciło mu się w oczy, że nie miał już gipsu na ręce. 
Blondyn podniósł jedną z jego ciężarków i przełorzył do lewej dłoni.
- Nie radzę... - Mruknął nie przerywając ćwiczeń.
- Niby czego? - Sanji popatrzył na towarzysza który w samych spodnia i cały pokryty potem ćwiczył. Mimowolnie przesunął wzrokiem bo jego długiej bliźnie. 
- Jeśli chcesz rozluźnić rękę i trochę poćwiczyć nie radze brać takiej ciężkiej... - Zoro odstawił sztangę i wytarł pot z czoła swoją czarną bandanom. 
- Pffi... - Kucharz prychnął i zabrał ten ciężarek który trzymał. - O mnie się nie martw, parszywy glonie...
- Nie zamierzałem... - Szermierz wrócił do ćwiczeń w myślach przeklinając tą bezużytecznie głupią książkę, po chwili słysząc jak przyjaciel wychodzi. - Będziesz żałować...


- Nic się nie stało! - Zawołał Sanji podnosząc kolejny raz łyżkę z podłogi która jeszcze parę sekund temu upadła z brzękiem na podłogę. Odłożył ją na blat i spojrzał na drżącą lewą rękę, przypomniał sobie słowa tego zielonego idioty i złość w nim wezbrała. Mięśnie dłoni tak go bolały po intensywnych ćwiczeniach, miał wrażenie, że zaraz wykręcą się na lewą stronę. Odwrócił się do stołu by popatrzeć jak załoga wesoło pałaszuję przyrządzony przez niego obiad i napotkał spojrzenie szermierza które mówiło, nie wręcz śmiało się z tego, że miał rację. Przeklęte Marimo, pomyślał i odwrócił się z powrotem do palnika na którym gotowała się zupa z mięsem na wypadek gdyby ich kapitan nie miał dość.

Zoro śmiał się w duchu patrząc na plecy blond kucharza, któremu co jakiś czas trzęsła się ręka.
Cierp ciało jak ci się chciało, pomyślał i napił się saki prosto z butelki.
- To było pyszne Sanji-kun... - Powiedziała Nami lekko się przeciągając. - Dobrze, trzeba skorzystać z pięknej pogody...
- Dziękuje ci o bogini...- Zawołał Sanji a w jego oczach pojawiły się serduszka. - Czy jeszcze sobie czegoś życzysz? Na przykład mojego serca podanego na srebrnej tacy?
- Idiota. - Mruknęła pod nosem rudowłosa i spojrzał na Robin - Idziesz zemną?
Ta się uśmiechnęła i wstała od stołu, Luffy wybiegł z jadalni wesoło się śmiejąc.
- Usopp zagrajmy w piłkę! - Zawołał.
- Ja też chcę! - Zawołał Chopper wybiegają za kapitanem.
Sanji patrzył jak wszyscy zaczęli szybkim tempem się ulatniać wiec złapał za ścierę i rzucił prosto wstającego Marimo trafiając go w twarz.
- O nie, sam tego wszystkiego nie będę sprzątał... - Warknął i podszedł do zlewu starając się ignorować narastający ból mięśni. W odpowiedzi usłyszał tylko jakieś przekleństwo ale zielonowłosy zabrał się za sprzątanie. Już po chwili stali razem przy zmywaku jak zwykle on zmywał a szermierz wycierał talerze.
- Zoro... - Sanji wyciągnął w jego stronę talerz który wyślizgnął się spomiędzy jego drżących palców i z trzaskiem rozbił się o podłogę.
- Kurwa! - Warknął blondyn i kucając zaczął sprzątać.
- A nie mówiłem... - Zoro zaśmiał się obserwując jak kucharz zbiera kawałki porcelany z niecierpliwością czekał by móc wypowiedzieć te słowa.
- Spierdalaj, gówniany Marimo...- Warknął i wrzucając kawałki porcelany do kosza popatrzył na świdrujące go oczy. - I co się gapisz?
Zoro wytarł ręce do ścierki, nie odrywając od niego natarczywego spojrzenia, musiał przyznać że takie droczenie się z towarzyszem coraz bardziej go kręciło.
- Podaj rękę...
- Spadaj. - Sanji skrzywił się i wsadził dłonie do wody z pianą by wyjąć kolejny talerz.
- Uparty kretyn...Powiedziałem byś podał mi rękę, pomogę... - Szermierz patrzył jak mięśnie w lewej ręce całe drgają aż się prosiły by im ulżyć.
- Nikt nie prosi o twoją pomoc. - Prychnął przypominając sobie opowieść Chopper'a. Nie patrząc na towarzysza wyciągnął kolejny talerz i podał mu.

Zoro złapał go za nadgarstek i wyjął z dłoni mokry talerz wrzucając go z powrotem do wody. Nie rozumiał sam siebie, co on widział w tym upartym, wrednym blond pierdole?
- Wiesz co, wyszczekany ero Kuku, mam gdzieś czy pozwolisz sobie pomóc... - Przyciągnął go nieco bliżej i złapał za biceps napotykając gładki materiał koszuli a pod nim spięte twarde mięśnie. - Wyciągnij rękę z ubrania. - Rozkazał i popatrzył jak brwi kucharza unoszą się.
- Chyba cię popierdoliło... - Dobrze wiedział do czego zmierza szermierz ale nie bardzo mu to odpowiadało, nie że był to zły pomysł, nawet bardzo dobry ale nie podobało mu się kto go chciał wykonać.
- Rozbieraj się albo porwę ci tą koszule, eleganciku.
- Troglodyta. - Warknął rozważając szybko w głowie za i przeciw wyciągnięcia ręki z koszuli. W końcu, po chwili namysłu uznał, że nie jest przecież bachorem i powinien przyjąć pomoc od towarzysza...
Zoro przyglądał się jak blondyn powoli rozpina guziki swojej kremowej koszuli i wyciąga rękę z rękawa ukazując przy tym blade ramie i ładnie umięśnione ciało. Mężczyzna starał skupić się jednak na jego ręce by zbytnio się nie napalić. Więc bez słowa tylko z uśmiechem triumfu na twarzy zaczął sprawnie rozmasowywać obolałe mięśnie.
- Nie pomaga... - Mruknął obrażonym tonem, odruchowo napinając wszystkie mięśnie. Strasznie go irytował uśmiech triumfu na twarzy towarzysza a dodatkowo jego dotyk przypominał mu wszystkie złe wspomnienia z świata za szklanym odbicie. Musiał przyznać sam przed sobą, że był strasznie skołowany i już nie potrafił, co wkurwiało go jeszcze bardziej, myśleć o tym zielonym glonie jak dawniej.
- To się rozluźnij durna brewko... - Zoro bacznie obserwował reakcje kucharza, który spinał się przy nim, nie wiedział tylko czy to dobrze czy źle.
- Łatwo ci mówić... - Prychnął i odwrócił wzrok wlepiając go w stół przy którym jeszcze przed chwilą wszyscy siedzieli, czół na sobie świdrujące spojrzenie towarzysza.
- Wiesz, twierdzisz, że to my zachowujemy się dziwnie a sam się zmieniłeś... - Zoro nie przerywał masowania patrząc teraz w te ciemno niebieskie oczy które intensywnie nad czymś myślały.
- Jestem trochę skołowany, nic więcej... - Odpowiedział niepewnie i sam zdziwił się prostocie tej sytuacji. Wiedział, że ten cholerny Marimo ma racje i że reszta załogi też zauważyła jego dziwne zachowanie. Ale przecież był już w domu, tutaj ani on ani ta durna zielona pała która o dziwo dość sprawnie rozmasowywała mu mięśnie w ręce, nie byli gejami i nie czuli do siebie nic więcej niż, koleżeństwa. A to, że uratował mu życie i nie chciał o tym mówić, pewnie gdyby był na jego miejscu również by zachował to dla siebie w końcu byli mężczyznami i towarzyszami broni. Rozluźnił się nieco pozwalając dalej masować się tym ciepłym dłonią.
- A jednak potrafisz. - Zaśmiał się, od razu wyczuł jak mięśnie blondyna zaczęły się rozluźniać co sprawiło mu dużo satysfakcji.
- Spadaj...- Mruknął. - W sumie to jesteś w tym całkiem niezły, kto by się spodziewał, że potrafisz robić coś więcej niż wywijać tymi swoimi patykami.
- Uznam to za komplement... - Delektował się dotykiem gładkiej i chłodnej skóry blondyna, powstrzymując się tylko siła woli by nie pchnąć obiektu pożądania na meble kuchenne i nie zacząć namiętnie całować i zachłannie dotykać jego ciała. Poczuł narastający ucisk w spodniach, co utrudniało mu zebranie myśli w głowie powtarzał sobie tylko słowa Usopp'a  o powolnym tępię.
Sanji patrzył na skupioną twarz zielonowłosego, na jego policzku nie było już śladu po zadrapaniach które powstały na skutek spotkania się jego twarzy z jego drogocenną dłonią i  nie mógł się nadziwić jak szybko się na nim wszystko goiło. No bo przecież tak niedawno oberwał z armaty a po uszkodzeniu ciała nie było już śladu. Nieświadomie wgapiał się w podłużną bliznę którą można było zobaczyć z łatwością bo jak zwykle jej właściciel chodził z rozpiętą koszulą.
- Lepiej? 
Sanji zamrugał i napotkał zdziwione spojrzenie ciemnych oczu.
- Tak...Możesz już przestać. 
- Co się mówi? - Uśmiechnął się łobuzersko i puścił blond kucharza który pośpiesznie się ubrał.
- Spierdalaj gówniany Marimo? - Uśmiechał się wrednie doskonale widząc zawód w jego oczach, nie rozumiał dlaczego chciał być dla niego miły.
- A mówicie, że to ja jestem nie wychowany... - Skrzywił się.
- Nie marudź tylko łap za ścierę bo mamy robotę do dokończenia...
Zoro prychnął obrażony i złapał za ścierkę czekając na talerz, zaczynał podejrzewać, że to co poczuł do kucharza to tylko jakieś durne zauroczenie wywołane spotkaniem tego drugiego bardziej nieporadnego blondyna, które najprawdopodobniej szybko minie mając do czynienia z tym parszywym dupkiem stojącym obok niego. 
- Zoro... - Sanji wyciągnął talerz w jego stronę a zielonowłosy przyjął go nawet na niego nie patrząc, zagryzł wargę nie wierząc że rozważa użycia tego słowa. - Dzięki... - Mruknął cicho i zajął się szorowaniem srebrnego garnka ignorując fakt palących go uszu.
Szermierz w pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał ale gdy zobaczył lekko rumianą twarz blondyna i jak namiętnie szorował garnek poczuł coś na kształt motyli w brzuchu i uśmiechnął się pod nosem. Może jednak ma szanse, pomyślał i wrócił do prostych czynności jakie było wycieranie talerzy...

- Nie ma sprawy.

***
A tu mini dodatek.

Uwaga!
Napisany przez mojego męża który dorwał się do mojego laptopa w czasie obiadu.
On wie tylko, że jest to opowiadanie na podstawie OP i że jest o dwóch facetach.
Hahahaha!

Wsadził mu delikatnie luloka miedzy pośladki i zaczął pieszczotliwie poruszać się do przodu po czym rzekł mu: Ty bedziesz moją Wenus a ja będę twoim Aresem.  
Wyciągnął penisa i zaczął go szmerać nim po uchu.
Wenus rzekła:
Niestety nici z figli mam te dni czyli sraczka mnie dopadła.
A on na to:
 Spoko mam stoperan i procto-hemolan na hemoroidy.
Koniec.