Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

3 listopada 2016

Rozdział 6

Heja!
Bez zbędnego gadania zapraszam was na nowy rozdzialik:)
I niech moc będzie z wami!


W głębi serca
Przekroczyć granice

Sanji opłukał twarz zimną woda spłukując resztki pianki po goleniu i odetchnął głęboko. Ziewnął zaspany, wizja wczorajszego wieczoru nie pozwalała mu długo zasnąć. Nadal nie rozumiał dlaczego postąpił tak absurdalnie, wiadomo wkurzył się bo znów ten cholerny glon obrażał jego dzieła kulinarne nawet ich nie próbując.
Wytarł twarz w ręcznik i westchnął cicho, na statku panowała głucha cisza bo wszyscy jeszcze smacznie spali.
Popatrzył w miejsce gdzie wczoraj szermierz spędził pół dnia i zagryzł dolna wargę. Jeszcze nigdy nie widział go tak...Zawstydzonego? Przecież to nie było nic wielkiego, chwilę wcześniej Luffy prawie mu wyjadał mięso z ust.
Blondyn potrząsnął głową odrzucając nie pożądane myśli i zaczął sprzątać po porannym goleniu.
- Musze wrócić do normalności... - Mruknął sam do siebie zabierając się po chwili za szykowanie śniadania. - I po prostu go olać...

 Zoro ćwiczył co chwile zerkając jak Luffy przegląda jego książkę, był to bardzo niecodzienny widok.
Z trudem zrobił kolejną pompkę, mięśnie mu drgały z wysiłku i przemęczenia. Ostatnio było mu naprawdę ciężko, kiedy tylko próbował podejść jakoś brewkę robił z siebie tylko idiotę albo zostawał całkowicie zignorowany.
Miał tego serdecznie dość, chyba nadszedł czas by dać sobie spokój. 
- O, jednak Usopp dał ci ten rysunek...  - Kapitan przyglądał się kartce którą Zoro schował w książce po wizycie Nami.
- No dał... - Szermierz zrobił kolejną pompkę naprężając mięśnie do granic możliwości, tylko ćwiczenia przynosiły mu nieco ulgi. Dzięki nim udawało mu się jakoś nie myśleć jak żałosnym jest człowiekiem.
Luffy westchnął i nie ostrzeżenie wskoczył mu na plecy sprawiając, że Zoro padł na podłogę.
- Nie podoba mi się, że się katujesz... - Powiedział krzyżując ręce na piersi i dalej siedząc szermierzowi na plecach. 
- Nikt się nie katuje imbecylu i spierdzielaj z moich pleców... - Warknął i spróbował się podnieść stwierdziwszy, że nie ma na to siły przeturlał się na plecy zwalając z nich upierdliwego kapitana.

Luffy zaśmiał się i przeturlał po podłodze robiąc fikołki i również zatrzymując się na plecach spoglądając w drewniany sufit. 
- A co robisz? - Luffy wyglądał na zaniepokojonego, Zoro westchnął smętnie.
- Podejmuje decyzje, czas skończyć się wygłupiać i wrócić do spraw ważnych...
- To też jest ważne! - Patrzył jak Luffy siada i patrzy na niego gniewnie. - Powiedz mu, przecież cię lubi...
Zoro nabrał powietrze w puca i odetchnął głęboko, mięśnie drgały mu okropnie chyba naprawdę przeholował z ćwiczeniami.
- Jakoś w to wątpię. - Prychnął podnosząc się z podłogi.
- Wyjaśnij mu wszystko, na pewno zrozumie i ...
- Nie przeszło ci przez głowę, że jak się dowie to nie będzie chciał z nami płynąć dalej? - Popatrzył na kapitana smętnie, chcąc nie chcąc on myślał o tym przez cały czas.
- Wyolbrzymiasz całą tą sytuację. - Luffy wzruszył ramionami. - On nie jest taki...Będzie zły, że go okłamałeś ale nie może obwiniać ciebie, że się w nim zakochałeś, to głupie...
Zoro zaczerwienił się, pierwszy raz ktoś wypowiedział jego uczucia nagłos, nawet on jeszcze tego nie zrobił, to było dziwne.
- Skąd wiesz? Może nie chcieć płynąć na jednym statku z takim odmieńcem jak ja...
- Przestań się tak nazywać! - Luffy zrobił poważną minę. - Nikt o tobie tak nie myśli i jak byś nie zauważył wszyscy cię wspierają.
- Nikt was o to nie prosił przez te wasze złote rady wychodzę na jeszcze większego kretyna. - Popatrzył zły na kapitana. - Całe szczęście, że Robin i Franky nie zaszczycają mnie swoimi dobrymi radami bo już bym dawno nie wytrzymał i sam wyniósł się ze statku...
- Co? - Luffy popatrzył na niego zszokowany.
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieram... - Podszedł do okna i otworzył je by wpuścić trochę świeżego powietrza.
- A to w porządku... - Słomiany przeciągnął się.
- Pada śnieg... - Zoro zaciągnął się mroźnym powietrzem i uśmiechnął pod nosem. 
- Serio? - Luffy podbiegł uradowany do niego i wychylił się, na dworze było już ciemno i prószył błyszczący śnieg. - Chodź ulepimy bałwana!
- Po ciemku? - Zoro patrzył jak ich kapitan wręcz podryguje z podniecenia a oczy mu wesoło błyszczą. - No dobra, niech ci będzie...


Sanji przewrócił stronę książki kucharskiej i westchnął, było już późno i każdy poszedł w swoją stronę a on mógł trochę poczytać i pomyśleć. Tak, pomyśleć nad wyczynami pewnego glona. Jego zachowanie było naprawdę dziwne, cały czas próbował go zaczepiać chcąc być dla niego miłym albo prowokował do bójki i sprzeczki. Starał się go ignorować i omijać bo dalej było mu trochę głupio gdy przypominał sobie jak wpychał mu ciasto do ust, nie chciał o nim myśleć i próbować ustalić dlaczego zielonowłosy zachowuje się tak dziwnie. Przewrócił kolejną stronę i zagryzł dolną wargę.

- Kurwa... - Mruknął i zatrzasnął książkę odchylając głowę do tyłu i układając się wygodniej na kanapie. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że swoim zachowaniem sprawia mu przykrość. Dlaczego taki troglodyta jak on przejmuję się jego zachowaniem? Przecież zawsze był mu całkowicie obojętny a teraz jego spojrzenie nie było takie jak kiedyś tylko bardziej przypominało tego drugiego zielonego glona.
Coraz częściej zaczynał myśleć, że gdy jego nie było to tu na prawdę coś się stało. Może temu tępakowi spodobał się ten drugi on? 
Zaśmiał się, gdy dotarł do niego sens jego własnych myśli, to było tak absurdalne, że aż śmieszne. Pewnie on wszystko wyolbrzymia i tak naprawdę Marimo nie jest smutny, tylko zachowuje się normalnie a on sobie coś ubzdurał. 
Młody chłopak zaciągnął się powietrzem i wypuścił je ze świstem powoli zasypiając na miękkiej kanapie.

Zoro wszedł do kuchni by wziąć swoją ulubioną sake i wypić zanim spróbuje zasnąć. Musiał przyznać, oglądanie przygłupiego kapitana który turlał i tarzał się w zimnym śniegu bez żadnego grubszego odzienia, poprawiło mu nieco humor.  
Nigdy nie rozumiał co ma w sobie takiego Luffy, że pomimo swojego beztroskiego zachowania i tak mu wszyscy ufali, nawet on. 
- A ty znowu śpisz w kuchni... - Mruknął pod nosem i podszedł do blondyna który leżał na kanapie przytulony do swojej książki kucharskiej. Przyglądał się jego spokojnemu wyrazowi twarzy i uśmiechnął się. Był ciekaw czy on zawsze wyglądał tak spokojnie gdy śpi. Wyciągnął dłoń mając ochotę dotknąć tych blond włosów był ciekaw jakie są w dotyku. Jednak cofnął rękę, zdjął płaszcz który ubrał przed zabawą z Luffy'm i przykrył go delikatnie w miarę możliwości otulając szczelnie. 
Na szczęście kucharz się nie obudził a on zabierając butelkę z trunkiem szybko wyszedł nie oglądając się za siebie.

Sanji westchnął cicho, było mu tak przyjemnie ciepło a znajomy miły zapach sprawiał, że czuł się tak bezpiecznie. Otulił się szczelniej a coś zsunęło się z niego i upadło na podłogę. Chłopak nawet nie zwrócił na to uwagi zastanawiając się kiedy już czół się tak miło. Nie miał najmniejszej ochoty wstawać tylko jak najdłużej cieszyć się tym przyjemnym ciepłem ale niestety dochodzące do jego uszu krzątanie po pomieszczeniu utwierdzało go w tym, że już jest rano i najwyższy czas ruszyć dupę i zacząć szykować śniadanie.
Kucharz usiadł niechętnie a ciepłe okrycie które okazał się być kurtką zsunęło mu się na kolana. W pomieszczeniu było jasno i panował chłód, przetarł zaspane oczy i popatrzył na ciemno zielony płaszcz który spokojnie przykrywał jego nogi. 
- Jak się spało Cook-san?
Sanji drgnął przytomniejąc już całkiem, popatrzył na kobietę siedzącą przy stole i uśmiechającą się do niego łagodnie oraz trzymającą kubek parującej kawy w dłoniach..
- Robin-chan, przepraszam już szykuje śniadanie. - Powiedział i wrócił spojrzeniem na kurtkę, przecież ona należała do Zoro. Kiedy zdał sobie sprawę, że przed chwilą otulał się jego własnością i wdychał przyjemny dla siebie zapach uszy go zapiekły ze wstydu, od kiedy niby zapach glona mu się podoba? I dlaczego spał przykryty jego płaszczem?
- W nocy musieliśmy przepływać koło zimowej wyspy... - Odezwała się kobieta a Sanji miał wrażenie, że czyta mu w myślach. - Pewnie nie chciał byś zamarzł... - Dodała dalej uśmiechając się łagodnie.
Sanji wstał i odłożył płaszcz na oparcie kanapy, to wszystko było dziwne, krępujące i trochę go przerastało.
Przywołał na swoją zaspaną twarz sztywny uśmiech i szybkim krokiem ruszył by jak najszybciej znaleźć się w swoim królestwie.
- Więc na co miała byś ochotę moja droga? Może naleśniki? - Kucharz zaczął wyciągać składniki, starając się ignorować niepokój jaki go ogarniał i mając nadzieje, że Robin-chan nie będzie drążyć tematu.
- Nie uważasz, że to miłe z jego strony? - Robin jednak nie dała za wygraną i obserwowała go czujnie siedząc przy stole z parującą kawą w kubku.
- Myślę, że to... Dziwne, poza tym on w ogóle dziwnie się zachowuje...
- Dziwnie?
Sanji zamyślił się by dobrać odpowiednie słowa i nie wyolbrzymić niczego, nie słysząc sprzeciwu kobiety zaczął mieszać ciasto na naleśniki.
- Tak jak by próbował się zaprzyjaźnić... - Powiedział w końcu stał tyłem do dziewczyny więc nie wiedział jaką ma minę. - Albo za coś przerosić. - Dodał po chwili namysłu.
- To wale nie jest dziwne. - Odpowiedziała mu nie ukrywając wesołości. - Przypuszczam, że cieszy się z twojego powrotu odniosłam wrażenie, że nie polubił twojego drugiego wcielenia.
Sanji przestał na chwile oddychać i popatrzył zdziwiony na Robin-chan, mierzył ją spojrzeniem nie wiedząc jak zareagować a niepokój wzrósł jeszcze bardziej, miał wrażenie że w okół niego dzieje się coś niemożliwego i niebezpiecznego.
- Odniosłem odmienne wrażenie... - Powiedział w końcu i wrócił do mieszania ciasta.
- Czasami zauważamy kogoś dopiero kiedy zniknie... 
Sanji słysząc to zagryzł dolną wargę, co ona mu usiłowała powiedzieć? Przecież podobno nic się nie zmieniło, wyciągnął patelnie i zaczął ją rozgrzewać starając się odgonić natłok myśli który powstał właśnie w jego głowie.

Zoro stanął przed drzwiami do kuchni, dopiero rano dotarło do niego co właściwie zrobił i jak jawnym przejawem sympatii to było. Przełknął ślinę wsłuchując się wesołe śmiechy, co się z nim działo przecież nie był tchórzem a właśnie tak się zachowywał bojąc się wejść do środka i spojrzeć mu w twarz. Przecież postanowił, że da sobie spokój? Powinien zostawić go tam by zmarzł jak debil nie potrafi się ciepło ubrać. Mógł chociaż przykryć go kocem a nie własną kurtką którą z pewnością rozpozna.
Co on mu powie jak go zapyta dlaczego to zrobił? Mógł go przecież obudzić? Nie powie mu przecież, że zrobił to bo go kocha i nie chciał by mu było zimno. Przecież to idiotycznie brzmi nawet w jego własnej głowie a co dopiero gdyby miał powiedzieć to nagłos. Może liczyć tylko na to, że nie zapyta o co mu właściwie chodzi i dlaczego ostatnio tak mu nadskakiwał, myśląc o tym poczuł się jak prawdziwy idiota. Przełknął głośno ślinę i nachylił się by otworzyć drzwi i w tedy stało się coś niespodziewanego, otworzyły się same i to z wielkim rozmachem uderzając go prosto w twarz.
- Kurwa! - Cofnął się wpadając plecami na barierkę i zasłonił twarz dłonią.
Za drzwi wychylił się Sanji który popatrzył na zielonowłosego zaskoczony. 
- Co tu tak stoisz? - Blondyn zamknął drzwi i popatrzył jak kropelka krwi wypływa z pomiędzy palców towarzysza i skapuje na podłogę. - Ej, nic ci nie jest? - Wyciągnął dłoń by sprawdzić co się stało ale została odtrącona.
- Nie umiesz otwierać drzwi  pacanie? - Warknął i stając już prosto wytarł ręką krew z pod nosa rozmazując ją nieco po twarzy.
- A kto ci kazał za nimi stać? - Sanji skrzywił się widząc to, wyciągnął chusteczkę z kieszeni i podał mu. - Masz wytrzyj się bo tylko rozmazałeś...
- Nie, dzięki. - Odwrócił się i zaczął iść, żołądek podchodził mu do gardła i już całkiem stracił ochotę na jedzenie.
Sanji miał ochotę kopnąć go w jaja za te kretyńskie zachowanie, sam nie rozumiał dlaczego krew w nim zawrzała. Przecież nie uderzył go specjalnie tymi drzwiami.
- Gdzie idziesz? Przecież przyszedłeś na śniadanie? - Ruszył za nim chociaż wiedział, że to głupie.  
- Nie jestem głodny... - Zbiegł po schodach mając nadzieje, że blondyn go zostawi, nie chciał na niego patrzeć i utwierdzać się w przekonaniu, że jest parszywym tchórzem który nie potrafi się zdecydować czego chce.
- Poczekaj, chce pogadać... - Sanji zbiegł za nim po schodach, nie rozumiał dlaczego ten przygłup przednim uciekał. Był na niego zły? A może to przez tą kurtkę...
-Ale ja nie chcę, daj se siana...
Sanji zatrzymał się i patrzył na oddalające się plecy zielonego przygłupa. Co jest kurwa...
- To ty możesz być dla mnie miły a mnie już nie wolno? - Warknął i z satysfakcją patrzył jak Zoro się zatrzymuje a następnie odwraca w jego stronę. Zadowolenie szybko minęło gdy zobaczył to spojrzenie, takie pełne, wstydu i zakłopotania jak by myślał, że zrobił coś złego.
- Tak, po prostu wyszło... - Zdjął bandanę i wytarł sobie nią świeżą krew z pod nosa, patrząc na te zaskoczone spojrzenie. Powiem mu, pomyślał i zrobił krok do przodu, powiem po mordzie i tak już dostałem...
- Dalej leci ci krew... Zawołam Chopper'a - Sanji odwrócił się i wbiegł szybko po schodach a serce waliło mu jak oszalałe. Co się z nim kurwa działo, czemu przyznał, że chce być dla niego miły?
Wszedł do kuchni trzaskając drzwiami co wzbudziło zainteresowanie grupy, minął ich i stanął przy zlewie podwijając rękawy koszuli.
- Sanji-kun coś się stało? - Czół na sobie spojrzenie przyjaciół co wcale nie pomagało mu się uspokoić.
- Chopper możesz iść do tego kretyna? Bo chyba złamałem mu nos... - Powiedział najspokojniej jak tylko potrafił a w pomieszczeniu zapadła dzieżka cisza.

Mały doktor szybko wybiegł z kuchni by nieść pomoc potrzebującym.
- Co się stało? - Luffy wstał również kierując się do wyjścia, blondyn popatrzył na jego poważny wyraz twarz i nie rozumiał dlaczego wszyscy tak nagle patrzyli na niego wilkiem z tak błahego powodu. Przecież nie stało się nic strasznego, nie zrobił tego specjalnie a wielokrotnie już zdarzało im się pobić i nabić nie jednego guza.
- Nie moja wina, że tępak stał za drzwiami... 


Zoro usiadł na miękkiej trawie, widział jak mały lekarz biegnie w jego kierunku. Westchnął i popatrzył w niebo, wszelkie oznaki tego, że wczoraj mijali zimowa wyspę zniknęły a na dworze robiło się przyjemnie ciepło.
- Zoro, Zoro nic ci nie jest? - Chopper zdjął z pleców mały plecak i zaczął w nim grzebać.
- Nic mi nie jest... - Wytarł krew z pod nosa. - Nie potrzebuje pomocy...
- Ale Sanji mówił, że złamał ci nos...
- To się pomylił, idiota... - Zoro prychnął i popatrzył na kapitana który zatrzymał się przy nich. - Co jest?
- Oboje jesteście kretynami... - Luffy kucnął i podrapał się zniecierpliwiony po głowie. - Wiesz...
- Powiem mu... - Zoro skrzyżował ręce na piersi, pozwalając lekarzowi zając się jego twarzą. - Tylko potrzebuję trochę czasu...
- No to, okej! - Luffy rozpromienił się i poczochrał Zoro po włosach, renifer mruknął, że faktycznie nos nie jest złamany i również się uśmiechnął. 
- Nakopać ci? - Zoro skrzywił się czując jak kapitan czochra go wesoło po włosach.
Przymknął powieki kiedy mały doktor zakładał mu opatrunek teraz był pewny, że musi mu wszystko powiedzieć bo nie da rady ciągnąc tego w nieskończoność a odkochać się jakoś nie potrafił.
Wiedział, że jak wszystkie fakty ujrzą światło dzienne blondyn będzie wściekły i raczej mu nigdy nie wybaczy ale musiał to zrobić, miał tylko nadzieje, że nie postanowi opuścić załogi.


1 komentarz:

  1. I moc z tobą również!
    Dobra Roronke, rzeżucho ! Niechaj... Ten no... Byndzie z tobo... Sanji!
    Tak to będzie pasować x'3

    OdpowiedzUsuń