Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

18 listopada 2016

Rozdział 7

Witam wszystkich i przepraszam za tak długą nieobecność.
Mam nadzieje, że rozdział się spodoba i nawet nie chcecie wiedzieć ile razy go przekształcałam:p
Z góry przepraszam za błędy i zapraszam do czytania:|)


W głębi serca
Przekroczyć granice

Sanji popatrzył na swoje odbicie w lustrze jego włosy zadziwiająco szybko odrosły i zakrywały jego oko i jedną z zakręconych brwi. Westchnął smętnie na wspomnienie dzisiejszego poranka i jak bardzo dzisiejszy dzień był  paskudny. Jego słodka Nami-san ewidentnie była na niego zła, Robin-chan cały czas rzucała w niego jakieś podejrzliwe spojrzenia a reszta załogi, mało kto chciał z nim rozmawiać.
- Czy zrobiłem coś nie tak? - Zaczął na spokojnie analizować wszystkie wydarzenia, odkąd wrócił z tego drugiego świata.
Patrzył w swoje odbicie i widział jak jego policzki, robią się czerwone na wspomnienie pocałunku, pokręcił głową, to był przypadek, że statek się zakołysał... A jeśli nie? Jeśli to nie był przypadek? Nie, nie, nie przecież nie miał powodu, by go okłamywać. Przecież to Zoro, jeśli powiedział, że nic się nie zmieniło, to pewnie tak jest, ale co z tym jego dziwnym zachowaniem? Dlaczego cały czas próbował być dla niego miły?
A do tego te dziwne stwierdzenie Robin-chan?
Nie był idiotą, widział to w jego oczach rano, gdy stali naprzeciwko siebie, ten Glon chciał mu coś powiedzieć, ale nie był przekonany czy chce tego wysłuchać i po prostu uciekł.
Do łazienki wpadł Luffy, wesoło pogwizdując nieznaną kucharzowi melodie.
- Skończyłeś już?
- Tak, możesz korzystać. - Sanji uśmiechnął się i ruszył w stronę wyjścia, w momencie w którym ich kapitan zaczął bez skrępowania zrzucać z siebie ubrania. - Ej Kapitanie, kto mi ściął włosy?
- Zoro... - Luffy zrzucił właśnie gatki i obrócił się napięcie, ale jego kucharza już nie było, gdy dotarło do niego zadane pytanie. - E tam, trudno...
Sanji prychnął pod nosem, domyślał się, że to ta zielona menda maczała palce w ścięciu mu włosów, ale dlaczego wszyscy to przednim ukrywali, miał już tego serdecznie dosyć. Otworzył z rozmachem drzwi do kuchni, chciał poczytać i już nie myśleć o tym parszywym dniu i tępym glonie.
- Sanji-kun! - Nami złapała go za rękę i pociągnęła go do stołu. - Napijesz się z nami?
Serce mu prawie wyskoczyło z klatki piersiowej ze szczęścia a w oczach, pojawiły się różowe serduszka, pieprzyć czytanie, pomyślał i siląc się na swój szarmancki urok.
- Och, Nami~swan!



Zoro leżał na kanapie w swojej siłowni i wpatrywał się w rysunek narysowany przez Usopp'a.
- Jak ja mam ci to wszystko wyjaśnić? - Szermierz przejechał palcem po narysowanej zakręconej brwi. - Trochę cię okłamałem, będziesz wściekły... - Zoro złożył kartkę i zamknął oczy, trochę to mało powiedziane. Luffy miał rację, mógł mu powiedzieć od razu albo zrezygnować, a nie dawać się pocałować tej pokręconej brewce...
Dotknął palcami dłoni swoich ust i westchnął smętnie, wiedział, że spieprzył to na całej linii.
Nagle klapa w podłodze otworzyła się i wszedł przez nią Usopp. Szermierz popatrzył na niego i po jego minie od razu zorientował się, że coś było nie tak.
- Co jest?
- Lepiej chodź do kuchni...
- Coś się stało? - Zoro usiadł, schował książkę razem z rysunkiem pod jedną z poduszek kanapy i złapał swoje katany.
- Szkoda gadać, sam zobaczysz...
Zoro uniósł brew, ale nie pytając więcej, poszedł za towarzyszem na dół a później do kuchni.
- O, jesteś! - Nami uśmiechnęła się radośnie z błyskiem w oku.
Zoro wzdrygnął się i rozejrzał po pomieszczeniu, od razu rzucił mu się w oczy kiwający na boki kucharz stojący przy blacie kuchennym i próbujący zapewne coś przyrządzić.
- Coś ty zrobiła kobieto?
- Chciałyśmy, Ci zrobi przyjemność i upiłyśmy Sanji'ego, to nie było trudne, nie odmówiłby nam a do tego, ma strasznie słaby łeb...
Zoro znów popatrzył w kierunku kucharza, który obserwował ich, próbując zachować równowagę.
- Co ten burak tu robi... - Czknął głośno i zakołysał się niebezpiecznie.
Robin zaśmiała się i wstała spokojnie podchodząc do drzwi.
Szermierz popatrzył na obie kobiety ze zgrozą, zupełnie nie rozumiał, co tym babom chodziło po głowie.
- I co ja niby mam według was zrobić?
- A rób, co tam tylko chcesz... - Nami zaśmiała się złowieszczo a jej oczy błyszczały wesoło, również musiała wypić sporo. - Pewnie i tak nic nie zapamięta, a ty też zasłużyłeś sobie na trochę przyjemności.
Zoro był w szoku, nim zdążył wymyślić jakąś ciętą ripostę dziewczyny zniknęły zabierając ze sobą Usopp'a.
Patrzył na kucharza, który pociągnął spory łyk sake prosto z butelki, podszedł do niego i zabrał mu trunek z ręki.
- Tobie już wystarczy...
- Pff... - Sanji powiódł dłonią za butelką. - Oddawaj!
- Nie... - Zoro był wściekły, co oni sobie myśleli?
- Nie lubię cię...chik... Jesteś głupi...chik... Odciąłeś mi włosy mendo... - Kucharz potknął się o własną nogę i uderzył twarzą w tors towarzysza, szermierz szybko odłożył butelkę na blat i złapał go za ramiona, by nie upadł na podłogę.
- Kto ci powiedział? - Zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, za to poczuł jak dłonie blondyna, zaciskają się lekko na jego koszulce i  jak gorący oddech, który przebijał się przez cienki materiał jego ubrania, muska jego rozgrzaną skórę.
Był oszołomiony tą bliskością, pragnienie, które nabrzmiewało z sekundy na sekundę w jego spodniach, przyćmiewało zdrowy rozsądek, który wręcz krzyczał, że robi źle i to bardzo źle.
Zsunął dłonie z jego ramion na plecy i zaczął czule błądzić po materiale swoimi palcami delektując się bliskością blondyna. W końcu dotarł jedną dłonią do krawędzi jasnoniebieskiej koszuli i wsunął dłoń pod cienki materiał, opuszkami palców dotykając chłodnej skóry kucharza. Jego serce zaczęło bić jak szalone, gdy błądził dłonią w górę i w dół po plecach upojonego towarzysza. Drugą dłoń w sunął w miękkie złote kosmyki i odchylił mu głowę do tyłu, by móc zobaczyć twarz kucharza.
Jego męskość drgnęła, gdy spojrzał na te rozchylone lekko usta, zaczerwienione na pewno przez alkohol policzki i zamglone spojrzenie. Zjechał ręką kolejny raz w dół, ale tym razem nie zatrzymał się na krawędzi spodni, tylko wysunął dłoń z pod jego ubrania i położył ją na jego pośladku, przybliżając go do siebie. Jego ciało było spragnione dotyku drugiego człowieka, chciał go pchnąć na blat rozebrać i pieprzyć się z nim jak zwierze dając upust nagromadzonym frustracją i dzikim fantazją, które były podsycane przez niektórych członków załogi, przez te kilka tygodni i pewnie by to zrobił, gdyby nie zamglone spojrzenie ciemno niebieskich oczu które sprawiało, że jeszcze kontaktował z rzeczywistością.
- Zoro... O czym ona mówiła... - Mruknął, przymykając oczy, nie bardzo wiedział, co się dzieje, był tak bardzo zmęczony, że wtulił się w to przyjemne ciepło które przy nim stało i zaciągnął się znanym mu zapachem. - Ładnie pachniesz...
Szermierz zaczerwienił się, to była najmilsza rzecz jaką kiedykolwiek od niego usłyszał.
Objął go w pasie i wtulił twarz w jego cudowne włosy, czekając na chwile kiedy kuk zaśnie.
Kiedy uznał, że blondyn już smacznie śpi w jego ramionach, wziął go na ręce i zaniósł na kanapę, która stała przy ścianie i ułożył go na niej.
- O niczym ważnym...


To było takie przyjemne, ogarniające go ciepło i gorący język błądzący po jego skórze. Oddech drugiego mężczyzny w okolicy sutków. Podniecenie było wręcz namacalne gdy przejechał smukłą dłonią po umięśnionej klacie. A po chwili siedział okrakiem na zielonowłosym towarzyszu i wpatrywał się w jego zaskoczone oczy. Gorąco dalej się w nim tliło gdy oblizywał lubieżnie swoje usta i pochylał się nad towarzyszem chcąc skosztować jego ust. Zupełnie ignorując to, że szermierz chce mu coś przekazać.
- Sanji...?


Kucharz poderwał się do siadu, oddychając szybko i płytko próbując zrozumieć co się właściwie dzieje. Jego nabrzmiała męskość wcale mu nie ułatwiała starcia się z rzeczywistością. W pomieszczeniu było ciemno, pamiętał, że dziewczyny zaprosiły go, by razem z nimi się napił, a później... Musiał usnąć. Dotknął dłonią wypukłości między nogami, a twarz wraz z uszami zaczęły go piec żywym ogniem.
- Co jest... - Bez zastanowienia rozpiął sobie spodnie i wsunął dłoń pod cienki materiał bielizny, by choć trochę sobie ulżyć, ściskając swojego nabrzmiałego już członka.
Żar palił go w środku gdy pieścił się w swój ulubiony sposób i na próżno próbując wymazać z pamięci powód swojego podniecenia.
Wgryzł się lekko w rękę by zagłuszyć jakiekolwiek jęki i pieścił się dalej zastępując mężczyznę obrazami ze słodką Nami-swan i Robin-chan. Już po chwili poczuł ciepły i lepki płyn na swojej dłoni. w drugą rękę wgryzł się mocniej, by nie było słychać jego jęku, gdy dochodził. Jak już minęło uniesienie, podniósł się powoli do siadu. Strasznie go suszyło, a głowa to robiła sobie z niego jeden wielki żart, bo chciała eksplodować.
- Chyba mnie popierdoliło... - Jęknął i opadł z powrotem na kanapę. 

Zoro wskoczył na swoje łóżko, musiał przyznać, że już dawno tu nie spał razem ze wszystkimi. Ułożył mokre włosy na poduszkę i zamknął oczy. Lodowaty prysznic w tym przypadku sprawdził się doskonale by ochłodzić jego ciało, jak i myśli. Nie chciał zaspokajać się sam, wiedząc, że będzie myślał tylko i wyłącznie o blondynie, obawiał się, że jeśli się złamie i to zrobi, już nigdy nie przestanie, co nie było zbyt kuszącą perspektywą.
- Zoro, to ty?
- No...
- Co z Sanji'm?
- Śpi... - Zoro słyszał, jak ich kapitan pochrapywał na łóżku pod nim.
- Czy ty...
- Jasne, że nie... Ale jeśli ona wpadnie jeszcze raz na tak absurdalny pomysł, to ją osobiście uduszę... - Zoro warknął, był wściekły na rudowłosą nawigatorkę.
- Pewnie jutro będzie miał nieziemskiego kaca... - Mruknął długonosy, a w jego głosie dało się usłyszeć wyraźną ulgę.
- Mam nadzieję....

- Nigdy więcej... - Jęknął i kolejny raz zwymiotował do kibla. Po chwili wątpliwej przyjemności odsunął się od muszli i przymknął powieki. Obrazy ze snu mignęły mu przed oczami, sprawiając, że żołądek zrobił fikołka o 180 stopni.
Sam nie wiedział, jakim cudem dał rade przygotować wszystkim śniadanie. Po obudzeniu się drugi raz jego żołądek świrował od nadmiaru wypitego alkoholu i dziwnej przygody w nocy z jego penisem w roli głównej.
- Brewka?
Blondyn jęknął, a jego żołądek znów wywinął orła, nie musiał się odwracać, bo dobrze wiedział, kto się za nim znajduje, znów zwymiotował.

Zoro stał tak nad nim, nie bardzo wiedząc co zrobić, ten widok był trochę żałosny.
- Idź sobie... - Jęknął słabo, gdy w końcu przestał wymiotować, nie miał siły, a nawet nie chciał się do niego odwracać.
- Pić, to ty nie umiesz... - W pierwszej chwili chciał spełnić jego prośbę i iść sobie w siną dal, ale jakoś nie potrafił, stał się miękki, pomyślał i podszedł do blondyna, kucając przy nim. - Dobra, wstawaj zakręcona brewko. Chopper na pewno coś ci da na te twoje dolegliwości... - Zaśmiał się cicho, gdy pomagał towarzyszowi wstać z podłogi.
- Mówiłem, idź sobie gówniane Marimo...-Mimo słów o braku chęci do otrzymywania od niego pomocy, dał się postawić na nogi i oparł się o jego ramie. Czół jak ręka towarzysza oplata go w pasie, wywołujac u niego dreszcze, więc spuścił głowę, by nie było widać wypieków na jego twarzy, które na pewno się tam pojawiły.
- Dasz radę iść sam? Czy mam cię nieść jak księżniczkę? - Musiał przyznać sam przed sobą, że jest wredny, ale patrzenie na takiego bezradnego kuka sprawiała mu straszną radochę. Odganiał od siebie smętne myśli, że już nigdy nie pozwoli mu się tak zbliżyć, jak mu o wszystkim powie.
- Menda, nienawidzę cię obcinaczu włosów... zostaw mnie tutaj...- Próbował się odsunąć, ale nogi mu się trzęsły co najmniej tak jak Usopp'owi, kiedy trzeba toczyć z kimś walkę.
- Luffy się wygadał? Wiązał te włosy w jakiś taki śmieszny kucyk, wyglądałeś komicznie, uwierz mi, sam byś je ściął, gdybyś się widział... - Patrzył, jak blondyn stawia nieporadne kroki, klnąc pod nosem w jego kierunku. - Wiec jednak na księżniczkę...
Poczuł, jak nogi odrywają się od podłoża i cały się unosi, by zaraz potem znaleźć się w ramionach tego zielonego imbecyla. Który niósł go jak jakąś panienkę, czy tam pannę młodą.
- Puszczaj mnie debilu! - Zaczął się wyrywać, w odpowiedzi usłyszał tylko wesoły i nieco kpiący śmiech, który sprawił, że spłonął ze wstydu. - Jak zaraz mnie nie postawisz na ziemi, to cię obrzygam...
- A rzygaj sobie, ciekawe czy będziesz taki mądry, jak będzie to trzeba wszystko posprzątać... - Zoro skrzywił się, nie poluźnił uchwytu ani nie zatrzymał się, dalej idąc prosto przed siebie.
Sanji zagryzł wargę i zrezygnowany oparł czoło o ramie towarzysza, to wszystko było takie kłopotliwe. Kolejny raz nic nie pamiętał z poprzedniego wieczoru, tylko ten cholerny sen krążył mu po głowie, nie dając spokoju. Przymknął oczy, wsłuchując się w kroki i wdychając ten specyficzny zapach Algi morskiej, nie miał siły szamotać się z towarzyszem.
- Zoro idziemy do gabinetu Chopper'a? - Mruknął, nie patrząc na niego tylko przymykając powieki. 
- No...
- Idziemy w złym kierunku pacanie...
Sanji przykrył się cienką pościelą po sam czubek głowy, dziękując niebiosom, że nie natknęli się na żadną osobę z załogi, pomimo tego, że glon zgubił się ze trzy razy nim dotarli na miejsce.
- Ten parszywy glon... - Zagryzł wargę i zamknął oczy, tak go zawstydził.

Zoro wszedł do jadalni, gdzie reszta załogi w wesołej atmosferze spożywała posiłek, ledwie postawił stopę za progiem i już napadła go naburmuszona rudowłosa dziewczyna, wyzywając od ignorantów i idiotów.
- Wiesz... - Zoro przerwał jej i uśmiechnął się złośliwie, krzyżując ręce na piersi. - Blondyn właśnie zarzygał łazienkę, więc jak doprowadziłaś go do takiego stanu, to szoruj po nim posprzątać...
- Co!? Chyba cię pogrzało!? - pomachała mu pięścią przed twarzą, mamrocząc pod nosem jakieś obelgi. Luffy zaczął się śmiać, równocześnie wpychając sobie kawał mięsa do gęby.
Szermierz miną wściekłą dziewczynę ignorując całkowicie jej wściekłe wrzaski i usiadł przy stole, musiał przyznać, że strasznie mu się podobało zawstydzenie kucharza, a to, że pozwolił mu się nieść, sprawiło, że znowu poczuł to śmieszne przyjemne uczucie w brzucho. Tak, to było o wiele przyjemniejsze niż wykorzystywanie kogoś, kto ledwie kontaktuje z rzeczywistością.
- Widzę, że ty w końcu w dobrym humorze? - Kapitan wyszczerzył się od ucha do ucha.
- No jakoś tak... - Sięgnął po jakieś resztki ze śniadania, które jeszcze jakimś cudem oparły się zjedzeniu przez kapitana.
- Lepiej pójdę, sprawdzić jak się czuje...- Chopper wstał pośpiesznie od stołu.
- Jest w twoim gabinecie... - Mruknął Zoro z pełnymi ustami.
- O jak słodko... - Robin oparła policzek o swoją dłoń i uśmiechając się wesoło, świdrowała go swoim przenikliwym wzrokiem.
- Daj se siana głupia babo... - Szermierz poczerwieniał nieco zawstydzony, co sprawiło większy ubaw całej załodze.

Kucharz uchylił powieki, słysząc dźwięk otwieranych drzwi i wesoły głos Chopper'a.
- Jak się czujesz?
- Jak kupa łajna... - Zdjął z siebie pościel i popatrzył na renifera, znów było mu niedobrze.
- Jesteś zielonkawy po twarzy... Potrzebny ci lekarz! - Wrzasną i złapał się za głowę.
- Przecież nim jesteś idioto! - Zakrył sobie usta dłonią, bo żołądek zrobił sobie w jego brzuchu dyskotekę.
- A, to zaraz ci pomogę... - Mały lekarz zaczął szybko szykować jakiś lek i już po chwili podstawił mu pod nos kubek z zielonkawym płynem. - Wypij, podłącze ci jeszcze kroplówkę, bo pewnie się odwodniłeś.
Sanji popatrzył smętnie na kubek, wcale nie miał ochoty tego pić, ale mówi się trudno.
- Na zdrowie... - Wypił wszystko jednym chełstem, by jak najmniej się torturować paskudnym smakiem. - Ohydne...
- Nie marudź... - Chopper podpiął mu kroplówkę do ręki, dalej uśmiechając się wesoło.
- Coś ty taki wesoły? - Sanji musiał przyznać, że pomimo obrzydliwego smaku poczuł się o wiele lepiej.
- Zoro wydaje się być weselszy niż zwykle... A właśnie, podobno zarzygałeś łazienkę, to jak się tu znalazłeś? Dałeś rade tu dojść w takim stanie?
Sanji odwrócił wzrok zażenowany.
- Ta głupia Alga pomogła mi się tu dostać... Menda miała, zemnie niezły ubaw nie dziwota, że ma dobry humor... - Położył się z powrotem, unikając spojrzenia lekarza.
- To miłe z jego strony...
Sanji skrzywił się, to było podejrzane, powinien zostawić go tam na podłodze, a nie przynosił na własnych rękach do gabinetu małego lekarza.
- Sanji, chcesz pogadać o czymś?
Chłopak popatrzył wprost zatroskane oczy renifera, może powinien z nim pogadać? Pomyślał, rozważając możliwość intensywnie. Nie, nie ma o czym rozmawiać, przecież nikt nie robił nic nienormalnego tylko on zaczął świrować a podświadomość zaczęła mu podsuwać jakieś nienormalne opcje co do tego co działo się z marimo i dlaczego zaczął się tak zachowywać.
- Nie...wszystko w porządku, jestem tylko trochę zmęczony...
- Jasne, śpij sobie dobrze...

1 komentarz:

  1. Trochu szkoda Sanji'ego i kaca jego kaca ._.
    Targanie ludzi na księżniczkę takie fajne.
    Chopper taki troskliwy.
    A ja taka niecierpliwa ;_;
    Wenę przesyłam~

    OdpowiedzUsuń