Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

26 maja 2017

Rozdział 17

Hej wszystkim.
Obiecuje poprawę:)
Zapraszam również na kolejny rozdział, mam nadzieje że się wam spodoba:D
Jeśli nie...proszę mnie nie bić...:p


W głębi serca
Przekroczyć granice


                                             ~~~
- Nami~swan, Robin~chan! - Młody kucharz z gracją zszedł po schodach na pokryty zielenią pokład, w jednej ręce trzymając srebrną tacę z kolorowymi drinkami, a w drugiej zapalonego papierosa. Tanecznym krokiem podszedł do dziewczyn, siedzących w strojach kąpielowych pod parasolem. - Zrobiłem specjalnie dla was orzeźwiające drinki! - Podał przyjaciółkom napoje, kłaniając się z gracją zawodowego kelnera, równocześnie chowając za plecami papierosa.
- Dziękuję, Sanji-kun - Nami przyjęła napój, uśmiechając się. Chłopak oszalał ze szczęścia, jego ciało zaczęło dziwnie falować, a w oczach pojawiły się różowe serduszka. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię jednym wrednym prychnięciem.
- Coś mówiłeś,  padalcu? - Sanji pochylił się nad szermierzem, który podnosił te swoje sztangi, i zaciągnął się papierosowym dymem.
- Zdawało ci się, pokręcona brewko. - Zoro odwzajemnił spojrzenie w każdej chwili gotów na wyprowadzenie ataku.
- Sanjiii! Ja też chcę pić! - Kapitan wskoczył na plecy kucharza, prawie zwalając go z nóg.
- Co robisz, imbecylu!? Nakopać ci do tego gównianego zadka!? - Sanji próbował się otrzepać, by zrzucić z siebie Luffy’ego, ale niestety przyssał się do jego pleców jak zawodowa przyssawka.
- I ja! Ja też chcę! - Zawołał uradowany Chopper, podbiegając do nich, i złapał kucharza za nogawkę spodni.
Sanji westchnął zrezygnowany, ale w duchu się uśmiechał.
- Dla was darmozjady jest w kuchni...lemoniada.
- Jeee! - Luffy zeskoczył z jego pleców i pobiegł po schodach na górę, a tuż za nim Chopper.
Sanji popatrzył, jak Zoro obala jednym haustem butelkę wina, jego wina. Skrzywił się i spiorunował go spojrzeniem.
- Co się gapisz, głupia brewko?
- Nie gapię się… ale dla odmiany mógłbyś się napić czegoś innego, zamiast spijać wino, którego używam do gotowania... - Warknął, zabierając mu pustą butelkę.
- Piję to, na co mam ochotę...brwiasty.
Szybka wymiana spojrzeń, błysk mieczy przecinających powietrze i czerń butów. Tylko to było widać, gdy chłopaki zaczęli toczyć swój bój.


- Impreza! - Zawołał kapitan późnym popołudniem, gdy żar słoneczka nieco opadł.
- Luffy, imprezowaliśmy wczoraj...i przedwczoraj… - Westchnęła nawigatorka, ale widząc entuzjazm kapitana, szybko zrezygnowała z wybicia mu tego pomysłu z głowy. Nie trzeba było dużo, by załoga zaczęła się wesoło bawić. W ostatnim czasie mieli wiele powodów do świętowania. Bezpieczne odzyskanie Robin-chan i wypłyniecie w morze na nowym, niesamowitym statku. Tak, Sanji doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc tym razem postanowił zabezpieczyć się wcześniej i przygotować dość sporo przekąsek i pieczone mięso dla kapitana. Teraz mógł na spokojnie uczestniczyć w zabawie razem z załogą, a zwłaszcza z Nami-san i Robin-chan.

Wesołego śpiewania i wygłupów nie było końca, przynajmniej tak mogłoby się niektórym wydawać. 
- Namiii~swan! Pozwól, że utulę cię do snu... - Wołał wstawiony i poruszony kucharz, gdy dziewczyny oznajmiły, że idą się położyć. Niestety wypowiedź przerwało mu bliskie spotkanie z podłożem, gdy wyłożył się jak długi, potykając o własne nogi, dosłownie na oczach szermierza.
- Ktoś tu ma słabą głowę nie tylko do kobiet... - Zakpił szermierz, popijając Sake prosto z butelki. Gdy roześmiane dziewczyny zniknęły w swojej kajucie, na pokładzie pozostał przytomny tylko on i nietrzeźwy Kuk.  Westchnął, takim oto sposobem znów wrobili go w nocną wartę.
- Morda, kaktusie... - Sanji obrócił głowę i popatrzył na towarzysza zaciekawiony. Z tej pozycji miał doskonały widok na długą bliznę, która zdobiła ciało zarozumiałego szermierza.
- Co się tak gapisz, zboczona brewko?
- Myślę... - Sanji podniósł się, by po chwili spocząć tuż obok zaskoczonego towarzysza. - O dniu, w którym się poznaliśmy. - Wyciągnął mu butelkę z ręki i upił spory łyk, o dziwo nie napotkał sprzeciwu.
- Upiłeś się...głupi kuku... - Zoro mimowolnie potarł bliznę dłonią, bardzo ją lubił, ale do wydarzenia, w którym ją zdobył, mało kiedy wracał. Te wspomnienia kojarzyły mu się tylko z porażką i złożeniem kolejnej obietnicy, a nie z dniem, w którym poznał tego irytującego zboczonego kucharza.
- Wcale nie... - I jak na niepotwierdzenie swoich słów czknął głośno, co zostało skomentowane śmiechem zielonowłosego. -Oj zamknij się, morska roślino! - Prychnął i oblał się rumieńcem.
Nastała cisza przerywana tylko odgłosami morza i stukotami żagli. Blondyn popijał z butelki, której nie zamierzał oddać szermierzowi i który wcale nie poprosił o jej zwrot. To dziwne, ale nie mniej przyjemne, siedzieć sobie w ciszy obok Zoro, dokładnie z tym samym, z którym na co dzień drze koty. W pewnym momencie nawet pomyślał, że towarzysz usnął i dlatego sobie nie poszedł, ale okazało się, że ciche pochrapywanie należało do kapitana, który leżał nieopodal nich. Z ukosa popatrzył na męską twarz przyjaciela, który wpatrywał się obojętnie w  rozgwieżdżone niebo.
- Wiesz, wtedy... - Tu Sanji popatrzył na bliznę. - Zrobiłeś na mnie ogromne wrażenie...mało kto wolałby dać się zabić niż przegrać... - Chłopak podniósł wzrok i napotkał zdziwione spojrzenie Marimo. - A później i tak się okazało, że jesteś skończonym dupkiem... - Zaśmiał się wesoło, chyba nie potrafił prawić komplementów facetom czy jakimś morskim Algom.
- Zmierzasz do czegoś, czy to tylko pijacki bełkot? - Wyciągnął rękę, by zabrać butelkę trunku. – Tobie już chyba wystarczy...
Sanjiemu szumiało w głowie, ale doskonale uchwycił moment, gdy szermierz złapał butelkę. Nie puścił jej, tylko ze śmiechem na ustach wykorzystał moment na wskoczenie zaskoczonemu Marimo na kolana. Teraz, siedząc okrakiem na jego wyprostowanych nogach, miał doskonały widok na jego twarz i bliznę.
- To jak to z tobą jest? Jesteś fajny, czy jesteś skończonym dupkiem? Bo chyba nie jestem pewny... - Sanji przejechał dłonią po umięśnionym torsie towarzysza, opuszkami palców zahaczając o bliznę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dotyka w taki sposób Zoro pierwszy raz i że jest to całkiem przyjemne. Dziwiło go, że pomimo tego, iż słońce dawno już zaszło, to jego skóra ciągle była gorąca.
- Wiesz, że waśnie mnie macasz? Nie jestem dziewczyną, jakbyś nie zauważył...
- Wiem... - Uniósł wzrok oszołomiony całym tym wydarzeniem. - Nie da się nie zauważyć…nie masz cycków... - Zaśmiał się i znów głośno czknął.
- Złaź ze mnie, idioto... jutro będziesz żałować tych głupich żartów... - Zoro odwrócił wzrok, bliskość kuka sprawiała, że czuł się dziwnie niekomfortowo.
- Więc zrób coś, co sprawi, że jutro będzie ci równie głupio... - Sanji zbliżył twarz to twarzy przyjaciela, zaglądając mu głęboko w oczy, uprzednio nieporadnie odkładając pustą butelkę obok nich. - Zrób to... wiem, że chcesz... - Jego dłonie przejechały po gorącym ciele towarzysza, by następnie minąć szyję i wsunąć się w krótkie zielone kosmyki. Ta bliskość, choć przyjemna,  nie trwała jednak długo, bo Marimo złapał go za nadgarstki i uniemożliwił zrobienie czegoś, co właśnie planował.
- Oszalałeś?! -Warknął, ale zawód, jaki zobaczył w oczach kuka, sprawił, że i na jego twarz wkradły się rumieńce. Co tu się właśnie wyprawia? Nie potrafił pojąć, jak doszło do takiej chorej sytuacji.  Czy ten zboczony blondyn właśnie próbował go pocałować? To jakiś kiepski żart?
Ze zdumieniem obserwował jego intensywnie rumianą twarz, starając się ignorować gorący oddech łaskoczący go po szyi.  
- Chyba tak…bo chcę, byś się ze mną całował…tu i teraz… - Chłopakowi szumiało coraz bardziej w głowie, a serce waliło jak oszalałe. Starał się nie stracić przytomności i intensywnie wpatrywał się w Zoro. To zadziwiające, jak bardzo ten zielony kosmita zamieszał w jego życiu. Tym swoim irracjonalnym zachowaniem sprawił, że ktoś taki jak on, ubóstwiający kobiety, spojrzy w taki sposób na drugiego faceta. A teraz? Czuł na sobie gorący oddech drugiego mężczyzny i sam nie potrafił uwierzyć, jaką sprawia mu to przyjemność. Paliła go twarz, a spodnie zrobiły się nieco za ciasne.
 - To wcale nie jest śmieszne... - Zoro spróbował go z siebie zrzucić. Wcale nie podobało mu się to, co mówił kuk, ani to, jak reagowało jego ciało, gdy go dotykał. Jednak jedyne co osiągnął to to, że teraz wisiał nad towarzyszem, wspierając się dłońmi po obu stronach jego głowy, a on wczepił się w jego rozpiętą koszulę. - Puść mnie... - Chciał zabrzmieć przekonywająco, ale chyba mu nie wyszło. Z łatwością mógłby się uwolnić od blondyna, lecz zamiast tego wpatrywał się w zazwyczaj bladą skórę, która pokryta była teraz szkarłatnymi rumieńcami, i w mętne spojrzenie niebieskich oczu.
 - Zo...ro... - Szepnął cicho, walcząc ze zmęczeniem i przymykającymi się oczami. - Na...prawdę...cię…lubię…
Uścisk zelżał, a ręce z cichym brzdękiem opadły na podłogę. Sanji zasnął, wypowiadając ostanie słowa prawie bezdźwięcznie, ale Zoro doskonale wiedział, co blondyn właśnie powiedział. Wstał, zostawiając upitego towarzysza na miękkiej trawie, i udał się do łazienki, pozornie spokojny. Dopiero gdy tam dotarł, o dziwo za pierwszym razem, i popatrzył na swoje oblicze w lustrze, zrozumiał, dlaczego paliła go cała twarz.
- Chyba sobie żartujesz...? - Mruknął sam do siebie i obmył twarz lodowatą wodą. - Przecież to Kuk...


- Sanji-kun, czy wszystko w porządku?
- Chcę umrzeć... - Jęknął, nim zdał sobie sprawę, kto do niego mówi, jednak chichoty obu pań nieco go otrzeźwiły.
- Nie chcę cię martwić, ale niedługo obudzi się Luffy i pewnie sam się obsłuży, jeśli nie zrobisz śniadania...
Sanji otworzył oczy i poderwał się, stając na równe nogi. Od razu pożałował swojego czynu, bo żołądek wywinął koziołka, a głowa chciała mu pęknąć. Co on wczoraj pił?!
Popatrzył na dziewczyny i z chęcią zapadłby się pod ziemię, czuł się okropnie i na pewno też tak wglądał.
- Każdemu się może zdarzyć...  - Powiedziała Robin widocznie rozbawiona.
 Wysilając się z całych sił, przeprosił dziewczyny i szybko udał się do kuchni. Otworzył drzwi i doznał kolejnego szoku, w jego kuchni stał Marimo i trzymał szklankę z wodą. Podlewa się czy co? Jakim cudem ta Alga wstała przed nim?  Ich spojrzenia się spotkały i chłopak poczuł się dziwnie nie na miejscu.
- Co się gapisz? Jazda z kuchni, bo muszę zrobić śniadanie...
Zoro z trzaskiem odstawił szklankę i ruszył do wyjścia, nie odpowiadając kukowi, tylko patrząc na niego z wściekłością.  
Sanji minął go, zajmując miejsce przy kuchennych blatach, i udał, że nie zauważył jego dziwnego zachowania. Dopiero gdy drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, obejrzał się zaciekawiony.
- A tego co ugryzło? - Spytał sam siebie, po czym nalał sobie wody. Czuł się tak fatalnie, a z wczoraj nie pamiętał kompletnie nic. – Jak mogłem się tak spić…


                                             ~~~

Ktoś wyjątkowo sobie z nich zakpił. Sanji przełknął ciężko ślinę, gdy patrzył, jak Zoro w czarnym jak noc kostiumie ze złotymi dodatkami schodzi po schodach. Przy pasie miał przypiętą jedną katanę, którą Sanji pierwszy raz widział, a jego spojrzenie było całkowicie puste. Dokładnie tak jak wyraz jego twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji.
- I jak? Trochę go odpicowałam...te jego szmaty nie ukazywały w pełni jego walorów. - Zaśmiała się złowieszczo.
Sanji obejrzał się na załogę i drgnął, gdy znów przy uchu usłyszał szyderczy śmiech.
- Wspominałam, że życzę sobie pojedynku na śmieć i życie? – Kobieta wyminęła znowu blondyna i machnęła ręką w stronę zielonowłosego mężczyzny, który od razu ruszył na dół po schodach.
- Więc to twój rycerz…? – Sanji popatrzył na kobietę, próbując zachować spokój. Co wcale nie było takie proste. Co powinien teraz zrobić?
- Tak, cudowny, prawda? – Kobieta pojawiła się koło zielonowłosego, obejmując go za ramiona i patrząc z rozbawieniem na blondyna. – Ale myślę, że już go znasz, Sanji-chan.
Na twarzy Zoro wykwitł złowieszczy uśmiech, a swoje zimne spojrzenie wycelował prosto w kucharza.
Sanjiego zmroziło, jeszcze nigdy nie widział go takiego, zupełnie tak jakby stała przed nim dzika bestia, a nie ten gloniasty półgłówek. Obejrzał się na przyjaciół uwięzionych w klatce, teraz nawet Luffy przestał się szamotać i patrzył na Zoro, nie rozumiejąc jego zachowania. Nami trzymała nieprzytomnego Choppera, a Franky Robin-chan, która również  była nieprzytomna.  Sytuacja nie wyglądała za ciekawie, musiał szybko coś wymyślić.
- Nie wierzę,  że tak nisko upadłeś, by zdradzić załogę… - Odezwał się w końcu, ale jedyne co mu odpowiedziało, to szyderczy śmiech kobiety.
- Słodkie, ale twoje słowa nic nie zmienią, on cię nie słyszy…teraz to tylko demon pragnący sprawiać ból i żądny rozlewu krwi. Nie ma w nim już ani krzty człowieczeństwa.
- Ukradłaś… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, patrząc w twarz towarzysza. Jego czarne oczy przewiercały go na wylot, jakby szukały słabych punktów, w które mógłby się wgryźć i rozerwać na strzępy.
- O nie, nie, nie, skarbie...sam mi je oddał! – Pomieszczenie kolejny raz wypełniło się szaleńczym śmiechem.
Sanji przełknął ślinę, ktoś naprawdę lubi sobie z niego żartować, tylko dlaczego jego te żarty nie śmieszą.
-Dobrze, panienko…ale ja też mam warunek… - Sanji odpalił papierosa, od razu zaciągając się nim. – Jeśli chcesz przedstawienia, będziesz je miała, ale ich… - Wycelował zapalonym papierosem w klatkę z resztą załogi. – Odeślij z powrotem na statek…
Kobieta znów nagle znalazła się przed młodym kucharzem, przyglądając mu się z uśmiechem zadowolenia na ustach.
- Jaki zuchwały. Skąd pomysł, że się zgodzę? Mogłabym cię zgnieść jak robaka…
- I pozwoliłbym ci na to, o pani… - Sanji uśmiechnął się czarująco, co lekko zdziwiło kobietę. – Ale oboje wiemy, że tego nie zrobisz…bo pragniesz rozrywki, którą ci zapewnię, o ile będziesz na tyle łaskawa i spełnisz moją prośbę…  
- A jeśli się nie zgodzę? – Luna skrzyżowała ręce na piersi, unosząc lekko brwi.
- Na pewno zrobię coś, co nie będzie ci na rękę… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, nie spuszczając kobiety z oczu.
- Dobrze! – Na jej twarz znów powrócił szaleńczy uśmiech. – Niech i tak będzie!
- Nie Sanji, nie bądź… – Krzyknęła Nami, ale nie było dane jej dokończyć, bo cała klatka wraz z załogą zniknęła.
- No to zaczynajcie… - Kobieta zasiadła na swoim tronie, zakładając nogę na nogę. – Pojedynek na śmierć i życie…

2 komentarze:

  1. Tak się nie robi! Głupi Polsat!
    I tak Zoro jak piję wodę to się podlewa zapamiętam xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak szybko (///▽///)

    OdpowiedzUsuń