W głębi serca
Po drugiej stronie lustra
Dzień był upalny, tylko lekki wietrzyk przynosił ulgę ludziom przebywającym na wyspie i tym znajdującym się wokół niej. Niedaleko portu był przycumowany średniej wielkości piracki statek, na którym z pewnością nie panował spokój taki jak w mieście.
Po drugiej stronie lustra
Dzień był upalny, tylko lekki wietrzyk przynosił ulgę ludziom przebywającym na wyspie i tym znajdującym się wokół niej. Niedaleko portu był przycumowany średniej wielkości piracki statek, na którym z pewnością nie panował spokój taki jak w mieście.
-
To twoja wina, Zoro! – Powtórzyła kolejny raz wzburzona Nami.
-
Przecież nic mu nie zrobiłem, daj mi już spokój, kobieto... –
Zoro podrapał się po głowie, sytuacja była dość napięta, odkąd
Usopp razem z Robin przynieśli na statek nieprzytomnego kucharza. W
dodatku ta ruda jędza od rana suszy mu głowę o to, jak ostatnio
traktuje przeklętą brewkę.
-
Jestem głodny! – Jęczał Luffy, prawie leżąc na stole. - Kiedy
będzie obiad? Kiedy Sanji wstanie? Może damy mu mięsa? Jestem
głodny...mięsa...mięsa...mięsa! – Twarda pięść Nami rąbnęła
go w głowę, a w miejscu po uderzeniu wykwitł obfity guz.
- Zamknij
się, idioto! Nie zauważyłeś, że Sanji jest nieprzytomny!?
- Pewnie
już się nie obudzi... – Dodała dramatycznym tonem Robin.
- Ej,
dziewczyny przestańcie! - Zawołał z kuchni Usopp. - Nie
zapominajcie, że to Sanji. Nic mu nie będzie.
- To
pewnie tylko jakaś straszliwa klątwa... - Robin pochmurniała, a ton jej głosu był jeszcze mroczniejszy, niż zwykle.
Franky'ego
przeszył dreszcz, siedział kołysząc się na krześle i dłubiąc
w jakimś małym urządzeniu. Nie był pewny, czy warto wtrącać się
do dyskusji. Usopp położył kawałek przypalonego mięsa przed
Luffym i również usiadł przy stole. Luffy od razu rzucił się
na mięso, pałaszując je radośnie i nie zwracając najmniejszej
uwagi na to, że w paru miejscach jest nieco przypalone. Zoro nie
rozumiał, po co to całe zamieszanie, przecież ten idiota stracił
tylko przytomność, nie umierał, ani nie był ciężko ranny. A to, jak go traktował, to wyłącznie jego sprawa i reszty nie powinno to
interesować. Przecież nie lubią się od samego początku i nagle
im to przeszkadza, jakby nie wiadomo co się działo. Poza tym to
wina tego pajaca, że ostatnio niesamowicie go irytował. Ta jego
uśmiechnięta gęba doprowadzała go do szału bardziej niż
zwykle. Poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku. Najchętniej w
ogóle nie spędzałby z nim czasu, ale unikanie kogoś nie było w
jego zwyczaju. Wspomnienie zarumienionych policzków kucharza tak
blisko jego twarzy, gorący oddech łaskoczący go w usta i te
błyszczące ciemnoniebieskie oczy świdrujące ciało szermierza na
wylot, krążyło po jego głowie, wracając w najmniej oczekiwanych
momentach. W dodatku ten głupi sen, który przyśnił mu się
niedługo później, był jak oliwa dolana do ognia. Zoro potrząsnął
głową, jakby próbował coś z niej strząsnąć. To wszystko wina tego przeklętego kucharza, zasłużył sobie na takie
traktowanie. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i
wchodzącego do kuchni Choppera. Wszyscy spojrzeli na niego
wyczekująco.
-
I co z nim? - Zapytała spokojnie Robin, ręką powstrzymując Nami, by nie napadła na doktora, próbując siłą wyciągnąć z niego
informacje.
-
Fizycznie jest całkowicie zdrowy i nawet się obudził, ale...musiał
się mocno uderzyć w głowę, bo bredzi od rzeczy...- Mały renifer
wyglądał na przerażonego, ale kontynuował wypowiedź. Nie było
sensu czegokolwiek ukrywać. – W ogóle mnie nie poznaje, nie wie, co robi na statku i nie pamięta, że jest piratem...a jak zmieniłem formę z
ludzkiej na tę, to wyglądał na naprawdę przerażonego i próbował
uciec, więc podałem mu środki uspokajające i zamknąłem w moim
gabinecie. - Mówił bardzo szybko i na jednym wydechu. Załogę
lekko zamurowało, nawet Luffy przestał jeść i patrzył z
niedowierzaniem na swojego lekarza.
-
Jak to nie pamięta, że jest piratem? Pewnie z ciebie żartuje... –
Kapitan wstał i ruszył do drzwi swoim dziarskim krokiem. - Walnę go
w łeb i wszystko wróci na swoje miejsce! - Dodał już weselej
przekonany, że jego pomysł jest logicznym rozwiązaniem w danej
sytuacji. Zanim Chopper zdążył zaprotestować, kapitana
powstrzymał Usopp, łapiąc przyjaciela za obie ręce.
-
Czekaj, idioto! Kiedy go zobaczyłem przez okno, to stał. Niemożliwe, by uderzył się w głowę. - Nogi Luffy'ego dalej kierowały się w
stronę drzwi – Złapałem go, zanim upadł, to w ogóle było
dziwne. Uspokój się, Luffy, trzeba się zastanowić... -
Przytrzymywanie kolegi kosztowało długonosego wiele wysiłku, na
szczęście wtrącił się lekarz.
-
Luffy, to była tylko metafora, Sanji nie ma żadnych obrażeń na
głowie, to nie mogło być uderzenie – Chopper był przerażony
całą tą sytuacją, naprawdę nie wiedział, co mogło dolegać ich
kucharzowi. Nogi Luffy'ego wróciły na miejsce, przewracając go
razem z Usoppem na podłogę.
-
Więc to klątwa. W sklepie, w którym byliśmy, znajdowało się wiele
magicznych ksiąg i artefaktów, więc mógł przez przypadek czegoś
dotknąć i zostać przeklęty. Trzeba będzie z nim na spokojnie
porozmawiać i dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało... - Kobieta
mówiła spokojnie, wpatrując się w kapitana siedzącego na brzuchu
ich snajpera. Nie była pewna, czy chłopak zrozumie wszystkie jej
słowa.
- Dobra,
pójdę ja i Robin i na spokojnie z nim pogadamy. - Rudowłosa
dziewczyna popatrzyła na wszystkich. - A wy, idioci, będziecie tu
siedzieć, póki czegoś nie ustalimy – Nami wstała, wymachując
pięścią w niemej groźbie. Niech tylko któryś kretyn spróbuje
jej nie posłuchać, to spotka go bolesna kara.
- Ja
też chcę iść! - Jęknął Luffy.
- Nie,
jeszcze wystraszy się takiego gumiaka jak ty!
- Jestem
kapitanem!
- Powiedziałam: Nie!
- Ale...
- Panie
doktorze, czy ten środek, który podałeś pacjentowi, długo będzie
działać? - Robin uśmiechnęła się łagodnie do renifera.
-
Nie, podałem małą dawkę, pewnie niedługo się obudzi...
-
To świetnie, idziemy, Robin. – Nami zerknęła na drugą kobietę i
znikła za drzwiami. Czarnowłosa ruszyła za nią bez słowa,
sprzeciwianie się tej szalonej rudej w tym momencie nie miało
najmniejszego sensu. Zoro był zirytowany całą tą chorą sytuacją,
niepotrzebny szum wokół tego głupiego kucharza. Popatrzył na
Luffy'ego, który wyglądał równocześnie na zmartwionego stanem
tego pacana (bądź brakiem pieczonego mięsa) i rozeźlonego na
rudowłosą kobietę, która sama podjęła decyzję, ignorując go
jako kapitana. Roronoa wstał i ruszył do drzwi. Nie zamierzał już
tracić więcej czasu z powodu tej przeklętej brewki.
-
Idę do siłowni... – Oznajmił tonem, w którym dało się wyczuć
brak zainteresowania całą tą sytuacją. Wychodząc, czuł na
plecach wzrok zapewne zawiedzionego jego postawą Luffy'ego i
dźwięki rozzłoszczonego Usoppa próbującego wydostać się spod
gumowego cielska przyjaciela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz