Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

13 sierpnia 2015

Rozdział 2

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Dzień był upalny, tylko lekki wietrzyk przynosił ulgę ludziom przebywającym na wyspie i tym znajdującym się wokół niej. Niedaleko portu był przycumowany średniej wielkości piracki statek, na którym z pewnością nie panował spokój taki jak w mieście.
- To twoja wina, Zoro! – Powtórzyła kolejny raz wzburzona Nami.
- Przecież nic mu nie zrobiłem, daj mi już spokój, kobieto... – Zoro podrapał się po głowie, sytuacja była dość napięta, odkąd Usopp razem z Robin przynieśli na statek nieprzytomnego kucharza. W dodatku ta ruda jędza od rana suszy mu głowę o to, jak ostatnio traktuje przeklętą brewkę.
- Jestem głodny! – Jęczał Luffy, prawie leżąc na stole. - Kiedy będzie obiad? Kiedy Sanji wstanie? Może damy mu mięsa? Jestem głodny...mięsa...mięsa...mięsa! – Twarda pięść Nami rąbnęła go w głowę, a w miejscu po uderzeniu wykwitł obfity guz.
- Zamknij się, idioto! Nie zauważyłeś, że Sanji jest nieprzytomny!? 
- Pewnie już się nie obudzi... – Dodała dramatycznym tonem Robin. 
- Ej, dziewczyny przestańcie! - Zawołał z kuchni Usopp. - Nie zapominajcie, że to Sanji. Nic mu nie będzie. 
- To pewnie tylko jakaś straszliwa klątwa... - Robin pochmurniała, a  ton jej głosu był jeszcze mroczniejszy, niż zwykle.
Franky'ego przeszył dreszcz, siedział kołysząc się na krześle i dłubiąc w jakimś małym urządzeniu. Nie był pewny, czy warto wtrącać się do dyskusji. Usopp położył kawałek przypalonego mięsa przed Luffym i również usiadł przy stole. Luffy od razu rzucił się na mięso, pałaszując je radośnie i nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że w paru miejscach jest nieco przypalone. Zoro nie rozumiał, po co to całe zamieszanie, przecież ten idiota stracił tylko przytomność, nie umierał, ani nie był ciężko ranny. A to,  jak go traktował, to wyłącznie jego sprawa i reszty nie powinno to interesować. Przecież nie lubią się od samego początku i nagle im to przeszkadza, jakby nie wiadomo co się działo. Poza tym to wina tego pajaca, że ostatnio niesamowicie go irytował. Ta jego uśmiechnięta gęba doprowadzała go do szału bardziej niż zwykle. Poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku. Najchętniej w ogóle nie spędzałby z nim czasu, ale unikanie kogoś nie było w jego zwyczaju. Wspomnienie zarumienionych policzków kucharza tak blisko jego twarzy, gorący oddech łaskoczący go w usta i te błyszczące ciemnoniebieskie oczy świdrujące ciało szermierza na wylot, krążyło po jego głowie, wracając w najmniej oczekiwanych momentach. W dodatku ten głupi sen, który przyśnił mu się niedługo później, był jak oliwa dolana do ognia. Zoro potrząsnął głową, jakby próbował coś z niej strząsnąć. To wszystko wina tego przeklętego kucharza, zasłużył sobie na takie traktowanie. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i wchodzącego do kuchni Choppera. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco.
- I co z nim? - Zapytała spokojnie Robin, ręką powstrzymując Nami, by nie napadła na doktora, próbując siłą wyciągnąć z niego informacje.
- Fizycznie jest całkowicie zdrowy i nawet się obudził, ale...musiał się mocno uderzyć w głowę, bo bredzi od rzeczy...- Mały renifer wyglądał na przerażonego, ale kontynuował wypowiedź. Nie było sensu czegokolwiek ukrywać. – W ogóle mnie nie poznaje, nie wie, co robi na statku i nie pamięta, że jest piratem...a jak zmieniłem formę z ludzkiej na tę, to wyglądał na naprawdę przerażonego i próbował uciec, więc podałem mu środki uspokajające i zamknąłem w moim gabinecie. - Mówił bardzo szybko i na jednym wydechu. Załogę lekko zamurowało, nawet Luffy przestał jeść i patrzył z niedowierzaniem na swojego lekarza.
- Jak to nie pamięta, że jest piratem? Pewnie z ciebie żartuje... – Kapitan wstał i ruszył do drzwi swoim dziarskim krokiem. - Walnę go w łeb i wszystko wróci na swoje miejsce! - Dodał już weselej przekonany, że jego pomysł jest logicznym rozwiązaniem w danej sytuacji. Zanim Chopper zdążył zaprotestować, kapitana powstrzymał Usopp, łapiąc przyjaciela za obie ręce.
- Czekaj, idioto! Kiedy go zobaczyłem przez okno, to stał. Niemożliwe, by uderzył się w głowę. - Nogi Luffy'ego dalej kierowały się w stronę drzwi – Złapałem go, zanim upadł, to w ogóle było dziwne. Uspokój się, Luffy, trzeba się zastanowić... - Przytrzymywanie kolegi kosztowało długonosego wiele wysiłku, na szczęście wtrącił się lekarz.
- Luffy, to była tylko metafora, Sanji nie ma żadnych obrażeń na głowie, to nie mogło być uderzenie – Chopper był przerażony całą tą sytuacją, naprawdę nie wiedział, co mogło dolegać ich kucharzowi. Nogi Luffy'ego wróciły na miejsce, przewracając go razem z Usoppem na podłogę.
- Więc to klątwa. W sklepie, w którym byliśmy, znajdowało się wiele magicznych ksiąg i artefaktów, więc mógł przez przypadek czegoś dotknąć i zostać przeklęty. Trzeba będzie z nim na spokojnie porozmawiać i dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało... - Kobieta mówiła spokojnie, wpatrując się w kapitana siedzącego na brzuchu ich snajpera. Nie była pewna, czy chłopak zrozumie wszystkie jej słowa.
- Dobra, pójdę ja i Robin i na spokojnie z nim pogadamy. - Rudowłosa dziewczyna popatrzyła na wszystkich. - A wy, idioci, będziecie tu siedzieć, póki czegoś nie ustalimy – Nami wstała, wymachując pięścią w niemej groźbie. Niech tylko któryś kretyn spróbuje jej nie posłuchać, to spotka go bolesna kara. 
- Ja też chcę iść! - Jęknął Luffy.
- Nie, jeszcze wystraszy się takiego gumiaka jak ty! 
- Jestem kapitanem! 
- Powiedziałam: Nie! 
- Ale... 
- Panie doktorze, czy ten środek, który podałeś pacjentowi, długo będzie działać? - Robin uśmiechnęła się łagodnie do renifera.
- Nie, podałem małą dawkę, pewnie niedługo się obudzi...
- To świetnie, idziemy, Robin. – Nami zerknęła na drugą kobietę i znikła za drzwiami. Czarnowłosa ruszyła za nią bez słowa, sprzeciwianie się tej szalonej rudej w tym momencie nie miało najmniejszego sensu. Zoro był zirytowany całą tą chorą sytuacją, niepotrzebny szum wokół tego głupiego kucharza. Popatrzył na Luffy'ego, który wyglądał równocześnie na zmartwionego stanem tego pacana (bądź brakiem pieczonego mięsa) i rozeźlonego na rudowłosą kobietę, która sama podjęła decyzję, ignorując go jako kapitana. Roronoa wstał i ruszył do drzwi. Nie zamierzał już tracić więcej czasu z powodu tej przeklętej brewki.
- Idę do siłowni... – Oznajmił tonem, w którym dało się wyczuć brak zainteresowania całą tą sytuacją. Wychodząc, czuł na plecach wzrok zapewne zawiedzionego jego postawą Luffy'ego i dźwięki rozzłoszczonego Usoppa próbującego wydostać się spod gumowego cielska przyjaciela. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz