No dobrze, obiecałam rozdział w niedziele i oto on:) Miłego czytania:)
Po drugiej stronie lustra
Blond włosy chłopak usiadł na kanapie, w napadzie złości i bezsilności zdemolował mieszkanie. Dosłownie zdemolował bo wszędzie walały się papiery, książki i wszystko co było do wywalenia z półek. Nawet kuchnia oberwała bo jedne drzwiczki zwisały trzymając się tylko na dolnym zawiasie. Ramka z ich zdjęciem z czasów szkolnych które do tej pory stało bezpiecznie na komodzie, roztłuczone leżało na podłodze w towarzystwie albumów. Oczy go piekły od bezsilnego płaczu którego nie potrafił powstrzymać przez długi czas. Dyszał ciężko zmęczony całą tą rozróbą, już zawszę zostanie w tym słabym, bezużytecznym ciele. Trzęsącymi dłońmi odpalił sobie papierosa licząc, że może to przyniesie mu ulgę i chodź trochę pozwoli się opanować.
- Co tu się kurwa stało?
Sanji podniósł energicznie głowę, nawet nie usłyszał jak ten glon wchodzi do mieszkania.
- Nic... - Odpowiedział ochrypłym od wrzasków głosem.
Zoro położył plecak na podłodze i ostrożnie podszedł do niego mijając ich wspólne zdjęcie na podłodze.
- Pytam się, co się stało? - Patrzył na niego z góry.
Sanji poderwał się, był wystarczająco wściekły żeby dać się ponieść emocją i tak nie było sensu dalej się powstrzymywać.
- Gówno! Co cię to w ogóle obchodzi, mówiłem ci że nie jestem tym kim myślisz....I radzę ci, żebyś się z tym pogodził bo tamten już nigdy nie wróci! - Sanji'emu znowu popłynęły łzy po policzku, było mu wszystko jedno czy glon go zobaczy czy nie, i tak wszystko się skończyło, jego marzenia i przyjaciele już nigdy ich nie zobaczy.
- Spokojnie...
Sanji patrzył w te pełne niepewności i zmartwienia oczy które skierowane były prosto na niego. Zapragnął uciec przed tym czułym wzrokiem, który tak nie pasował do tego glona. Poczuł ogromny wstyd, że kolejny raz dał się ponieść wzburzonym emocją, ruszył do łazienki byle tylko zostać samemu i uciec przed tym świdrującym go spojrzeniem od którego miękło mu serce.
Poczuł jak silna dłoń łapie go za ramię i z siłą zatrzymuje.
- Puszczaj mnie! - Krzyknął próbując się wyrwać.
- Nie, nie schowasz się tym razem w łazience ani nigdzie indziej.
Głos glona był bardzo stanowczy, jeszcze raz się szarpnął ale w rezultacie został popchnięty na ścianę.
- Zostaw mnie! - Sanji podniósł głowę i popatrzył zielonowłosemu prosto w oczy, wzdrygnął się gdy zdał sobie sprawę jak blisko siebie są. Mężczyzna trzymał go mocno za ramiona i przyciskał do ściany, był tak zmęczony swoim wybuchem złości, że nie miał nawet siły go odepchnąć. Mimo to zaczął się szarpać co sprawiło że uścisk na ramionach stawał się coraz silniejszy.
- Uspokój się...i powiedz co się stało...
Kucharz złapał go za skraj koszulki i spuścił głowę, nie miał już siły prowadzić tej bezsensownej szamotaniny. Tak bardzo pragnął znów zobaczyć ich piękny statek i całą załogę, nawet tego głupiego glona z tym swoim drwiącym uśmieszkiem.
- Zwierciadło opuściło Japonię... Już nigdy nie wrócę do domu... - Głos mu się złamał, a serce łomotało jak szalone, już nawetnie próbował się szarpać czując za sobą chłodną ścianę a przed sobą gorącego Zoro'a
- Więc zostań zemną...
- Nie chce...
- Sanji, Kocham cię...
Blondyn podniósł głowę, już chciał mu powiedzieć, że jest idiotom, i wcale go nie kocha bo jego ukochany jest w jego świecie i już nigdy go nie spodka ale nie mógł. Poczuł jak gorące usta, dotykają jego własnych, całując go mocno i namiętnie. Nogi się pod nim ugięły, nie potrafił nic zrobić, stał jak sparaliżowany czując gorące ciało przylegające do niego i wciskającego go w ścianę. Zacisnął mocno powieki czując, że drugi pogłębia pocałunek nie pozwalając nawet zaczerpnąć powietrza.
"BŁAGAM NIE"
Sanji'emu wirowało w głowie tak bardzo, że aż zrobiło mu się niedobrze. Poczuł ból rozchodzący się po całym ciele i kumulujący się w lewej ręce. Nie czół już za sobą chłodnej ściany ani miażdżących mu ramion silnych dłoni. Wzdrygnął się gdy zdał sobie sprawę, że pocałunek też był inny i o zgrozo to on kogoś całował. Nie rozumiejąc co się dzieje otworzył oczy i cofnął się gwałtownie o dziwo nie uderzając w ścianę. Popatrzył przed siebie i zobaczył tego zielonego przygłupa z lekko zaczerwienionymi policzkami i zmieszanym spojrzeniem.
- Co to Kurwa znaczy! - Warknął i z całej siły kopnął drugiego mężczyznę w brzuch z taką siłą, że ten wyleciał przez sufit tworząc w nim sporych rozmiarów dziurę.
Sanji zaczął się rozglądać i nie wierzył własnym oczom, od razu poznał ich cudowny statek i wielkie magiczne zwierciadło stojące pod ścianą. Pomijając ból poczuł się cudownie w własnej skórze. Nie rozumiał co się właściwie stało, zrobił parę kroków i niepewnie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, radość w jego sercu szybko zmieszała się z wściekłością. Rozumiał już skąd się wziął ten ból, poczerwieniał ze złości i wybiegł z pomieszczenia.
Zoro wylądował na deskach pokładu wzbudzając tym zainteresowanie reszty załogi. Nie rozumiał co się stało, pozwolił się pocałować, co naprawdę sprawiło mu większą przyjemność niż sądził. A później te zdziwione niebieskie oczy i precyzyjnie wymierzony cios. Usiadł gwałtownie gdy dotarły do niego fakty. Rozjuszony blondyn wpadł właśnie na pokład nerwowo się rozglądając. Widział jak wściekłe oczy namierzają jego pozycje i piorunują nienawiścią. Podbiegł do niego i zaczął kopać bosą stopą prosto w brzuch.
- Co wyście mi kurwa zrobili! - Uczucie gniewu powoli ustępowało gdy coraz bardziej docierało do niego, że w końcu jakimś cudem wrócił do domu. Ale jakoś nie potrafił przestać kopać towarzysza czując jeszcze jego gorące ust na swoich. Nie wierzył, że ten krety pozwolił się pocałować. - Ty parszywy gnojku, chamie, idioto... I dlaczego się nie bronisz pojebie! - Wymierzył kolejny cios który tym razem został zatrzymany. Poczuł silne dłonie na swojej kostce i jak z siłą zostaje powalony na deski. Nie zabolało go to bardzo ale na tyle, że pozwoliło mu się uspokoić. Zaczął się śmiać gdy dotarło do niego jak komicznie musiała wyglądać ta scena, uczucie gniewu ustępowało wypierane przez ogarniające go szczęście.
Zoro patrzył na pokładającego się ze śmiech blondyna i aż ścisnęło go coś w środku gdy był już pewny, że to naprawdę on.
- Sanji! - Luffy podbiegł do niego i zaczął go ściskać. - To naprawdę ty!
Reszta załogi również podbiegła by objąć lub poklepać przyjaciela.
Jedyną osobą która podeszła do niego był Chopper który z rozmachem podniósł mu koszulkę by na pewno sprawdzić jak się mają jego rany. Po jego minie i po uporczywym szczypaniu i bólu stwierdził, że wcale nie jest dobrze.
Sanji pozwolił się po obściskiwać a gdy Nami-san i Robin-chan go objęły był tak szczęśliwy, że całkowicie zapomniał w jakiej sytuacji się znalazł zaraz po powrocie. Sam nawet nie potrafił opisać jak bardzo był teraz szczęśliwy. Zerknął na zielonego przygłupa i nie umknęło jego uwadze, że liczne bandaże na brzuchu w który tak intensywnie go kopał zaczęły przesiąkać krwią.
- Dobra, kto nam tak skopał tyłki? - Ogarnął wszystkich spojrzeniem upewniając się czy jego kochanym damom nic nie jest, całe szczęście kobiety na pierwszy rzut oka wyglądały na całe i zdrowe czego nie mógł powiedzieć o sobie i tym przeklętym Marimo. - Dlaczego tylko my wyglądamy jak by spadła na nas wielka armata? Dlaczego mam tak idiotyczną fryzurę i gdzie są kurwa moje buty?
Sanji patrzył jak ich kapitan śmieje się głupkowato a reszta załogi jak by straciła nim zainteresowanie, kontem oka dostrzegł też jak Chopper siłą zaciąga Marimo do gabinetu lekarskiego.
- Mam przynajmniej nadzieję, że dobrze was karmił... - Sanji odetchnął głęboko, teraz wiedział, że już wszystko będzie dobrze.
Zoro patrzył jak blondyn przegląda się w łyżce z kwaśną miną.
- Czyli twierdzicie, że sam to zrobił?
Nami razem z Usopp'em pokiwali głowami, Luffy patrzył w przeciwną stronę i gwizdał nerwowo. Szermierz przełknął nerwowo ślinę widząc wzrok kucharza skierowany prosto w kapitana.
- Luffy głąbie...Czy oni mówią prawdę?
- Tak... - Chłopak spocił się i poczerwieniał na twarzy, Zoro pomyślał że Kuk nigdy im nie uwierzy w taką ściemę.
Tak jak się spodziewał, blondyn podszedł do Luffy'ego siedzącego ze wszystkimi przy stole a smukłe palce zacisnął na jego policzku.
- Gadaj jak było naprawdę... - Patrzył jak brewka coraz bardziej ściska i naciąga policzek kapitana. Luffy jęknął żałośnie, na jego szczęście szybko przyszło wybawienie w postaci Usopp'a.
- Ależ Sanji spokojnie... Czemu byśmy mieli cię okłamywać? On był zupełnie inny niż ty... - Usopp złapał go za ramiona odciągając delikatnie od kapitana i okrążając stół prowadząc z powrotem do jego kuchni. - A my tak bardzo tęskniliśmy za tobą i martwiliśmy się...Lepiej opowiedz jak się tam miałeś i w jaki sposób udało ci się wrócić niż rozpamiętywać coś przy czym nawet cię nie było, włosy odrosną...A ręka się zagoi.
Zoro patrzył jak twarz kucharza zmienia się z każdym słowem ich towarzysza.
Również się zastanawiał jak to w ogóle możliwe że wrócił, w końcu nie patrzył w zwierciadło bo byli zajęci "podziękowaniami". Napotkał dziwnie skołowane spojrzenie blondyna wpatrujące się w niego, miał przeczucie, że myślą o tym samym.
Sanji odwrócił wzrok, dobrze wiedział, że tego przeklętego zwierciadła nie było nawet w pobliżu kiedy wrócił, tylko te głupie Algi...O nie,nie,nie...Nikt nigdy nie może się dowiedzieć...
- Kłamca... - Strzepał z ramion ręce Usopp'a - To może jeszcze mi powiecie, że sam się tak poturbowałem? Czy to ten niedorozwinięty zielony plankton minie tak urządził? - Rzucił groźne spojrzenie Zoro'u i zaczął sprzątać swoją kuchnie, stwierdzając, że nie dość że ktoś zostawił tam burdel to jeszcze prawie nic nie leżało tam gdzie powinno.
- Nie no, po prostu mieliśmy kłopoty i jak prawdziwy rycerz rzucił się mi na ratunek... - Nami wstała i również podeszła do blondyna poklepując go lekko po ramionach. - Nie gniewaj się na nas Sanji...To stało się tak szybko, że nikt nie zdążył nawet zareagować. - Dodała melodyjnym głosem próbując go udobruchać i zaczęła głaskać jego ranną lewą rękę.
- Ach najsłodsza Nami-san! - W oczach kucharza pojawiły się małe serduszka a serce ciepło zadrgało, wiedział że to tylko próba odciągnięcia go ot tematu ale i tak było to miłe. - Oczywiście, że nie będę się gniewał - Uradowany zaczął skakać w okuł dziewczyny - Jak tylko tu ogarnę to przygotuje wam pyszną kolację...
- Imprezka! - Zawył kapitan.
- Pomożemy ci. - Robin zaczęła sprzątać bałagan który wcześniej pozostawiły razem z Nawigatorką.
Zoro patrzył jak atmosfera zaczyna się rozluźniać, kucharz jak by całkowicie zapomniał o złości, dawał się czule głaskać lub poklepywać dziewczyną. Musiał przyznać, że dobrze to rozegrały, przynajmniej tymczasowo uratowały mu skórę. Był też wdzięczny że żadna nie wspomniała o jego heroicznej misji ratunkowej, nie chciał by blondyn myślał, że jest mu coś dłużny. Po za tym, wróciło do niego wspomnienie pocałunku, nie spodziewał się, że jego usta będą takie miękkie i gorące. Pozwolił się pocałować, miał nadzieje, że mu się nie spodoba a teraz miał o zgrozo ochotę na więcej, nie tylko na te słodkie usta.
- Wszystko wróci do normy, zobaczysz... - Usopp usiadł obok niego, uśmiechał się łagodnie, jak by dokładnie wiedział o czym teraz myśli.
- No jasne! - Luffy jak małe dziecko wskoczył na stół i zaczął swoje dziwne tańce wygi bańce.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a impreza rozkręciła się na dobre.
Zabawa trwała w najlepsze, dzięki pomocy dziewczyn szybko uporał się z przekąskami i przenieśli się na świeże powietrze. Do radosnych tańców kapitana dołączył również Usopp i Chopper a Franki przygrywał im na małej gitarce.
Siedział na schodkach i palił papierosa podziwiając tą magiczną scenę, tak bardzo za tym tęsknił i chciałby cieszyć się z całego serca z powrotu ale nie potrafił. Skierował wzrok na glona siedzącego przy wszystkich i wesoło popijającego sake prosto z butelki. Dlaczego dał się mu pocałować, to przecież chore musi być jakieś proste wytłumaczenie, dlaczego go nie odepchnął i nie skopał mu dupska za próbę zrobienia czegoś takiego... - Potrząsnął głową, dopalił papierosa a niedopałek wyrzucił za burtę, ciesząc się wspaniałą pogodą i cudownym zapachem morza za którym również bardzo tęsknił.
Wstał i udał się do kuchni bo powoli zaczynało brakować przekąsek.
Zoro stwierdził ze smutkiem, że skończył mu się alkohol, wiec wstał lekko szturchając podpitą nawigatorkę. Musiała bardzo ucieszyć się z powrotu Kucharza bo sobie zaszalała również popijając sake prosto z butelki. Popatrzyła na niego intensywnie i uśmiechnęła się.
- Jak już idziesz to mnie też przynieś...Zrobimy sobie zawody.
Zoro skrzywił się ale nic nie powiedział, w końcu świętowali i to jej problem jak jutro nie dość, że obudzi się z kacem to jeszcze pokonana w piciu. Ruszył do kuchni po upragniony napój nie zauważając nawet, że nigdzie nie było kucharza. Wszedł do kuchni i zobaczył jak blondyn szykuje kolejne jedzenie, stwierdził że jedną ręką dawał sobie doskonale rade.
Rozejrzał się ale nikogo innego nie zauważył, minął go bez słowa i wyciągnął kilka pełnych butelek z półki. Chciał jak najszybciej wrócić do reszty.
- Musimy pogadać... - Sanji odwrócił się w jego stronę i oparł o blat kuchenny. Nie mógł dłużej ignorować tego co prawdopodobnie się stało a byli teraz sami więc mogli na spokojnie porozmawiać.
- Niby o czym? - Silił się na obojętny ton ale tego się własnie obawiał.
- Nie udawaj kretyna większego niż jesteś...I słuchaj uważnie bo nie zamierzam powtarzać - Blondyn starał się mówić spokojnie i dobrać odpowiednie słowa by ten kretyn na pewno go zrozumiał. - Reszta załogi może wciskać mi kit w który i tak nie uwierzę, pomijając już fakt mojego opłakanego wyglądu z którym podobno nie masz nic wspólnego, możesz mi łaskawie powiedzieć dlaczego dałeś się mu pocałować? - Sanji patrzył prosto w te ciemne oczy w których na szczęście nie dostrzegał jakiś głębszych uczuć lecz intensywne myślenie. - Bądźmy szczerzy, przed całym tym zajściem z lustrem o coś się na mnie strasznie wkurwiałeś. Rozumiem, że mnie nie lubisz ale wyjaśnij, to miał być jakiś rodzaj dopieczenia mi? Chciałeś się zemnie nabijać jak już wrócę? Bo jak tak to powiem ci, że jesteś popaprany...
Zoro mierzył się z tym intensywnym spojrzeniem, wiedział że nie ominie ich ta rozmowa ale nie sadził, że nastąpi tak szybko i że blondyn będzie go podejrzewał o takie okropne rzeczy.
Teraz wszystko zależało od niego, może mu powiedzieć całą prawdę i zmierzyć się z konsekwencjami jak prawdziwy mężczyzna albo skłamać i udawać, że wszystko jest tak jak dawniej.
- Nigdy nie powiedziałem, że cię nie lubię... - Zoro odstawił butelki na blat i odetchnął głęboko. - Byłem wściekły ponieważ... Zrobiłeś po pijaku coś strasznie głupiego, ale teraz myślę że zachowywałem się naprawdę głupio. Jeśli chodzi o ten pocałunek to, to był tylko przypadek...
- Przypadkowo się całowaliście? - Teraz jemu robiło się głupio, nie spodziewał się tak spokojnej i wylewnej wypowiedzi.
- Nie całowaliśmy, tylko on pocałował mnie przez przypadek...To była taka ciapa, że aż żal się człowiekowi robiło... - Zoro podrapał się po głowie. - Po prostu rozmawialiśmy gdy statek się zakołysał i wpadł na mnie. - Patrzył na niepewną minę kucharza - Wiesz raczej nie jarają mnie pokręcone brewki a tym bardziej mazgajowate ciapy... Myślę, że mam lepszy gust.
- Mazgajowata ciapa... - Sanji uniósł brew. - Więc to był przypadek i ja w to mam uwierzyć?
- Gówno mnie obchodzi czy uwierzysz, matko co oni ci tam zrobili chyba nie myślisz, że chciałbym się z tobą c... - Zoro udał rozgniewanego, to była ostatnia szansa by ta pokręcona brewka mu uwierzyła i dała sobie spokój, dla ich dobra.
- Jasne, że nie! - Sanji przerwał mu szybko i zaczerwienił się lekko, jak mógł w ogóle pomyśleć że ta Alga zrobiła by coś takiego. Naprawdę ten pobyt po drugiej stronie lustra namieszał mu w głowie.
- No właśnie... - Szermierz odetchnął w duchu, zaczął zbierać flaszki z alkoholem.
Sanji patrzył na rozpiętą koszulę towarzysza a raczej na skrupulatnie zawiązane bandaże pod nią.
- Co właściwie Ci...Nam się stało? - Kucharz próbował wydobyć jakieś konkrety od reszty załogi ale nikt nie chciał podać mu żadnych szczegółów.
- To co zawsze... - Odpowiedział wymijająco i ruszył do wyjścia, w zupełności już mu wystarczyło tych wyjaśnień na dzisiaj.
Sanji zmarszczył brwi, obiecał sobie w duchu, że wyciągnie z kogoś co tak naprawdę się stało i kto miał czelność urządzić tak jego rękę.
- Poczekaj...weź to...- Kucharz wyciągnął w jego stronę pełny półmisek.
Zoro podszedł do niego, przełożył butelki do jednej reki i przyjął półmisek wypełniony jedzeniem, nie mógł się oprzeć by niby przypadkiem nie musnąć jego palców u dłoni swoimi.
Przeszył go przyjemny dreszcz gdy przez ten ułamek sekundy poczuł jego chłodną skórę.
Sanji zabrał rękę, gdy poczuł rozpaloną skórę towarzysza, nie rozumiał jak można być aż tak gorącym. Odwrócił się do zielonowłosego plecami i zaczął szykować jeszcze jeden półmisek jedzenia. Odetchnął gdy usłyszał jak szermierz wychodzi z kuchni i pozostawia go samego z swoimi myślami. Bardzo się cieszył, że tak naprawdę to wszystko jedno wielkie nieporozumienie. Oczywiście dalej był ciekawy jak to się stało, że tak nagle wrócił ale przynajmniej wiedział, że nic się nie zmieniło. Sanji zamyślił się nad tym co powiedział Zoro, prawdą było to że nigdy nie powiedział, że go nie lubi, jakaś część jego bardzo się ucieszyła na te słowa. Zastanawiał się również co mógł takiego zrobić po pijaku że wkurzył aż tak tego przygłupiego szermierza, wiedział że będzie musiał kiedyś go spytać o ten drobny szczegół ale w tym momencie nie miało to znaczenia.
Sanji uśmiechnął się szeroko gdy patrzył na pięknie ustrojony półmisek. Teraz mógł już cieszyć się na całego.
Zoro wciągnął świeże powietrze głęboko do puc i szybko dołączył do reszty załogi. Luffy od razu rzucił się na jedzenie zabierając cały półmisek przekąsek dla siebie.
- No ile można czekać! - Rudowłosa dziewczyna podniosła się i podeszła do niego wyjmując mu jedną butelkę z ręki i uśmiechając się wyzywająco. - Przyjmujesz wyzwanie gołąbeczku?
- No jasne... - Zoro otworzył butelkę, to był bardzo dobry pomysł, musiał się rozluźnić i chodź na chwilę zapomnieć.
***
Hej!
Mam nadzieję, że się wam podobało bo mnie owszem:)
Żarcik.
Bardzo dziękuje za te wszystkie miłe słowa i obiecuję, że jak uda mi się napisać szybciej to notka pojawi się przed niedzielą:)
Informacje:)
24.09.2018r.
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*
22 sierpnia 2016
20 sierpnia 2016
Rozdział 18
Tak wiem, rozdział miał być w niedzielę ale zrobię i wam i sobie małą niespodziankę. Proszę rozdział jest krótki ale mam nadzieje, że nadrobi słodkością:) Miłego czytania i jak zwykle przepraszam za błędy:)
Po drugiej stronie lustra
Zoro siedział na leżance w gabinecie doktora a żyłka na czole nerwowo pulsowała.
- Mówiłem ci żebyś nie tykał bandaży... A tym bardziej nie ćwiczył jeszcze... - Renifer zaczął świeżymi bandażami owijać jego jeszcze nie zagojone rany.
- Już dobra - Zoro przewrócił oczami.
Renifer nie skomentował jego zachowania tylko bardzo dokładnie się nim zajmował.
- Skończyłem...- Oznajmił po chwili i podszedł do swojego biurka.
Zoro zeskoczył z leżanki i ruszył do wyjścia dziękując reniferowi za leczenie. Szybko zatrzasnął za sobą drzwi i skierował się prosto do swojej siłowni. To było chyba jedyne miejsce na statku do którego zawsze trafiał za pierwszym razem.
Zamknął za sobą klapę i odetchnął głęboko ciesząc się że mały doktor nie poszedł za nim by go przypadkiem pilnować. Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam, na kanapie leżał Usopp.
- Chopper cię nęka? - Czarnowłosy chłopak obejrzał się na niego i uśmiechnął.
- Jak zawsze... - Zoro usiadł przy swoich sztangach i złapał jedną do reki. - Co tu robisz?
- Przebywam, a co nie wolno? - Chłopak wrócił do tego co robił wcześniej.
Zoro przyjrzał mu się uważnie, był ciekaw co przyjaciela wywabiło z jego warsztaciku. Wstał razem ze małą sztangą i dalej ćwicząc ręką ruszył w jego stronę.
- Zazwyczaj przebywasz gdzie indziej...
- Chciałem trochę pomyśleć a Luffy'emu wrócił humor i go nosi, jak ci przeszkadzam mogę sobie iść...
- Czy to Kaya? - Zoro zaglądał mu przez ramie i patrzył na śliczny portret dziewczyny którą poznali na wyspie Usopp'a. Chłopak zamknął szybko swój szkicownik i usiadł z zawstydzoną miną.
- No...
Zoro zręcznie wyciągnął mu szkicownik z rąk i otworzył, nie spodziewał się, że ze środka wypadnie mnóstwo zarysowanych kartek. Usopp zaczął je szybko zbierać z przerażoną i wściekłą minom, nie zauważając, że jedna kartka wyfrunęła na zewnątrz przez otwarte okno.
- No co ty robisz kretynie!?
- Nie chciałem... - Zoro złapał kilka rysunków na których o dziwo nie było blondynki. - Usopp kiedyś ty to wszystko narysował?
Zoro był pod wrażeniem nie wiedział, że ich towarzysz jest aż tak uzdolniony i lubi rysować dziewczyny.
- Nie mów nikomu. - Długonosy zaczął chować wszystkie rysunki które złapał do szkicownika rumieniąc się przy tym jak dorodny pomidor.
- Nie ma się czego wstydzić bo są bardzo ładne. - Patrzył na rysunek na którym były Nami i Vivi w strojach tancerek, dokładnie tych samych co miały na sobie w Alabascie.
- Przestań to tylko takie tam bazgroły - Usopp czerwienił się jeszcze bardziej i zabrał mu szkice z ręki.
- Daj spokój nie powiem nikomu jak nie chcesz... - Zoro zaśmiał się. - Ty tak z pamięci rysujesz?
- No z pamięci a z czego? Raczej nie portretuje was na bieżąco - warknął obrażony. - Chyba że śpicie... - dodał już ciszej.
Zoro uniósł brew pytająco, był coraz bardziej zdziwiony.
- Ale, że niby co?
- Nie ważne, ale broń borze nic nie mów Nami bo mnie obedrze ze skóry...
- Ale dlaczego? Myślę, że by się jej spodobały... - Podrapał się po głowie nie rozumiejąc strachu towarzysza przecież nikt się nie będzie gniewał z powodu jakiś obrazków.
- Uwierz, że mógłbym tego nie przeżyć.
- Co, tego? - Luffy kucał w oknie trzymając jedną zarysowaną kartkę na ustach malował się mu łobuzerski uśmieszek. - Usopp jest zboczeńcem! - Wesoło wskoczył do środka wyminął zręcznie wściekłego przyjaciela i wdrapał się na plecy Zoro'a pokazując mu jego zdobycz cały czas wesoło przy tym chichocząc.
Usopp rzucił się w ich kierunku ale Zoro powstrzymał go podrzucając w jego kierunku sztangę którą przez cały czas trzymał w ręce.
- Łap... - Z rozbawieniem patrzył jak chłopak puszcza swój szkicownik by złapać przyrząd do ćwiczeń. Rysunki znowu rozsypały się po pomieszczeniu.
- Nienawidzę was! - Usopp zrezygnowany usiadł na podłodze i czerwony jak burak zaczął zbierać swoje dzieła sztuki, odkładając sztangę która poturlała się pod kanapę.
Zoro podziwiał rysunek który pokazał mu Luffy, był naprawdę piękny i widać było gołym okiem, że musiał się nad nim napracować. Nie dziwił się mu teraz dlaczego tak bardzo się bał gniewu Nami, rysunek chociaż piękny przedstawiał ją w sposób którego mogła by nie zrozumieć.
- Czyli malujesz śpiących ludzi? - Zoro wyciągnął rysunek z rąk dalej śmiejącego się kapitana i podał o dziwo jeszcze bardziej czerwieńszemu Usopp'owi. - Stary ale żeby wchodzić dziewczyną do kajuty kiedy śpią, nawet ja wiem żeby tego nie robić...
- Usooooppp podglądacz! - Luffy zlazł z pleców szermierza i zaczął zbierać rysunki z podłogi. - Tu są same dziewczyny...
- Bo wy jesteście brzydcy. - Chłopak pokazał mu język. - Uważaj co robisz bo je zniszczysz...
Zoro westchnął, złapał Kapitana za ramie oraz szyję i podniósł go by przestał deptać rysunki leżące na podłodze.
- A ty co? Cukru się najadłeś, że tak szalejesz?
- Sanji dał mi deser czekoladowy...
- Uspokój się, nie widzisz kretynie, że to coś osobistego?
Luffy uspokoił się i popatrzył przepraszająco na przyjaciela, Zoro puścił go.
- Nie chciałem, pomogę ci... - Zoro patrzył jak przyjaciele zbierają rysunki z podłogi.
- Dlaczego śpiącą?
- Ciężko jest ją uchwycić, by ukazać jej delikatność... - Usopp podrapał się po głowię. - I to nie jest tak, że się tam wkradłem... - Przełknął ślinę. - Tylko Robin mnie wpuściła...
Zoro zamrugał, teraz nabierało to trochę sensu, przynajmniej częściowo.
- Czyli Robin wie? - Teraz Luffy wyglądał na obrażonego.
- Przyłapała mnie jak kogoś rysowałem...i tak od słowa do słowa pozwoliła mi przyjść i narysować Nami...
- Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej? - Luffy oglądał rysunek z Vivi, która siedziała w oknie i na pewno podziwiała widok.
- Bo nie ma o czym gadać... To tylko takie hobby a ty byś zaraz wszystkim powiedział...
- Tu ma rację... - Zoro przypomniał sobie jak ich kapitan powiedział wszystkim o głupim wyskoku Kuka.
Luffy podał rysunek Usopp'owi i uśmiechnął się wesoło wcale nie zrażony tym, że uważany jest za gadułę.
- Narysuj mnie! W kapitańskim płaszczu! Proszę, proszę...
- Mówiłem, że jesteś brzydki - Usopp zaśmiał się.
- Nikomu nic nie powiem, no nie daj się prosić...
- No dobra ale nie dzisiaj... - Długonosy westchnął wesoło.
- Kogo rysowałeś jak cię Robin przyłapała? - Luffy wpatrywał się w niego intensywnie, wyciągając się równocześnie na podłodze.
Usopp popatrzył na Zoro i z lekkim wahaniem wyciągnął jedną kartkę i podał ją Luffy'emu, Zoro obserwował ich zainteresowany.
- Zoro'u na pewno się spodoba. - Luffy wyszczerzył się i podał mu kartkę.
Szermierz przyjął rysunek i zamarł, patrzył na ich Kuka który smacznie spał na siedząco w połowie leżąc na stole. Serce mu mocno zabiła gdy wpatrywał się w tą spokojną przystojną twarz która spała z policzkiem wciśniętym w otwartą książkę kucharską. Doskonale poznał wnętrze Going Merry, i nawet potrawa z wnętrza książki wyglądała znajomo.
- Stary rumienisz się. - Głos Usopp'a wyrwał go z oniemienia, zaraz potem usłyszał śmiech Kapitana. - Jak chcesz to zostawimy cię sam na sam z tym rysunkiem...
- Nie dziękuje...- Zoro starał się zachować twarz i wyciągnął rysunek w jego stronę. To było krępujące, wiedział że prawdopodobnie wszyscy się domyślili co on czuję do kucharza a przynajmniej prawie wszyscy.
- Naprawdę, możesz go zatrzymać...
- Nie chce - Zoro powiedział to tak by przekonać obu towarzyszy i samego siebie. Bardzo spodobał mu się rysunek i chętnie by sobie go zostawił ale niepotrzebnie sam by sobie robił nadzieje.
W końcu Usopp przyjął rysunek z powrotem i schował go z innymi.
Zoro ziewnął przeciągle i położył się na podłodze już prawie nie było widać jego rumieńców.
- Wiesz, może... - Zaczął Luffy ale Usopp mu natychmiast przerwał.
- Daj mu spokój, chyba wyraził się jasno...
Zielono włosy był mu wdzięczny, że powstrzymał Luffy'ego przed drążeniem tego tematu. Leżał tak i wpatrywał się w sufit, chciał by żeby ta pokręcona brewka już wróciła. Mógł nawet śmiało przyznać, że tęsknił za ich codziennymi przepychankami.
- Chłopaki burza! - Dobiegł ich głos Nami, Zoro i Luffy od razu zareagowali i wyskoczyli na zewnątrz. Usopp został w tyle twierdząc, że dostał atak jakiejś choroby.
Zoro opadł zmęczony na miękką kanapę w jego samotni, popołudnie i rysunki Usopp'a wydawały się być tak odległe. Padał z nóg po wyczerpującej walce z żywiołem. Nie tylko on padał ze zmęczenia, większość jego przyjaciół poszło spać, gdy po kolacji Nami oznajmiła, że na razie są bezpieczni, Robin objęła nocną wartę by reszta mogła spokojnie odpocząć.
Westchnął i zamknął zmęczone oczy, cieszył się że ten drugi Sanji trochę się pozbierał i nawet wrócił mu humor. Przez usztywnioną rękę miał problem z gotowaniem ale Nami mu chętnie pomagała przy przygotowywaniu posiłków. Obrócił się na bok i otworzył oczy teraz rzuciła mu się w oczy kartka leżąca obok jego przyrządów do ćwiczeń.
Wstał i poszedł po nią prowadzony ciekawością, uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył znajomy obrazek. Czyżby mimo wszystko Usopp też wierzył, że blondyn może się zmienić, wrócił na kanapę i położył się. Niepotrzebnie robią mu nadzieje, wiedział że sam nie może się dać w to wciągnąć.
Szermierz już jakiś czas wpatrywał się w plecy poobijanego kuka. Cóż zabłądził kolejny raz i znowu trafił do kajuty w której przetrzymywali zwierciadło. Patrzył jak blondyn smukłym palcem przesuwa po szklanej tafli lustra, był ciekaw o czym myśli i dlaczego nie ma na nogach butów.
- Znowu zabłądziłeś?
Szermierz wzdrygnął się gdy usłyszał słaby głos kuka, podrapał się po głowie i wszedł głębiej do środka.
- Nie...
Mężczyzna zaśmiał się i odwrócił do niego przodem opierając się teraz plecami o zwierciadło.
- Jak z dzieckiem...
- Widzę, że humor dopisuje...
- A jak że, potrzebowałem porządnego wstrząsu a ty nadajesz się do tego najlepiej... - Blondyn uśmiechał się ale Zoro dostrzegł w jego spojrzeniu smutek.
- Po prostu wszyscy mają już dość. - Nie było mu do śmiechu, przed oczami miał dalej zmęczoną i zapłakana twarz blondyna z przed kilku dni. Nie potrafił wyrzucić tego wspomnienia z głowy a na samą myśl skręcało go w środku.
- Wiem... Ja też, uwierz że najbardziej na świecie chciałbym wrócić do domu... - Kucharz spuścił wzrok. - Mam tyle rzeczy do naprawienia...
Zoro podszedł do niego i poklepał po blond czuprynie. Patrzył na usztywnioną i zabandażowaną lewa rękę kuka.Wyglądał już dużo lepiej i mógłby przysiąc, że włosy miał minimalnie dłuższe. Jak tak stał i patrzył z bliska na jego poobijane oblicze dotarło do niego jak bardzo kucharz musi uważać w czasie walki. Zamyślił się tak bardzo, że dopiero po chwili zauważył jak błyszczące oczy wpatrują się w niego. Zabrał rękę i odsunął, starając się by nie zrobić tego zbyt szybko. Ta chwila zrobiła się zbyt intymna a jego serce samoistnie zaczęło bić szybciej.
- Wiesz, chciałbym ci odpowiednio podziękować za uratowanie życia...
- W swój nie udolny sposób próbowałeś pomóc Nami więc raczej jesteśmy kwita... - Zoro przełknął ślinę i odsunął się jeszcze bardziej. Sanji przyglądał mu się uważnie a iskierki wesoło zaczęły migotać w jego oczach.
- Pozwól mi...
- Niby co by to miało być? - Zoro patrzył jak drugi mężczyzna robi parę kroków w jego stronę i zaczyna gładzi palcami bandaż na jego bicepsie.
- To co chciałbyś na pewno dostać a czego wasz towarzysz nigdy ci nie da...
Na policzkach Zoro'a wykwitły rumieńce na widok których blondyn roześmiał się.
- Nie wiem o czym pomyślałeś ale chodziło mi tylko o buziaka...
- Przestań się droczyć... - Szermierz odwrócił zawstydzoną twarz, w duchu zastanawiając się czy by jednak nie przyjąć takiej formy podziękowań. To faktycznie mogła by być jedyna taka okazja by skosztować tych ponętnych ust, pewnie nawet mu się nie spodoba i wszystkie problemy znikną tak samo szybko jak się zjawiły. Jak wróci ich prawdziwy kucharz nie miał by co liczyć o jakieś leprze stosunki niż do tej pory a zapewne każda próba zbliżenia się kończyła by się bójką. Próbował przekonać sam siebie chociaż bardzo dobrze wiedział, że to jest bardzo zły pomysł. Przecież tak nie można, jak by się dowiedział ich kucharz nigdy by mu tego nie wybaczył. W dodatku nie było to ani honorowe ani nie była to osoba którą chciałby tak naprawdę pocałować.
- Możesz zamknąć oczy jeśli chcesz... - Blondyn zbliżył się jeszcze bardziej.
- Nie... - Serce waliło mu tak bardzo, bał się że zaraz opuści jego ciało. Był tak blisko jak w tą pamiętną noc gdy to wszystko się zaczęło.
- Nie co? Mam tego nie robić czy nie zamkniesz oczu?
- Nie zamknę oczu... - Zoro czół na twarzy jego gorący oddech i bliskość drugiego ciała przylegającego do niego. W głowie mu zawirowało gdy poczuł chłodną dłoń na policzku i miękkie usta na swoich, składające czuły pocałunek. Wiedział, że zrobił coś co nigdy nie powinno mu być wybaczone i co by chciał robić już zawsze...
Po drugiej stronie lustra
Zoro siedział na leżance w gabinecie doktora a żyłka na czole nerwowo pulsowała.
- Mówiłem ci żebyś nie tykał bandaży... A tym bardziej nie ćwiczył jeszcze... - Renifer zaczął świeżymi bandażami owijać jego jeszcze nie zagojone rany.
- Już dobra - Zoro przewrócił oczami.
Renifer nie skomentował jego zachowania tylko bardzo dokładnie się nim zajmował.
- Skończyłem...- Oznajmił po chwili i podszedł do swojego biurka.
Zoro zeskoczył z leżanki i ruszył do wyjścia dziękując reniferowi za leczenie. Szybko zatrzasnął za sobą drzwi i skierował się prosto do swojej siłowni. To było chyba jedyne miejsce na statku do którego zawsze trafiał za pierwszym razem.
Zamknął za sobą klapę i odetchnął głęboko ciesząc się że mały doktor nie poszedł za nim by go przypadkiem pilnować. Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam, na kanapie leżał Usopp.
- Chopper cię nęka? - Czarnowłosy chłopak obejrzał się na niego i uśmiechnął.
- Jak zawsze... - Zoro usiadł przy swoich sztangach i złapał jedną do reki. - Co tu robisz?
- Przebywam, a co nie wolno? - Chłopak wrócił do tego co robił wcześniej.
Zoro przyjrzał mu się uważnie, był ciekaw co przyjaciela wywabiło z jego warsztaciku. Wstał razem ze małą sztangą i dalej ćwicząc ręką ruszył w jego stronę.
- Zazwyczaj przebywasz gdzie indziej...
- Chciałem trochę pomyśleć a Luffy'emu wrócił humor i go nosi, jak ci przeszkadzam mogę sobie iść...
- Czy to Kaya? - Zoro zaglądał mu przez ramie i patrzył na śliczny portret dziewczyny którą poznali na wyspie Usopp'a. Chłopak zamknął szybko swój szkicownik i usiadł z zawstydzoną miną.
- No...
Zoro zręcznie wyciągnął mu szkicownik z rąk i otworzył, nie spodziewał się, że ze środka wypadnie mnóstwo zarysowanych kartek. Usopp zaczął je szybko zbierać z przerażoną i wściekłą minom, nie zauważając, że jedna kartka wyfrunęła na zewnątrz przez otwarte okno.
- No co ty robisz kretynie!?
- Nie chciałem... - Zoro złapał kilka rysunków na których o dziwo nie było blondynki. - Usopp kiedyś ty to wszystko narysował?
Zoro był pod wrażeniem nie wiedział, że ich towarzysz jest aż tak uzdolniony i lubi rysować dziewczyny.
- Nie mów nikomu. - Długonosy zaczął chować wszystkie rysunki które złapał do szkicownika rumieniąc się przy tym jak dorodny pomidor.
- Nie ma się czego wstydzić bo są bardzo ładne. - Patrzył na rysunek na którym były Nami i Vivi w strojach tancerek, dokładnie tych samych co miały na sobie w Alabascie.
- Przestań to tylko takie tam bazgroły - Usopp czerwienił się jeszcze bardziej i zabrał mu szkice z ręki.
- Daj spokój nie powiem nikomu jak nie chcesz... - Zoro zaśmiał się. - Ty tak z pamięci rysujesz?
- No z pamięci a z czego? Raczej nie portretuje was na bieżąco - warknął obrażony. - Chyba że śpicie... - dodał już ciszej.
Zoro uniósł brew pytająco, był coraz bardziej zdziwiony.
- Ale, że niby co?
- Nie ważne, ale broń borze nic nie mów Nami bo mnie obedrze ze skóry...
- Ale dlaczego? Myślę, że by się jej spodobały... - Podrapał się po głowie nie rozumiejąc strachu towarzysza przecież nikt się nie będzie gniewał z powodu jakiś obrazków.
- Uwierz, że mógłbym tego nie przeżyć.
- Co, tego? - Luffy kucał w oknie trzymając jedną zarysowaną kartkę na ustach malował się mu łobuzerski uśmieszek. - Usopp jest zboczeńcem! - Wesoło wskoczył do środka wyminął zręcznie wściekłego przyjaciela i wdrapał się na plecy Zoro'a pokazując mu jego zdobycz cały czas wesoło przy tym chichocząc.
Usopp rzucił się w ich kierunku ale Zoro powstrzymał go podrzucając w jego kierunku sztangę którą przez cały czas trzymał w ręce.
- Łap... - Z rozbawieniem patrzył jak chłopak puszcza swój szkicownik by złapać przyrząd do ćwiczeń. Rysunki znowu rozsypały się po pomieszczeniu.
- Nienawidzę was! - Usopp zrezygnowany usiadł na podłodze i czerwony jak burak zaczął zbierać swoje dzieła sztuki, odkładając sztangę która poturlała się pod kanapę.
Zoro podziwiał rysunek który pokazał mu Luffy, był naprawdę piękny i widać było gołym okiem, że musiał się nad nim napracować. Nie dziwił się mu teraz dlaczego tak bardzo się bał gniewu Nami, rysunek chociaż piękny przedstawiał ją w sposób którego mogła by nie zrozumieć.
- Czyli malujesz śpiących ludzi? - Zoro wyciągnął rysunek z rąk dalej śmiejącego się kapitana i podał o dziwo jeszcze bardziej czerwieńszemu Usopp'owi. - Stary ale żeby wchodzić dziewczyną do kajuty kiedy śpią, nawet ja wiem żeby tego nie robić...
- Usooooppp podglądacz! - Luffy zlazł z pleców szermierza i zaczął zbierać rysunki z podłogi. - Tu są same dziewczyny...
- Bo wy jesteście brzydcy. - Chłopak pokazał mu język. - Uważaj co robisz bo je zniszczysz...
Zoro westchnął, złapał Kapitana za ramie oraz szyję i podniósł go by przestał deptać rysunki leżące na podłodze.
- A ty co? Cukru się najadłeś, że tak szalejesz?
- Sanji dał mi deser czekoladowy...
- Uspokój się, nie widzisz kretynie, że to coś osobistego?
Luffy uspokoił się i popatrzył przepraszająco na przyjaciela, Zoro puścił go.
- Nie chciałem, pomogę ci... - Zoro patrzył jak przyjaciele zbierają rysunki z podłogi.
- Dlaczego śpiącą?
- Ciężko jest ją uchwycić, by ukazać jej delikatność... - Usopp podrapał się po głowię. - I to nie jest tak, że się tam wkradłem... - Przełknął ślinę. - Tylko Robin mnie wpuściła...
Zoro zamrugał, teraz nabierało to trochę sensu, przynajmniej częściowo.
- Czyli Robin wie? - Teraz Luffy wyglądał na obrażonego.
- Przyłapała mnie jak kogoś rysowałem...i tak od słowa do słowa pozwoliła mi przyjść i narysować Nami...
- Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej? - Luffy oglądał rysunek z Vivi, która siedziała w oknie i na pewno podziwiała widok.
- Bo nie ma o czym gadać... To tylko takie hobby a ty byś zaraz wszystkim powiedział...
- Tu ma rację... - Zoro przypomniał sobie jak ich kapitan powiedział wszystkim o głupim wyskoku Kuka.
Luffy podał rysunek Usopp'owi i uśmiechnął się wesoło wcale nie zrażony tym, że uważany jest za gadułę.
- Narysuj mnie! W kapitańskim płaszczu! Proszę, proszę...
- Mówiłem, że jesteś brzydki - Usopp zaśmiał się.
- Nikomu nic nie powiem, no nie daj się prosić...
- No dobra ale nie dzisiaj... - Długonosy westchnął wesoło.
- Kogo rysowałeś jak cię Robin przyłapała? - Luffy wpatrywał się w niego intensywnie, wyciągając się równocześnie na podłodze.
Usopp popatrzył na Zoro i z lekkim wahaniem wyciągnął jedną kartkę i podał ją Luffy'emu, Zoro obserwował ich zainteresowany.
- Zoro'u na pewno się spodoba. - Luffy wyszczerzył się i podał mu kartkę.
Szermierz przyjął rysunek i zamarł, patrzył na ich Kuka który smacznie spał na siedząco w połowie leżąc na stole. Serce mu mocno zabiła gdy wpatrywał się w tą spokojną przystojną twarz która spała z policzkiem wciśniętym w otwartą książkę kucharską. Doskonale poznał wnętrze Going Merry, i nawet potrawa z wnętrza książki wyglądała znajomo.
- Stary rumienisz się. - Głos Usopp'a wyrwał go z oniemienia, zaraz potem usłyszał śmiech Kapitana. - Jak chcesz to zostawimy cię sam na sam z tym rysunkiem...
- Nie dziękuje...- Zoro starał się zachować twarz i wyciągnął rysunek w jego stronę. To było krępujące, wiedział że prawdopodobnie wszyscy się domyślili co on czuję do kucharza a przynajmniej prawie wszyscy.
- Naprawdę, możesz go zatrzymać...
- Nie chce - Zoro powiedział to tak by przekonać obu towarzyszy i samego siebie. Bardzo spodobał mu się rysunek i chętnie by sobie go zostawił ale niepotrzebnie sam by sobie robił nadzieje.
W końcu Usopp przyjął rysunek z powrotem i schował go z innymi.
Zoro ziewnął przeciągle i położył się na podłodze już prawie nie było widać jego rumieńców.
- Wiesz, może... - Zaczął Luffy ale Usopp mu natychmiast przerwał.
- Daj mu spokój, chyba wyraził się jasno...
Zielono włosy był mu wdzięczny, że powstrzymał Luffy'ego przed drążeniem tego tematu. Leżał tak i wpatrywał się w sufit, chciał by żeby ta pokręcona brewka już wróciła. Mógł nawet śmiało przyznać, że tęsknił za ich codziennymi przepychankami.
- Chłopaki burza! - Dobiegł ich głos Nami, Zoro i Luffy od razu zareagowali i wyskoczyli na zewnątrz. Usopp został w tyle twierdząc, że dostał atak jakiejś choroby.
Zoro opadł zmęczony na miękką kanapę w jego samotni, popołudnie i rysunki Usopp'a wydawały się być tak odległe. Padał z nóg po wyczerpującej walce z żywiołem. Nie tylko on padał ze zmęczenia, większość jego przyjaciół poszło spać, gdy po kolacji Nami oznajmiła, że na razie są bezpieczni, Robin objęła nocną wartę by reszta mogła spokojnie odpocząć.
Westchnął i zamknął zmęczone oczy, cieszył się że ten drugi Sanji trochę się pozbierał i nawet wrócił mu humor. Przez usztywnioną rękę miał problem z gotowaniem ale Nami mu chętnie pomagała przy przygotowywaniu posiłków. Obrócił się na bok i otworzył oczy teraz rzuciła mu się w oczy kartka leżąca obok jego przyrządów do ćwiczeń.
Wstał i poszedł po nią prowadzony ciekawością, uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył znajomy obrazek. Czyżby mimo wszystko Usopp też wierzył, że blondyn może się zmienić, wrócił na kanapę i położył się. Niepotrzebnie robią mu nadzieje, wiedział że sam nie może się dać w to wciągnąć.
Szermierz już jakiś czas wpatrywał się w plecy poobijanego kuka. Cóż zabłądził kolejny raz i znowu trafił do kajuty w której przetrzymywali zwierciadło. Patrzył jak blondyn smukłym palcem przesuwa po szklanej tafli lustra, był ciekaw o czym myśli i dlaczego nie ma na nogach butów.
- Znowu zabłądziłeś?
Szermierz wzdrygnął się gdy usłyszał słaby głos kuka, podrapał się po głowie i wszedł głębiej do środka.
- Nie...
Mężczyzna zaśmiał się i odwrócił do niego przodem opierając się teraz plecami o zwierciadło.
- Jak z dzieckiem...
- Widzę, że humor dopisuje...
- A jak że, potrzebowałem porządnego wstrząsu a ty nadajesz się do tego najlepiej... - Blondyn uśmiechał się ale Zoro dostrzegł w jego spojrzeniu smutek.
- Po prostu wszyscy mają już dość. - Nie było mu do śmiechu, przed oczami miał dalej zmęczoną i zapłakana twarz blondyna z przed kilku dni. Nie potrafił wyrzucić tego wspomnienia z głowy a na samą myśl skręcało go w środku.
- Wiem... Ja też, uwierz że najbardziej na świecie chciałbym wrócić do domu... - Kucharz spuścił wzrok. - Mam tyle rzeczy do naprawienia...
Zoro podszedł do niego i poklepał po blond czuprynie. Patrzył na usztywnioną i zabandażowaną lewa rękę kuka.Wyglądał już dużo lepiej i mógłby przysiąc, że włosy miał minimalnie dłuższe. Jak tak stał i patrzył z bliska na jego poobijane oblicze dotarło do niego jak bardzo kucharz musi uważać w czasie walki. Zamyślił się tak bardzo, że dopiero po chwili zauważył jak błyszczące oczy wpatrują się w niego. Zabrał rękę i odsunął, starając się by nie zrobić tego zbyt szybko. Ta chwila zrobiła się zbyt intymna a jego serce samoistnie zaczęło bić szybciej.
- Wiesz, chciałbym ci odpowiednio podziękować za uratowanie życia...
- W swój nie udolny sposób próbowałeś pomóc Nami więc raczej jesteśmy kwita... - Zoro przełknął ślinę i odsunął się jeszcze bardziej. Sanji przyglądał mu się uważnie a iskierki wesoło zaczęły migotać w jego oczach.
- Pozwól mi...
- Niby co by to miało być? - Zoro patrzył jak drugi mężczyzna robi parę kroków w jego stronę i zaczyna gładzi palcami bandaż na jego bicepsie.
- To co chciałbyś na pewno dostać a czego wasz towarzysz nigdy ci nie da...
Na policzkach Zoro'a wykwitły rumieńce na widok których blondyn roześmiał się.
- Nie wiem o czym pomyślałeś ale chodziło mi tylko o buziaka...
- Przestań się droczyć... - Szermierz odwrócił zawstydzoną twarz, w duchu zastanawiając się czy by jednak nie przyjąć takiej formy podziękowań. To faktycznie mogła by być jedyna taka okazja by skosztować tych ponętnych ust, pewnie nawet mu się nie spodoba i wszystkie problemy znikną tak samo szybko jak się zjawiły. Jak wróci ich prawdziwy kucharz nie miał by co liczyć o jakieś leprze stosunki niż do tej pory a zapewne każda próba zbliżenia się kończyła by się bójką. Próbował przekonać sam siebie chociaż bardzo dobrze wiedział, że to jest bardzo zły pomysł. Przecież tak nie można, jak by się dowiedział ich kucharz nigdy by mu tego nie wybaczył. W dodatku nie było to ani honorowe ani nie była to osoba którą chciałby tak naprawdę pocałować.
- Możesz zamknąć oczy jeśli chcesz... - Blondyn zbliżył się jeszcze bardziej.
- Nie... - Serce waliło mu tak bardzo, bał się że zaraz opuści jego ciało. Był tak blisko jak w tą pamiętną noc gdy to wszystko się zaczęło.
- Nie co? Mam tego nie robić czy nie zamkniesz oczu?
- Nie zamknę oczu... - Zoro czół na twarzy jego gorący oddech i bliskość drugiego ciała przylegającego do niego. W głowie mu zawirowało gdy poczuł chłodną dłoń na policzku i miękkie usta na swoich, składające czuły pocałunek. Wiedział, że zrobił coś co nigdy nie powinno mu być wybaczone i co by chciał robić już zawsze...
8 sierpnia 2016
Rozdział 17
Witajcie serdecznie:) Muszę przyznać, że było ciężko ale udało się:) Ten rozdział jest nieco dłuższy i mam nadzieje, że nie okaże się przez to nudny. Z góry przepraszam za błędy i życzę miłego czytania:*
Po drugiej stronie lustra
Sanji biegł po plaży za śmiejącą się Nami-san, słońce raziło go w oczy a rozgrzany piasek wsypywał się do butów. Dziewczyna była na wyciągnięcie ręki słodko go wołając. Wyciągnął więc rękę a gdy już miał ją dotknąć wszystko zawirowało. Na pewno nie był już na plaży a tym bardziej nie trzymał swojej słodkiej bogini i nie całował jej namiętnie. Wodził swoim smukłym palcem po długiej bliźnie przecinający umięśniony tors. Był podekscytowany zachowaniem drugiego mężczyzny który patrzył na niego z pożądaniem. Oblizał lubieżnie usta i niemal słyszał jak ten drugi przełyka ślinę. Przysunął się jeszcze bliżej, siadając zielonowłosemu okrakiem na nogach.
- Po prostu to zrób. - Szepnął mu do ucha i wsunął dłonie w jego miękkie zielone włosy.
Zerwał się do siadu oblany zimnym potem i pół przytomnym wzrokiem rozejrzał po pokoju.
- Co to było... - Podciągnął do siebie nogi i oparł brodę o kolana zamykając oczy. Nie rozumiał dlaczego tak piękny sen o Nami-san zmienił się w koszmar i to jaki koszmar. Podniósł wzrok i popatrzył na drzwi, zamrugał gwałtownie. Co on tu właściwie robił, ostatnie co pamiętał z wczorajszego wieczoru to, to że siedział na kanapie przygniatany przez dwa cielska. Wstał szczęśliwy, że tym razem ma na sobie ubranie i podszedł do drzwi, chciał wyjść gdy doszły do niego podniesione głosy.
- Nie zgadzam się!
- Decyzje już podjąłem...
- Przecież wiesz kim jest ten człowiek, no Zoro powiedz mu, że nie może się znowu w to mieszać!
- Nie krzycz Luffy, podjąłem decyzje. Kilka dni i będzie po wszystkim...
- Powiedziałem, że się nie zgadzam!
- Nikt nie pytał cię o zdanie...
Sanji westchnął i otworzył drzwi wszystkie pary oczu zwróciły się na niego. Uznał, że musiało pójść o coś ważnego bo Luffy wyglądał jak by miał komuś spuścić łomot.
- O nasz książę wstał... - Law odwrócił się od wściekłego chłopaka. - Od razu było widać, że potrzebujesz porządnego snu.
- Ty nie zmieniaj tematu... - Luffy został powstrzymany przez Zoro'a przed skoczeniem lekarzowi na plecy.
Sanji'emu przeszło przez myśl, że to musi być ciężkie być w zawiasku z takim nie okiełznanym idiotą.
- Uspokój się kretynie, bojką tego nie załatwisz... A poza tym nie bądź samolubem ty nigdy nie pytasz nikogo o zdanie tylko całe życie robisz i bierzesz wszystko to co ci się podoba. - Zoro popchnął czarnowłosego chłopaka na kanapę. - Nie dramatyzuj tak... Już wystarczy nam jeden skłonny do depresji. - Sanji zjeżył się ze złości gdy wzrok glona spoczął na jego osobie. Miał tak wielką ochotę skopać mu to dupsko, zamiast tego odetchnął głęboko i popatrzył na Lawa prawdopodobnie sprawcę całego tego porannego zamieszania.
- Co się właściwie dzieje?
- Muszę wyjechać na kilka dni i chciałbym prosić byście się zajęli tym wrzaszczkiem przez ten czas i by mógł tu zamieszkać. Nie chce by zniszczył nam dom pod moja nieobecność albo by padł z głodu...
- Nie jestem małym dzieckiem! - Luffy wręcz kipiał ze złości, Sanji roześmiał się widząc to, brakowało tylko by chłopak zaczął tupać nogą.
- Czemu pytasz mnie? To jego dom - Wskazał palcem na Zoro'a i przeciągnął się - Ja mogę go nakarmić...
Law westchnął i popatrzył na Zoro który wyglądał jak by mu było wszystko jedno.
- Dobra, chodź Luffy pojedziemy do domu bo wieczorem muszę być na lotnisku...
- To się jeszcze okaże. - Luffy prychnął i wstał z kanapy.
Law przewrócił oczami komentując zachowanie najmłodszego chłopaka i poszedł ubrać buty i płaszcz.
Sanji patrzył jak Luffy idzie zanim do przedpokoju z obrażoną miną. Zaciekawiło go zachowanie czarnowłosego przyjaciela więc poszedł za nimi, patrzył jak chłopak siłuje się z butami dalej mając czerwone policzki ze złości.
- Mam nadzieje, że nie narobiłem wam kłopotów? - Sanji popatrzył na niego, było widać, że z dystansem podchodzi do zachowania swojego chłopaka jak by takie zachowanie było już dla niego codziennością.
- Nie ma sprawy, jak już się pożegnacie to niech śmiało przyjedzie...
Luffy prychnął gniewnie wciskając w końcu stopę do adidasa mamrocząc pod nosem, że nienawidzi takich butów.
- Nie bądź jak dziecko nie możesz cały czas chodzić w klapkach...
- Ale one są najlepsze....
- Dobrze chodźmy już...- Law westchnął zrezygnowany i otworzył drzwi prowadzące na klatkę schodową, odwrócił się jeszcze w stronę blondyna. - Wiesz na wypadek jak byśmy się więcej nie spotkali... - Sanji patrzył jak w momencie twarz Luffy'ego zmienia się z czerwonej na śnieżno białą, pomyślał że jego kapitanowi w tym świecie naprawę musi zależeć na tym dziwnym lekarzu. - To wiedź, że miło było cię poznać. - Uśmiechnął się lekko i skinął mu na przegnanie dopiero teraz patrząc na ukochanego. - A tobie co?
- Dlaczego się z nim tak żegnasz? - Luffy miał teraz minę jak zbolały szczeniak.
Sanji pomyślał, że jest no nawet uroczę w pewnym stopniu i był ciekaw czy ich kapitan również jest taki...słodki...
- Bałwanie, pewnie na wypadek jak bym pod jego nieobecność wrócił do swojego świata... Mam rację?- Westchnął i wyciągnął papierosa z kieszeni spodni - Dobra spadajcie bo robi się tu jakoś strasznie melodramatycznie.
Law złapał za nadgarstek pobladłego Luffy'ego i pociągnął na korytarz. Sanji zatrzasnął za nimi drzwi i wrócił do salonu w poszukiwaniu Marimo. Stał w kuchni i coś robił, podszedł do niego i ze zgrozą stwierdził, że właśnie zaczął przypalać jajka.
- O zgrozo... - Sanji obszedł go i zabrał mu patelnie z ręki dotykając przy tym jego dłoni, jego serce samoistnie zaczęło szybciej bić. - Takich Alg Morskich nie powinno się wpuszczać do kuchni.
- Bardzo śmieszne. - Zoro wyglądał na wkurzonego.
- Dobrze, zrobię ci śniadanie a ty mi powiedz co tu się właściwie rano stało. - Sanji odłożył na bok spaloną jajecznice i zaczął szykować porządne zdrowe i odżywcze śniadanie nie patrzył przy tym na zielonowłosego.
- Law zna pewnego człowieka. - Zoro usiadł w kuchni na wysokim krześle. - Policja już od dawna chce go zamknąć za nie legalną działalność.
- A Luffy wariuje bo?
- To podobno niebezpieczny człowiek...
Sanji przełożył jedzenie na dwa talerze i podał jeden zielonowłosemu napotykając przy tym jego intensywne spojrzenie, wzdrygnął się.
- Najchętniej zerżnął bym cię tu i teraz... - Zoro przyjął talerz z jedzeniem.
Sanji z trudem zachował spokój chociaż jego serce zaczęło walić jak szalone a umysł zaczął podsuwać poranny sen.
- Dziwna forma podziękowań... - Usiadł i zaczął jeść powtarzając sobie w myślach, że nic mu nie grozi a ten napalony Glon tylko sobie żartuje. - Przypominam ci że miałeś mi dać spokój.
- Tak, wiem ale czas leci.. - Uśmiechnął się lubieżnie znad talerza na co ciało Sanji'ego przeszyły przyjemne prądy. ''Pieprzone ciało" klął w myślach pochylając się bardziej nad talerzem by ukryć lekko różane policzki. - Co będziesz dziś robić?
Do chłopaka ledwie dotarły te słowa bo właśnie toczył w swoim wnętrzu bitwę o zachowanie spokoju.
- A co? - Mruknął odważając się spojrzeć na twarz drugiego mężczyzny.
- Nie wiem co zrobiłeś z telefonem ale wczoraj dzwonił do mnie Zeff, pytając czy już cię poćwiartowałem a jak nie to czy łaskawie mógłbyś ruszyć dupsko i przyjść w końcu do restauracji bo inaczej sam to zrobi.
Sanji zamrugał kilkakrotnie szybko układając w głowie wszystkie fakty jakie zdobył do tej pory i tak pamiętał, że słodka Vivi-chan pokazywała mu jakieś klucze od restauracji.
- To chyba nie jest dobry pomysł... - Owszem był ciekawy i to nawet cholernie ciekawy jaki w tym świecie może być ten stary pierdziel ale kolejne tłumaczenie komuś co się dzieje i że tak naprawdę to nie jest on mogłoby być uciążliwe.
- Niby dlaczego, jesteś w końcu kucharzem możesz odwalić swoje...A jak nie chcesz to chociaż zobaczy, że żyjesz...
- I naprawdę myślisz, że się nie zorientuje, poza tym nie mam zielonego pojęcia gdzie jest ta cała restauracja... - Wstał i podszedł ze swoim talerzem do zlewu.
- A ten dalej swoje... - Zoro mruknął wściekły i również wstał kończąc posiłek.
- Nie moja wina, że ty nie chcesz mi uwierzyć Algo... - Sanji popatrzył na niego zadziornie, wiedział że nie może dać się stłamsić.
- Mógłbyś w końcu przestać grać w te swoje gierki i nie wciągać w to innych ludzi.
- Teraz mówisz o tym, że tak naprawdę nie jestem sobą czy nawiązujesz do zakładu swojego chłopaka? - Sanji mówił nad wyraz spokojnie dodając do wypowiedzi nieco jadu.
- Ty! - Zoro złapał go mocno za ramie i szarpnął odciągając od zlewu.
Blondyn wzdrygnął się widząc wściekłość na jego twarzy nie spodziewał się aż takiej porywczej reakcji, musiał jakoś uratować sytuacje by nie zostać pobity przez tego rozwścieczonego dzika.
- No co ja? - Wycedził przez zęby. - Uspokój się i puść moje ramie bo to boli...
Poczuł jak Zoro poluźnia uścisk i odsuwa się nieco.
- Jak nie chcesz zemną być to powiedz a nie wymyślaj jakiś nie stworzonych historii. Mogę się wynieść jak tak bardzo tego chcesz...
- Zamknij się idioto! - Sanji zaczęła pulsować żyłka na czole. - Kurwa jeszcze brakuje byście się rozeszli przez twoją tępotę. - Wyciągnął papierosy i próbował odpalić zapalniczkę ale utrudniały mu to trzęsące się ze wściekłości ręce.
Czół na sobie wzrok zielonowłosego kretyna, starał się coś wymyślić. Kusiło go by kazać mu wypierdalać do cholery, miał by go chociaż z głowy ale czół, że mogłoby to bardziej skomplikować sprawy. W końcu zaciągnął się papierosowym dymem i odetchnął głęboko.
- Jak już się łaskawie uspokoisz, najlepiej idź i weź sobie zimny prysznic. To jak nie masz innych planów na dzisiaj to zabierz mnie do tej restauracji, trzeba też zrobić zakupy bo jak byś nie usłyszał Luffy przyjedzie wieczorem a ten to niema dna w żołądku.
- Nie pójdę tam z tobą....
- Dlaczego?
- On mnie nienawidzi, już wystarczy, że się nasłuchałem przez telefon...
Sanji rozmasowywał sobie obolałe ramie, przeklinając w myślach to kruche ciało.
- To tylko stary pryk... - Blondyn próbował wyczytać coś z jego twarzy mimowolnie był coraz bardziej ciekaw tego świata i żyjących tu ludzi, poza tym nic mu się nie stanie jak będzie dla tego Glona trochę milszy. - To zróbmy tak, pójdziesz zemną na zakupy a jutro Luffy zabierze mnie do restauracji, dasz rade? Czy dalej wolisz spierać się kto ma racje albo się szarpać? - Sanji patrzył na niego najspokojniej jak w tym momencie potrafił.
- Dobra.
Sanji westchnął ciężko a żyłka irytacji pulsowała na jego czole, popatrzył na kanapę. Luffy leżał i zawodził żałośnie jak jakieś małe szczanie które zostało porzucone przez swojego pana. Ta zielona małpa poszła gdzieś twierdząc, że ma trening.
- Luffy daj już spokój.
- Ale...ale on pojechał!
- Przecież powiedział, że za kilka dni wróci. - Blondyn podszedł do niego i kucnął przy kanapie.
- Ty nic nie rozumiesz. - Luffy wciskał twarz w poduszkę, zagłuszając tak jęki. Kucharz trzepnął go otwartą dłonią w tył głowy.
- Słuchaj głupku, jak powiedział, że wróci to wróci dokądkolwiek pojechał i jeśli ryzykuje swoim życiem to prawdopodobnie ma powody, więc weź się w garść i przestań ryczeć bo to żałosne...
- Ale ja... - Luffy podniósł się i popatrzył na blondyna ze łzami w oczach.
- Tak jesteś żałosny, dziecinny i jak go kochasz to weź się w garść bo jak to świadczy o tobie bekso... - Sanji patrzył jak przyjaciel zagryza dolną wargę i próbuje się uspokoić, był ciekawy czy ich kapitan jak by się zakochał to czy też by się tak martwił o swoją drugą połówkę. A może to bezsilność tak przytłaczała młodego chłopaka, pewnie gdyby tylko mógł pojechałby razem z nim.
- Jestem głodny... - Pociągnął nosem.
Sanji zaśmiał się głośno i poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Już cię nakarmię...
Kucharz jak powiedział tak zrobił i już po chwili przyglądał się jak czarnowłosy wcina pyszności jakie mu przygotował.
- Powiedz mi, zabierzesz mnie jutro do restauracji Zeffa? - Sanji patrzył jak na te słowa chłopak prawie wypluwa jedzenie.
- Ja? Dlaczego ja? Czemu chcesz tam iść? To zły pomysł...
Blondyn zamrugał gwałtownie widząc mieszane uczucia na twarzy Luffy'ego.
- Co jest z wami? To wcale nie jest mój pomysł, to on dzwonił do Zoro'a ...
-Zeff zadzwonił do Zoro'a?! - Chłopak wyglądał jak by się nad czymś zastanawiał - No w sumie, pewnie pomyślał że coś ci się stało minęło już trochę czasu...
- Dobra, opowiedz mi wszystko po kolei bo nic z tego nie rozumiem...
- Nie. - Luffy wyszczerzył się - Może tym razem ty mi opowiedz jak to było u ciebie? Bo rozumiem, że wiesz kim jest Zeff?
Sanji westchnął i zapalił papierosa, w sumie nic mu nie szkodziło trochę powspominać.
- Dobra, niech ci będzie, no to może zacznę od dnia w którym poznałem tego starego piernika...
Blondyn dopalał już kolejnego papierosa i spoglądał na tą oniemiałą twarz przyjaciela. Sam nie wierzył jak bardzo się wkręcił w swoje wspomnienia. Opowiadał już któraś godzinę nie szczędząc szczegółów. I nawet nie skończył na wspomnieniach z Zeff''em tylko dalej opowiadał jak poznał Luffy'ego i jak ruszyli razem ratować jego pięknom Nami-san i skopali dupska rybo ludziom. Opowiadał te wspaniałe przygody z uśmiechem na ustach a serce kuło go coraz bardziej. Sanji starał się nie zwracać na to uwagi by nie robić przykrości drugiemu chłopakowi który wchłaniał każde jego słowa i wydawał się chodź na chwile zapomnieć o trapiących go problemach.
- Czyli teraz macie nowy statek! Taki wypasiony? - Luffy wymierzał ciosy tak jak by jego ręce miały się zaraz rozciągnąć. - Jestem super silny!
- Tak, Sanny Go jest wspaniały...
- Wiesz jeśli wcześniej się trochę wahałem czy ci uwierzyć to teraz wierze ci na milion procent! Takich historii nie da się zmyślić człowieku!
- Tak wiem, nie musisz krzyczeć... - Sanji ziewnął i przeciągnął się do jego uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi i już po chwili za rogu wyszła ta Alga morska.
Luffy od razu do niego doskoczył i bez słowa podciągnął koszulkę ukazując ładnie umięśniony brzuch.
- Mówisz taka blizna! - Chłopak nakreślił palcem na ciele Zoro'a niewidzialną linie. Blondyn podszedł do nich i podciągnął jeszcze wyżej koszulkę zaskoczonego mężczyzny.
- Nie, taka... - Sanji dotknął palcem gorącej skóry i przejechał wzdłuż jego ciała.
- Pierdzielisz?! - Luffy wręcz podskakiwał z podniecenia.
- Co wy robicie? - Zoro dał obu po łapach i naciągnął koszulkę z powrotem.
- Ty i tak nie uwierzysz... - Sanji wrócił do kuchni gdy zdał sobie sprawę co on właściwie wyczyniał. Słuchał jak Luffy z fascynacją opowiada Zoro nowo poznane fakty podskakując przy tym jak wariat.
- Słyszysz Prawdziwy Cyborg!!!
- Prócz mnie pewnie słyszał cały blok, uspokój się kretynie i daj mi w końcu wejść do domu.
Sanji uśmiechnął się pod nosem szykując już kolacje dla glona. Luffy puścił Zoro i zniknął za drzwiami łazienki zostawiając ich samych. Mężczyzna wszedł do kuchni uprzednio zostawiając plecak i podłużny czarny pakunek pod ściana. Sanji domyślał się że tam pewnie są jego katany.
- Jak to zrobiłeś? Myślałem, że ciągle będzie zawodził...
- To Luffy po prostu zająłem jego uwagę czymś innym. - Spiął się gdy poczuł jak blisko jego staje zielono włosy który pachnie tak...''kurwa''... pomyślał i podał mu jedzenie.
- Opowiadając mu zmyślone bajeczki?
- Nie ważne jakie - Westchnął z rezygnacją - Przynajmniej nie ryczy. Patrzył jak glon przewraca oczami i nie potrafił zrozumieć jak można być tak upartym.
Luffy usiadł obok Zoro i wymownie spojrzał na kucharza.
- Jeść! - uśmiechał się - Jeśli dalej chcesz to pójdziemy jutro do restauracji.
- Świetnie... - podał mu talerz pełny jedzenia i westchnął w duchu jutro pewnie też nie da rady odwiedzić muzeum.
Sanji przełknął ślinę, musiał przyznać że nie dziwił się, Zoro'u który nie chciał tu z nim przyjść ani Luffy'emu wzbraniającemu się przed wejściem do środka. Cieszył się, że po jego namowach w końcu wszedł i po cichu zajął jeden z stolików. W pierwszej chwili ucieszył się, że restauracja nazywa się tak samo a widok tego starego pryka z obiema nogami też był wzruszający. Ale te uczucia bardzo szybko minęły zastąpione narastającym wkurzeniem, już od dobrej godziny wysłuchiwał wrzasków na swój temat i ze zgrozą stwierdził, że Zeff jest bardzo mało tolerancyjny i chyba naprawdę nienawidzi Zoro. Uchylił się przed nadlatującą chochlą która zatrzymała się na ścianie i z brzękiem upadła na podłogę.
- I co mi masz do powiedzenia szczeniaku...
- Żebyś se oszczędził kazań bo i tak mam to w dupie... Przyszedłem tylko powiedzieć, że jestem teraz zajęty i nie będzie mnie jeszcze przez kilka dni...
- Że co! - Teraz musiał uchylać się przed nadlatującą patelnia która upadła niedaleko chochli robiąc tylko więcej hałasu. Reszta pracowników starała udawać, że nic się nie dziele dalej sprawnie gotując by goście otrzymali swoje posiłki. - To wszystko przez tego twojego przeklętego ruchacza, ułożył byś sobie normalnie życie a nie...
- Dość! - Nie rozumiał dlaczego tak bardzo się wkurzał. - Nie będziesz mówił mi jak mam żyć a tym bardziej nie masz prawa obrażać tego zielonego idioty bo to wyłącznie moje zadanie. Jak z nim jestem to najwidoczniej odpowiada mi taki układ wiec łaskawie daruj sobie takie wywody bo nie mam zamiaru tego słuchać. Jak tego nie rozumiesz to gotuj sobie sam w tej parszywej restauracji bo moja noga tu więcej nie postanie dopóki ty nie nabierzesz dystansu.
Chwilę jeszcze mierzył się z nim spojrzeniami po czym odwrócił się napięcie i wychodząc tylnym wyjściem trzasnął drzwiami, demonstrując tak swoje niezadowolenie. Wyciągnął papierosa i odpalił pośpiesznie by uspokoić skołatane nerwy. Obszedł budynek i zobaczył jak Luffy czeka na niego przed głównym wejściem, podszedł do niego.
- Było słychać?
- Noooo. Pojechałeś...
- Miałeś racje, nie powinienem tu przychodzić...
- Może dobrze się stało, on zawsze był straszny ale odkąd jesteś z Zoro to...
- Daj temu spokój, to tylko dziadyga, jak wróci ten wasz Sanji to na pewno się jakoś dogadają...Chociaż straszny z niego dupek.
- To miłe, że stanąłeś w obronie Zoro'a - Luffy uśmiechnął się łobuzersko. - Może jednak go lubisz bardziej niż myślisz...
Sanji prychnął i spiorunował spojrzeniem czarnowłosego chłopaka.
- Po prostu wkurzał mnie ten stary pryk a gadasz tak jak by on nigdy nie stawał w jego obronie.
- Ja tam nie wiem... - Luffy zaczął gwizdać i odwrócił wzrok, kucharz pomyślał, że w tym związku jest więcej problemów niż sądził ale trudno nie do niego należy naprawianie ich relacji. Już i tak za bardzo się tym wszystkim przejmuje.
- Wiesz co, mam super pomysł! Chodźmy do Zoo... - Luffy przyklasnął sobie - Zobaczysz będzie fajnie, zadzwonię po Nami i Usoppa.
- Niech ci będzie. - Sanji uśmiechnął się musiał przyznać, że zaczynało mu się tu podobać.
Sanji odetchnął z ulgą gdy zobaczył znajomy duży budynek z wielkim napisem "Muzeum" nad drzwiami. Wszedł do środka gasząc wcześniej papierosa. Nie wiedział jak to się stało, że te kilka ostatnich dni tak szybko uciekło. Pewnie stało się to za sprawą Luffy'ego który cały czas ciągał go po różnych miejscach, puszczał filmy a nawet namówił Usopp'a i Nami-san by pojechali razem z nimi nad morze. Nie mógł powiedzieć, że mu się nie podobało ponieważ bawił się doskonale w zupełności zapominając o bożym świecie. Przemierzał korytarz mijając ludzi i zmierzając do wystawy ze zwierciadłem, plując sobie w borę. Jak mógł zapomnieć o tej głupiej umowie glona, prawie cały czas się mijali i nawet nie rozmawiali odkąd Luffy z nimi zamieszkał. Było mu to na rękę bo w końcu poczuł się komfortowo i bezpiecznie, ale za to wczoraj przyszedł i z lubieżnym uśmiechem na ustach oznajmił żebym się przygotował na namiętną noc bo ich umowa się kończy. Spiął się cały gdy przypomniał sobie to spragnione seksu ogniste spojrzenie. Wiedział, że musi coś zrobić, więc wstał z samego rana, zrobił śniadanie i wyszedł z mieszkania jak oboje mężczyźni jeszcze smacznie spali. Skręcił w prawo i rozejrzał się, nic nie rozumiał zwierciadła nigdzie nie było zamrugał gwałtownie i podszedł bliżej miejsca w którym powinno stać ogromne lustro. Zamiast niego wisiała złota tabliczka z wielkim czarnym napisem "Wystawa przeniesiona".
Sanji'emu na chwile stanęło serce, co on teraz zrobi?
Zaczął myśleć gorączkowo szukając jakiegoś logicznego wyjścia z sytuacji. Szybko wrócił się do wejścia i podszedł do ładnej szatynki siedzącej w informacji.
- Przepraszam panią bardzo... - Bardzo starał się zachować spokój i uśmiechnął się zniewalająco bo dziewczyna była naprawdę śliczna. - Czy może mi pani udzielić informacji na temat tego ogromnego Zwierciadła które podobno zostało przeniesione?
Na policzkach dziewczyny wykwitł delikatny rumienie, kiwnęła głową i zaczęła stukać w klawiaturę komputera.
- Dwa dni temu, zostało przewiezione do innego muzeum...
- Do jakiego? - Zbladł lekko nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Zostało przetransportowane samolotem do Francji od przyszłego tygodnia będzie można go obejrzeć w Luwrze.
- Ach... - Sanji starał się opanować drżenie rąk - Dziękuje bardzo... - Odwrócił się napięcie i prawie wybiegł na zewnątrz.
Po drugiej stronie lustra
Sanji biegł po plaży za śmiejącą się Nami-san, słońce raziło go w oczy a rozgrzany piasek wsypywał się do butów. Dziewczyna była na wyciągnięcie ręki słodko go wołając. Wyciągnął więc rękę a gdy już miał ją dotknąć wszystko zawirowało. Na pewno nie był już na plaży a tym bardziej nie trzymał swojej słodkiej bogini i nie całował jej namiętnie. Wodził swoim smukłym palcem po długiej bliźnie przecinający umięśniony tors. Był podekscytowany zachowaniem drugiego mężczyzny który patrzył na niego z pożądaniem. Oblizał lubieżnie usta i niemal słyszał jak ten drugi przełyka ślinę. Przysunął się jeszcze bliżej, siadając zielonowłosemu okrakiem na nogach.
- Po prostu to zrób. - Szepnął mu do ucha i wsunął dłonie w jego miękkie zielone włosy.
Zerwał się do siadu oblany zimnym potem i pół przytomnym wzrokiem rozejrzał po pokoju.
- Co to było... - Podciągnął do siebie nogi i oparł brodę o kolana zamykając oczy. Nie rozumiał dlaczego tak piękny sen o Nami-san zmienił się w koszmar i to jaki koszmar. Podniósł wzrok i popatrzył na drzwi, zamrugał gwałtownie. Co on tu właściwie robił, ostatnie co pamiętał z wczorajszego wieczoru to, to że siedział na kanapie przygniatany przez dwa cielska. Wstał szczęśliwy, że tym razem ma na sobie ubranie i podszedł do drzwi, chciał wyjść gdy doszły do niego podniesione głosy.
- Nie zgadzam się!
- Decyzje już podjąłem...
- Przecież wiesz kim jest ten człowiek, no Zoro powiedz mu, że nie może się znowu w to mieszać!
- Nie krzycz Luffy, podjąłem decyzje. Kilka dni i będzie po wszystkim...
- Powiedziałem, że się nie zgadzam!
- Nikt nie pytał cię o zdanie...
Sanji westchnął i otworzył drzwi wszystkie pary oczu zwróciły się na niego. Uznał, że musiało pójść o coś ważnego bo Luffy wyglądał jak by miał komuś spuścić łomot.
- O nasz książę wstał... - Law odwrócił się od wściekłego chłopaka. - Od razu było widać, że potrzebujesz porządnego snu.
- Ty nie zmieniaj tematu... - Luffy został powstrzymany przez Zoro'a przed skoczeniem lekarzowi na plecy.
Sanji'emu przeszło przez myśl, że to musi być ciężkie być w zawiasku z takim nie okiełznanym idiotą.
- Uspokój się kretynie, bojką tego nie załatwisz... A poza tym nie bądź samolubem ty nigdy nie pytasz nikogo o zdanie tylko całe życie robisz i bierzesz wszystko to co ci się podoba. - Zoro popchnął czarnowłosego chłopaka na kanapę. - Nie dramatyzuj tak... Już wystarczy nam jeden skłonny do depresji. - Sanji zjeżył się ze złości gdy wzrok glona spoczął na jego osobie. Miał tak wielką ochotę skopać mu to dupsko, zamiast tego odetchnął głęboko i popatrzył na Lawa prawdopodobnie sprawcę całego tego porannego zamieszania.
- Co się właściwie dzieje?
- Muszę wyjechać na kilka dni i chciałbym prosić byście się zajęli tym wrzaszczkiem przez ten czas i by mógł tu zamieszkać. Nie chce by zniszczył nam dom pod moja nieobecność albo by padł z głodu...
- Nie jestem małym dzieckiem! - Luffy wręcz kipiał ze złości, Sanji roześmiał się widząc to, brakowało tylko by chłopak zaczął tupać nogą.
- Czemu pytasz mnie? To jego dom - Wskazał palcem na Zoro'a i przeciągnął się - Ja mogę go nakarmić...
Law westchnął i popatrzył na Zoro który wyglądał jak by mu było wszystko jedno.
- Dobra, chodź Luffy pojedziemy do domu bo wieczorem muszę być na lotnisku...
- To się jeszcze okaże. - Luffy prychnął i wstał z kanapy.
Law przewrócił oczami komentując zachowanie najmłodszego chłopaka i poszedł ubrać buty i płaszcz.
Sanji patrzył jak Luffy idzie zanim do przedpokoju z obrażoną miną. Zaciekawiło go zachowanie czarnowłosego przyjaciela więc poszedł za nimi, patrzył jak chłopak siłuje się z butami dalej mając czerwone policzki ze złości.
- Mam nadzieje, że nie narobiłem wam kłopotów? - Sanji popatrzył na niego, było widać, że z dystansem podchodzi do zachowania swojego chłopaka jak by takie zachowanie było już dla niego codziennością.
- Nie ma sprawy, jak już się pożegnacie to niech śmiało przyjedzie...
Luffy prychnął gniewnie wciskając w końcu stopę do adidasa mamrocząc pod nosem, że nienawidzi takich butów.
- Nie bądź jak dziecko nie możesz cały czas chodzić w klapkach...
- Ale one są najlepsze....
- Dobrze chodźmy już...- Law westchnął zrezygnowany i otworzył drzwi prowadzące na klatkę schodową, odwrócił się jeszcze w stronę blondyna. - Wiesz na wypadek jak byśmy się więcej nie spotkali... - Sanji patrzył jak w momencie twarz Luffy'ego zmienia się z czerwonej na śnieżno białą, pomyślał że jego kapitanowi w tym świecie naprawę musi zależeć na tym dziwnym lekarzu. - To wiedź, że miło było cię poznać. - Uśmiechnął się lekko i skinął mu na przegnanie dopiero teraz patrząc na ukochanego. - A tobie co?
- Dlaczego się z nim tak żegnasz? - Luffy miał teraz minę jak zbolały szczeniak.
Sanji pomyślał, że jest no nawet uroczę w pewnym stopniu i był ciekaw czy ich kapitan również jest taki...słodki...
- Bałwanie, pewnie na wypadek jak bym pod jego nieobecność wrócił do swojego świata... Mam rację?- Westchnął i wyciągnął papierosa z kieszeni spodni - Dobra spadajcie bo robi się tu jakoś strasznie melodramatycznie.
Law złapał za nadgarstek pobladłego Luffy'ego i pociągnął na korytarz. Sanji zatrzasnął za nimi drzwi i wrócił do salonu w poszukiwaniu Marimo. Stał w kuchni i coś robił, podszedł do niego i ze zgrozą stwierdził, że właśnie zaczął przypalać jajka.
- O zgrozo... - Sanji obszedł go i zabrał mu patelnie z ręki dotykając przy tym jego dłoni, jego serce samoistnie zaczęło szybciej bić. - Takich Alg Morskich nie powinno się wpuszczać do kuchni.
- Bardzo śmieszne. - Zoro wyglądał na wkurzonego.
- Dobrze, zrobię ci śniadanie a ty mi powiedz co tu się właściwie rano stało. - Sanji odłożył na bok spaloną jajecznice i zaczął szykować porządne zdrowe i odżywcze śniadanie nie patrzył przy tym na zielonowłosego.
- Law zna pewnego człowieka. - Zoro usiadł w kuchni na wysokim krześle. - Policja już od dawna chce go zamknąć za nie legalną działalność.
- A Luffy wariuje bo?
- To podobno niebezpieczny człowiek...
Sanji przełożył jedzenie na dwa talerze i podał jeden zielonowłosemu napotykając przy tym jego intensywne spojrzenie, wzdrygnął się.
- Najchętniej zerżnął bym cię tu i teraz... - Zoro przyjął talerz z jedzeniem.
Sanji z trudem zachował spokój chociaż jego serce zaczęło walić jak szalone a umysł zaczął podsuwać poranny sen.
- Dziwna forma podziękowań... - Usiadł i zaczął jeść powtarzając sobie w myślach, że nic mu nie grozi a ten napalony Glon tylko sobie żartuje. - Przypominam ci że miałeś mi dać spokój.
- Tak, wiem ale czas leci.. - Uśmiechnął się lubieżnie znad talerza na co ciało Sanji'ego przeszyły przyjemne prądy. ''Pieprzone ciało" klął w myślach pochylając się bardziej nad talerzem by ukryć lekko różane policzki. - Co będziesz dziś robić?
Do chłopaka ledwie dotarły te słowa bo właśnie toczył w swoim wnętrzu bitwę o zachowanie spokoju.
- A co? - Mruknął odważając się spojrzeć na twarz drugiego mężczyzny.
- Nie wiem co zrobiłeś z telefonem ale wczoraj dzwonił do mnie Zeff, pytając czy już cię poćwiartowałem a jak nie to czy łaskawie mógłbyś ruszyć dupsko i przyjść w końcu do restauracji bo inaczej sam to zrobi.
Sanji zamrugał kilkakrotnie szybko układając w głowie wszystkie fakty jakie zdobył do tej pory i tak pamiętał, że słodka Vivi-chan pokazywała mu jakieś klucze od restauracji.
- To chyba nie jest dobry pomysł... - Owszem był ciekawy i to nawet cholernie ciekawy jaki w tym świecie może być ten stary pierdziel ale kolejne tłumaczenie komuś co się dzieje i że tak naprawdę to nie jest on mogłoby być uciążliwe.
- Niby dlaczego, jesteś w końcu kucharzem możesz odwalić swoje...A jak nie chcesz to chociaż zobaczy, że żyjesz...
- I naprawdę myślisz, że się nie zorientuje, poza tym nie mam zielonego pojęcia gdzie jest ta cała restauracja... - Wstał i podszedł ze swoim talerzem do zlewu.
- A ten dalej swoje... - Zoro mruknął wściekły i również wstał kończąc posiłek.
- Nie moja wina, że ty nie chcesz mi uwierzyć Algo... - Sanji popatrzył na niego zadziornie, wiedział że nie może dać się stłamsić.
- Mógłbyś w końcu przestać grać w te swoje gierki i nie wciągać w to innych ludzi.
- Teraz mówisz o tym, że tak naprawdę nie jestem sobą czy nawiązujesz do zakładu swojego chłopaka? - Sanji mówił nad wyraz spokojnie dodając do wypowiedzi nieco jadu.
- Ty! - Zoro złapał go mocno za ramie i szarpnął odciągając od zlewu.
Blondyn wzdrygnął się widząc wściekłość na jego twarzy nie spodziewał się aż takiej porywczej reakcji, musiał jakoś uratować sytuacje by nie zostać pobity przez tego rozwścieczonego dzika.
- No co ja? - Wycedził przez zęby. - Uspokój się i puść moje ramie bo to boli...
Poczuł jak Zoro poluźnia uścisk i odsuwa się nieco.
- Jak nie chcesz zemną być to powiedz a nie wymyślaj jakiś nie stworzonych historii. Mogę się wynieść jak tak bardzo tego chcesz...
- Zamknij się idioto! - Sanji zaczęła pulsować żyłka na czole. - Kurwa jeszcze brakuje byście się rozeszli przez twoją tępotę. - Wyciągnął papierosy i próbował odpalić zapalniczkę ale utrudniały mu to trzęsące się ze wściekłości ręce.
Czół na sobie wzrok zielonowłosego kretyna, starał się coś wymyślić. Kusiło go by kazać mu wypierdalać do cholery, miał by go chociaż z głowy ale czół, że mogłoby to bardziej skomplikować sprawy. W końcu zaciągnął się papierosowym dymem i odetchnął głęboko.
- Jak już się łaskawie uspokoisz, najlepiej idź i weź sobie zimny prysznic. To jak nie masz innych planów na dzisiaj to zabierz mnie do tej restauracji, trzeba też zrobić zakupy bo jak byś nie usłyszał Luffy przyjedzie wieczorem a ten to niema dna w żołądku.
- Nie pójdę tam z tobą....
- Dlaczego?
- On mnie nienawidzi, już wystarczy, że się nasłuchałem przez telefon...
Sanji rozmasowywał sobie obolałe ramie, przeklinając w myślach to kruche ciało.
- To tylko stary pryk... - Blondyn próbował wyczytać coś z jego twarzy mimowolnie był coraz bardziej ciekaw tego świata i żyjących tu ludzi, poza tym nic mu się nie stanie jak będzie dla tego Glona trochę milszy. - To zróbmy tak, pójdziesz zemną na zakupy a jutro Luffy zabierze mnie do restauracji, dasz rade? Czy dalej wolisz spierać się kto ma racje albo się szarpać? - Sanji patrzył na niego najspokojniej jak w tym momencie potrafił.
- Dobra.
Sanji westchnął ciężko a żyłka irytacji pulsowała na jego czole, popatrzył na kanapę. Luffy leżał i zawodził żałośnie jak jakieś małe szczanie które zostało porzucone przez swojego pana. Ta zielona małpa poszła gdzieś twierdząc, że ma trening.
- Luffy daj już spokój.
- Ale...ale on pojechał!
- Przecież powiedział, że za kilka dni wróci. - Blondyn podszedł do niego i kucnął przy kanapie.
- Ty nic nie rozumiesz. - Luffy wciskał twarz w poduszkę, zagłuszając tak jęki. Kucharz trzepnął go otwartą dłonią w tył głowy.
- Słuchaj głupku, jak powiedział, że wróci to wróci dokądkolwiek pojechał i jeśli ryzykuje swoim życiem to prawdopodobnie ma powody, więc weź się w garść i przestań ryczeć bo to żałosne...
- Ale ja... - Luffy podniósł się i popatrzył na blondyna ze łzami w oczach.
- Tak jesteś żałosny, dziecinny i jak go kochasz to weź się w garść bo jak to świadczy o tobie bekso... - Sanji patrzył jak przyjaciel zagryza dolną wargę i próbuje się uspokoić, był ciekawy czy ich kapitan jak by się zakochał to czy też by się tak martwił o swoją drugą połówkę. A może to bezsilność tak przytłaczała młodego chłopaka, pewnie gdyby tylko mógł pojechałby razem z nim.
- Jestem głodny... - Pociągnął nosem.
Sanji zaśmiał się głośno i poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Już cię nakarmię...
Kucharz jak powiedział tak zrobił i już po chwili przyglądał się jak czarnowłosy wcina pyszności jakie mu przygotował.
- Powiedz mi, zabierzesz mnie jutro do restauracji Zeffa? - Sanji patrzył jak na te słowa chłopak prawie wypluwa jedzenie.
- Ja? Dlaczego ja? Czemu chcesz tam iść? To zły pomysł...
Blondyn zamrugał gwałtownie widząc mieszane uczucia na twarzy Luffy'ego.
- Co jest z wami? To wcale nie jest mój pomysł, to on dzwonił do Zoro'a ...
-Zeff zadzwonił do Zoro'a?! - Chłopak wyglądał jak by się nad czymś zastanawiał - No w sumie, pewnie pomyślał że coś ci się stało minęło już trochę czasu...
- Dobra, opowiedz mi wszystko po kolei bo nic z tego nie rozumiem...
- Nie. - Luffy wyszczerzył się - Może tym razem ty mi opowiedz jak to było u ciebie? Bo rozumiem, że wiesz kim jest Zeff?
Sanji westchnął i zapalił papierosa, w sumie nic mu nie szkodziło trochę powspominać.
- Dobra, niech ci będzie, no to może zacznę od dnia w którym poznałem tego starego piernika...
Blondyn dopalał już kolejnego papierosa i spoglądał na tą oniemiałą twarz przyjaciela. Sam nie wierzył jak bardzo się wkręcił w swoje wspomnienia. Opowiadał już któraś godzinę nie szczędząc szczegółów. I nawet nie skończył na wspomnieniach z Zeff''em tylko dalej opowiadał jak poznał Luffy'ego i jak ruszyli razem ratować jego pięknom Nami-san i skopali dupska rybo ludziom. Opowiadał te wspaniałe przygody z uśmiechem na ustach a serce kuło go coraz bardziej. Sanji starał się nie zwracać na to uwagi by nie robić przykrości drugiemu chłopakowi który wchłaniał każde jego słowa i wydawał się chodź na chwile zapomnieć o trapiących go problemach.
- Czyli teraz macie nowy statek! Taki wypasiony? - Luffy wymierzał ciosy tak jak by jego ręce miały się zaraz rozciągnąć. - Jestem super silny!
- Tak, Sanny Go jest wspaniały...
- Wiesz jeśli wcześniej się trochę wahałem czy ci uwierzyć to teraz wierze ci na milion procent! Takich historii nie da się zmyślić człowieku!
- Tak wiem, nie musisz krzyczeć... - Sanji ziewnął i przeciągnął się do jego uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi i już po chwili za rogu wyszła ta Alga morska.
Luffy od razu do niego doskoczył i bez słowa podciągnął koszulkę ukazując ładnie umięśniony brzuch.
- Mówisz taka blizna! - Chłopak nakreślił palcem na ciele Zoro'a niewidzialną linie. Blondyn podszedł do nich i podciągnął jeszcze wyżej koszulkę zaskoczonego mężczyzny.
- Nie, taka... - Sanji dotknął palcem gorącej skóry i przejechał wzdłuż jego ciała.
- Pierdzielisz?! - Luffy wręcz podskakiwał z podniecenia.
- Co wy robicie? - Zoro dał obu po łapach i naciągnął koszulkę z powrotem.
- Ty i tak nie uwierzysz... - Sanji wrócił do kuchni gdy zdał sobie sprawę co on właściwie wyczyniał. Słuchał jak Luffy z fascynacją opowiada Zoro nowo poznane fakty podskakując przy tym jak wariat.
- Słyszysz Prawdziwy Cyborg!!!
- Prócz mnie pewnie słyszał cały blok, uspokój się kretynie i daj mi w końcu wejść do domu.
Sanji uśmiechnął się pod nosem szykując już kolacje dla glona. Luffy puścił Zoro i zniknął za drzwiami łazienki zostawiając ich samych. Mężczyzna wszedł do kuchni uprzednio zostawiając plecak i podłużny czarny pakunek pod ściana. Sanji domyślał się że tam pewnie są jego katany.
- Jak to zrobiłeś? Myślałem, że ciągle będzie zawodził...
- To Luffy po prostu zająłem jego uwagę czymś innym. - Spiął się gdy poczuł jak blisko jego staje zielono włosy który pachnie tak...''kurwa''... pomyślał i podał mu jedzenie.
- Opowiadając mu zmyślone bajeczki?
- Nie ważne jakie - Westchnął z rezygnacją - Przynajmniej nie ryczy. Patrzył jak glon przewraca oczami i nie potrafił zrozumieć jak można być tak upartym.
Luffy usiadł obok Zoro i wymownie spojrzał na kucharza.
- Jeść! - uśmiechał się - Jeśli dalej chcesz to pójdziemy jutro do restauracji.
- Świetnie... - podał mu talerz pełny jedzenia i westchnął w duchu jutro pewnie też nie da rady odwiedzić muzeum.
Sanji przełknął ślinę, musiał przyznać że nie dziwił się, Zoro'u który nie chciał tu z nim przyjść ani Luffy'emu wzbraniającemu się przed wejściem do środka. Cieszył się, że po jego namowach w końcu wszedł i po cichu zajął jeden z stolików. W pierwszej chwili ucieszył się, że restauracja nazywa się tak samo a widok tego starego pryka z obiema nogami też był wzruszający. Ale te uczucia bardzo szybko minęły zastąpione narastającym wkurzeniem, już od dobrej godziny wysłuchiwał wrzasków na swój temat i ze zgrozą stwierdził, że Zeff jest bardzo mało tolerancyjny i chyba naprawdę nienawidzi Zoro. Uchylił się przed nadlatującą chochlą która zatrzymała się na ścianie i z brzękiem upadła na podłogę.
- I co mi masz do powiedzenia szczeniaku...
- Żebyś se oszczędził kazań bo i tak mam to w dupie... Przyszedłem tylko powiedzieć, że jestem teraz zajęty i nie będzie mnie jeszcze przez kilka dni...
- Że co! - Teraz musiał uchylać się przed nadlatującą patelnia która upadła niedaleko chochli robiąc tylko więcej hałasu. Reszta pracowników starała udawać, że nic się nie dziele dalej sprawnie gotując by goście otrzymali swoje posiłki. - To wszystko przez tego twojego przeklętego ruchacza, ułożył byś sobie normalnie życie a nie...
- Dość! - Nie rozumiał dlaczego tak bardzo się wkurzał. - Nie będziesz mówił mi jak mam żyć a tym bardziej nie masz prawa obrażać tego zielonego idioty bo to wyłącznie moje zadanie. Jak z nim jestem to najwidoczniej odpowiada mi taki układ wiec łaskawie daruj sobie takie wywody bo nie mam zamiaru tego słuchać. Jak tego nie rozumiesz to gotuj sobie sam w tej parszywej restauracji bo moja noga tu więcej nie postanie dopóki ty nie nabierzesz dystansu.
Chwilę jeszcze mierzył się z nim spojrzeniami po czym odwrócił się napięcie i wychodząc tylnym wyjściem trzasnął drzwiami, demonstrując tak swoje niezadowolenie. Wyciągnął papierosa i odpalił pośpiesznie by uspokoić skołatane nerwy. Obszedł budynek i zobaczył jak Luffy czeka na niego przed głównym wejściem, podszedł do niego.
- Było słychać?
- Noooo. Pojechałeś...
- Miałeś racje, nie powinienem tu przychodzić...
- Może dobrze się stało, on zawsze był straszny ale odkąd jesteś z Zoro to...
- Daj temu spokój, to tylko dziadyga, jak wróci ten wasz Sanji to na pewno się jakoś dogadają...Chociaż straszny z niego dupek.
- To miłe, że stanąłeś w obronie Zoro'a - Luffy uśmiechnął się łobuzersko. - Może jednak go lubisz bardziej niż myślisz...
Sanji prychnął i spiorunował spojrzeniem czarnowłosego chłopaka.
- Po prostu wkurzał mnie ten stary pryk a gadasz tak jak by on nigdy nie stawał w jego obronie.
- Ja tam nie wiem... - Luffy zaczął gwizdać i odwrócił wzrok, kucharz pomyślał, że w tym związku jest więcej problemów niż sądził ale trudno nie do niego należy naprawianie ich relacji. Już i tak za bardzo się tym wszystkim przejmuje.
- Wiesz co, mam super pomysł! Chodźmy do Zoo... - Luffy przyklasnął sobie - Zobaczysz będzie fajnie, zadzwonię po Nami i Usoppa.
- Niech ci będzie. - Sanji uśmiechnął się musiał przyznać, że zaczynało mu się tu podobać.
Sanji odetchnął z ulgą gdy zobaczył znajomy duży budynek z wielkim napisem "Muzeum" nad drzwiami. Wszedł do środka gasząc wcześniej papierosa. Nie wiedział jak to się stało, że te kilka ostatnich dni tak szybko uciekło. Pewnie stało się to za sprawą Luffy'ego który cały czas ciągał go po różnych miejscach, puszczał filmy a nawet namówił Usopp'a i Nami-san by pojechali razem z nimi nad morze. Nie mógł powiedzieć, że mu się nie podobało ponieważ bawił się doskonale w zupełności zapominając o bożym świecie. Przemierzał korytarz mijając ludzi i zmierzając do wystawy ze zwierciadłem, plując sobie w borę. Jak mógł zapomnieć o tej głupiej umowie glona, prawie cały czas się mijali i nawet nie rozmawiali odkąd Luffy z nimi zamieszkał. Było mu to na rękę bo w końcu poczuł się komfortowo i bezpiecznie, ale za to wczoraj przyszedł i z lubieżnym uśmiechem na ustach oznajmił żebym się przygotował na namiętną noc bo ich umowa się kończy. Spiął się cały gdy przypomniał sobie to spragnione seksu ogniste spojrzenie. Wiedział, że musi coś zrobić, więc wstał z samego rana, zrobił śniadanie i wyszedł z mieszkania jak oboje mężczyźni jeszcze smacznie spali. Skręcił w prawo i rozejrzał się, nic nie rozumiał zwierciadła nigdzie nie było zamrugał gwałtownie i podszedł bliżej miejsca w którym powinno stać ogromne lustro. Zamiast niego wisiała złota tabliczka z wielkim czarnym napisem "Wystawa przeniesiona".
Sanji'emu na chwile stanęło serce, co on teraz zrobi?
Zaczął myśleć gorączkowo szukając jakiegoś logicznego wyjścia z sytuacji. Szybko wrócił się do wejścia i podszedł do ładnej szatynki siedzącej w informacji.
- Przepraszam panią bardzo... - Bardzo starał się zachować spokój i uśmiechnął się zniewalająco bo dziewczyna była naprawdę śliczna. - Czy może mi pani udzielić informacji na temat tego ogromnego Zwierciadła które podobno zostało przeniesione?
Na policzkach dziewczyny wykwitł delikatny rumienie, kiwnęła głową i zaczęła stukać w klawiaturę komputera.
- Dwa dni temu, zostało przewiezione do innego muzeum...
- Do jakiego? - Zbladł lekko nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Zostało przetransportowane samolotem do Francji od przyszłego tygodnia będzie można go obejrzeć w Luwrze.
- Ach... - Sanji starał się opanować drżenie rąk - Dziękuje bardzo... - Odwrócił się napięcie i prawie wybiegł na zewnątrz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)