Obiecuje poprawę:)
Zapraszam również na kolejny rozdział, mam nadzieje że się wam spodoba:D
Jeśli nie...proszę mnie nie bić...:p
W głębi serca
Przekroczyć granice
~~~
- Nami~swan, Robin~chan! - Młody kucharz z gracją zszedł
po schodach na pokryty zielenią pokład, w jednej ręce trzymając srebrną tacę z
kolorowymi drinkami, a w drugiej zapalonego papierosa. Tanecznym krokiem
podszedł do dziewczyn, siedzących w strojach kąpielowych pod parasolem. -
Zrobiłem specjalnie dla was orzeźwiające drinki! - Podał przyjaciółkom napoje,
kłaniając się z gracją zawodowego kelnera, równocześnie chowając za plecami
papierosa.
- Dziękuję, Sanji-kun - Nami przyjęła napój, uśmiechając
się. Chłopak oszalał ze szczęścia, jego ciało zaczęło dziwnie falować, a w oczach
pojawiły się różowe serduszka. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię jednym
wrednym prychnięciem.
- Coś mówiłeś, padalcu? - Sanji pochylił się nad szermierzem,
który podnosił te swoje sztangi, i zaciągnął się papierosowym dymem.
- Zdawało ci się, pokręcona brewko. - Zoro odwzajemnił
spojrzenie w każdej chwili gotów na wyprowadzenie ataku.
- Sanjiii! Ja też chcę pić! - Kapitan wskoczył na plecy
kucharza, prawie zwalając go z nóg.
- Co robisz, imbecylu!? Nakopać ci do tego gównianego
zadka!? - Sanji próbował się otrzepać, by zrzucić z siebie Luffy’ego, ale
niestety przyssał się do jego pleców jak zawodowa przyssawka.
- I ja! Ja też chcę! - Zawołał uradowany Chopper,
podbiegając do nich, i złapał kucharza za nogawkę spodni.
Sanji westchnął zrezygnowany, ale w duchu się uśmiechał.
- Dla was darmozjady jest w kuchni...lemoniada.
- Jeee! - Luffy zeskoczył z jego pleców i pobiegł po
schodach na górę, a tuż za nim Chopper.
Sanji popatrzył, jak Zoro obala jednym haustem butelkę
wina, jego wina. Skrzywił się i spiorunował go spojrzeniem.
- Co się gapisz, głupia brewko?
- Nie gapię się… ale dla odmiany mógłbyś się napić czegoś
innego, zamiast spijać wino, którego używam do gotowania... - Warknął,
zabierając mu pustą butelkę.
- Piję to, na co mam ochotę...brwiasty.
Szybka wymiana spojrzeń, błysk mieczy przecinających
powietrze i czerń butów. Tylko to było widać, gdy chłopaki zaczęli toczyć swój
bój.
- Impreza! - Zawołał kapitan późnym popołudniem, gdy żar
słoneczka nieco opadł.
- Luffy, imprezowaliśmy wczoraj...i przedwczoraj… -
Westchnęła nawigatorka, ale widząc entuzjazm kapitana, szybko zrezygnowała z
wybicia mu tego pomysłu z głowy. Nie trzeba było dużo, by załoga zaczęła się
wesoło bawić. W ostatnim czasie mieli wiele powodów do świętowania. Bezpieczne
odzyskanie Robin-chan i wypłyniecie w morze na nowym, niesamowitym statku. Tak,
Sanji doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc tym razem postanowił
zabezpieczyć się wcześniej i przygotować dość sporo przekąsek i pieczone mięso
dla kapitana. Teraz mógł na spokojnie uczestniczyć w zabawie razem z załogą, a
zwłaszcza z Nami-san i Robin-chan.
Wesołego śpiewania i wygłupów nie było końca,
przynajmniej tak mogłoby się niektórym wydawać.
- Namiii~swan! Pozwól, że utulę cię do snu... - Wołał
wstawiony i poruszony kucharz, gdy dziewczyny oznajmiły, że idą się położyć.
Niestety wypowiedź przerwało mu bliskie spotkanie z podłożem, gdy wyłożył się
jak długi, potykając o własne nogi, dosłownie na oczach szermierza.
- Ktoś tu ma słabą głowę nie tylko do kobiet... - Zakpił
szermierz, popijając Sake prosto z butelki. Gdy roześmiane dziewczyny zniknęły
w swojej kajucie, na pokładzie pozostał przytomny tylko on i nietrzeźwy
Kuk. Westchnął, takim oto sposobem znów
wrobili go w nocną wartę.
- Morda, kaktusie... - Sanji obrócił głowę i popatrzył na
towarzysza zaciekawiony. Z tej pozycji miał doskonały widok na długą bliznę,
która zdobiła ciało zarozumiałego szermierza.
- Co się tak gapisz, zboczona brewko?
- Myślę... - Sanji podniósł się, by po chwili spocząć tuż
obok zaskoczonego towarzysza. - O dniu, w którym się poznaliśmy. - Wyciągnął mu
butelkę z ręki i upił spory łyk, o dziwo nie napotkał sprzeciwu.
- Upiłeś się...głupi kuku... - Zoro mimowolnie potarł
bliznę dłonią, bardzo ją lubił, ale do wydarzenia, w którym ją zdobył, mało
kiedy wracał. Te wspomnienia kojarzyły mu się tylko z porażką i złożeniem
kolejnej obietnicy, a nie z dniem, w którym poznał tego irytującego zboczonego
kucharza.
- Wcale nie... - I jak na niepotwierdzenie swoich słów
czknął głośno, co zostało skomentowane śmiechem zielonowłosego. -Oj zamknij się,
morska roślino! - Prychnął i oblał się rumieńcem.
Nastała cisza przerywana tylko odgłosami morza i
stukotami żagli. Blondyn popijał z butelki, której nie zamierzał oddać
szermierzowi i który wcale nie poprosił o jej zwrot. To dziwne, ale nie mniej
przyjemne, siedzieć sobie w ciszy obok Zoro, dokładnie z tym samym, z którym na
co dzień drze koty. W pewnym momencie nawet pomyślał, że towarzysz usnął i
dlatego sobie nie poszedł, ale okazało się, że ciche pochrapywanie należało do
kapitana, który leżał nieopodal nich. Z ukosa popatrzył na męską twarz
przyjaciela, który wpatrywał się obojętnie w rozgwieżdżone niebo.
- Wiesz, wtedy... - Tu Sanji popatrzył na bliznę. -
Zrobiłeś na mnie ogromne wrażenie...mało kto wolałby dać się zabić niż
przegrać... - Chłopak podniósł wzrok i napotkał zdziwione spojrzenie Marimo. -
A później i tak się okazało, że jesteś skończonym dupkiem... - Zaśmiał się
wesoło, chyba nie potrafił prawić komplementów facetom czy jakimś morskim Algom.
- Zmierzasz do czegoś, czy to tylko pijacki bełkot? -
Wyciągnął rękę, by zabrać butelkę trunku. – Tobie już chyba wystarczy...
Sanjiemu szumiało w głowie, ale doskonale uchwycił
moment, gdy szermierz złapał butelkę. Nie puścił jej, tylko ze śmiechem na
ustach wykorzystał moment na wskoczenie zaskoczonemu Marimo na kolana. Teraz, siedząc
okrakiem na jego wyprostowanych nogach, miał doskonały widok na jego twarz i
bliznę.
- To jak to z tobą jest? Jesteś fajny, czy jesteś
skończonym dupkiem? Bo chyba nie jestem pewny... - Sanji przejechał dłonią po
umięśnionym torsie towarzysza, opuszkami palców zahaczając o bliznę. Dopiero po
chwili zdał sobie sprawę, że dotyka w taki sposób Zoro pierwszy raz i że jest
to całkiem przyjemne. Dziwiło go, że pomimo tego, iż słońce dawno już zaszło,
to jego skóra ciągle była gorąca.
- Wiesz, że waśnie mnie macasz? Nie jestem dziewczyną, jakbyś
nie zauważył...
- Wiem... - Uniósł wzrok oszołomiony całym tym
wydarzeniem. - Nie da się nie zauważyć…nie masz cycków... - Zaśmiał się i znów
głośno czknął.
- Złaź ze mnie, idioto... jutro będziesz żałować tych głupich
żartów... - Zoro odwrócił wzrok, bliskość kuka sprawiała, że czuł się dziwnie
niekomfortowo.
- Więc zrób coś, co sprawi, że jutro będzie ci równie
głupio... - Sanji zbliżył twarz to twarzy przyjaciela, zaglądając mu głęboko w
oczy, uprzednio nieporadnie odkładając pustą butelkę obok nich. - Zrób to...
wiem, że chcesz... - Jego dłonie przejechały po gorącym ciele towarzysza, by
następnie minąć szyję i wsunąć się w krótkie zielone kosmyki. Ta bliskość, choć
przyjemna, nie trwała jednak długo, bo
Marimo złapał go za nadgarstki i uniemożliwił zrobienie czegoś, co właśnie
planował.
- Oszalałeś?! -Warknął, ale zawód, jaki zobaczył w oczach
kuka, sprawił, że i na jego twarz wkradły się rumieńce. Co tu się właśnie
wyprawia? Nie potrafił pojąć, jak doszło do takiej chorej sytuacji. Czy ten zboczony blondyn właśnie próbował go
pocałować? To jakiś kiepski żart?
Ze zdumieniem obserwował jego intensywnie rumianą twarz,
starając się ignorować gorący oddech łaskoczący go po szyi.
- Chyba tak…bo chcę, byś się ze mną całował…tu i teraz… -
Chłopakowi szumiało coraz bardziej w głowie, a serce waliło jak oszalałe.
Starał się nie stracić przytomności i intensywnie wpatrywał się w Zoro. To
zadziwiające, jak bardzo ten zielony kosmita zamieszał w jego życiu. Tym swoim irracjonalnym
zachowaniem sprawił, że ktoś taki jak on, ubóstwiający kobiety, spojrzy w taki
sposób na drugiego faceta. A teraz? Czuł na sobie gorący oddech drugiego
mężczyzny i sam nie potrafił uwierzyć, jaką sprawia mu to przyjemność. Paliła
go twarz, a spodnie zrobiły się nieco za ciasne.
Uścisk zelżał, a ręce z cichym brzdękiem opadły na podłogę.
Sanji zasnął, wypowiadając ostanie słowa prawie bezdźwięcznie, ale Zoro
doskonale wiedział, co blondyn właśnie powiedział. Wstał, zostawiając upitego
towarzysza na miękkiej trawie, i udał się do łazienki, pozornie spokojny.
Dopiero gdy tam dotarł, o dziwo za pierwszym razem, i popatrzył na swoje
oblicze w lustrze, zrozumiał, dlaczego paliła go cała twarz.
- Chyba sobie żartujesz...? - Mruknął sam do siebie i
obmył twarz lodowatą wodą. - Przecież to Kuk...
- Sanji-kun, czy wszystko w porządku?
- Chcę umrzeć... - Jęknął, nim zdał sobie sprawę, kto do
niego mówi, jednak chichoty obu pań nieco go otrzeźwiły.
- Nie chcę cię martwić, ale niedługo obudzi się Luffy i
pewnie sam się obsłuży, jeśli nie zrobisz śniadania...
Sanji otworzył oczy i poderwał się, stając na równe nogi.
Od razu pożałował swojego czynu, bo żołądek wywinął koziołka, a głowa chciała
mu pęknąć. Co on wczoraj pił?!
Popatrzył na dziewczyny i z chęcią zapadłby się pod ziemię,
czuł się okropnie i na pewno też tak wglądał.
- Każdemu się może zdarzyć... - Powiedziała Robin widocznie rozbawiona.
Wysilając się z
całych sił, przeprosił dziewczyny i szybko udał się do kuchni. Otworzył drzwi i
doznał kolejnego szoku, w jego kuchni stał Marimo i trzymał szklankę z wodą. Podlewa
się czy co? Jakim cudem ta Alga wstała przed nim? Ich spojrzenia się spotkały i chłopak poczuł
się dziwnie nie na miejscu.
- Co się gapisz? Jazda z kuchni, bo muszę zrobić
śniadanie...
Zoro z trzaskiem odstawił szklankę i ruszył do wyjścia,
nie odpowiadając kukowi, tylko patrząc na niego z wściekłością.
Sanji minął go, zajmując miejsce przy kuchennych blatach,
i udał, że nie zauważył jego dziwnego zachowania. Dopiero gdy drzwi zamknęły
się za nim z trzaskiem, obejrzał się zaciekawiony.
- A tego co ugryzło? - Spytał sam siebie, po czym nalał
sobie wody. Czuł się tak fatalnie, a z wczoraj nie pamiętał kompletnie nic. –
Jak mogłem się tak spić…
~~~
Ktoś wyjątkowo sobie z nich zakpił. Sanji przełknął
ciężko ślinę, gdy patrzył, jak Zoro w czarnym jak noc kostiumie ze złotymi
dodatkami schodzi po schodach. Przy pasie miał przypiętą jedną katanę, którą
Sanji pierwszy raz widział, a jego spojrzenie było całkowicie puste. Dokładnie
tak jak wyraz jego twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji.
- I jak? Trochę go odpicowałam...te jego szmaty nie
ukazywały w pełni jego walorów. - Zaśmiała się złowieszczo.
Sanji obejrzał się na załogę i drgnął, gdy znów przy uchu
usłyszał szyderczy śmiech.
- Wspominałam, że życzę sobie pojedynku na śmieć i życie?
– Kobieta wyminęła znowu blondyna i machnęła ręką w stronę zielonowłosego
mężczyzny, który od razu ruszył na dół po schodach.
- Więc to twój rycerz…? – Sanji popatrzył na kobietę,
próbując zachować spokój. Co wcale nie było takie proste. Co powinien teraz
zrobić?
- Tak, cudowny, prawda? – Kobieta pojawiła się koło zielonowłosego,
obejmując go za ramiona i patrząc z rozbawieniem na blondyna. – Ale myślę, że
już go znasz, Sanji-chan.
Na twarzy Zoro wykwitł złowieszczy uśmiech, a swoje zimne
spojrzenie wycelował prosto w kucharza.
Sanjiego zmroziło, jeszcze nigdy nie widział go takiego,
zupełnie tak jakby stała przed nim dzika bestia, a nie ten gloniasty półgłówek.
Obejrzał się na przyjaciół uwięzionych w klatce, teraz nawet Luffy przestał się
szamotać i patrzył na Zoro, nie rozumiejąc jego zachowania. Nami trzymała nieprzytomnego
Choppera, a Franky Robin-chan, która również
była nieprzytomna. Sytuacja nie
wyglądała za ciekawie, musiał szybko coś wymyślić.
- Nie wierzę, że
tak nisko upadłeś, by zdradzić załogę… - Odezwał się w końcu, ale jedyne co mu
odpowiedziało, to szyderczy śmiech kobiety.
- Słodkie, ale twoje słowa nic nie zmienią, on cię nie
słyszy…teraz to tylko demon pragnący sprawiać ból i żądny rozlewu krwi. Nie ma
w nim już ani krzty człowieczeństwa.
- Ukradłaś… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, patrząc
w twarz towarzysza. Jego czarne oczy przewiercały go na wylot, jakby szukały
słabych punktów, w które mógłby się wgryźć i rozerwać na strzępy.
- O nie, nie, nie, skarbie...sam mi je oddał! –
Pomieszczenie kolejny raz wypełniło się szaleńczym śmiechem.
Sanji przełknął ślinę, ktoś naprawdę lubi sobie z niego
żartować, tylko dlaczego jego te żarty nie śmieszą.
-Dobrze, panienko…ale ja też mam warunek… - Sanji odpalił
papierosa, od razu zaciągając się nim. – Jeśli chcesz przedstawienia, będziesz
je miała, ale ich… - Wycelował zapalonym papierosem w klatkę z resztą załogi. –
Odeślij z powrotem na statek…
Kobieta znów nagle znalazła się przed młodym kucharzem,
przyglądając mu się z uśmiechem zadowolenia na ustach.
- Jaki zuchwały. Skąd pomysł, że się zgodzę? Mogłabym cię
zgnieść jak robaka…
- I pozwoliłbym ci na to, o pani… - Sanji uśmiechnął się
czarująco, co lekko zdziwiło kobietę. – Ale oboje wiemy, że tego nie zrobisz…bo
pragniesz rozrywki, którą ci zapewnię, o ile będziesz na tyle łaskawa i
spełnisz moją prośbę…
- A jeśli się nie zgodzę? – Luna skrzyżowała ręce na
piersi, unosząc lekko brwi.
- Na pewno zrobię coś, co nie będzie ci na rękę… - Sanji
ścisnął mocniej białą katanę, nie spuszczając kobiety z oczu.
- Dobrze! – Na jej twarz znów powrócił szaleńczy uśmiech.
– Niech i tak będzie!
- Nie Sanji, nie bądź… – Krzyknęła Nami, ale nie było
dane jej dokończyć, bo cała klatka wraz z załogą zniknęła.
- No to zaczynajcie… - Kobieta zasiadła na swoim tronie,
zakładając nogę na nogę. – Pojedynek na śmierć i życie…