Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

3 października 2017

Rozdział 20



W głębi serca
Przekroczyć granice


- Spokojnie, Chopper, nic mi nie jest… - Sanji uśmiechnął się pod nosem, gdy mały doktor po raz trzeci sprawdzał stan jego zdrowia. Obrócił w palcach swoją ulubioną paczkę papierosów, miał ogromną ochotę zapalić, ale póki renifer nie przestanie go badać, nie będzie miał spokoju ani możliwości, by zrobić cokolwiek. Czuł się dobrze, pominąwszy ból, który nagle powrócił. Nie rozumiał, co się wczoraj stało, obudził się taki pobudzony i pełny energii, a teraz było z nim gorzej. W dodatku renifer też wyglądał na niezadowolonego.  – I co, żyję? – Westchnął zniecierpliwiony.
- Na to wygląda. – Chopper w końcu się uśmiechnął. – I chyba już wiem, dlaczego obudziłeś się tak nagle. Pamiętasz, co się działo po przebudzeniu?
Blondyn zamyślił się i z trudem stłumił zażenowanie. Nie pamiętał dokładnie wszystkiego, ale te obrazy, które właśnie w błyskawicznym tempie przemknęły przez jego głowę, były wystarczające, by spalić porządnego buraka.
- Wstałem i czułem się dobrze, więc poszedłem do kuchni i zająłem się porządkami, a później znów poczułem się strasznie słaby i senny…
- Ciekawe, czułeś się pobudzony? Serce waliło ci szybciej? – Mały renifer zeskoczył z krzesła i zaczął przeglądać szuflady z lekami.
- No, możliwe…
- Aha! – Kucharz uniósł brew, patrząc z zaciekawieniem na doktora, który trzymał w ręce pustą strzykawkę.
-   Sanji! – Do pomieszczenia wbiegł kapitan i z impetem wskoczył na łóżko chorego, nie zważając na to, czy wyrządzi mu tym czynem krzywdę.
- Co robisz, idioto?! Złaź ze mnie, popaprańcu! – Blondyn wierzgnął tak, że Luffy zaraz wylądował z hukiem na podłodze. Ale szybko pożałował swojego czynu, gdy poczuł ostry ból rozchodzący się od rany po mieczu aż po całe ciało.
- Tak się cieszę… - Jęknął kapitan, próbując wstać, jednak nie było mu dane, ponieważ lekarz wskoczył na niego z groźną miną i zaczął wymachiwać pustą strzykawką przed twarzą.
- Czy wczoraj, jak zostałeś tu sam, bawiłeś się tym?!
- Nieee… - Jęknął kapitan, ale próżne były jego starania, gdyż kucharz i lekarz od razu zorientowali się, że ściemnia. – Ale jeśli pomogło… - Zamrugał kilkakrotnie. – To znaczy, że cię wyleczyłem! – Poderwał się z entuzjazmem, łapiąc zarazem renifera i tańcząc jakiś dziki taniec radości.
- Cudownie…- Sanji potarł twarz ręką. Wolał nie wiedzieć, czym nafaszerował go kapitan, bo cokolwiek to było, dało mu niezłego kopa.
- Czemu drzecie japę, nikt wam nigdy nie mówił, że chorzy potrzebują wypoczynku. – Nami stanęła w drzwiach, łypiąc na całą trójkę groźnym okiem. Po chwili jednak uśmiechnęła się wesoło i przeciągnęła, jakby wszelkie troski odeszły w las. - To ja idę wystawić rachunek za usługi gastronomiczne, jakimi was ostatnio raczyłam. - W jej oczach pojawiły się małe Berry i wyszła, śmiejąc się przebiegle.
- Co?!?! - Jęknął Luffy i pobiegł za nią, a Chopper zamrugał kilkakrotnie, nie do końca pewny, czy dziewczyna żartowała czy nie...
Sanji uśmiechnął się szczęśliwy, że wszystko było po staremu, a jego słodka Nami-san jak zwykle walczyła o swoje. Ciekawe, czy jego też czekają jakieś opłaty? Zaśmiał się w duchu i popatrzył na doktora.
- Rozumiem, że nasz tępy kapitan coś mi wstrzyknął?
- Na to wygląda... - Chopper popatrzył na pustą strzykawkę i westchnął. - Ostatnio trochę eksperymentowałem, chciałem stworzyć coś przeciwbólowego a zarazem pobudzającego, ale nie zdążyłem przetestować...
- Więc nasz kapitan zrobił to za ciebie. - Zaśmiał się, obracając między palcami paczkę papierosów. - Chyba ci wyszło, bo dało mi wczoraj niezłego kopa, tylko na krótko... a teraz, skoro jestem zdrowy, to idę zapalić. - I nie czekając na protesty ze strony renifera, powoli a zarazem stanowczo podniósł się i wyszedł z gabinetu.


Sanji zamieszał w garnku, uśmiechając się pod nosem. Przyjemne zapachy rozchodziły się po kuchni, wprawiając wszystkich w dobry nastrój. Tego mu właśnie brakowało, cudownych aromatów i gwarnej załogi tuż za plecami. Czego chcieć więcej? Minęły dwa dni, odkąd został wybudzony przez kapitana ze śpiączki, lecz dopiero dziś Chopper pozwolił mu wrócić do swoich obowiązków jako kucharza. Sprawnymi ruchami dodał kilka przypraw do gotującego się dania, ból już prawie całkowicie ustąpił, jedyne co pozostało po ostatnich wydarzeniach, to lekki lęk przed tym, co będzie. Tak naprawdę nie miał pojęcia, czy ten zielony Glon coś pamięta, bo ostatni raz, gdy rozmawiali, był na prochach i nie był do końca sobą…albo był bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej. Pokręcił głową, tak jakby chciał wyrzucić z głowy krępujące myśli i kątem oka spojrzał na stół. Załoga wesoło rozmawiała, zajadając się beztrosko przystawkami, które przygotował. Jego wzrok zatrzymał się na tej zielonowłosej Aldze, a wspomnienia o gorących i silnych ramionach od razu powróciły, wprawiając go w zawstydzenie. Kurde! Znów niósł go jak księżniczkę! Odwrócił wzrok i westchnął, by nabrać nieco dystansu, w końcu przez te dwa dni nic więcej się nie wydarzyło. Uwięziony przez renifera w jego gabinecie był oczywiście odwiedzany przez chłopaków i słodką Nami-san i Robin-chan, jednak Glon się nie pojawił. Również nikt nie kwapił się, by poruszać temat wydarzeń z wyspy, jakby ta przygoda nigdy nie miała miejsca…
- No to skoro wszyscy są już zdrowi… - Nami spojrzała na kucharza, który odwrócił się, gdy tylko zaczęła mówić. – To ja chciałabym o coś zapytać… - Uśmiechnęła się demonicznie i z dekoltu wyciągnęła naszyjnik. Wszyscy prócz Luffy’ego i Zoro poznali go od razu, pomimo uszkodzeń i utraty blasku.
 - Po coś to zabrała! – Wykrzyknął Usopp, chowając się za Frankym, jakby biżuteria miała go za chwilę ugryźć.
Zoro popatrzył na rudowłosą, nie wiedząc o co w ogóle tyle krzyku? Jego wzrok szybko jednak uciekł w innym kierunku. Kuk wyglądał już o wiele lepiej, ale jednak w tej chwili jakby spiął się nie wiedzieć czemu.
- Ktoś ci zniszczył wisiorek? – Zapytał beztrosko Luffy, przekręcając głowę, ale po chwili stracił zainteresowanie i, wykorzystując fakt, że Usopp pozostawił swój talerz bez opieki, zwinął jego zawartość.
- Boże, co za tępaki z was… - Nawigatorka westchnęła ciężko i popatrzyła znów na blondyna. – Sanji, chyba wszyscy są ciekawi, w jaki sposób pozbyłeś się tej czarownicy.
Sanji przełknął ciężko ślinę, a kropelka potu spłynęła mu po twarzy. Tego obawiał się najbardziej. Przecież nie może im powiedzieć, jak zdjął zaklęcie z tego imbecyla. Odetchnął głęboko, starając się stłumić wstyd, by zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie.
- Przykro mi, Nami-san, ale nie pamiętam za bardzo, co się wtedy stało… - Popatrzył dziewczynie prosto w oczy, modląc się w duchu, by mu uwierzyła, chociaż sam sobie by zapewne nie dał wiary. Nami skrzywiła się niezadowolona z uzyskanej odpowiedzi, a on poczuł na sobie wzrok ciemnych oczu. Odwzajemnił spojrzenie i był pewny, że Zoro nic nie pamięta. Jego wzrok wręcz promieniał ciekawością i jednocześnie ulgą?
- Mogę zobaczyć? – Robin wyciągnęła dłoń, by Nami podała jej naszyjnik.
- Jasne, w takim stanie i tak jest bezwartościowy. – Nawigatorka wzruszyła ramionami i oddała błyskotkę. Westchnęła, widząc jak Luffy z Usoppem walczą o kawałek mięsa. – Dzieci…
Pani Archeolog przyglądała się biżuterii bardzo dokładnie, gdy Sanji zaczął podawać na stół gorącą kolację.
- Gdzie go znalazłaś?
- Leżał w kupce popiołu…no wiesz, w tej wielkiej Sali…gdzie znaleźliśmy ich… - Nami spojrzeniem wskazała Chłopaków. – No a tej wiedźmy już nigdzie nie było…jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Robin popatrzyła na przyjaciółkę, a później przeniosła wzrok na kucharza. Więc jej przypuszczenia okazały się słuszne. Czarownica nigdy nie opuściła tamtej Sali, ale pozostawało jedno pytanie. Jak Sanji zdjął zaklęcie z Zoro? W jednej chwili odpowiedź nasunęła się jakby sama.
- Ojej… - Cała załoga spojrzała na Robin, bo takie poruszenie z jej strony było niecodzienne. Nawet Kapitan przestał na chwilę jeść.
- Co się stało, Robi-chan? – Sanji w mgnieniu oka znalazł się przy niej, by nieść pomoc, jednak nic takiego się nie stało. Kobieta spojrzała na niego czule, a jej oczy błyszczały niecodziennym blaskiem.
- Wszystko w jak najlepszym porządku….
- Wpadłaś na coś? – Nami spojrzała podejrzliwie na koleżankę i blondyna.
- Mam kilka hipotez, jednak nie potwierdzimy żadnej, skoro nasi panowie nic nie pamiętają.
- Szkoda – Nami znów westchnęła. – Jestem ciekawa, jak zaklęcie zostało zdjęte z Zoro.
- Czy to nie jasne… - Zaczął Luffy, ale nacisnął sobie do ust mięsa z wielkiej ryby i reszta zdania została całkowicie zastąpiona mlaskaniem.
- Jak się mówi, to się nie je, debilu! -Nawigatorka tak trzepnęła go z pięści w głowę, że zaczął się dusić. – Poza tym co ty tam możesz wiedzieć…
Sanji pozbierał puste talerze i zabrał je do zlewu, bardzo by chciał, żeby ta rozmowa dobiegła końca.
Luffy połknął wszystko to, co miał w buzi i westchnął zadowolony – Uff co za pychota… - Jego zadowolenie potwierdził głośny bek i czułe klepanie po brzuszku. – Przecież każdy wie, że złe czary znikają od BUZIAKÓW! Shishishi…
- Co? – Nami zamrugała kilkakrotnie, jakby nie wierząc własnym uszom. – Toś wymyślił…
Nie zdążyła dokończyć, bo kapitana zwalił z krzesła czarny pantofel, co wywołało krępującą ciszę. Wszystkie pary oczu skierowały się na Kucharza.
- Przejebałem… - Sanji stał za barem oddzielony od reszty załogi i tak cholernie zażenowany. Najchętniej zapadłby się pod ziemię, przecież mógł nie reagować. Czuł, jak na twarzy wykwitają mu wypieki. Tak bardzo zapragnął się schować, że zgiął się, udając, że po coś sięga, ale niestety zrobił to z taką prędkością, że przywalił czołem w krawędź blatu. – Kurwa!
- Sanji, wszystko w porządku? – Odezwał się Usopp, a Franky wyciągnął swój mały grzebyk i zaczesał błękitne włosy do tyłu.
- Nie wiem jak wy, kochana załogo…ale to jest chyba ten moment, w którym w niezłym stylu opuszczamy pomieszczenie, by oni… - Tu wskazał Zoro z konsternacją wypisaną na twarzy i schowanego za barem Sanjiego. – mogli pogadać.
- Zgadzam się… - Robin wstała, złapała pod rękę zaskoczoną nawigatorkę i ruszyła w stronę wyjścia, rzucając na odchodne ciche „powodzenia” w stronę Zoro.
Reszta ruszyła w jej ślady, zdając sobie sprawę, że coś jest na rzeczy, a nie ma nic lepszego na oczyszczenie atmosfery jak szczera rozmowa. Tylko Luffy nie rozumiał, co znowu powiedział takiego, że oberwał z buciora w twarz. Przecież powiedział prawdę! Chopper wyciągnął ze swojego plecaczka małą apteczkę i wcisnął ją Zoro do ręki.
- Na wszelki wypadek… - Pokazał na swoje czoło, by upewnić się, że przyjaciel będzie wiedział, co zrobić i czmychnął z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Nastała cisza, Zoro popatrzył na małe czerwone pudełko i na bar. Co tu się właściwie stało?
Jeszcze przed chwilą wszyscy jedli…a teraz został sam z Kukiem…to za dużo jak na niego.
Wstał i podszedł do blatu, nachylając się, by sprawdzić, czy kucharz dalej tam jest. Jego oczom ukazała się blond czupryna.
- Żyjesz? – Spytał niepewnie, kładąc apteczkę obok siebie. Nie był pewny, czego się spodziewać po Kuku. Nie wiedział, co tak naprawdę pamięta z ostatnich wydarzeń. Dowiedział się również, że jego nagłe okazanie uczuć dwa dni temu było spowodowane jakimś eksperymentem.
- Jeszcze tak… - Sanji wstał powoli i popatrzył na Zoro, który stał naprzeciw niego. Twarz go paliła, a czoło bolało, zrobił z siebie idiotę.
- Chopper zostawił to… - Zoro zaśmiał się z lekką kpiną, widząc rosnącego guza na środku czoła blondyna, i przesunął pudełko w stronę towarzysza. – Wiesz, o co im chodziło? Dlaczego wszyscy tak nagle uciekli?
Sanji zamrugał kilka razy. No pięknie, zakochał się w kompletnym półmózgu! Brak jakiegokolwiek logicznego myślenia.
- Pewnie po to, byśmy porozmawiali o tym, co się tu przed chwilą stało…idioto.
Zoro patrzył uważnie na ukochanego. Faktycznie cała ta sytuacja i jego zachowanie wydało mu się dziwne, ale żeby od razu robić takie zamieszanie. Przecież po tych ostatnich wydarzeniach Kuk pewnie nie będzie chciał z nim rozmawiać. Miał trochę czasu, by przyjąć do wiadomości, że nigdy nie zostanie mu wybaczone, bo czemu by miało być?
- Pamiętasz coś z tego, jak cię zaczarowała? – Zaczął Sanji, jednocześnie udając ogromne zainteresowanie zawartością apteczki.
- Nie bardzo… - Zoro przełknął ślinę, cały czas czuł na swoich dłoniach krew, a gdy tylko zamykał oczy, widział zakrwawione ciało ukochanego leżące u jego stóp. – Nie wiem, co robiłem, ale to mnie nie usprawiedliwia….
- Nie próbuj nawet znowu przepraszać, idioto… - Przerwał mu, wyciągając maść na potłuczenia, nie potrafił zapanować nad drżeniem rąk, emocje zaczynały brać górę.
- Eeee…pamiętasz…?
- A czemu miałbym nie pamiętać? I zapamiętaj sobie, że ostatni raz niosłeś mnie w tak krępujący sposób! 
Zoro oniemiał, tego się jednak nie spodziewał. Był prawie pewny, że Kuk znów będzie miał luki w pamięci, w końcu tak dziwnie się zachowywał. W ciszy obserwował, jak blondyn drżącymi dłońmi próbuje odkręcić zakrętkę maści. Chyba w pewnym momencie przeoczył jakiś ważny fakt…Odetchnął głęboko.
- Piłeś? Bo zachowujesz się strasznie dziwnie… - Zabrał mu z rąk tubkę i bez problemu otworzył, wyciskając niewielką ilość na swoje palce. – Widzisz, to całkiem proste…głupi ero-kuku.
- Jesteś beznadziejny… - Sanji szybkim ruchem dłoni odgarnął blond grzywkę, odsłaniając zaczerwienione czoło i dając tak do zrozumienia, by Zoro to zrobił.
- Przynajmniej umiem odkręcić tubkę z maścią… - Wahał się przez chwilę, a jego serce zaczęło szybciej bić. Powoli wyciągnął dłoń w stronę kuka i, nie widząc żadnych protestów, dwoma palcami dotknął jego czoła, delikatnie rozprowadzając lekarstwo.
Blondyn nie odpowiedział i nie patrzył na towarzysza, uciekając wzrokiem. Nie umknął mu fakt, że skóra towarzysza jest bardzo gorąca ani to, że nie ma pojęcia, co się z nim działo. Naprawdę zachowywał się jak skończony kretyn, a najgorsze było to, że nie miał pojęcia, jak to zmienić. 

Zoro po chwili odsunął dłoń i zakręcił tubkę, nastała niezręczna cisza, a ich dzielił tylko barowy blat i tona niewypowiedzianych słów. Zoro popatrzył uważnie na blondyna, który uciekał spojrzeniem w inną stronę, jakby nad czymś intensywnie myślał. Jego policzki w dalszym ciągu były zaczerwienione, co dodawało mu uroku. Choć zachowanie lekko irytowało. Ale Zoro czekał, jeśli blondyn ma mu coś do powiedzenia, na co intensywnie wskazywała krępująca sytuacja, niech mu powie, on już powiedział co miał.
- Posprzątajmy… - Odezwał się w końcu Kuk i, nie czekając na odpowiedź, ruszył po puste talerze. – Jak już tu jesteś, to mi pomożesz… - Dodał i złapał kilka półmisków, nie patrząc na zielonowłosego. Rozmowa…co niby miałby mu powiedzieć? Że wszystko sobie przypomniał? Swoje pijackie gadanie… że gdy Zoro był pod wpływem zaklęcia, on w końcu zrozumiał i przekroczył tę zasraną linię! Że jedyny sposób, by zdjąć z niego urok – który w dodatku poskutkował – to pocałunek, bo nie miał dość sił, by skopać mu dupsko! Że specjalnie dał się nadziać na tę katanę i we śnie spotkał jego przyjaciółkę…i na dodatek wygląda na to, że coś do niego czuje, tylko jest tak przerażony nowymi odczuciami, że najchętniej strzeliłby sobie w łeb…Nie, nie, nie…
- Kuk…?
- Zamknij się…nie widzisz, że myślę, co ci powiedzieć… - Warknął i zdał sobie sprawę, że stoi obładowany talerzami i gapi się bez ruchu w przestrzeń. – Muszę zapalić…
Zoro zmarszczył brwi. Tak, zachowanie Kuka było strasznie irytujące.
- Nie zachowuj się jak baba i mów, co chcesz powiedzieć, albo wychodzę, bo zachowujesz się jak wariat… - Warknął zielonowłosy i schował w końcu maść do pudełka.
- Odezwał się ten, co nie wiadomo jak długo zbierał się na wyznanie uczuć i zamiast to zrobić, chował się po kątach! – Z trzaskiem odłożył talerze do zlewu, a żyłka irytacji zaczęła mocno pulsować na jego czole.
- Ty… - Zoro skrzywił się, a krew w nim zawrzała. Dość tego, nie pozwoli się więcej tak obrażać.
- Co ja?! Nie po to pozwoliłem się przeszyć na wylot mieczem, by tylko móc zdjąć z ciebie zaklęcie i żebyś teraz nazywał mnie tchórzem! – Wykrzyknął mu prosto w twarz, nim zdążył ugryźć się w język.
- Co…jak to specjalnie…? O czym ty w ogóle mówisz…? Podobno nic nie pamiętasz! - Zoro zacisnął dłonie w pięści. Był zły, że nie potrafi sobie przypomnieć tamtych wydarzeń.
- Normalnie, tępaku! Nie mogłem cię pokonać, to wpadłem na inny pomysł, by cię odczarować. O którym jakieś 15 minut temu wspomniał Luffy, nim trzasnąłem go butem. Oczywiście cała załoga się domyśliła, co się stało, oprócz szanownej zielonej algi! Która jest kompletnym imbecylem!
Zoro zamrugał kilkakrotnie, próbując zanalizować to, co właściwie zostało powiedziane.
- Pocałowałeś mnie…? – Mruknął tak zaskoczony, jakby właśnie usłyszał coś niewyobrażalnego. Na przykład, że Crocodaile rozdaje prezenty w stroju świętego Mikołaja.
- Nie…bezmózgiego Kaktusa! – Prychnął zirytowany, nadal nie mogąc zrozumieć, jak mógł poczuć coś do takiego kretyna.
- Chcesz powiedzieć, że sam z własnej woli pocałowałeś mnie i to zdjęło ze mnie zaklęcie…a ja tego nie pamiętam? – W tym momencie Zoro nie wiedział, czy się cieszyć, czy wściekać z takiego obrotu sprawy. – I to przez to zachowujesz się jak kretyn?
- Można by to tak ująć… - Sanji przeczesał dłonią włosy, miał już dość tej krępującej rozmowy. Twarz go paliła od wstydu i złości, a powstrzymywanie się przed rzuceniem się i chęcią skopania czyjegoś tyłka sprawiała, że bolały go i tak poobijane mięśnie.
- I co teraz? – Zoro spoważniał, teraz wszystko stało się logiczne. Jakby nie można było od razu powiedzieć, co się wydarzyło. Może nie do końca rozumiał, dlaczego to akurat pocałunek zdjął z niego zaklęcie, ale wyjaśniło to dziwne zachowanie Kuka i zatajanie prawdy. Nawet on nie potrafił sobie wyobrazić blondyna, jak przed całą załogą przyznaje się, że pocałował faceta i to w dodatku „Marimo”.  Pozostaje też duma Kucharza, która na pewno ucierpiała po tym pojedynku, a przyznanie się, że nie potrafił go pokonać, na pewno nie przyszło mu łatwo. Ale co teraz? Czy te wydarzenia znaczą, że coś się zmieniło? Że może Sanji mu wybaczy? I że dadzą radę płynąć razem w dalszą podróż, powróciwszy do pierwotnego stanu? A może coś więcej…?

- Jak to co teraz? – Sanji rozejrzał się i po chwili odetchnął głęboko, biorąc i rzucając szmatkę prosto w Zoro. – Ja myję, a ty wycierasz…  


***
Witam wszystkich, czytelników:p. Tak oto kończymy "Przekroczyć granice" mam nadzieje, że rozdział przypadł wam do gustu.  Podziękowania i moc uścisków dla Arashi za wierne betowanie :D I dla was za tak długie czekanie:*
Walniemy małą zapowiedź....:p 
Już wkrótce W głębi serca " Odnaleźć siebie" :D rozpoczniemy trzeci sezon:D
Pozdrowienia i całusy.
Muza

28 lipca 2017

Rozdział 19



W głębi serca
Przekroczyć granice

Zoro odetchnął głęboko, w dalszym ciągu siedząc na schodach. Patrzył, jak Chopper przy asyście Robin i Franky’ego zabierają nieprzytomnego kuka z Sali z pewnością na statek. Jak Usopp po raz kolejny tłumaczy kapitanowi, co się właściwie dzieje. Gdyby ktoś wyjaśnił to również jemu, byłby wdzięczny. Nie potrafił zrozumieć, co się stało. Nic nie pamiętał, nie wiedział, gdzie jest i co robił i jak to się stało, że kucharz był w takim stanie…
- Zoro… twój miecz… - Nami kucnęła przed nim, trzymając w dłoniach białą katanę.
- Co się stało? Gdzie pozostałe?
- Na statku, Sanji przyszedł tylko z tą…pamiętasz cokolwiek?
- Chyba… - Zamyślił się. – Jak Luffy krzywdził nas grą na pianinie…i picie przy barze…reszta jest jakby zamazana…dlaczego kuk miał mój miecz? – Popatrzył na drzwi, przez które wynieśli blondyna.  – To ja…
- Przestań, nie byłeś sobą… to wszystko wina tej czarownicy, zaczarowała cię…
- Jakiej czarownicy?
- Nie pamiętasz Luny?
Zoro pokręcił przecząco głową, nie miał zielonego pojęcia, o kim mówiła nawigatorka. Jednak po chwili coś sobie przypomniał.
- Jak się przebudziłem, ktoś tu był. Jakaś kobieta strasznie krzyczała z bólu… - Rozejrzał się. – Tam przy tronie.
Nami popatrzyła w to samo miejsce i ostrożnie udała się we wskazanym kierunku. Rozglądała się czujnie, bojąc się, że ktoś nagle wyskoczy zza wielkiego krzesła. Jednak ku jej uldze, nic takiego się nie stało. Po chwili jednak dostrzegła coś błyszczącego w kupce prochu. Od razu poznała tę rzecz, był to naszyjnik tej wiedźmy. Podniosła go z posadzki i przyjrzała się uważnie. Szkiełko w środku nie promieniało już zielenią, lecz było szarawe i pęknięte. Nami ulżyło w duchu, nie miała pojęcia, jak Sanji  tego dokonał, ale udało mu się…pokonał tę wiedźmę.
Zoro westchnął i popatrzył na kapitana, który stał przed nim ze skrzyżowanymi rękami na piersi, zagryzioną dolną wargą i lekko nadymaną buzią.
- Miałeś pełne prawo stłuc mnie na kwaśne jabłko… chyba zasłużyłem. – W tamtej chwili, gdyby chłopaki go nie powstrzymali, z pewnością pozwoliłby kapitanowi, by go zatłukł, ale z tego obaj chyba zdawali sobie sprawę.
Luffy spuścił powietrze z płuc z wyraźną ulgą, a na jego twarz powrócił radosny uśmiech.
- Dobrze, że wróciłeś… trzeba znaleźć tę…
- To nie będzie konieczne, już jej tu nie ma…powinniśmy wracać na statek. – Nami podeszła do nich.
- Co! Ale jak to? Miałem skopać jej tyłek! – Luffy jęknął zawiedziony.
- Popatrz na to tak… - Usopp objął przyjaciela ramieniem. Od razu było widać, że wyraźnie mu ulżyło na wieść, że nie spotkają już czarownicy. – Przynajmniej nakopałeś Zoro…
- Jak ma mi to poprawić humor? – Luffy przechylił głowę, nie rozumiejąc. – Myślicie, że bawi mnie bicie przyjaciół?
- Mnie tam poprawiłeś humor…a nawet mam nadzieję,  że Sanji równie mocno mu nakopał za bycie największym imbecylem na świecie… - Nami przeciągnęła się i podparła dłonie o biodra. – Wracajmy i wynośmy się w końcu z tej wyspy.
- Nie rozkazuj sobie Nami! JA tu jestem kapitanem! Tak, ruszajmy!
Zoro podniósł się, nie rozumiał, jak mogli być tacy spokojni. Przecież kucharz był w opłakanym stanie i to przez niego. Chyba nigdy nie pojmie ich pozytywnego myślenia i granic dopuszczalnego wybaczania.

- Nie ruszaj się, chcę cię opatrzyć… - Lekko już zdenerwowany renifer po raz kolejny zaczął bandażować ramię Zoro.
- Nic mi nie jest, ty lepiej zajmij się kukiem… - Prychnął Zoro, nienawidził być leczony i bandażowany, to krępowało tylko jego ruchy, a poza tym brewka był w dużo gorszym stanie niż on.
- Zrozum, nic mu już nie grozi…miecz, choć przebił go na wylot, nie uszkodził żadnych ważnych organów…musi odpocząć i dojść do siebie. A ty nie zachowuj się jak dziecko i daj się opatrzyć…
Zoro prychnął, ale w końcu przestał się ruszać. Popatrzył na spokojnie śpiącego Kuka, który leżał na łóżku w gabinecie Choppera. Minęły już dwa dni, odkąd wyrwał się spod zaklęcia czarownicy i w pośpiechu opuścili wyspę. Niestety blondyn nie obudził się ani razu. Renifer cały czas powtarzał, że nic już nie zagraża jego życiu, tylko potrzebuje czasu, by dojść do siebie. Tak więc to, co się wydarzyło w domu wiedźmy, w dalszym ciągu pozostawało tajemnicą. Jego własne wspomnienia z każdym dniem stawały się coraz bardziej przejrzyste prawdopodobnie dlatego, że Nami pozwoliła sobie wytykać mu idiotyczne zachowanie. Nie miał jej za złe, dobrze zdawał sobie sprawę, że postąpił głupio i tak łatwo dał się omamić czarownicy. Jednak nie potrafił sobie przypomnieć, choć bardzo chciał, tego, jak postanowił zostawić katany na statku i tego, co działo się później. Był na siebie wściekły, że pozwolił się tak łatwo podejść. Znów popatrzył na kucharza. Pomimo tego, co mówił Chopper, widział, że jego obrażenia są ciężkie. Jeśli naprawdę walczyli i pokonał Blondyna, to będzie nienawidził go jeszcze bardziej. Jeśli w ogóle mu kiedykolwiek wybaczy…
- Już. I widzisz, można… - Chopper zeskoczył z krzesełka i popatrzył na przyjaciela zmartwiony. – Chcesz z nim posiedzieć?
- Co? – Zoro popatrzył zdziwiony, dopiero po chwili do niego dotarło, o co chodziło lekarzowi. – To chyba nie jest dobry pomysł…
- Dobry, ja pójdę coś zjeść… - Nie dał za wygraną i szybko podbiegł do drzwi. – A jakby przyszedł Luffy, to nie zostawiaj ich samych, ostatnio próbował mu wcisnąć na siłę kawał kurczaka… - I wyszedł, zostawiając ich samych.
Szermierz westchnął i wstał z krzesła, powoli podchodząc do blondyna. Czuł się, jakby minęły wieki, odkąd byli sami. Musiał przyznać, że ostatnie tygodnie naprawdę były pełne wrażeń i przygód, ale z pewnością nie takich, o jakich marzył ich głupkowaty kapitan. Wyciągnął dłoń i lekko odgarnął blond kosmyki, odsłaniając twarz – opuchlizna prawie zeszła. Kuk naprawdę wyglądał już całkiem dobrze, ale dlaczego się nie budzi?
- Wiesz, że wszystkich martwisz? – Zoro uśmiechnął się słabo i przejechał palcami po jego policzku, skóra była chłodna w dotyku. – Zwłaszcza te twoje ukochane dziewczyny… - Cofnął dłoń i pochylił się nad blondynem, dotknął czołem jego czoła i przymknął oczy. – Nie umieraj…proszę.

Sanji czuł, jak czyjaś dłoń głaszcze go po policzku, wiedział, że nie był to nikt z załogi. Była zbyt drobna i delikatna. Pewnie umarł i trafił do raju, a to anioł, który się nim zaopiekuje. Uchylił niemrawo oczy, czując wewnętrzny spokój i nieopisaną radość, która rozgrzewała zarówno jego serce, jak i duszę.
- W końcu…już myślałam, że się nie doczekam…
Wesoły dziewczęcy śmiech wypełnił pomieszczenie, kucharz otworzył szerzej oczy, rozglądając się dookoła. Leżał tuż za zieloną linią z głową położoną na kolanach Kuiny.
- Umarłem?
- Oby nie, bo jak tak, to skopię ci ten twój tyłek…
- Chyba już ktoś mi go skopał… - Sanji podniósł się i rozglądał z niedowierzaniem. Naprawdę to zrobił, przeszedł na drugą stronę, ale dlaczego był tutaj? Przełknął ślinę, lekko się denerwując, nie mógł teraz tu zostać. Nie wie, co się stało, czy załoga jest bezpieczna? Popatrzył niepewnie na wesoło uśmiechniętą dziewczynę. – Dlaczego tu jestem?
- Mnie nie pytaj, sam przyszedłeś. – Dziewczyna również wstała, nie była wysoka, więc uniosła głowę, by na niego spojrzeć.
- Ale ty nie żyjesz…prawda? – Sanji rozglądał się nerwowo, nie potrafił wyjaśnić, co się dzieje.
- Nie bądź głuptasem…i uspokój się…nic nie jest takie, jakby mogło się wydawać…- Dziewczynka złapała go czule za dłoń. – Musisz po prostu wrócić.
Młody kucharz spojrzał na nią i odwzajemnił uścisk, jej dłoń była taka mała i ciepła.
- Ja nie wiem jak…
- Wiesz…to proste…
Kucnął przed nią, powoli trawiąc fakty i uspakajając się. Pewnie to wszystko jest tylko snem, musi się tylko obudzić.
- Chętnie dotrzymałbym ci towarzystwa, ale…muszę wracać…
- No ja myślę… - Kuina poczochrała jego blond włosy w ogóle nie przejęta, tak jakby to ona była dorosła i dodawała otuchy dziecku. – Bawcie się dobrze…
- Dziękuję… - Sanji zamknął oczy, czując otaczające go ciepło. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło po jego utracie przytomności, ale miał przeczucie, że wszystko jest w porządku, tylko…musi się obudzić.
- A…palnij go ode mnie w ten jego zielonkawy pusty łeb… - Sanji uśmiechnął się pod nosem, musi zapamiętać.
Otworzył oczy i rozejrzał się, teraz na pewno był na statku i to w gabinecie Choppera. W pokoju paliła się mała lampka, która stała na biurku, przy którym spał młody lekarz. Blondyn westchnął cicho i uniósł dłonie, by na nie spojrzeć. Na szczęście były całe, czego nie mógł powiedzieć o reszcie ciała. Tak, w końcu nabił się na miecz, i tak dobrze, że to przeżył. Tylko co stało się później? Podniósł się powoli i wyciągnął z ręki podłączoną kroplówkę. Potarł dłonią twarz, kilkudniowy zarost mówił mu, że jego drzemka trwała dłużej, niż by tego chciał. Podszedł do Renifera, który wyglądał, jakby usnął w trakcie ucierania jakichś ziół. Ich niezastąpiony lekarz… pomyślał blondyn, po czym podniósł go i położył do łóżka, z którego właśnie wstał. Wiedział, że jak towarzysz się tylko obudzi, to czeka go kazanie i natychmiastowy areszt łóżkowy. Zaśmiał się cicho na samą myśl, ale jeśli chciał się trochę rozprostować, powinien to zrobić teraz. Musiał również sprawdzić zapasy. Rozejrzał się po gabinecie, na jednym z krzeseł była przewieszona jego koszula, więc zarzucił ją na swoje zabandażowane ciało i nie kłopocząc się z zapinaniem guzików, po cichu wyszedł z pomieszczenia. Zaciągnął się świeżym morskim powietrzem i powoli ruszył przed siebie. Nie chciał nadwyrężać swojego ciała, nie bardzo wiedział, w jakim stanie obecnie było. Nie czuł bólu, chociaż powinien, zważając na ilość bandaży. Mógłby nawet stwierdzić, że był lekko pobudzony, to było dość ciekawe uczucie, ale podejrzewał, że Chopper lekko przesadził z lekami przeciwbólowymi. Stanął przed drzwiami do kuchni i odetchnął głęboko, by po chwili wejść do środka.

Zoro przewrócił się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Minęło już kilka dni, a Kuk w dalszym ciągu się nie obudził. I nikt nie wiedział dlaczego, nawet lekarz zaczynał wątpić w swoje słowa. Pomimo wszystko załoga starała się powrócić do normalności. Władzę w kuchni przejęła Nami z Usoppem, którzy z trudem zaspokajali ogromny apetyt kapitana. Luffy natomiast kilka razy dziennie wpadał do gabinetu lekarskiego, sprawdzając, czy przypadkiem blondyn się nie obudził i próbując wcisnąć mu na siłę kawał mięsa do zjedzenia. Twierdził, że jak Chopper nie da mu porządnie pojeść, to na pewno się prędko nie obudzi. Mając już dość przewracania się z boku na bok, usiadł i wyjrzał niemrawo za okno. Od razu rzuciło mu się w oczy światło dochodzące z kuchni. Westchnął, pewnie Luffy znów wyżera co może z lodówki. Jeśli tak dalej pójdzie, zapasy znikną, nim dopłyną na kolejną wyspę. Szybko zszedł na pokład i udał się prosto do kuchni. Zastanawiał się, czy niedysponowanie kuka sprawiło, że ich kapitan poczuł się na tyle pewny, by podczas kradzieży jedzenia włączyć światło, czy po prostu był idiotą. Szermierz pchnął pewnie drzwi i wszedł do środka, nie mając pojęcia, co go tam czeka.
- Wiesz Luffy, to, że jesteś kapitanem, nie upoważnia cię do wyżerania zapasów… - Urwał, wręcz wmurowany tym, co zobaczył.

Dlaczego nic nie stało na swoim miejscu?! Sanji nerwowo zaczął przekładać wszystko na inne półki. Nie cierpiał, gdy coś zmieniało swoje położenie, zwłaszcza w jego Kuchni. Dłoń mu lekko zadrżała, gdy usłyszał czyjeś kroki. Poznał je od razu, na tym statku tylko jeden facet miał taki sposób chodzenia. Na jego policzki wkradły się rumieńce, gdy w pamięci odtworzył przebieg ostatnich wydarzeń. Jak on mógł go tak po prostu pocałować?! I co gorsza, jeśli jego plan się powiódł, to by znaczyło, że…
Podniósł wzrok, gdy z rozmyślań wyrwał go głos zielonowłosego. Po jego minie stwierdził, że wcale się go nie spodziewał. Minęła chwila, a oni patrzyli na siebie w milczeniu, napięcie stawało się coraz cięższe, a jego serce biło jak oszalałe. Nie potrafił powstrzymać napływających do jego głowy wspomnień i myśli.
- Powiesz coś…czy będziesz się tak gapić? – Przełknął ślinę, nie wiedział, czego się spodziewać. Tak naprawdę nie wiedział, czy zdjął zaklęcie albo czy owe nie pozostawiło po sobie jakichś skutków ubocznych. Brak odpowiedzi sprawił, że stres, jaki w tym momencie przeżywał, był nieopisany. Jeszcze nigdy się tak nie czuł…jednocześnie przerażony,  zawstydzony i szczęśliwy,  że znów może oglądać ten tępy wyraz twarzy.
- Jak nic nie powiesz, to bóg mi świadkiem, że nakopię ci…Glonie…
- Nie wierzę w Boga… - Zoro otrząsnął się z szoku, on tu naprawdę był. Nie miał żadnych przywidzeń ani halucynacji. Kuk się obudził!
- I pewnie jest ci za to wdzięczny, idioto. – Sanji zamknął drzwi lodówki, za którymi się schował, nim glon wszedł do środka.  Jego serce waliło jak szalone, ale z całych sił starał się zachować spokój. – Kto by chciał mieć takiego tępaka za wyznawcę…
- Nie jestem… - Zoro drgnął i ruszył w jego stronę. To nie był czas na jakieś głupie sprzeczki. Stanął przed nim,  jego uwadze nie umknęło to, że kuk się cofnął ani to , że jego policzki pokryły się czerwienią,  pewnie miał gorączkę. Pomyślał i zgiął się w pół tak, że czubek jego głowy był gdzieś na wysokości brzucha kucharza.
Jeśli wcześniej  twarz go paliła, to w tym momencie płonęła żywym ogniem. Zielone kosmyki lekko stykały się z jego bandażami, a Marimo milczał. W głowie mu szumiało od natłoku myśli albo od leków Choppera, nie był pewny. Z minuty na minutę ta chwila stawała się coraz bardziej krępująca. Czyli co, wszystko wróciło do normy? Znów go kocha, a to przeprosiny za jego głupie zachowanie…albo za to, że prawie go zabił?
Zielonowłosy przełknął ślinę, nie był dobry w przepraszaniu i do końca nie był pewny, czy Kuk zrozumiał, że właśnie o to mu chodzi. Może powinien coś powiedzieć, choć wiedział, że pewnie niewiele to zmieni.
- Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz…. – Urwał, gdy ktoś uderzył go w tył głowy. Nie był to silny cios, raczej pacnięcie otwartą dłonią. Uniósł wzrok, lekko się denerwując, naprawdę chciał przeprosić, a ten blondyn nawet tyle nie chciał wysłuchać. Popatrzył na niego i zmarszczył brwi. – Masz gorączkę…
- Zamknij się… - Blondyn drżał lekko – Ktoś mnie prosił, bym walnął cię w ten pusty łeb… - widząc minę szermierza, odwrócił wzrok, pewnie wyglądał jak wariat. – Nie mam gorączki…
- Bredzisz… dlaczego w ogóle wstałeś? Czy Chopper wie, że się obudziłeś? – Zoro wyciągnął w jego kierunku dłoń, ale od razu ją cofnął, gdy zobaczył niepewną minę blondyna.
- Zamknij się…- Sanji starał się uspokoić nerwy, co on w ogóle wyprawia? Obudził się! – Czy wszyscy są cali?
- Tak… - Zoro przeczesał dłonią włosy, nie był pewien, co powinien zrobić i powiedzieć. Nie był dobry w takich rzeczach, a Kuk wyglądał na zdezorientowanego.
Sanji nie potrafił powstrzymać uśmiechu wpełzającego na usta. Udało się, wszyscy byli cali i zdrowi.
- Kuk?
- Zamknij się… - Zrobił krok do przodu i oparł czoło o ramię szermierza, przymykając oczy. Poczuł nieopisaną radość i nagły spadek energii. – Nie pierdol…już w porządku.
Zoro nie wierzył w to, co właśnie się działo, Kuk zachowywał się co najmniej dziwnie.
- Co ten Chopper ci podał? – Mruknął, a do jego uszu dotarł cichy śmiech. Czuł na sobie oddech towarzysza i słyszał bicie jego serca. Spiął się, nie to żeby nie podobała mu się taka bliskość, ale znając blondyna, zaraz pewnie dostanie kopa czy coś w tym stylu.
- Nie mam pojęcia…ale musiało być mocne… - Chłopak uniósł lewą dłoń i położył ją na piersi towarzysza, teraz wyraźnie czując, jak szybko bije jego serce.
- Co robisz?
- Nie widzisz, Idioto…opieram się, by nie upaść… - Znów się zaśmiał, zaciskając dłoń na koszuli szermierza. Coś było nie tak, jego ciało stało się jakby cięższe, a nogi jak z waty. – I upewniam się, czy tu jesteś…jeśli komuś powiesz, to cię zabiję.
- Jasne…- Zoro westchnął i złapał blondyna za ramiona, by odsunąć go nieco od siebie. Następnie wziął go na ręce. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, gdy blondyn wtulił twarz w jego szyję. – I znów jesteś księżniczką…
- Morda…kaktusie… - Sanji zamknął oczy i westchnął, poczuł się dziwnie senny, prawdopodobnie leki przestawały działać. – Wiesz…zajarałbym…
Zoro otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, w dalszym ciągu trzymając Kuka na rękach, i powoli ruszył do gabinetu Choppera, napawając się chwilą.
- Pewnie i tak jutro nie będziesz pamiętać… - Mruknął do siebie i musnął delikatnie blond włosy, następnie znikając w gabinecie lekarskim.

9 czerwca 2017

Rozdział 18


W głębi serca
Przekroczyć granice



Młody kucharz zaciągnął się papierosowym dymem i przytrzymał go w płucach, by następnie wypuścić szary obłoczek na wolność. Na pozór wyglądał bardzo spokojnie, doskonale maskował chaos, jaki panował aktualnie w jego głowie. Nawet na sekundę nie spuszczał z oczu Zoro, który tylko czekał na odpowiedni moment, by zaatakować. Wypuścił białą katanę z ręki, a ta z brzdękiem upadła na posadzkę. Przecież nie była mu potrzebna w walce, a brak jakiekolwiek reakcji glona na ten haniebny czyn dodatkowo go rozzłościł. W normalnej sytuacji…nawet by mu jej nie pozwolił dotknąć. Niestety to, co tu się działo, nie było normalne, jak ostatnio wszystko.
Poluzował krawat, na szczęście załoga nie będzie musiała na to patrzeć. Nie miał złudzeń, doskonale wiedział, że kobieta nie odesłała ich na statek, ale gdziekolwiek teraz są…na pewno sobie poradzą. On teraz musi ujarzmić bestię i powstrzymać, nim będzie zmuszony naprawdę zrobić mu krzywdę. W ostatniej chwili uchylił się przed pierwszym ciosem, odginając się do tyłu, by uniknąć rozcięcia twarzy. Zapowiadała się naprawdę intensywna walka.
Bez chwili wytchnienia wymieniali się ciosami ku uciesze czarodziejki, która za każdym razem, gdy obrywał, chichotała wariacko. Sanji musiał przyznać, że pomimo tego, iż Zoro używał tylko jednego ostrza, walka wcale nie była łatwiejsza. Ba, mógłby nawet przysiąc, że dwie katany jest łatwiej sparować niż tę jedną. Uchylił się w bok o sekundę za późno, bo ostrze rozcięło koszulę na ramieniu, lekko muskając jego skórę. Kurwa! Musi się skupić, bo przegra!
Patrzył, jak Zoro przygląda się błyszczącemu ostrzu, na którego końcu spływają kropelki krwi, i z lubieżnym uśmiechem na ustach zlizuje je, a w jego oczach płonie jeszcze większa dzikość niż do tej pory. Sanji drgnął niespokojnie, co ona mu zrobiła?
Złowieszczy śmiech znów wypełnił pomieszczenie, mrożąc krew w żyłach.
- Ale słodko! Wiedziałam, że jesteście wyjątkowi…i że dostarczycie mi tyle rozrywki.
- Cała przyjemność po mojej stronie, o piękna pani… - Sanji już chciał się jej lekko skłonić, jest dżentelmenem, nie może przecież zapominać o obecności damy, ale czyjeś kolano skutecznie mu pomogło, wbijając mu się w brzuch. To było naprawdę głupie z jego strony, upadł na kolana i podparł się jedną ręką, by całkiem nie upaść. Następny cios wymierzony w twarz nadszedł od razu, wyrzucając go w powietrze tak, że upadł dopiero po drugiej stronie Sali. Jęknął cicho, obracając się na bok, nie ma to, jak skopać kopacza. Bardzo bolesna ironia losu, pomyślał i wypluwając zbierającą się krew w ustach, zaczął się podnosić. Nie może tak po prostu przegrać, nie jest słabeuszem, a na pewno nie jest słabszy od niego. To nie było możliwe…więc dlaczego nie potrafił zadać mu porządnego ciosu. Zoro stał przed nim z kilkoma otarciami i patrzył z tym mordem w oczach, kiedy on był nieźle sponiewierany i czuł się, jakby miał połamanych kilka kości.
- No nie powiesz mi chyba, że tylko na tyle cię stać? Czy po prostu chcesz umrzeć? – Kobieta pojawiła się tuż obok niego, owiewając go chłodem.
- To tylko rozgrzewka… - Mruknął, starając się coś wymyślić. Walczył z nim i widział, jak walczy już tyle razy. Nigdy jeszcze nie widział u niego takiego stylu. Choć zawsze był silny i agresywny jak rozwścieczony byk, to teraz jego siła przechodziła ludzkie pojęcie.
- Cudowny, prawda… - Srebrnowłosa zaśmiała się pieszczotliwie. – Jak te głupie ludzkie uczucia potrafią zahamować czyjś rozwój…
Sanji przełknął ślinę i wytarł krew spod nosa już i tak zniszczonym rękawem koszuli. To było dokładnie to, brak jakichkolwiek zahamowań sprawiał, że ten tępy glon był taki silny.
- Chyba wolałem go jako leniwego tępaka… - Zaśmiał się słabo, powstrzymując cięcie spodem swojego buta. Musi się ogarnąć i w końcu zacząć walczyć na poważnie, bo inaczej nie wyjdzie stąd żywy. Zrobił kilka obrotów, ignorując ból żeber, i przeszedł do ataku. Próbując przeanalizować całą wiedzę, jaką posiadał na temat czarodziejki. Nie miał pojęcia, czy wyssanie z kogoś uczuć i emocji jest w ogóle możliwe, ale pewne jest, że w jakiś sposób go kontroluje. Jeśli jest użytkownikiem jakiegoś szatańskiego owocu, to musi mieć jakieś ograniczenia. Musi być jakiś sposób, by wyrwać go z tego stanu...
- Słyszysz mnie, tępaku?! – W końcu udało mu się zadać na tyle silny cios, by zwalić przeciwnika z nóg. – Może zacząłbyś w końcu myśleć! – Popatrzył na białą katanę, która leżała dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Mimowolnie pomyślał o tym przedziwnym śnie i o Kunie stojącej po drugiej stronie linii. – Już zapomniałeś, kim jesteś i do czego dążysz!?
Po Sali rozchodził się szyderczy śmiech kobiety, wiedział, że jego słowa są bezcelowe i że i tak nic tym nie osiągnie. Jednak nie potrafił się powstrzymać, miał ochotę mu nawrzucać za to, co zrobił. Za to, że się poddał bez walki i za te wszystkie głupie rzeczy, jakie ostatnio zrobił. Że nie potrafił podnieść się po odrzuceniu, przecież coś takiego nie mogło go tak po prostu pokonać.
Zoro szybko się pozbierał i jak rozwścieczony tygrys rzucił się na niego, w ogóle nie zwracając uwagi na jego słowa. Kucharz znów z trudem odbijał jego szybkie cięcia, ale tym razem nie szczędząc ciosów.
Pot zmieszany z krwią spływał mu po twarzy, a oddech diametralnie przyśpieszył. Nie potrafił powiedzieć, jak długo już trwała ta walka, ale wiedział, że nie wytrzyma tak długo. Zoro wyglądał na równie zmęczonego, choć i tak był w lepszym stanie. Był ciekaw, czy załoga była cała…tak bardzo chciałby ich przeprosić…
Cios nadszedł niespodziewanie. Moc, z jaką wbił się w ścianę, była tak silna, że prawie stracił przytomność. Z bólu szumiało mu w głowie, a przeraźliwy wariacki śmiech przeszywał jego ciało. Miał już tego dość, zaczarowane lustra, inne światy, magiczne pocałunki i czarownice z piekła rodem… Dlaczego przytrafiają się im takie absurdalne i niewytłumaczalne…nie…
Stanął na równe nogi i z niedowierzaniem popatrzył na wściekłego Zoro. Brakowało tylko, by zaniósł się wariackim śmiechem, bo to, co właśnie przyszło mu do głowy, było irracjonalne. Przełknął ciężko ślinę, doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli to zrobi, nie będzie już odwrotu, a jeśli się nie uda, to zapewne zginie…musi podjąć decyzję, nie może wiecznie uciekać.
- Wystarczy tego… - Kobieta ziewnęła i przeciągnęła się znużona. – Wykończ go, o mój rycerzu…
Sanji zrobił kilka koślawych kroków naprzód, teraz już nie było odwrotu. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Ból, jaki poczuł w momencie, w którym przeszyło go ostrze, był niewyobrażalny, jednak nie mógł tego teraz spartolić, musiał podejść bliżej. Zrobił krok do przodu, nabijając się bardziej na miecz, i złapał oboma dłońmi twarz Marimo. Nie miał się nad czym zastanawiać, i tak powoli tracił przytomność. Wbił usta w jego usta, resztką sił przyciągając go jeszcze bliżej. Pocałunek nie był przyjemny, Sanji czuł tylko pot i własną krew w ustach oraz coraz większy ból rozlewający się po ciele. Jednak szczerze pragnął, by to się udało.



To było jak sen i nie, dokładnie tak, jakby był i go nie było równocześnie. Najgorsze, że to trwało i się nie kończyło. Nie było to złe uczucie, ale dobre też nie było. Bardzo skomplikowane jak na niego, nie lubił komplikacji, wolał jak wszystko było jasne i przejrzyste. Gdzie on właściwie był? Nic nie widział ani nic nie czuł, ale jednak gdzieś musiał być? Istniał, prawda? Nie słyszał żadnych dźwięków i chyba nie miał ciała…umarł? Ale kiedy? Nie pamiętał, by walczył albo co ważniejsze umierał. W sumie mało co pamiętał, był tu sam? Może ktoś też tu był…gdyby tylko miał ciało, mógłby kogoś zawołać, ale kogo? Kim właściwie był? Myślałem o walce…więc jestem wojownikiem? Nie, jeszcze lepiej, szermierzem o trzech mieczach. Tym właśnie jestem! Ale dlaczego jestem tu, zamiast być tam? Wkurzająca sytuacja, która była niezmienna. Czas nie płynął, nie istniał, chyba, więc stanął w miejscu? Czy to w ogóle możliwe? W końcu coś jednak się zdarzyło. Wypełniło go przyjemne ciepło, które czuł całym sobą, w końcu był.
Stał w dziwnej Sali, cały obolały. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie był i co się działo. Słyszał czyjeś krzyki rozchodzące się po pomieszczeniu…chyba kobiece, a na ustach co dziwne czuł metaliczny smak krwi, ale i coś więcej…papierosy…
Rozejrzał się energicznie jak wyrwany z transu, pomieszczenie było w opłakanym stanie, a na środku Sali z bólu zwijała się jakaś kobieta, chciał do niej podejść, jednak zdał sobie sprawę, że u jego stóp też ktoś leży. Wszędzie było pełno krwi, a twarz, na którą teraz Zoro patrzył, była biała jak śnieg. Zielonowłosy spojrzał z przerażeniem na swoje zakrwawione dłonie i miecz, którego nie znał. To nie była jego krew.
- Nie…nie, nie, nie – Dłonie zaczęły mu drżeć, a czarny miecz z łoskotem wylądował na podłodze. W tej samej chwili boczne drzwi otworzyły się z taką siłą, że wypadły z zawiasów. Do Sali wpadł Luffy, wściekły jak szerszeń.
- Gdzie jesteś, wredna Babo! – Zawył, dopiero po chwili zauważając szermierza. – O Zoro, nic ci nie jest? Gdzie Sa… - Urwał, widząc nieprzytomnego kucharza na podłodze całego we krwi.
Popatrzył na kapitana, na którego twarzy malowała się furia. Coś krzyczał, ale Zoro nie był w stanie zrozumieć, co właściwie się działo. Nie bronił się przed ciosem, który wbił go w schody prowadzące na piętro, ani przed kolejną salwą zasypujących go pięści.
- Zostaw go, kretynie! On nie wie, co się dzieje! – Zoro usłyszał znajome krzyki i chwilę później ciosy ustały. Zoro uchylił powieki i zobaczył, jak rozwścieczonego kapitana trzyma zarówno Franky, jak i Usopp. –Zoro proszę, powiedź, że to ty… - Nami pochyliła się nad nim, a coś mokrego skapnęło mu na twarz.
- Co z kukiem? - Szepnął i chciał się nieco podnieść, ale w dalszym ciągu wściekły i siedzący na nim kapitan uniemożliwiał mu poruszanie się.
- Nienawidzę was, półgłówki… - Mruknęła z wyraźną ulgą. – Chopper się nim zajmuje…
- Jak mogłeś! – Wrzeszczał Luffy, próbując się uwolnić.
- Luffy, nic nie rozumiesz! Uspokój się! To nie Zoro! – Wrzeszczał Usopp, obejmując kapitana za brzuch. Franky trzymał jego ręce.
- Co?! To czemu nie mówicie od razu! Już nic nie rozumiem!
- Zoro, co się stało? Gdzie Luna? – Nami zdzieliła kapitana pięścią w łeb, a później pomogła mu się nieco unieść.
- Nie wiem…nic nie pamiętam…teraz się obudziłem…

                                               **
- …idiotą! – Nami złapała się krat, ale nie dostrzegła już Sanjiego ani Zoro. – Cudownie, Sunny to na pewno nie jest! Wredna jędza!!
- Chyba zesłała nas do lochów…Luffy, uspokój się, to nic nie da. – Usopp poklepał kapitana po ramieniu, by przestał się szamotać z zaczarowanymi kratami.
W odpowiedzi słomiany zaczął żwawo gestykulować rękami i ruszać ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Musimy się stąd wydostać…obudźcie Choppera. – Rudowłosa minęła ich i sama podeszła do nieprzytomnej Robin. – Nie mam pojęcia, co ci zrobiła, ale musisz się obudzić i to szybko… - Zaczęła nią lekko potrząsać i klepać po policzku, a tuż za jej plecami Usopp z Luffym robili to samo lekarzowi, tylko znaczniej mocniej.
- Wiecie, że próbowaliście już wcześniej i nic to nie dało… - Franky zaczął się rozglądać, ta dziwna laska całkowicie go rozbroiła, a do tego zostało mu tylko pół butelki coli.
- Jak masz lepszy pomysł, to wal śmiało… - Warknęła dziewczyna, załamując ręce. – Mam złe przeczucia.
- Jak my wszyscy… - Usopp zaczął przeszukiwać plecak Choppera, a kapitan właśnie próbował włożyć mu palec do nosa, co nie dało żadnego rezultatu, ale bardzo go rozśmieszyło. – Jakieś leki, bandaże, strzykawki… nie wiem, czy jakakolwiek z tych rzeczy ich obudzi. – Snajper popatrzył na nagle poruszonego kapitana. – Nie…nie wbijemy mu tej wielkiej igły w tyłek, idioto.
Mina kapitana wyrażała ogromny zawód, był zdania, że to idealny pomysł na przebudzenie towarzysza.
- Mam pomysł! – Cieśla wyciągnął resztkę coli ze swojego schowka i podał Nami. – Dawaj, niech wypije…
Żyłka irytacji na czole nawigatorki zaczęła intensywnie pulsować, co zwiastowało nagły wybuch.
- Powaliło was do reszty!? Wiecie, że to poważna sprawa! Nie możemy tracić czasu na pierdoły, tylko się stąd jak najszybciej wydostać! Oni liczą na naszą pomoc… - Nami zaczęła żwawo wymachiwać otwartą butelką przed twarzą przyjaciółki, w dalszym ciągu krzycząc. Była tak wściekła, że nawet nie zauważyła, gdy towarzyszka odzyskała przytomność. – Nie wiemy, co ona zrobiła z Zoro, ale jeśli to, co tym wszystkim innym ludziom, to Sanji ma poważne kłopoty! Dociera to do tych waszych pustych łbów!? – Odwróciła się, by kolejny raz spoliczkować panią archeolog i w końcu do niej dotarło. – Robin!
- Proszę, zabierz mi to sprzed twarzy… - Nieprzyjemnie popatrzyła na płyn w butelce, a później rozejrzała się. – Mniemam, że coś mnie ominęło…
Nami z niedowierzaniem spojrzała na colę i na Franky’ego, a zaraz potem na nieprzytomnego lekarza.
- Kłujcie go w tyłek…
Kapitanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, nie minęła nawet chwila, a już słyszeli przeraźliwy wrzask Choppera rozchodzący się po pomieszczeniu.
- Wybacz Choppi, nie mieliśmy innego wyjścia… - Jęczał Usopp, chowając się za roześmianym kapitanem przed wściekłym reniferem.
- Wiecie, jak to boli!! Dlaczego w ogóle dotykacie moich rzeczy bez pytania!?
- To teraz nieważne…musimy rozwalić tę klatkę. Jakieś pomysły, Robin?
- Nie widzę zamka, więc klucza pewnie też nie ma…niesamowite tworzywo, jeszcze nigdy takiego nie spotkałam. Wygląda na niezwykle trwały materiał, pewnie dodatkowo wzmocniony przez moce czarodziejki. Prawdopodobnie jedynie ona może nas uwolnić, co grozi nam śmiercią z braku wody i pożywienia.
- Nie na taką odpowiedź liczyłam… - Nami zwiesiła zawiedziona głowę.
- Można też pokonać wiedźmę. Podejrzewam, że wtedy zaklęcie też przestanie działać. – Kobieta dotknęła kolejny raz prętów z zafascynowaniem, a po chwili włożyła dłoń w przestrzeń pomiędzy prętami, która była całkowicie pusta. – Znalazłam słaby punkt, ta klatka nie jest przygotowana na kogoś z mocami… - Popatrzyła wymownie na Nami, a później na Kapitana.
- Boże, faktycznie! – Nami przyklasnęła w dłonie, jakby dostała właśnie olśnienia. Złapała Kapitana i przyciągnęła do krat, przekładając mu dłoń między prętami. – Na co czekasz? Przełaź, gumiaku!
Luffy chciał zaprotestować, bo przestrzeń pomiędzy prętami była stanowczo zbyt mała, by się mógł przez nią przecisnąć, ale nie mógł nic powiedzieć.
- Ja ci pomogę, Nami! – Zawołał Chopper, gryząc już jedną ze swoich żółtych kulek i przybierając ludzką postać.
- Świetnie! Daj z siebie wszystko!
Kilka uderzeń później…
- Doskonale się spisałeś… - Robin poklepała małego renifera po czapce.
- Daj spokój, głupolu… - Chopper zaczął dziwnie się wyginać, udając, że wcale się nie cieszy z takich pochwał.
Nami przewróciła oczami i popatrzyła na leżącego na podłodze kapitana po drugiej stronie klatki.
- Luffy, teraz idź i rozwal tę wredną babę, ale jeśli spotkasz na swojej drodze Zoro, to uważaj, on nie jest teraz po naszej stronie, jakby się stawiał, to walcz, ale pamiętaj, by… - Przewróciła oczami, bo Luffy zdążył wybiec, nim dokończyła zdanie. - nie zrobić mu krzywdy, bo zapewne nie wie, co robi…
- Czyli teraz pozostaje nam czekać? – Usopp westchnął zrezygnowany i usiadł na podłodze. – Myślicie, że oni naprawdę walczą?
- O to się boję…nie wiemy do końca, co zrobiła Zoro… - Nami też usiadła.
- Jeśli jest pod kontrolą czarodziejki, będzie w stanie zabić kucharza bez mrugnięcia okiem. – Robin rozwiała wszelkie wątpliwości swym pesymistycznym stwierdzeniem. Po czym nastała nieprzyjemna cisza.
- Myślicie, że Luffy wie, gdzie biec? – Dodał Franky, wprowadzając jeszcze bardziej grobową atmosferę.
Nami westchnęła i oparła się plecami o kraty, które dokładnie w tym samym momencie zniknęły, sprawiając, że poleciała dalej.
- Co jest!?
- Klatka zniknęła! – Wrzasnął Usopp, podrywając się z podłogi. – Luffy’emu się udało!
- Nie… za szybko, nie zdążyłby jej pokonać… - Robin popatrzyła po wszystkich, a gdzieś nad ich głowami rozległ się głuchy ryk wściekłego kapitana.
- Idziemy… - Mruknęła Nami, a wszyscy zgodnie jej przytaknęli i wybiegli z pomieszczenia.
To, co zastali na górze zmroziło im krew w żyłach. Chopper, nie wahając się ani chwili, pobiegł w stronę Sanjiego. Razem z nim udała się Robin, a Nami, Franky i Usopp pobiegli w stronę rozwścieczonego Luffy’ego.
Młody lekarz, gdy tylko znalazł się przy blondynie, zaczął sprawdzać czynności życiowe. Był przerażony, bo wokół było mnóstwo krwi, ale wyczuł tętno oraz nierówny oddech przyjaciela.
- Robin, uciskaj ranę… muszę powstrzymać krwawienie…musimy natychmiast znaleźć się na statku, potrzebuje krwi…w przeciwnym razie umrze.

26 maja 2017

Rozdział 17

Hej wszystkim.
Obiecuje poprawę:)
Zapraszam również na kolejny rozdział, mam nadzieje że się wam spodoba:D
Jeśli nie...proszę mnie nie bić...:p


W głębi serca
Przekroczyć granice


                                             ~~~
- Nami~swan, Robin~chan! - Młody kucharz z gracją zszedł po schodach na pokryty zielenią pokład, w jednej ręce trzymając srebrną tacę z kolorowymi drinkami, a w drugiej zapalonego papierosa. Tanecznym krokiem podszedł do dziewczyn, siedzących w strojach kąpielowych pod parasolem. - Zrobiłem specjalnie dla was orzeźwiające drinki! - Podał przyjaciółkom napoje, kłaniając się z gracją zawodowego kelnera, równocześnie chowając za plecami papierosa.
- Dziękuję, Sanji-kun - Nami przyjęła napój, uśmiechając się. Chłopak oszalał ze szczęścia, jego ciało zaczęło dziwnie falować, a w oczach pojawiły się różowe serduszka. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię jednym wrednym prychnięciem.
- Coś mówiłeś,  padalcu? - Sanji pochylił się nad szermierzem, który podnosił te swoje sztangi, i zaciągnął się papierosowym dymem.
- Zdawało ci się, pokręcona brewko. - Zoro odwzajemnił spojrzenie w każdej chwili gotów na wyprowadzenie ataku.
- Sanjiii! Ja też chcę pić! - Kapitan wskoczył na plecy kucharza, prawie zwalając go z nóg.
- Co robisz, imbecylu!? Nakopać ci do tego gównianego zadka!? - Sanji próbował się otrzepać, by zrzucić z siebie Luffy’ego, ale niestety przyssał się do jego pleców jak zawodowa przyssawka.
- I ja! Ja też chcę! - Zawołał uradowany Chopper, podbiegając do nich, i złapał kucharza za nogawkę spodni.
Sanji westchnął zrezygnowany, ale w duchu się uśmiechał.
- Dla was darmozjady jest w kuchni...lemoniada.
- Jeee! - Luffy zeskoczył z jego pleców i pobiegł po schodach na górę, a tuż za nim Chopper.
Sanji popatrzył, jak Zoro obala jednym haustem butelkę wina, jego wina. Skrzywił się i spiorunował go spojrzeniem.
- Co się gapisz, głupia brewko?
- Nie gapię się… ale dla odmiany mógłbyś się napić czegoś innego, zamiast spijać wino, którego używam do gotowania... - Warknął, zabierając mu pustą butelkę.
- Piję to, na co mam ochotę...brwiasty.
Szybka wymiana spojrzeń, błysk mieczy przecinających powietrze i czerń butów. Tylko to było widać, gdy chłopaki zaczęli toczyć swój bój.


- Impreza! - Zawołał kapitan późnym popołudniem, gdy żar słoneczka nieco opadł.
- Luffy, imprezowaliśmy wczoraj...i przedwczoraj… - Westchnęła nawigatorka, ale widząc entuzjazm kapitana, szybko zrezygnowała z wybicia mu tego pomysłu z głowy. Nie trzeba było dużo, by załoga zaczęła się wesoło bawić. W ostatnim czasie mieli wiele powodów do świętowania. Bezpieczne odzyskanie Robin-chan i wypłyniecie w morze na nowym, niesamowitym statku. Tak, Sanji doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc tym razem postanowił zabezpieczyć się wcześniej i przygotować dość sporo przekąsek i pieczone mięso dla kapitana. Teraz mógł na spokojnie uczestniczyć w zabawie razem z załogą, a zwłaszcza z Nami-san i Robin-chan.

Wesołego śpiewania i wygłupów nie było końca, przynajmniej tak mogłoby się niektórym wydawać. 
- Namiii~swan! Pozwól, że utulę cię do snu... - Wołał wstawiony i poruszony kucharz, gdy dziewczyny oznajmiły, że idą się położyć. Niestety wypowiedź przerwało mu bliskie spotkanie z podłożem, gdy wyłożył się jak długi, potykając o własne nogi, dosłownie na oczach szermierza.
- Ktoś tu ma słabą głowę nie tylko do kobiet... - Zakpił szermierz, popijając Sake prosto z butelki. Gdy roześmiane dziewczyny zniknęły w swojej kajucie, na pokładzie pozostał przytomny tylko on i nietrzeźwy Kuk.  Westchnął, takim oto sposobem znów wrobili go w nocną wartę.
- Morda, kaktusie... - Sanji obrócił głowę i popatrzył na towarzysza zaciekawiony. Z tej pozycji miał doskonały widok na długą bliznę, która zdobiła ciało zarozumiałego szermierza.
- Co się tak gapisz, zboczona brewko?
- Myślę... - Sanji podniósł się, by po chwili spocząć tuż obok zaskoczonego towarzysza. - O dniu, w którym się poznaliśmy. - Wyciągnął mu butelkę z ręki i upił spory łyk, o dziwo nie napotkał sprzeciwu.
- Upiłeś się...głupi kuku... - Zoro mimowolnie potarł bliznę dłonią, bardzo ją lubił, ale do wydarzenia, w którym ją zdobył, mało kiedy wracał. Te wspomnienia kojarzyły mu się tylko z porażką i złożeniem kolejnej obietnicy, a nie z dniem, w którym poznał tego irytującego zboczonego kucharza.
- Wcale nie... - I jak na niepotwierdzenie swoich słów czknął głośno, co zostało skomentowane śmiechem zielonowłosego. -Oj zamknij się, morska roślino! - Prychnął i oblał się rumieńcem.
Nastała cisza przerywana tylko odgłosami morza i stukotami żagli. Blondyn popijał z butelki, której nie zamierzał oddać szermierzowi i który wcale nie poprosił o jej zwrot. To dziwne, ale nie mniej przyjemne, siedzieć sobie w ciszy obok Zoro, dokładnie z tym samym, z którym na co dzień drze koty. W pewnym momencie nawet pomyślał, że towarzysz usnął i dlatego sobie nie poszedł, ale okazało się, że ciche pochrapywanie należało do kapitana, który leżał nieopodal nich. Z ukosa popatrzył na męską twarz przyjaciela, który wpatrywał się obojętnie w  rozgwieżdżone niebo.
- Wiesz, wtedy... - Tu Sanji popatrzył na bliznę. - Zrobiłeś na mnie ogromne wrażenie...mało kto wolałby dać się zabić niż przegrać... - Chłopak podniósł wzrok i napotkał zdziwione spojrzenie Marimo. - A później i tak się okazało, że jesteś skończonym dupkiem... - Zaśmiał się wesoło, chyba nie potrafił prawić komplementów facetom czy jakimś morskim Algom.
- Zmierzasz do czegoś, czy to tylko pijacki bełkot? - Wyciągnął rękę, by zabrać butelkę trunku. – Tobie już chyba wystarczy...
Sanjiemu szumiało w głowie, ale doskonale uchwycił moment, gdy szermierz złapał butelkę. Nie puścił jej, tylko ze śmiechem na ustach wykorzystał moment na wskoczenie zaskoczonemu Marimo na kolana. Teraz, siedząc okrakiem na jego wyprostowanych nogach, miał doskonały widok na jego twarz i bliznę.
- To jak to z tobą jest? Jesteś fajny, czy jesteś skończonym dupkiem? Bo chyba nie jestem pewny... - Sanji przejechał dłonią po umięśnionym torsie towarzysza, opuszkami palców zahaczając o bliznę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dotyka w taki sposób Zoro pierwszy raz i że jest to całkiem przyjemne. Dziwiło go, że pomimo tego, iż słońce dawno już zaszło, to jego skóra ciągle była gorąca.
- Wiesz, że waśnie mnie macasz? Nie jestem dziewczyną, jakbyś nie zauważył...
- Wiem... - Uniósł wzrok oszołomiony całym tym wydarzeniem. - Nie da się nie zauważyć…nie masz cycków... - Zaśmiał się i znów głośno czknął.
- Złaź ze mnie, idioto... jutro będziesz żałować tych głupich żartów... - Zoro odwrócił wzrok, bliskość kuka sprawiała, że czuł się dziwnie niekomfortowo.
- Więc zrób coś, co sprawi, że jutro będzie ci równie głupio... - Sanji zbliżył twarz to twarzy przyjaciela, zaglądając mu głęboko w oczy, uprzednio nieporadnie odkładając pustą butelkę obok nich. - Zrób to... wiem, że chcesz... - Jego dłonie przejechały po gorącym ciele towarzysza, by następnie minąć szyję i wsunąć się w krótkie zielone kosmyki. Ta bliskość, choć przyjemna,  nie trwała jednak długo, bo Marimo złapał go za nadgarstki i uniemożliwił zrobienie czegoś, co właśnie planował.
- Oszalałeś?! -Warknął, ale zawód, jaki zobaczył w oczach kuka, sprawił, że i na jego twarz wkradły się rumieńce. Co tu się właśnie wyprawia? Nie potrafił pojąć, jak doszło do takiej chorej sytuacji.  Czy ten zboczony blondyn właśnie próbował go pocałować? To jakiś kiepski żart?
Ze zdumieniem obserwował jego intensywnie rumianą twarz, starając się ignorować gorący oddech łaskoczący go po szyi.  
- Chyba tak…bo chcę, byś się ze mną całował…tu i teraz… - Chłopakowi szumiało coraz bardziej w głowie, a serce waliło jak oszalałe. Starał się nie stracić przytomności i intensywnie wpatrywał się w Zoro. To zadziwiające, jak bardzo ten zielony kosmita zamieszał w jego życiu. Tym swoim irracjonalnym zachowaniem sprawił, że ktoś taki jak on, ubóstwiający kobiety, spojrzy w taki sposób na drugiego faceta. A teraz? Czuł na sobie gorący oddech drugiego mężczyzny i sam nie potrafił uwierzyć, jaką sprawia mu to przyjemność. Paliła go twarz, a spodnie zrobiły się nieco za ciasne.
 - To wcale nie jest śmieszne... - Zoro spróbował go z siebie zrzucić. Wcale nie podobało mu się to, co mówił kuk, ani to, jak reagowało jego ciało, gdy go dotykał. Jednak jedyne co osiągnął to to, że teraz wisiał nad towarzyszem, wspierając się dłońmi po obu stronach jego głowy, a on wczepił się w jego rozpiętą koszulę. - Puść mnie... - Chciał zabrzmieć przekonywająco, ale chyba mu nie wyszło. Z łatwością mógłby się uwolnić od blondyna, lecz zamiast tego wpatrywał się w zazwyczaj bladą skórę, która pokryta była teraz szkarłatnymi rumieńcami, i w mętne spojrzenie niebieskich oczu.
 - Zo...ro... - Szepnął cicho, walcząc ze zmęczeniem i przymykającymi się oczami. - Na...prawdę...cię…lubię…
Uścisk zelżał, a ręce z cichym brzdękiem opadły na podłogę. Sanji zasnął, wypowiadając ostanie słowa prawie bezdźwięcznie, ale Zoro doskonale wiedział, co blondyn właśnie powiedział. Wstał, zostawiając upitego towarzysza na miękkiej trawie, i udał się do łazienki, pozornie spokojny. Dopiero gdy tam dotarł, o dziwo za pierwszym razem, i popatrzył na swoje oblicze w lustrze, zrozumiał, dlaczego paliła go cała twarz.
- Chyba sobie żartujesz...? - Mruknął sam do siebie i obmył twarz lodowatą wodą. - Przecież to Kuk...


- Sanji-kun, czy wszystko w porządku?
- Chcę umrzeć... - Jęknął, nim zdał sobie sprawę, kto do niego mówi, jednak chichoty obu pań nieco go otrzeźwiły.
- Nie chcę cię martwić, ale niedługo obudzi się Luffy i pewnie sam się obsłuży, jeśli nie zrobisz śniadania...
Sanji otworzył oczy i poderwał się, stając na równe nogi. Od razu pożałował swojego czynu, bo żołądek wywinął koziołka, a głowa chciała mu pęknąć. Co on wczoraj pił?!
Popatrzył na dziewczyny i z chęcią zapadłby się pod ziemię, czuł się okropnie i na pewno też tak wglądał.
- Każdemu się może zdarzyć...  - Powiedziała Robin widocznie rozbawiona.
 Wysilając się z całych sił, przeprosił dziewczyny i szybko udał się do kuchni. Otworzył drzwi i doznał kolejnego szoku, w jego kuchni stał Marimo i trzymał szklankę z wodą. Podlewa się czy co? Jakim cudem ta Alga wstała przed nim?  Ich spojrzenia się spotkały i chłopak poczuł się dziwnie nie na miejscu.
- Co się gapisz? Jazda z kuchni, bo muszę zrobić śniadanie...
Zoro z trzaskiem odstawił szklankę i ruszył do wyjścia, nie odpowiadając kukowi, tylko patrząc na niego z wściekłością.  
Sanji minął go, zajmując miejsce przy kuchennych blatach, i udał, że nie zauważył jego dziwnego zachowania. Dopiero gdy drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, obejrzał się zaciekawiony.
- A tego co ugryzło? - Spytał sam siebie, po czym nalał sobie wody. Czuł się tak fatalnie, a z wczoraj nie pamiętał kompletnie nic. – Jak mogłem się tak spić…


                                             ~~~

Ktoś wyjątkowo sobie z nich zakpił. Sanji przełknął ciężko ślinę, gdy patrzył, jak Zoro w czarnym jak noc kostiumie ze złotymi dodatkami schodzi po schodach. Przy pasie miał przypiętą jedną katanę, którą Sanji pierwszy raz widział, a jego spojrzenie było całkowicie puste. Dokładnie tak jak wyraz jego twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji.
- I jak? Trochę go odpicowałam...te jego szmaty nie ukazywały w pełni jego walorów. - Zaśmiała się złowieszczo.
Sanji obejrzał się na załogę i drgnął, gdy znów przy uchu usłyszał szyderczy śmiech.
- Wspominałam, że życzę sobie pojedynku na śmieć i życie? – Kobieta wyminęła znowu blondyna i machnęła ręką w stronę zielonowłosego mężczyzny, który od razu ruszył na dół po schodach.
- Więc to twój rycerz…? – Sanji popatrzył na kobietę, próbując zachować spokój. Co wcale nie było takie proste. Co powinien teraz zrobić?
- Tak, cudowny, prawda? – Kobieta pojawiła się koło zielonowłosego, obejmując go za ramiona i patrząc z rozbawieniem na blondyna. – Ale myślę, że już go znasz, Sanji-chan.
Na twarzy Zoro wykwitł złowieszczy uśmiech, a swoje zimne spojrzenie wycelował prosto w kucharza.
Sanjiego zmroziło, jeszcze nigdy nie widział go takiego, zupełnie tak jakby stała przed nim dzika bestia, a nie ten gloniasty półgłówek. Obejrzał się na przyjaciół uwięzionych w klatce, teraz nawet Luffy przestał się szamotać i patrzył na Zoro, nie rozumiejąc jego zachowania. Nami trzymała nieprzytomnego Choppera, a Franky Robin-chan, która również  była nieprzytomna.  Sytuacja nie wyglądała za ciekawie, musiał szybko coś wymyślić.
- Nie wierzę,  że tak nisko upadłeś, by zdradzić załogę… - Odezwał się w końcu, ale jedyne co mu odpowiedziało, to szyderczy śmiech kobiety.
- Słodkie, ale twoje słowa nic nie zmienią, on cię nie słyszy…teraz to tylko demon pragnący sprawiać ból i żądny rozlewu krwi. Nie ma w nim już ani krzty człowieczeństwa.
- Ukradłaś… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, patrząc w twarz towarzysza. Jego czarne oczy przewiercały go na wylot, jakby szukały słabych punktów, w które mógłby się wgryźć i rozerwać na strzępy.
- O nie, nie, nie, skarbie...sam mi je oddał! – Pomieszczenie kolejny raz wypełniło się szaleńczym śmiechem.
Sanji przełknął ślinę, ktoś naprawdę lubi sobie z niego żartować, tylko dlaczego jego te żarty nie śmieszą.
-Dobrze, panienko…ale ja też mam warunek… - Sanji odpalił papierosa, od razu zaciągając się nim. – Jeśli chcesz przedstawienia, będziesz je miała, ale ich… - Wycelował zapalonym papierosem w klatkę z resztą załogi. – Odeślij z powrotem na statek…
Kobieta znów nagle znalazła się przed młodym kucharzem, przyglądając mu się z uśmiechem zadowolenia na ustach.
- Jaki zuchwały. Skąd pomysł, że się zgodzę? Mogłabym cię zgnieść jak robaka…
- I pozwoliłbym ci na to, o pani… - Sanji uśmiechnął się czarująco, co lekko zdziwiło kobietę. – Ale oboje wiemy, że tego nie zrobisz…bo pragniesz rozrywki, którą ci zapewnię, o ile będziesz na tyle łaskawa i spełnisz moją prośbę…  
- A jeśli się nie zgodzę? – Luna skrzyżowała ręce na piersi, unosząc lekko brwi.
- Na pewno zrobię coś, co nie będzie ci na rękę… - Sanji ścisnął mocniej białą katanę, nie spuszczając kobiety z oczu.
- Dobrze! – Na jej twarz znów powrócił szaleńczy uśmiech. – Niech i tak będzie!
- Nie Sanji, nie bądź… – Krzyknęła Nami, ale nie było dane jej dokończyć, bo cała klatka wraz z załogą zniknęła.
- No to zaczynajcie… - Kobieta zasiadła na swoim tronie, zakładając nogę na nogę. – Pojedynek na śmierć i życie…