Po drugiej stronie lustra
- Więc już wszystko wiemy – Robin zamknęła wielką brązową
księgę. - Pytanie, co teraz?
- Czyli muszą się spotkać przed lustrem w tym samym momencie?
- Luffy podrapał się po głowie.
- Tak, co jest prawie niemożliwe według tej księgi... -
Czarnowłosa kobieta spojrzała ze smutkiem na ich kucharza.
Na statku panowała cisza i spokój, nikomu nie było do śmiechu
po usłyszeniu najnowszych informacji.
Zoro westchnął, tak jak się domyślał, zamieszanie z tym blond
idiotą sięgnęło zenitu.
- Znalazłem się jakoś tutaj, więc w drugą stronę też dam
radę... - Sanji podał na stół przekąski, starając się nie tracić nadziei na
powrót do domu.
- No właśnie! - Luffy rzucił się na przepyszne
jedzenie. - Będzie dobrze... – Dodał, mając już buzię pełną smakołyków.
- Matko, co za idioci - Nami złapała się za głowę - Jesteście
głusi? Jeszcze nigdy nikt nie wrócił z tamtego świata! - Uderzyła pięścią w stół,
by nadać sytuacji powagi. – Myślisz, kretynie, że ta sprawa sama
się rozwiąże?
Luffy nie wyglądał na przejętego, próbując pożreć wszystko
włącznie z talerzem.
- Nami-san, spokojnie...- Sanji podszedł do
dziewczyny z mrożoną herbatą pomarańczową. - Na pewno
znajdziemy jakieś wyjście.
- Wątpię...Zapewne musiałbyś stać przez całe dnie i noce
przed lustrem w nadziei, że po drugiej stronie stanie nasz kucharz, co będzie
trudne, bo musimy odpływać z tej wyspy - Dodała Robin swym pustym i mrocznym
tonem głosu.
- Robin ma rację, już i tak zabawiliśmy tu dość długo, a
w miasteczku widziałyśmy marines. Jeśli chcemy coś zrobić, to musimy
zrobić to szybko. - Nami wpatrywała się morderczym wzrokiem w kapitana, który
wreszcie skończył jeść i zainteresował się całą sprawą.
- No to jednak mamy problem... - Luffy skrzyżował ręce na
piersi i odchylił się na krześle, mocno się skupiając.
Zoro obserwował kucharza, który w czasie całej tej dyskusji
bladł coraz bardziej. Ziewnął przeciągle, sam nie wiedział, o co tyle krzyku, w
końcu kucharz to kucharz, czy to ważne, który z nimi popłynie dalej.
- Sanji? - Robin popatrzyła na chłopaka czule.
- Tak, moja droga?
- Czy w twoim świecie nasz przyjaciel będzie miał problem z
dostaniem się do Zwierciadła?
- No, cóż... - Blondyn spojrzał na Zoro. - Z dostaniem się do
lustra w ciągu dnia nie będzie problemu, ale ja wątpię, że
ktokolwiek mu uwierzył...
- Aż tak źle? - Usopp patrzył na już śpiącego kapitana.
- Nie zrozumcie mnie źle, ale ja sam bym sobie nie uwierzył, gdybym
nie zobaczył tego na własne oczy. Tu jest tak magicznie i niewiarygodnie, a u
nas w takie rzeczy się nie wierzy... a zwłaszcza on... -
Sanji wskazał palcem na Zoro.
Wszyscy prócz kapitana spojrzeli na zielonowłosego.
- No świetnie. Czy ty w każdym świecie musisz być
takim niedowiarkiem? - Nami patrzyła na niego oskarżycielsko, jakby wszystko,
co się stało, było jego winą.
Zoro skrzywił się, ta rozmowa zaczęła być już męcząca
i do niczego nie prowadziła.
- Tak. - warknął - Poza tym...nie wiem, z czego robicie taki
problem. Czy to ważne, który idiota popłynie z nami dalej? - Dodał kpiąco,
próbując przekonać również samego siebie, że jest mu to obojętnie.
Nikt nie spodziewał się tego, co nastąpiło zaraz po
wypowiedzeniu tych słów. Zoro przeleciał przez pomieszczenie i przebił
własnym ciałem ścianę, wylatując na zewnątrz jak torpeda. Załoga patrzyła
zdumiona to na Luffy'ego, to na dziurę w ścianie.
- Ukradnijmy to lustro i płyńmy dalej!
- wykrzyknął z przekonaniem kapitan, a zaraz potem został
zbluzgany przez Franky'ego za niszczenie jego pięknego okrętu.
Dochodziło już późne popołudnie, a na dworze było ciągle
gorąco.
Zoro siedział na pokładzie i wpatrywał się w niebo, czując co
chwilę na sobie złowrogie spojrzenia reszty załogi. Pomacał się po spuchniętym
policzku. Musiał przyznać, że ich kapitan był coraz silniejszy.
- Powinieneś przyłożyć coś zimnego... - Sanji kucnął przy nim,
a w dłoni trzymał woreczek z lodem.
- Nie, dzięki...- Burknął, piorunując go złowrogim
spojrzeniem.
- Nie bądź dzieckiem. - Westchnął i przyłożył mu lód do
policzka, siadając obok.
Zoro poczuł przyjemny chłód i zerknął niepewnie na blondyna.
Czuł się dziwnie, gdy akurat on był dla niego miły.
- Czego ty właściwie chcesz?
- Nic takiego, chciałem tylko pogadać...
- Nie mamy o czym. - Zoro popatrzył mu prosto w oczy i
aż przewróciło mu się coś w żołądku. Odwrócił szybko wzrok,
by dłużej na niego nie patrzeć.
- Z tobą to naprawdę jak z dzieckiem. Naprawdę ci wszystko
jedno, który z nas z wami popłynie?
- Chyba wyraziłem się jasno...za co dostałem już po gębie. Co
by jaśnie panienka chciała jeszcze usłyszeć? - Zoro był wściekły na
samego siebie. Nawet nie mógł spokojnie spojrzeć mu w twarz, by nie wywoływać
jakichś dziwnych i nie na miejscu myśli.
Sanji obserwował go dłuższą chwilę, po czym
uśmiechnął się radośnie.
- A więc jednak go lubisz! - zaśmiał się. - A ja już się
bałem, że tak bardzo go nie trawisz...
- Co ty pieprzysz! Oczywiście, że go
nie cierpię i ciebie też... - Na policzki Zoro wdarł się
delikatny rumieniec.
- Przypuszczam, że lubisz go bardziej, niż myślisz...
Zoro wstał i rzucił w niego woreczkiem z
rozpuszczonym lodem, który rozlał mu się po włosach.
- Nie uciekaj, to nie jest powód do wstydu... -
Sanji również się poderwał.
- Nie uciekam, idę poćwiczyć - Odpowiedział najspokojniej,
jak potrafił w tym momencie. To wszystko
było chore, przecież nie znosił tego paskudnego ero
kuka i nic go nie obchodziło, gdzie teraz jest i co robi.
- Zdajesz sobie sprawę, że on może już nigdy nie
wrócić?
- Mało mnie to obchodzi...
- Ja nie jestem nim, nie jestem piratem, ani nie posiadam
jego marzeń. Jeśli nie uda mi się wrócić do domu, nie ma powodu, bym z wami płynął dalej...
Zoro zatrzymał się i popatrzył groźnie na blondyna. Sam już
nie wiedział, co myśleć.
- W jednym masz rację... Nie jesteś nim.