Informacje:)

24.09.2018r.

Walczę z brakiem weny i czasu. Gdy tylko uda mi się stworzyć coś czadowego:P na pewno powrócę:D
Trzymajcie kciuki za szybki powrót:D Bo to na pewno nie koniec:D
Buziaki:*

19 sierpnia 2015

Rozdział 3


W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Sanji słyszał nieznane mu dźwięki, dochodzące zza uchylonych okien, znajdujących się niedaleko niego, i głosy ludzi szepczących niespokojnie, których na pewno nie znał. Nie był pewny, czy chce otwierać oczy, czuł się jakoś dziwnie, jak w źle dopasowanej koszuli. Przeciąganie tego cyrku nie miało sensu, więc postanowił w końcu usiąść i otworzyć oczy. To, co ujrzał, zaparło mu dech w piersi, miał już pewność, że coś było nie tak. Podbiegła do niego niebieskowłosa dziewczyna ze zmartwioną miną. Chłopak znał ją doskonale, ale nie miał pojęcia, co tu robiła, był w takim szoku, że nie potrafił cieszyć się faktem, że znów ma okazję ją zobaczyć.
- Sanji-san, jak się czujesz?! Tak nagle straciłeś przytomność...- Kucnęła przy nim i złapała go czule za dłonie. W normalnych warunkach oszalałby ze szczęścia, a jego serce na pewno by wyfrunęło z klatki piersiowej, ale mały głosik w głowie mówił mu, że powinien uważać na swoje zachowanie i słowa. W końcu nie wiedział, co tak naprawdę się stało.
- Vivi-chan? Co się stało? - Siłą woli powstrzymywał się, by nie spytać „Co tu do cholery robi?” Dotarło do niego, że już na pewno nie jest w tym sklepie, do którego wszedł z Robin-chan, a dziwne pojazdy, które dostrzegł za oknem, utwierdzały go w przekonaniu, że albo zwariował, albo nagle znalazł się w bardzo dziwnym miejscu.
- Nie pamiętasz? Jesteśmy w muzeum, przyszliśmy na wystawę i podczas oglądania eksponatów nagle zemdlałeś... - Dziewczyna wyglądała na bardzo przejętą. Sanji rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów, a prawie w każdym kącie stała jakaś rzeźba. W międzyczasie podeszła do nich blondynka o niebieskich oczach, ubrana w czarno-biały uniform.
- Przepraszam, czy już w porządku? - Kobieta uśmiechała się łagodnie, prawdopodobnie dziękując niebiosom, że w końcu się obudził.
- Tak, oczywiście. - Powiedział pewny siebie i uśmiechnął się do kobiety zniewalająco, aż dostrzegł na jej policzkach delikatne rumieńce. Kobieta wyglądała na przekonaną, czego nie można było powiedzieć o Vivi. Chłopak flirtował jeszcze przez chwilę z blondwłosą dziewczyną, aż odeszła, cicho chichocząc.
- Sanji-san, na pewno wszystko dobrze?  - Vivi patrzyła na niego, nie rozumiejąc, co się dzieje.
- Jak najbardziej, kochanie. Byłabyś tak miła i pokazała mi miejsce, w którym straciłem przytomność? - Chłopak ujął jej drobną dłoń, próbując przekonać dziewczynę, że wszystko już jest w porządku, choć wiedział, że tak naprawdę nic nie jest takie, jak powinno być.
- Przy tamtym lustrze... – Dziewczyna wskazała palcem ogromne zwierciadło z drewnianą ramą, które stało niedaleko i właśnie oglądała je jakaś zakochana para. Sanji poznał je od razu, to było to samo zwierciadło, które widział w tamtym sklepie. Chłopak poczekał, aż para odejdzie i podszedł do niego. Zaczął bacznie je oglądać z każdej strony, aż w końcu spojrzał w swoje odbicie i po raz kolejny oniemiał. Wyglądał zupełnie inaczej, włosy były krótsze i nieco bardziej poszarpane, a grzywka już nie przysłaniała jego oka. Ubranie też było inne. Pamiętał, że miał na sobie kolorową hawajską koszulę i ciemne spodnie do kolan, a teraz był ubrany w czarne długie spodnie, białą koszulę, marynarkę i cienki ciemny krawat. Sanji uszczypnął się w policzek, a jego blada skóra natychmiast zrobiła się czerwona, miał nadzieję, że to tylko strasznie dziwny sen, ale nic na to nie wskazywało, nie obudził się i dalej stał jak kołek, wpatrując się zszokowany w lustro. Niebieskowłosa podeszła do niego i czule złapała go za łokieć.
-Vivi-chan, czy mogłabyś mnie stąd wyprowadzić? Chciałbym porozmawiać w jakimś spokojnym miejscu...- Mężczyzna oddychał płytko, nie był kimś, kto łatwo wpada w panikę, wręcz przeciwnie, łatwo potrafił odnaleźć się w danej sytuacji, ale to, co otaczało go w tym momencie, przerażało go ogromnie. 
- Jasne – Dziewczyna wiedziała, że coś jest nie tak. Trzymając przyjaciela za łokieć, wyprowadziła go z budynku i jakiś kwadrans później siedzieli w parku na ławce. Sanji obserwował wszystko z ciekawością i lękiem, tak jak dziecko oglądające nową zabawkę czy poznając najróżniejsze dziwy tego świata. Vivi czekała cierpliwie, zachowanie chłopaka było naprawdę dziwne.  
- Powiedz mi, proszę, gdzie ja właściwie jestem? Zabrzmię na pewno dziwnie ale dałbym sobie uciąć moją drogą rękę, że jeszcze niedawno byłem w małym miasteczku...- Właśnie tego się bał, dziewczyna wyglądała na bardzo skołowaną i zdenerwowaną, ale w końcu musiał zapytać, bo ta sytuacja nie odpowiadała również jemu.
- Jak to gdzie? W Japonii, mieszkasz tu od dziecka i na pewno nie jest to małe miasteczko, bo jesteśmy prawie w środku Tokio, dużego miasta... - Sanji roześmiał się, nigdy nie słyszał o wyspie nazwanej „Japonią” czy „Tokio”.
- Więc jeszcze mi powiedz, że nie jesteś księżniczką Vivi, a ja nie jestem kucharzem na pirackim statku? - Chłopak nie wytrzymał, z minuty na minutę czuł się dziwniej. Jego ciało wydawało się inne, jakby był zupełnie w obcej skórze. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, wyjęła z torebki jakieś śmieszne urządzenie, ponaciskała na kolorowy ekranik i przyłożyła do ucha, czekając.
- Halo, Nami? Dobrze, że odebrałaś, Sanji zemdlał w muzeum... Nie, nic mu nie jest, chyba. Siedzimy w parku niedaleko centrum i twierdzi, że jestem jakaś księżniczką i bredzi od rzeczy, chyba uderzył się w głowę... – Dziewczyna mówiła bardzo szybko, nie zważając uwagi na ciekawskie spojrzenia kolegi. – Proszę cię, nie wiem, co mam robić, przyjechałabyś po nas? – Rozmawiała jeszcze chwilę, po czym odłożyła telefon, zerknęła na blondyna, który zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Wyciągnął pęk kluczy, jakiś portfel z dziwnymi monetami w środku i urządzenie podobne do tego, przez które przed chwilą Vivi-chan rozmawiała z Nami-san.
- To moje? Po co mi tyle kluczy? Co to jest? – Ostatnie dotyczyło owego dziwnego urządzenia.
- Tak, to twoje. To pewnie klucze do mieszkania, restauracji twojego opiekuna i szafki w szkole, nie wiem, do czego jest reszta kluczy. To jest telefon komórkowy, a tamto to portfel... – Dodała od siebie, odpowiadanie na takie pytania było naprawdę dziwne. Miała nadzieję, że jej przyjacielowi nie stało się nic poważnego i to chwilowy zanik pamięci, bo na żarty jej to nie wyglądało. Sanji uznał, że zadawanie tych pytań nie było mądrym posunięciem. Vivi wyglądała już na całkowicie przerażoną. Postanowił więc poczekać na przebieg wydarzeń, by niepotrzebnie się nie pogrążać. Żałował tylko, że w kieszeniach nie znalazł żadnych papierosów, bardzo by mu pomogły uspokoić skołatane serce. 

13 sierpnia 2015

Rozdział 2

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra

Dzień był upalny, tylko lekki wietrzyk przynosił ulgę ludziom przebywającym na wyspie i tym znajdującym się wokół niej. Niedaleko portu był przycumowany średniej wielkości piracki statek, na którym z pewnością nie panował spokój taki jak w mieście.
- To twoja wina, Zoro! – Powtórzyła kolejny raz wzburzona Nami.
- Przecież nic mu nie zrobiłem, daj mi już spokój, kobieto... – Zoro podrapał się po głowie, sytuacja była dość napięta, odkąd Usopp razem z Robin przynieśli na statek nieprzytomnego kucharza. W dodatku ta ruda jędza od rana suszy mu głowę o to, jak ostatnio traktuje przeklętą brewkę.
- Jestem głodny! – Jęczał Luffy, prawie leżąc na stole. - Kiedy będzie obiad? Kiedy Sanji wstanie? Może damy mu mięsa? Jestem głodny...mięsa...mięsa...mięsa! – Twarda pięść Nami rąbnęła go w głowę, a w miejscu po uderzeniu wykwitł obfity guz.
- Zamknij się, idioto! Nie zauważyłeś, że Sanji jest nieprzytomny!? 
- Pewnie już się nie obudzi... – Dodała dramatycznym tonem Robin. 
- Ej, dziewczyny przestańcie! - Zawołał z kuchni Usopp. - Nie zapominajcie, że to Sanji. Nic mu nie będzie. 
- To pewnie tylko jakaś straszliwa klątwa... - Robin pochmurniała, a  ton jej głosu był jeszcze mroczniejszy, niż zwykle.
Franky'ego przeszył dreszcz, siedział kołysząc się na krześle i dłubiąc w jakimś małym urządzeniu. Nie był pewny, czy warto wtrącać się do dyskusji. Usopp położył kawałek przypalonego mięsa przed Luffym i również usiadł przy stole. Luffy od razu rzucił się na mięso, pałaszując je radośnie i nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że w paru miejscach jest nieco przypalone. Zoro nie rozumiał, po co to całe zamieszanie, przecież ten idiota stracił tylko przytomność, nie umierał, ani nie był ciężko ranny. A to,  jak go traktował, to wyłącznie jego sprawa i reszty nie powinno to interesować. Przecież nie lubią się od samego początku i nagle im to przeszkadza, jakby nie wiadomo co się działo. Poza tym to wina tego pajaca, że ostatnio niesamowicie go irytował. Ta jego uśmiechnięta gęba doprowadzała go do szału bardziej niż zwykle. Poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku. Najchętniej w ogóle nie spędzałby z nim czasu, ale unikanie kogoś nie było w jego zwyczaju. Wspomnienie zarumienionych policzków kucharza tak blisko jego twarzy, gorący oddech łaskoczący go w usta i te błyszczące ciemnoniebieskie oczy świdrujące ciało szermierza na wylot, krążyło po jego głowie, wracając w najmniej oczekiwanych momentach. W dodatku ten głupi sen, który przyśnił mu się niedługo później, był jak oliwa dolana do ognia. Zoro potrząsnął głową, jakby próbował coś z niej strząsnąć. To wszystko wina tego przeklętego kucharza, zasłużył sobie na takie traktowanie. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i wchodzącego do kuchni Choppera. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco.
- I co z nim? - Zapytała spokojnie Robin, ręką powstrzymując Nami, by nie napadła na doktora, próbując siłą wyciągnąć z niego informacje.
- Fizycznie jest całkowicie zdrowy i nawet się obudził, ale...musiał się mocno uderzyć w głowę, bo bredzi od rzeczy...- Mały renifer wyglądał na przerażonego, ale kontynuował wypowiedź. Nie było sensu czegokolwiek ukrywać. – W ogóle mnie nie poznaje, nie wie, co robi na statku i nie pamięta, że jest piratem...a jak zmieniłem formę z ludzkiej na tę, to wyglądał na naprawdę przerażonego i próbował uciec, więc podałem mu środki uspokajające i zamknąłem w moim gabinecie. - Mówił bardzo szybko i na jednym wydechu. Załogę lekko zamurowało, nawet Luffy przestał jeść i patrzył z niedowierzaniem na swojego lekarza.
- Jak to nie pamięta, że jest piratem? Pewnie z ciebie żartuje... – Kapitan wstał i ruszył do drzwi swoim dziarskim krokiem. - Walnę go w łeb i wszystko wróci na swoje miejsce! - Dodał już weselej przekonany, że jego pomysł jest logicznym rozwiązaniem w danej sytuacji. Zanim Chopper zdążył zaprotestować, kapitana powstrzymał Usopp, łapiąc przyjaciela za obie ręce.
- Czekaj, idioto! Kiedy go zobaczyłem przez okno, to stał. Niemożliwe, by uderzył się w głowę. - Nogi Luffy'ego dalej kierowały się w stronę drzwi – Złapałem go, zanim upadł, to w ogóle było dziwne. Uspokój się, Luffy, trzeba się zastanowić... - Przytrzymywanie kolegi kosztowało długonosego wiele wysiłku, na szczęście wtrącił się lekarz.
- Luffy, to była tylko metafora, Sanji nie ma żadnych obrażeń na głowie, to nie mogło być uderzenie – Chopper był przerażony całą tą sytuacją, naprawdę nie wiedział, co mogło dolegać ich kucharzowi. Nogi Luffy'ego wróciły na miejsce, przewracając go razem z Usoppem na podłogę.
- Więc to klątwa. W sklepie, w którym byliśmy, znajdowało się wiele magicznych ksiąg i artefaktów, więc mógł przez przypadek czegoś dotknąć i zostać przeklęty. Trzeba będzie z nim na spokojnie porozmawiać i dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało... - Kobieta mówiła spokojnie, wpatrując się w kapitana siedzącego na brzuchu ich snajpera. Nie była pewna, czy chłopak zrozumie wszystkie jej słowa.
- Dobra, pójdę ja i Robin i na spokojnie z nim pogadamy. - Rudowłosa dziewczyna popatrzyła na wszystkich. - A wy, idioci, będziecie tu siedzieć, póki czegoś nie ustalimy – Nami wstała, wymachując pięścią w niemej groźbie. Niech tylko któryś kretyn spróbuje jej nie posłuchać, to spotka go bolesna kara. 
- Ja też chcę iść! - Jęknął Luffy.
- Nie, jeszcze wystraszy się takiego gumiaka jak ty! 
- Jestem kapitanem! 
- Powiedziałam: Nie! 
- Ale... 
- Panie doktorze, czy ten środek, który podałeś pacjentowi, długo będzie działać? - Robin uśmiechnęła się łagodnie do renifera.
- Nie, podałem małą dawkę, pewnie niedługo się obudzi...
- To świetnie, idziemy, Robin. – Nami zerknęła na drugą kobietę i znikła za drzwiami. Czarnowłosa ruszyła za nią bez słowa, sprzeciwianie się tej szalonej rudej w tym momencie nie miało najmniejszego sensu. Zoro był zirytowany całą tą chorą sytuacją, niepotrzebny szum wokół tego głupiego kucharza. Popatrzył na Luffy'ego, który wyglądał równocześnie na zmartwionego stanem tego pacana (bądź brakiem pieczonego mięsa) i rozeźlonego na rudowłosą kobietę, która sama podjęła decyzję, ignorując go jako kapitana. Roronoa wstał i ruszył do drzwi. Nie zamierzał już tracić więcej czasu z powodu tej przeklętej brewki.
- Idę do siłowni... – Oznajmił tonem, w którym dało się wyczuć brak zainteresowania całą tą sytuacją. Wychodząc, czuł na plecach wzrok zapewne zawiedzionego jego postawą Luffy'ego i dźwięki rozzłoszczonego Usoppa próbującego wydostać się spod gumowego cielska przyjaciela. 

5 sierpnia 2015

Rozdział 1

W głębi serca
Po drugiej stronie lustra


Uliczka targowa była zatłoczona i panował na niej wesoły gwar. Wokół można było poczuć woń świeżych owoców morza, pieczywa i jarzyn. Zwykły spokojny dzień, który dla niektórych prawie niczym nie różnił się od pozostałych. Do portu tego spokojnego miasta z samego ranka zawitał statek piracki z najbardziej rozchwianą załogą, jaka mogła istnieć. Kto poznał załogę Słomianych Kapeluszy, wiedział, że są szaleni i porywczy, a ich kapitan prawdopodobnie jest niespełna rozumu. Wracając do naszej opowieści i zatłoczonej uliczki, pojawił się na niej ktoś nowy. Promienie słoneczne padały na blond włosy Sanjiego, a żyłka na czole pulsowała mu niebezpiecznie. Nerwowo palił papierosa i przechadzał się miedzy stoiskami, lecz nie mógł skupić się na zakupach. Skręcił w następną uliczkę, która okazała się spokojniejsza i przysiadł na pobliskiej ławce. Jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół dzisiejszego poranka zaraz po przybyciu na tę uroczą wyspę. 
– Pieprzone Marimo! – Warknął do siebie i wypuścił dym z płuc. Dłońmi zaczął masować sobie skronie. Mieli ostatnio wiele powodów do świętowania: szczęśliwy powrót Robin-chan, pojawienie się Franky’ego i nowy wspaniały statek. Odkąd opuścili Water 7, Luffy ciągle wywrzaskiwał, że czas na imprezę i ganiał wesoło po statku jak małe dziecko. Równie dobrze poszło mu pogodzenie się z Usoppem, czyli zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Tylko to cholerne Marimo wnerwiało go niemiłosiernie.
Sanji westchnął ciężko i podnosząc głowę rozejrzał się dookoła. Było już koło południa, nawet nie zwrócił uwagi, jak długo spacerował, by uspokoić skołatane nerwy. Trzeba będzie wreszcie ruszyć tyłek i uzupełnić zapasy jedzenia, w końcu to było jego zadanie jako pokładowego kucharza. Kolejny raz wciągnął do płuc dym z papierosa, tytoń zawsze działał na niego kojąco. Kłótnie z Marimo ostatnio robiły się coraz gorsze i nie wiedzieć czemu bardziej męczące. Od samego początku nie pałali do siebie sympatią, wręcz, z nieznanego powodu, ogromną niechęcią. Było wiele rzeczy, które denerwowały go w tym zielonym glonie, ale zawsze miał wrażenie, że ich codzienne kłótnie i przepychanki są tylko czymś w rodzaju koleżeńskiej rywalizacji. Nie byli wrogami ani przyjaciółmi, ale ostatnio coś się zmieniło, w jego słowach i czynach wyczuwał wrogość większą niż zwykle. Na początku nawet nie zwracał na to uwagi, ale czuł, że jego rywal ma do niego o coś żal i nie potrafi okazać tego w inny sposób, bo zwykła rozmowa nie wchodziła w grę. A dziś jego cierpliwość udała się na wycieczkę, bo już nie mógł tego wysłuchiwać. Obrażanie go jako kucharza i, co gorsza, jego potraw, to był już szczyt wszystkiego. Już lepiej było, jak nie komentował tego, co je, lub ograniczał się do zwykłego „w porządku”. Z rozmyślań wyrwała go czyjaś dłoń, delikatnie położona na jego ramieniu.
– Wszystko w porządku, panie kucharzu? – Pochylała się nad nim Robin, obserwując go uważnie w pełni zmartwionym spojrzeniem.
Sanji poderwał się na równe nogi, ujął jej dłoń i uśmiechnął się zniewalająco, a w jego oczach pojawiły się różowe serduszka.
– Och, jakie to cudowne, że słodka Robin-chan się o mnie martwi! – Ucałował ją w dłoń, starając się nie oszaleć z radości. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie zabierając swoją dłoń z dala od ust kolegi.
– Dobrze cię widzieć uśmiechniętego, Nami martwiła się o ciebie, tak szybko wyszedłeś...
– Moje kochane, proszę o wybaczenie. Nie powinienem się tak denerwować na tego glona od siedmiu boleści. – Sanji zgasił papierosa i zaczął krążyć koło Robin cały w skowronkach, w końcu rzadko się zdarzało, by panie były nim tak zainteresowane.
– Sanji, czy między tobą a Zoro coś się stało? – Ponieważ Robin była kobietą bezpośrednią, więc i tym razem postanowiła nie owijać w bawełnę. Kucharz spoważniał nieco, nie tracąc jednak uśmiechu z twarzy. Więc jednak inni też zauważyli, że coś jest nie tak z tym idiotą.
– Nie wiem, o co chodzi temu glonowi, ale na pewno nie jest to coś, czym powinniśmy zaprzątać sobie głowę. To po prostu gbur i idiota, który nie wie, jak się zachować. – Blondwłosy westchnął i uśmiechnął się łagodnie – Wybaczcie, nie powinienem był tak się unosić. – Dodał już nieco mniej przekonywająco, sugerując równocześnie zakończenie tematu, co nie umknęło uwadze Robin. Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie. Bardzo się cieszyła, że znalazła prawdziwych przyjaciół i martwił ją fakt, że źle działo się w załodze. Postanowiła jednak nie drążyć tematu.
– Słyszałam, że na tej wyspie jest antykwariat z wieloma interesującymi znaleziskami. Czy nie zechciałbyś mi towarzyszyć?
Wybuch szczęścia kucharza prawdopodobnie było słychać w całym mieście. Od razu się zgodził, rzadko kiedy miał okazję towarzyszyć pani archeolog. Zazwyczaj na zwiedzanie wybierała się samotnie lub z Chopperem, chyba że Nami wyciągała ją na wcale niemałe zakupy.

Gdy drzwi się otworzyły, a mały dzwoneczek oznajmił ich przybycie, od razu dało się wyczuć zapach starych książek i kurzu. Sanji podążał za kobietą, która udała się w głąb sklepu, uprzednio witając się ze starszym panem siedzącym za ladą. Mężczyzna rozglądał się dookoła, nigdy nie interesowały go starocie, ale towarzystwo Robin działało na niego kojąco. Wiedział, że nie powinien się tak wściekać i bez słowa opuszczać statku, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Robin-chan, ale czuł, że tym razem Marimo naprawdę przesadził. Wiedział, że jego jedzenie było doskonałe, ale stwierdzenie, że to niejadalne gówno, sprawiło mu przykrość. Obrażanie jego osoby było już codziennością, do której się przyzwyczaił, ale obrażanie jedzenia jest niewybaczalne. Chciałby, żeby ten przeklęty pacan opuścił ich statek, ale nawet nie miał na co liczyć, ich kapitan uwielbiał tego zielonego glona i to z wzajemnością. Tak, Luffy potrafił sobie zjednywać przyjaciół i każdy, kto go zna lepiej, oddałby za tego głąba życie. Sanji uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że pomimo jego marzenia o odnalezieniu All Blue i kochanych Robin-chan i Nami-san jest wiele innych rzeczy, które trzymają go na tym statku, nie mógłby go tak po prostu opuścić. Zatrzymał się przed zakurzonym lustrem, Robin już dawno znikła za regałami zawalonymi starymi księgami. Przedmiot był ogromny, z drewnianą ozdobną ramą ręcznie wyrzeźbioną. Blondwłosy popatrzył na swoje odbicie, które, ku jego zdziwieniu, było jakby inne. Zamrugał kilkakrotnie, na pozór wszystko było takie, jak zawsze: włosy, oczy, twarz, ciało, ale coś się jednak różniło. Przetarł dłonią gładką i chłodną taflę lustra i popatrzył prosto w swoje oczy, coś go ciągnęło prosto w ciemność i ciszę. 
Hej!
Witam wszystkich na tym nowym blogu. Nie jestem obeznana w tych sprawach więc blog wygląda jak wygląda ale mam nadzieje, że z czasem nabierze odpowiedniej barwy.  Jak widać będzie to opowiadanie Zoro, Sanji ich przygody i rozkwit miłości. Z góry przepraszam was za wszelkie błędy i niedociągnięcia. Pozostaje mi tylko przywitać się jeszcze raz i zaprosić do czytania pierwszego rozdziału który już niedługo powinien się ukazać.