Cześć skarby:)
No cóż z okazji zbliżających się świąt mam dla was mały prezent:).
Z specjalną dedykacją dla Arashi-chan, która musiała się uporać z poprawą. Oraz dla Ma-chan, która nie mogła się już doczekać:)
Oczywiście wszystkim wam życzę wesołych świąt, smacznego jajka, mokrego Sanjiego...Zoro...kogo tam chcecie:p i miłego czytania:)
No cóż z okazji zbliżających się świąt mam dla was mały prezent:).
Z specjalną dedykacją dla Arashi-chan, która musiała się uporać z poprawą. Oraz dla Ma-chan, która nie mogła się już doczekać:)
Oczywiście wszystkim wam życzę wesołych świąt, smacznego jajka, mokrego Sanjiego...Zoro...kogo tam chcecie:p i miłego czytania:)
W głębi serca
Świat lustra
Paring : Law/Lu
Część : 1/?
To było jak uderzenie gromu.
Pamiętał ten dzień doskonale. Gdy tylko go zobaczył,
stało się coś nieoczekiwanego i cudownego.
Zakochał się, pierwszy raz w życiu poczuł, że brakuje mu
tchu.
Zaśmiał się pod nosem. Jak to się stało, że poczuł miętę do
takiego sztywniaka i jakim cudem ten sztywniak odwzajemnił jego uczucia?
Czarnowłosy młody chłopak otworzył lodówkę z cichym
westchnieniem i roześmiał się, ujrzawszy zawartość. Lodówka po brzegi wypchana
była starannie zapakowanym jedzeniem, na środku stała karteczka z napisem: „Nie
zapomnij odgrzać przed zjedzeniem, idioto”.
Luffy pogładził się po brzuszku. Dzięki bogu miał
przyjaciół, bo już by dawno zdechł z głodu. Nie miał pojęcia, jakim cudem Sanji
znajdował czas, by jeszcze przyszykowywać mu tak przepyszne żarcie.
Młody chłopak wyciągnął jedno opakowanie z jedzeniem i
zatrzasnął drzwi lodówki. Odruchowo popatrzył na kalendarz wiszący na ścianie.
-Rany...człowieku, nie ma cię już pół roku...
**
- Dobrze, rozumiem wszystko prócz jednej rzeczy... -
Luffy wszedł razem z Sanjim do gabinetu, w którym mieli poczekać na lekarza. -
Czemu się tak wściekasz na Zoro?
- Daj już spokój...możemy przestać o tym gadać? Jakbyś nie
zauważył, to jesteśmy w miejscu publicznym...
- No i co z tego? Ty się wstydzisz, że jesteś gejem?
- Nie jestem żadnym gejem...
Luffy zamrugał, nie rozumiejąc zachowania przyjaciela, i
nie zważając na otwierane drzwi, skrzyżował ręce na piersi.
- Nie rozumiem, przecież jesteś i sypiasz z facetem.
- Zamknij się, idioto!- Syknął Sanji, lekko się czerwieniąc.
Do gabinetu właśnie wszedł lekarz i podszedł do młodych chłopców.
Luffy na początku nie zwrócił na niego uwagi, dalej zły
na przyjaciela za wygadywanie totalnych idiotyzmów. Dopiero gdy lekarz się
odezwał, chłopak popatrzył na niego i chyba pierwszy raz w życiu zapomniał
języka w gębie.
- Nazywam się Trafalgar Law i dziś będę twoim lekarzem...
- Młody doktor wyminął czarnowłosego chłopaka i stanął przed pacjentem. - Czy
mogę zapytać, jak to się stało? - Spytał zmęczonym głosem, odsłaniając i
przyglądając się twarzy przystojnego blondyna, która była teraz lekko
opuchnięta i pokryta zaschniętą już krwią.
- Przewróciłem się... - Odpowiedział szybko Sanji, nim
Luffy zdążył cokolwiek powiedzieć, nie chciał narobić staruchowi jeszcze więcej
problemów.
- Rozumiem. - Law od razu wiedział, że chłopak kłamie,
ale nie miał ochoty drążyć tematu. Dokładnie obejrzał ranę. – Trzeba będzie
założyć kilka szwów. Jak się czujesz? Jakieś dolegliwości?
- Kręciło mi się w głowie i było niedobrze... -
Powiedział Sanji i popatrzył na przyjaciela, bo ta cisza wydała mu się dziwnie
podejrzana.
- Wymiotowałeś? - Law powiódł za zdziwionym wzrokiem
pacjenta i napotkał czarne błyszczące spojrzenie, które pochłaniało go całego.
- Luffy, co ty znowu odwalasz? Tyle razy ci mówiłem, że
nie wolno się tak gapić na ludzi...
- Cicho. - Luffy uciszył go machnięciem ręki i uśmiechnął
się od ucha do ucha. - Właśnie się zakochuję, a ty wszystko psujesz...
Sanji zamrugał gwałtownie, mając nadzieję, że się przesłyszał.
Zerknął na lekarza, który również wydawał się zaskoczony.
- To jak, umówisz się ze mną…Trao? Bo ja bardzo chętnie
zostanę twoim chłopakiem. - Uśmiechał się wesoło.
Law odchrząknął, otrząsając się z tego, co właśnie
usłyszał. Ten chłopak albo stroił sobie żarty, albo był naprawdę bezpośredni.
- Idioto, uspokój się! - Sanji warknął i kopnął stojącego
obok niego młodszego chłopaka w nogę.
- Spokojnie, nic się nie stało. - Law uśmiechnął się
łagodnie i zaczął szykować potrzebne mu narzędzia, odwracając się do pacjenta i
jego kolegi tyłem.
- Przepraszam za niego... - Zaczął Sanji, ale młodszy
znowu mu przerwał.
- Nie przepraszaj za mnie, przecież nie powiedziałem nic
złego. - Luffy podszedł do wysokiego mężczyzny i popatrzył na niego
błyszczącymi oczami. - Jestem Monkey D. Luffy i właśnie postanowiłem, że spędzę
z tobą mój pierwszy raz!
- Luffy!
Law popatrzył na niego zaskoczony, a uszy lekko go
zapiekły. Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz, nigdy nie spotkał tak
bezpośredniej osoby.
- Jestem bardzo giętki i chyba jestem w stanie zrobić
wszystko w łóżku. Słyszałem, że lekarze są bardzo zboczeni i mają dziwne
pomysły... – Zlustrował go z góry do dołu. – Wyglądasz bardzo młodo, nie jesteś
chyba dużo starszy od nas…Jutro pracujesz? Możemy pójść razem do Zoo…
- Dość! - Sanji wstał i łapiąc Luffy’ego za ramię, wyrzucił
go za drzwi. - Poczekaj na korytarzu, zanim nas stąd wyrzucą i już do końca
spalę się ze wstydu, imbecylu. - Zatrzasnął mu drzwi przed nosem, nim zdążył mu
odpowiedzieć. Szybko wrócił na poprzednie miejsce, nie patrząc w oczy
lekarzowi.
- Dość nietypowy chłopak...przyjaciel? - Law postawił
tackę z przyrządami i zaczął oczyszczać ranę.
- Niestety... Bardzo pana doktora przepraszam, on nie wie,
czym są granice...
- Możesz mi mówić Law... W karcie jest wpisane, że masz
17 lat, więc naprawdę nie jestem dużo starszy. Jestem tylko stażystą i nie
przepraszaj… - Uśmiechnął się pod nosem. - To była najciekawsza osoba, jaką
dzisiaj spotkałem, a możesz mi wierzyć, że miewamy tu przeróżnych dziwaków.
Sanji uśmiechnął się słabo, miał dość wrażeń na jeden
dzień. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i położyć się spać.
- Zdajesz sobie sprawę… - Law podał mu znieczulenie
miejscowe i jeszcze raz rzucił okiem na ranę, jego uwagę na chwilę przykuły
śmiesznie zakręcone brwi. – Że będę musiał zawiadomić twoich rodziców bądź
opiekuna…
Luffy czekał, aż drzwi gabinetu się otworzą i w końcu
stamtąd wyjdą. Nie rozumiał, dlaczego Sanji go wywalił, przecież nie zrobił nic
nieprzyzwoitego.
Klamka się poruszyła, a chłopak natychmiast się poderwał
na równe nogi. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy wyszedł tylko jego blond
przyjaciel.
- Czemu jesteś sam? Gdzie Trao?
- Wyszedł drugimi drzwiami, imbecylu.... - Szepnął
rozeźlony. - Już kompletnie ci na mózg padło? Żeby zarywać do lekarza takimi
tekstami? Przecież ty kretynie jesteś jeszcze niepełnoletni, do reszty cię
pogięło?
Luffy zamrugał, a zaraz potem został pociągnięty do
wyjścia.
- Moja wina, że trafiła mnie strzała Amora?!
- Matko kochana, zamknij się już!
**
Luffy stanął przed drzwiami piętrowego domu i bez wahania
zadzwonił do drzwi, cierpliwie czekając, aż ktoś otworzy. Czekał dłuższą chwilę
i zadzwonił jeszcze raz, teraz niecierpliwiąc się bardziej.
- Rany, mogłem sprawdzić, czy pracuje...i co teraz? -
Rozejrzał się dookoła i zaczął obchodzić dom, pogwizdując cicho. Z tyłu domu
zobaczył lekko uchylone okno i uśmiechnął się wesoło. - No to zrobimy mu
niespodziankę...
Już po chwili chłopak wślizgnął się do domu. Całe szczęście
jako dziecko był rozrabiaką i starszy brat nauczył go tego i owego. Rozejrzał
się po pomieszczeniu, a brzuch głośno mu zaburczał, dopominając się jedzenia.
- No to trzeba znaleźć kuchnię.
Po wyjedzeniu połowy zawartości lodówki zaczął rozglądać
się po mieszkaniu, było bardzo...nudne. Przeciągnął się leniwie i wskoczył na pierwszy
schodek prowadzący na górę.
- No To Idziemy Do Sypialni... - Zaśmiał się, czuł się
jak złotowłosa myszkująca po domku misiów. Miał nadzieję, że jego drugi brat
nigdy się nie dowie, że włamał się do tego domu. Zwłaszcza że to dzięki niemu
zdobył ten adres. Poczuł nagły napływ adrenaliny, no właśnie – włamał się.
Zaczął otwierać każde drzwi, póki nie ukazała mu się
wielka sypialnia z podwójnym łóżkiem. Luffy bez wahania wskoczył na nie ze
śmiechem i zatonął w miękkiej pościeli.
Law potarł zaspane oczy, bo nie był pewny, czy dobrze widzi.
Teraz ten bałagan w kuchni miał sens, po prostu miał nieproszonego gościa,
który pochrapywał w jego łóżku.
Odchrząknął głośno, mając nadzieję, że chłopak się obudzi.
Doskonale go pamiętał, kilka dni wcześniej poznali się w szpitalu, kiedy
przyszedł ze swoim pobitym przyjacielem. Ale skąd on znał jego adres i na
litość boską, dlaczego spał w jego łóżku?
- Ej dzieciaku, obudź się!- Law trącił go lekko w bok, w
końcu chłopak otworzył zaspane oczy i popatrzył na niego.
- Jestem głodny...- Luffy przeciągnął się. – Wiesz, skarbie,
że nie masz telewizora w domu? - Law skrzywił się, co ten dzieciak sobie w
ogóle wyobrażał.
- Ty tak na serio? Nie boisz się, że wezwałem policję?
- Naprawdę jestem głodny...po co policję?
- Może dlatego, że włamałeś się do mojego mieszkania?
Wiesz dzieciaku, wracaj do domu i nie zawracaj mi więcej głowy...
- Nie jestem dzieckiem! - Luffy skrzyżował ręce na piersi
i zrobił nadąsaną minę.
- Nie jesteś nawet pełnoletni... Znajdź sobie kogoś w
swoim wieku i jemu włamuj się do domu...a teraz spadaj, zanim naprawdę wezwę
gliny. - Law popatrzył na niego gniewnie, ale chłopak znów uśmiechał się wesoło
w ogóle niezrażony.
- Nie zrobiłbyś tego… - Młodszy wstał, utrzymując
równowagę na miękkim materacu i popatrzył na zaspaną twarz lekarza. - Ale
wiesz...kocham cię. - Zaśmiał się. - I jak już się wyśpisz, możemy iść na tę
randkę, chyba że wolisz najpierw seks… - Luffy zaczął rozpinać swoją koszulę, w
brzuchu czuł motyle, co tylko potęgowało jego silne odczucia. Przy Trao
naprawdę miał ochotę robić wszystko, nawet takie rzeczy, o których w życiu by
się po sobie nie spodziewał. Na przykład…zjeść razem jedne lody…co było
naprawdę dziwne, bo nienawidził dzielić się jedzeniem, a zwłaszcza lodami. – A
później randkę… - Zamyślił się, rozpinając po kolei guziki swojej koszuli.
Sanji zawsze mówił, że seks i pocałunki są naprawdę fajne.
Law wytrzeszczył na niego oczy i zaczerwienił się. Naprawdę
musiał być zmęczony i wyposzczony, by tak żywo reagować na zaczepki jakiegoś
dzieciaka.
- Nie rozbieraj się... - Złapał go za rękę i wyprowadził
z sypialni.
- Ale w ubraniu będzie niewygodnie... Gdzie idziemy?
Law ciągnął go już po schodach na dół, a zaraz potem
wyrzucił za frontowe drzwi.
- Wracaj do domu i nie nachodź mnie więcej... - Law
zatrzasnął drzwi i westchnął, myśląc co to właściwie za koleś.
Trafalgar przeciągnął się, szukając źródła hałasu, czyli
upierdliwie dzwoniącego budzika.
- Trao, błagam, wyłącz to, jest przecież tak wcześnie...
- Jęknął Luffy, chowając głowę pod poduszkę.
Starszy mężczyzna znalazł budzik i wyłączył, odpowiadając
jedynie mruknięciem. Tylko chwilę trwało, by doszło do niego, że ma lokatora w
łóżku. Poderwał się, stając na równe nogi i mierząc ciało chłopaka zakopane pod
jego pościelą i głową wepchniętą pod poduszkę.
- Ja pierdolę, co ty tu robisz, dzieciaku?! Chcesz, żebym
dostał zawału!?
Patrzył, jak chłopak leniwie wypełza i siada, dalej mając
zamknięte oczy i uroczo rozczochrane włosy.
- Czemu krzyczysz? Jestem głodny... - Mówiąc to, padł z
powrotem na łóżko i usnął z wypiętym tyłkiem.
Law zamarł, ten dzieciak naprawdę był szalony. Włamał się
do jego domu już drugi raz i bez skrępowania wlazł mu do łóżka w samej koszulce
i gatkach w... Mężczyzna obszedł i przyjrzał się, prawie wybuchając śmiechem...słomiane
kapelusze.
- I co ja mam z tobą zrobić? - Nigdy nie spotkał takiej
osoby, musiał przyznać, że był zaintrygowany czarnowłosym i jego uporem, ale
nie na tyle, by zapomnieć, ile ma lat. Wiedział, że musi go do siebie zrazić, a
z zasady pies, który dużo szczeka, nie gryzie...
Law klęknął na łóżku tuż za wypiętym chłopakiem i z
perfidnym uśmiechem trzasnął go z otwartej dłoni w tyłek tak, że czarnowłosy
podskoczył ze zdziwienia i zleciał z łóżka z drugiej strony.
- Dlaczego mnie bijesz?! - Jęknął z wyrzutem, podnosząc
się z podłogi i głaszcząc się po tyłku.
- Sam mówiłeś, że lekarze to zboczeńcy. Może lubię na
ostro...? - Law obserwował chłopaka, który jakby się nad czymś głęboko
zastanawiał. Ucieszył się w myślach, gratulując sobie pomysłowości o tak wczesnej
godzinie.
- No okej...jak to cię kręci, to w porządku, ale chodzę
jeszcze do szkoły, więc nie mogę mieć siniaków w widocznych miejscach... - I
jak gdyby nigdy nic wskoczył z powrotem na łóżko.
- Czy ty uderzyłeś się w głowę, jak byłeś dzieckiem? -
Law wstał, całkowicie zmieszany zachowaniem chłopaka. - Ubieraj się, zawiozę
cię do domu...
Law szedł po schodach za chłopakiem, krytycznie zerkając na
jego strój, zaczynając od butów, jeśli w ogóle można je tak nazwać, kończąc na
słomianym kapeluszu, zdobiącym jego głowę. Nie potrafił zrozumieć, jak rodzice
mogli go w takim stroju wypuszczać z domu. I co on w ogóle im powie?
Luffy zatrzymał się w końcu i wpadł do jakiegoś
mieszkania, drzwi nie były zamknięte na klucz.
- Wróciłem! - Zawołał wesoło chłopak, a Law wszedł cicho
za nim, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać.
- Gdzieś ty kurwa się podziewał, gówniany imbecylu!?
Obiecuję, że jak tylko Sabo wróci albo Ace znajdzie mieszkanie zamiast akademika,
to wykopię cię stąd na zbity pysk! Niech twoi bracia się o ciebie martwią...
Law popatrzył jak zza rogu wyłania się blond czupryna i
zastyga na jego widok, a zaraz potem patrzy na młodszego chłopaka.
- Coś ty znowu wymyślił?
- Jestem głodny, nie dał mi śniadania...
Law poczuł się idiotycznie, słysząc oskarżycielski ton czarnowłosego.
Ostatni raz zgodził się kogoś zastąpić na urazówce, tam chyba trafiają same
świry.
- Twój kolega dwukrotnie włamał mi się do domu... -
Zaczął Law, a zza rogu wyszedł jeszcze jeden mężczyzna o zielonych włosach ubrany
tylko w bokserki. – Myślę, że ktoś powinien nad nim zapanować…
Zoro zlustrował przybysza obojętnie, a jego wzrok
zatrzymał się na wytatuowanych dłoniach.
- Stary, współczuję ci, ale od tego upierdliwca nie da
się uwolnić... - Popatrzył znacząco na Luffy’ego. - My już próbujemy od kilku
lat...
- Ej! To nieprawda!- Chłopak nadymał buzię, obrażony. -
Przecież mnie kochacie!
Sanji pokręcił zażenowany głową i wygonił chłopaków do
kuchni, gdzie od razu zaczęli się zajadać śniadaniem.
- Przepraszam cię najmocniej, nad nim nie da się
zapanować, a on naprawdę nie wie, czym są…
- Granice czy strefa intymna? - Law uśmiechnął się słabo.
- Niech lepiej uważa, bo jak będzie taki nachalny, to mogę zapomnieć, co to
opanowanie... A teraz wybaczcie, ale śpieszy mi się na dyżur... - Mężczyzna
pożegnał się i pośpiesznie wyszedł z tego domu wariatów.
**
Law rozejrzał się po domu. Trochę się tu zmieniło, odkąd
słomiany głupek przyszedł do niego po raz pierwszy dwa miesiące temu. Zerknął
na stojący w salonie telewizor, ten chłopak był jak zaraza, na którą nie ma
lekarstwa, a która opanowuje szybko i bezlitośnie.
Młody lekarz wszedł do kuchni i wyciągnął z lodówki wodę,
napił się od razu. Musiał przyznać sam przed sobą, że coraz trudniej było mu
opierać się zalotnemu chłopakowi, który bardzo zabiegał o jego zainteresowanie
i tak bezpośrednio mówił, czego chce, a zazwyczaj chodziło o jedzenie. Niestety
kończyły mu się pomysły na pozbycie się tego irytującego typka, ale musiał
przyznać, na szczęście tylko przed sobą, że towarzystwo chłopaka stawało się
coraz przyjemniejsze.
Czarnowłosy popatrzył na zegar wiszący w kuchni,
dochodziła trzecia. Dzień ciągnął mu się nieubłaganie, w pracy wymusili na nim
wolne, ponieważ sporo przekroczył liczbę godzin.
- Może po prostu posprzątam…ten dzieciak zostawia po
sobie nieokiełznany chaos.
Drzwi lekko skrzypnęły i do domu wszedł chłopak, wesoło pogwizdując.
Od razu skierował się do kuchni, gdzie został miło zaskoczony.
- Masz wolny dzień? Czemu nie powiedziałeś? - Luffy
puścił plecak na podłogę i podbiegł się przywitać, ale został chłodno
odsunięty.
- Bo to nie twoja sprawa... - Law zlustrował go i
niechlujnie założony mundurek. - Czemu wróciłeś prosto ze szkoły tutaj?
- A gdzie miałem wrócić? - Luffy zamrugał, nie
rozumiejąc.
- Czy mnie przypadkiem coś nie ominęło? Czy ty się tu
wprowadziłeś?
Luffy zaśmiał się wesoło i wskoczył na blat stołu, zerkając
niewinnie na ukochanego.
- Jakieś dwa tygodnie...Mówiłem, że Sanji i Zoro
strasznie się kłócą i nie chcę się im narzucać...
- Ty naprawdę jesteś niepoprawny...nie przyszło ci do
głowy, że powinieneś spytać mnie o zgodę, nim odwalisz numer z przeprowadzką?
- Przecież nie masz nic przeciwko... i jak chcesz, możesz
mnie teraz pocałować...
- Tyle razy ci mówiłem, że nie jestem twoim chłopakiem i
nie zamierzam nic z tobą robić...
- Dlaczego? Ja cię kocham i bardzo chciałbym robić z tobą
różne rzeczy… - Burczenie w brzuchu. – Ale najpierw muszę coś zjeść.
Law skrzywił się, ten chłopak doprowadzał go do
szaleństwa, mówił o miłości tak otwarcie i odważnie, a prawie nic o nim nie wiedział.
Nawet kilkakrotne próby spławienia go tekstami na temat tego, że może być
zwyrodniałym zboczeńcem albo mordercą go nie odstraszały.
- Przecież powiedziałem ci... - Law popatrzył chłopakowi
prosto w oczy, czekając, aż dokończy zdanie. - Postanowiłem, że będziesz moim
pierwszym...
Luffy nie spuszczał z niego wzroku, czekając na reakcję ukochanego.
Jeszcze nigdy niczego tak w życiu nie pragnął, jak być blisko tego człowieka,
ale czekanie go męczyło.
Rozsunął nieco nogi i wyciągnął ręce, by zachęcić
drugiego mężczyznę do zbliżenia się, jednak ten nie zareagował.
- Przestań się wydurniać i idź do domu, mały napaleńcu...
- Law zmrużył lekko oczy, robiąc groźną minę i siłą woli powstrzymując ciało
przed zrobieniem kroku naprzód. – Czy twoi rodzice albo bracia wiedzą, co ty
odwalasz? Nikt nigdy ci nie powiedział, że bycie takim nachalnym i męczącym głupkiem
jest irytujące?
Ciągle gadasz o miłości, a nic o mnie nie wiesz. Naprawdę uważasz to za coś
normalnego?
Nachodzisz mnie w domu, nieproszony, włazisz mi do łóżka
i łazienki. Myślę, że powinieneś iść się leczyć, bo z twoją psychiką jest coś
nie tak.
A teraz zabieraj swoje graty i wypad z mojego domu, bo
naprawdę wezwę policję…co powinienem zrobić już dawno! – Law był wściekły,
uważał się za spokojnego człowieka, ale przy tym chłopaku wysiadał. Kto
normalny robi takie rzeczy? Wyznaje miłość nieznajomemu przy pierwszym
spotkaniu…nachodzi go w domu i w łóżku…i wprowadza się… Popatrzył na młodszego,
bo brak odpowiedzi był czymś nowym.
- Nie mam rodziców, a o tym, że jestem do przesady
bezpośredni, mówiono mi wiele razy…shishishi…najczęściej chyba Sanji –
Czarnowłosy uśmiechnął się wesoło i zeskoczył ze stołu. - Wiem, jak masz na
imię, gdzie mieszkasz i gdzie pracujesz, że jesteś cichy i nie wszystkie zasady
ci opowiadają. Udajesz, że jesteś niesympatyczny, chociaż jesteś miły, unikasz
kłopotów i nie mieszasz się w problemy innych, bo pewnie cię nie interesują. –
Monkey mówił powoli i pewnie, by przypadkiem niczego nie pominąć w swojej
wypowiedzi. – Chyba nie lubisz chleba, za to na pewno lubisz wygodę, bo łóżko i
kanapa są miękkie jak…futerko misia polarnego? – Chłopak podrapał się po
głowie, dziwne skojarzenie, ale to była jedyna rzecz, jaka przyszła mu teraz na
myśl. Stanął przed Lawem i uniósł głowę, by spojrzeć mu w twarz. – Może nie
jestem normalny, ale co z tego? Przecież zakochani robią różne głupstwa. –
Skrzyżował ręce na piersi. – I dobrze wiesz, że jakbyś chciał, już dawno
zadzwoniłbyś na policję, ale nie chcesz, bo…też mnie lubisz…
- Za dużo gadasz… - Lekarzowi zrobiło się głupio, mógł
wcześniej wywnioskować, że chłopak nie posiada normalnej rodziny. Jednak nie
dał tego po sobie poznać, stojąc naprzeciwko czarnowłosego. Był zaskoczony
ilością posiadanej wiedzy, jaką dysponował na jego temat. Dwa miesiące musiały
jednak zrobić swoje…czyli co? Naprawdę mu zależy? – I to, co powiedziałeś nie
sprawi, że zmienię zdanie…
- No dobrze... - Młody chłopak westchnął, przerywając
starszemu. Domyślał się, do czego zmierza. - Daj mi jeden pocałunek. Jak ci się
nie spodoba, to obiecuję, że sobie pójdę...i już nigdy więcej mnie nie
zobaczysz. - Luffy patrzył mu prosto w oczy, miał nadzieję, że postawienie
wszystkiego na jedną kartę wyjdzie mu na dobre. Zazwyczaj ta metoda skutkowała,
więc nie było się czym przejmować.
- I ja mam ci uwierzyć? - Law objął go kpiącym
spojrzeniem.
- Ja zawsze dotrzymuję słowa. - Luffy wyszczerzył się. -
A przyjaciele twierdzą, że nie potrafię kłamać, więc jak mówię, że sobie pójdę,
to sobie pójdę.
- Więc jak mi się nie spodoba pocałunek, to już więcej tu
nie wrócisz?- Starszy chłopak nie dowierzał, że ktoś tak upierdliwy po dwóch
miesiącach nachodzenia go w domu i pracy, ot tak, da sobie spokój.
- Dokładnie tak...ale wiesz... - Uśmiechnął się
łobuzersko. - Zdradzę ci tajemnicę. - Przyciszył głos, uśmiechając się
tajemniczo i patrząc na ukochanego błyszczącymi oczami. - Nie ma nawet takiej
opcji, że ci się nie spodoba.
Law uniósł brew. Tak, mógł się prędzej czy później
spodziewać takiego tekstu. Nachylił się do chłopaka, opierając ręce na jego
ramionach.
- Skąd ta pewność, chłopcze w słomkowym kapeluszu?
- Bo to przecież ja... - Szepnął mu w usta, dosłownie
zapominając, jak się oddycha. Bliskość drugiego mężczyzny oszołomiła go tak
bardzo, że nogi w kolanach ugięły się lekko. Tak bardzo chciał skosztować ust
lekarza i zatopić się w nich bez pamięci zwłaszcza teraz, kiedy były tak
blisko, ale nie mógł. Równie mocno chciałby, żeby ten pierwszy krok zrobił
Trao, wtedy będzie mógł mu się oddać całkowicie, wiedząc, że jego wybór okazał
się jak najbardziej słuszny, więc czekał.
- Jesteś niepoprawny... - Lekarz przełknął ciężko ślinę,
pierwszy raz od dawna nie wiedział, co zrobić. Już nieraz był z mężczyzną czy
kobietą, ale te znajomości kończyły się po upojnej nocy lub, jeśli ktoś
spodobał mu się wyjątkowo bardzo, po kilku spotkaniach. Jeszcze nigdy nie
musiał spławiać tak upierdliwego chłopaka.
Nachylił się jeszcze bardziej i pocałował młodszego
mężczyznę w usta, czując przyjemne mrowienie w stopach. Nie przypuszczał, że
jego usta będą tak miękkie.
Luffy jęknął, niemal od razu odwzajemniając tę wyczekaną
pieszczotę. Przymknął powieki i rozchylił lekko usta, by partner pogłębił
pocałunek, wsuwając mu język do ust i pieszcząc go zmysłowo.
Law przez cały czas obserwował chłopaka, całując go czule.
Chciał go objąć, ale zamiast tego odsunął się, a do jego uszu dobiegł jęk
rozczarowania.
- A teraz idź....- Lekarz patrzył na niego obojętnie,
wiedział, że tak będzie najlepiej dla nich obu.
- Słucham? - Luffy zamrugał kilkakrotnie, nie rozumiejąc,
co właściwie się stało. Jak mogło mu się nie podobać? Przecież on jeszcze nigdy
w życiu nie czuł się tak cudownie.
- Przykro mi, ale nie ma w tobie nic wyjątkowego, daj mi
spokój i wracaj do domu... - Law cofnął się jeszcze bardziej, by chłopak mógł
spokojnie opuścić kuchnię.
Luffy spuścił wzrok, jeszcze nigdy nie czuł się tak źle,
jak teraz, a całe szczęście sprzed kilku chwil zniknęło.
- No to pa... – Mruknął smętnie i wyszedł, nie zabierając
niczego.
**
Wysoki mężczyzna stanął przed drzwiami do mieszkania i
sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego tu jest. Doskonale zdawał sobie sprawę z
faktów. Mianowicie po tygodniu nieobecności jego małego prześladowcy z własnej
woli przyszedł sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Chociaż sam
doprowadził do tego, że chłopak przestał przychodzić . Przeczesał dłonią włosy,
patrząc na mały biały guziczek. To było krępujące i nie na miejscu, wiedział to,
ale i tak wcisnął dzwonek do drzwi. Przełknął ciężko ślinę, czekając na
jakikolwiek odzew po drugiej stronie. Po tym dwumiesięcznym tajfunie jego dom
wydawał się pusty, pomimo walających się gratów, które zostawił Luffy. Nie chciał tego przyznać, ale brakowało mu
tej uśmiechniętej gęby, która siedziała na kanapie i oglądała tv, gdy on wracał
zmęczony po dyżurze. Albo porannych jęków,
gdy budzik zaczął dzwonić o „nieludzkiej godzinie”, a on budził się, widząc
zakopanego chłopaka w swojej pościeli i nie potrafił dowierzyć jego uporowi. Bo
każdy wieczór kończył się prawie tak samo, kazał mu spać na dole albo wynosić się
do domu. Oczywiście ani razu go nie posłuchał, co irytowało go okropnie, no bo
przecież…takie miłostki nie są dla niego, zwłaszcza z kimś tak radosnym jak
słomiany dzieciak.
W końcu Law usłyszał szczęk zamka i drzwi się otworzyły,
stał w nich zielonowłosy chłopak, ten sam, który zaprezentował mu się w samych
bokserkach, gdy był tu pierwszy raz i o którym Luffy dużo opowiadał, gdy
czasami zdarzyło mu się usiąść obok niego na kanapie.
- Cześć, czy jest może Luffy…? - Lekarz obserwował konsternację na twarzy
chłopaka, nie dowierzając, że trwa ona tak długo, niemal jakby czas się
zatrzymał.
- A czy on nie mieszka teraz z tobą? – Zoro otworzył
szerzej drzwi, teraz miał pewność, że to ten gościu, w którym zakochała się ta
rozwrzeszczana małpa. Ale co on tu robił? Luffy ostatnio mało się pokazywał, ale
wszyscy zgodnie uznali, że pewnie jego pierwsza miłość przestała być
platoniczna…
- Nie mieszka…znaczy mieszkał, ale ja dowiedziałem się
dopiero tydzień temu…
- Dziwna z was para… - Zoro uniósł brew. – Ale co go szukasz
tutaj, jak mieszka z tobą?
- Nie mieszka… - Mruknął poirytowany. – Chciałem, by
przestał mnie nachodzić…i przestał, ale zostawił wszystkie swoje rzeczy….niech
je zabierze. – Popatrzył na twarz zielonowłosego, znów ta głęboka konsternacja,
chyba przekazał mu za dużo informacji.
- Czekaj…nie widziałeś swojego chłopaka od tygodnia i
dopiero teraz przychodzisz ?
- To nie jest mój chłopak, raczej powiedziałbym, że
prześladowca… - Już żałował, że postanowił tu przyjść. Chłopak patrzył na niego
poważnie i Law musiał przyznać, że wygląda naprawdę groźnie.
- Właź… - Zoro wszedł do mieszkania, zostawiając drzwi
otwarte. Całe szczęście, że nie było Sanjiego, bo gdyby usłyszał, że ten mały
kretyn nie pojawił się nigdzie od tygodnia…nie rozumiał, dlaczego blondyn brał
za niego taką odpowiedzialność. Rozumiał przyjaźń i te sprawy, zwłaszcza że
znali się dużo dłużej niż z nim, ale przecież Luffy miał aż dwóch starszych
braci i dziadka…
Law z lekką obawą wszedł do mieszkania za zielonowłosym,
naprawdę nie wiedział czego się spodziewać. Ale na szczęście jedyne co zobaczył
to jak chłopak stoi na środku salonu i tępo wpatruje się w ścianę. Naprawdę czy
wszyscy znajomi tego małego szaleńca są tacy…poza marginesem?
- Wiesz, jak wróci, to przekaż mu, że niech nie będzie
idiotą i zabierze swoje rzeczy…
- Nie było go u nas, wczoraj był tutaj jego brat, który
też nie widział go już jakiś czas, a Usopp twierdził, że od tygodnia nie
pokazał się w szkole…- Skrzyżował ręce na umięśnionym torsie. - Coś ty mu zrobił?
Lawa zatkało. Czyli co, widział go jako ostatni, gdy
wywalał go z domu i chłopak tak po prostu zniknął? Nikt się nie zdziwił, że go
nie ma?
- Nie zdziwiło was, że się nie pokazuje nawet w szkole?
Przecież to dzieciak, ile ma lat? Piętnaście?
- To Luffy…a poza tym myśleliśmy, że jest u ciebie… -
Zoro podrapał się po głowie. To było nawet trochę niepokojące, zważając na to, że
tylko jedno miejsce, gdzie mógłby teraz być, przychodziło mu do głowy.
- Nie możesz do niego zadzwonić?
- Nie ma telefonu…nie umie ich używać…
Law zamrugał, to było naprawdę niewiarygodne. Jak to
możliwe, że w tych czasach ktoś nie umiał posługiwać się telefonem? I co to w
ogóle za odpowiedź, że to Luffy?
- Poważnie, czyli zniknął i nie ma z nim kontaktu… - Law
zagryzł wargę, nie był optymistą i dobrze wiedział, że jeśli ktoś tak po prostu
znika, to albo zrobił coś durnego, albo stało się coś złego.
- Myślę, że jest u dziadka…ale poważnie musiało mu odbić,
że pojechał tam z własnej woli… - Zoro wyciągnął kartkę, coś na niej zapisując.–
Nie mam innego pomysłu, gdzie byś mógł go poszukać…tu masz adres. –
Zielonowłosy wyciągnął rękę w jego stronę.
- Naprawdę żadnego innego pomysłu? – Law popatrzył na
niego chłodno, on miał mnóstwo pomysłów, gdzie mógłby poszukać
dzieciaka…szpital, kostnica… martwego gdzieś w rowie lub pod mostem. – I niby
mam tam pojechać…
- W końcu to ty szukasz swojego chłopaka a nie ja… -
Zakpił, uśmiechając się złośliwie.
- To nie mój chłopak… - Lekarz patrzył na mały kawałek
papieru.
- Ta, bo każdy szuka swojego prześladowcy… - Znów
prychnął. – Niby starszy od nas, a i tak głupi, zabierasz ten adres czy nie?
Nie mam zamiaru tak stać pół dnia i czekać, aż się zastanowisz, czy ci zależy
czy nie…
Law skrzywił się, bardzo nie podobał mu się wyraz twarzy
zielonowłosego mięśniaka, przecież to oczywiste, że się zdziwił zniknięciem
upierdliwego dzieciaka, to wcale nie znaczyło, że się w nim zakochał. Po chwili
namysłu wyciągnął dłoń i z lekkim zażenowaniem zabrał małą karteczkę.
- Dzięki…
- Spoko, jak już go sprowadzisz i się pogodzicie, wpadnijcie
napić się piwa… - Zoro przeciągnął się, siadając na kanapie. Zastanawiał się, czy
powinien uprzedzić faceta, że dziadek Luffy’ego jest emerytowanym wojskowym.
Law westchnął zrezygnowany. Naprawdę, w co on się
wpakował? Rzucił krótkie cześć na pożegnanie i wyszedł z mieszkania, zatrzymał
się na korytarzu i popatrzył na wypisany adres. Naprawdę upadł tak nisko?
Pojedzie szukać dzieciaka, który jest irytująco wkurzający i tak bardzo do
niego nie pasuje?
- Kogo niesie w środku nocy!? Jak to jakieś głupie żarty,
to psami poszczuję! – Szczęk zamka i skrzypienie otwieranych frontowych drzwi
przerwały nocną ciszę, a oczom starszego mężczyzny ukazał się niecodzienny
widok. Garp nie był pewny, co dziwi go teraz bardziej: to, że przed drzwiami
faktycznie stał ktoś, a dokładnie jego energiczny wnuk, czy fakt, że stał tam z
miną zbolałego szczeniaka. Nie słyszał nadjeżdżającego samochodu, a o tej
godzinie chłopak nie mógł przyjechać autobusem, więc z pewnością przybył tu o
własnych siłach. Potwierdzał to strój chłopaka, który miał na sobie mundurek
szkolny, a jego głowy nie zdobił ten cholerny słomiany kapelusz.
Zmierzył chłopaka
nieco sennym wzrokiem i westchnął, łapiąc z powrotem klamkę.
- Nie chcę wiedzieć… - Mruknął, zatrzaskując frontowe
drzwi przed nosem szczeniaka i udał się z powrotem do sypialni. Odprowadzany
jękiem Luffy’ego w stylu „No weź, Dziadek!”, ale mało go to w tym momencie
interesowało.
Luffy westchnął smętnie, siedząc przy kuchennym stole i
patrząc otępiale na szklankę mleka. Chyba dwie godziny sterczał pod drzwiami
domu dziadka, nim ten łaskawie pozwolił mu wejść. Jeszcze dostał po głowie za
odwiedzanie go bez uprzedzenia i zjawianie się w środku nocy.
Podniósł wzrok znad szklanki, czując się nieswojo, i
napotkał groźny wzrok dziadka, który mierzył go z góry do dołu.
- Co?
- To ja się pytam co, gówniarzu?! Czekam, aż mi powiesz, co
tu robisz, jak się tu dostałeś i czemu nie jesteś w szkole!?
- Przyszedłem… - Wzruszył ramionami i położył głowę na
stole, ignorując szybko pulsującą żyłkę na czole dziadka i przymykając oczy.
Chciało mu się tak strasznie spać i wcale nie był głodny, chociaż to była pora
śniadania.
- Ja ci dam przyszedłem! – Łup i trach…stół ugiął się pod
naporem potężnej pięści, a szklanka z mlekiem roztrzaskała się na podłodze.
- No dalej! Patelnią go! – Wrzasnął wesoło Luffy i padł
na miękki dywan przed telewizorem.
- Nie jesteś za stary na takie bajki? – Garp popatrzył na
wnuka tarzającego się po podłodze, gdy on siedział wygodnie na kanapie i
popijał zieloną herbatę.
- Pfff…za stary na to, za młody na tamto…mam to gdzieś!
Lubię, to oglądam! – Młody chłopak zatrzymał się na plecach i popatrzył w
sufit.
- Dzieciaku, od trzech dni siedzisz tu i oglądasz babskie
bajki. Teraz to nawet boję się zapytać, co się stało… - Garp popatrzył na niego
z góry. Gdy poznał swojego wnuka, od razu wiedział, że jest jedyny w swoim
rodzaju. Nigdy nie zapomni widoku naburmuszonego dziesięcioletniego szczyla, który
wrzeszczał na niego, że nigdzie z nim nie idzie, póki razem z nim nie pójdą
jego starsi bracia i że w nosie ma to, że nie są z nim spokrewnieni. Tak oto
skończył w domu zamiast z jednym wnukiem, to aż z trzema.
Nigdy nie żałował swojej decyzji i zadbał, by chłopcy mieli zapewniony start w
dorosłość. Tego najmądrzejszego wysłał nawet za granicę do szkoły, do której
chciał. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że w końcu wkroczą w dojrzewanie, ale
nie spodziewał się tego tak szybko, a zwłaszcza po Luffym. – To powiedz, co za
dziewczyna doprowadziła cię do takiego stanu?
Luffy podniósł się nieco i oparł na łokciach, mierząc się
ze spojrzeniem dziadka.
- Mój facet mnie nie chce…
Garp prawie opluł się herbatą, słysząc odpowiedź wnuka. Tego
się naprawdę nie spodziewał.
- To chyba dobrze, w końcu, jak to stwierdziłeś, to
facet…
- Wcale nie dobrze! - Luffy popatrzył na niego
rozgniewany. – Ja go kocham, a on twierdzi, że on mnie nie…trzeba było mnie nie
całować, idiota…- Kopnął w stolik, rozeźlony. – Nie patrz tak na mnie… ty nie
zrozumiesz…to było moje zing!
-Masz rację, nie rozumiem. Ale czy nie uważasz, że to
dziwne i nie na miejscu, by podobał ci się chłopak? I co masz na myśli, mówiąc,
że to „Facet”. Ile ten ktoś ma lat?
- Nie, niby czemu? – Luffy usiadł prosto i przechylił głowę
w zdziwieniu jakby to, że Law jest chłopakiem, miało jakiekolwiek znaczenie. –
hmmm…nie wiem…dwadzieścia parę…co za różnica?
Garp westchnął. Tak, jego wnuk jest naprawdę nietypowy. I
co on powinien zrobić? Jakiekolwiek tłumaczenie, że w tym wieku powinien się
interesować dziewczynami…czy jakiekolwiek zakazy nie wchodziły w grę, bo i tak
go nie posłucha.
- Więc mam rozumieć, że przylazłeś tutaj w środku nocy, bo
dostałeś kosza od jakiegoś faceta?
- Nie jakiegoś…tylko mojego Lawa… - Chłopak westchnął. – Idioty,
który nie rozumie, że też mnie lubi…przynajmniej tak myślałem…rany, jakie to
wkurzające!
Patrząc na chłopaka, Garp żałował, że zapytał. Czasem niewiedza
jest błogosławieństwem.
- Wolę nie wnikać w szczegóły, ale jeśli twierdzi, że cię
nie chce, to może faktycznie tak jest…takie jest życie, nie zawsze kochają nas
ci, których my kochamy…
Luffy pochmurniał i znów opadł na miękki dywan, odwracając
wzrok w kierunku telewizora.
- Powinienem być przyzwyczajony, w końcu rodzice, którzy
powinni mnie kochać, też mnie nie chcieli… - Mruknął, odwracając się na bok.
Było mu tak przeraźliwie przykro, chyba pierwszy raz w życiu brakowało mu miłości mamy. W tym
momencie zazdrościł Usoppowi jego kochanej i nadopiekuńczej. Albo Nami, jej matka
była trochę szalona, ale naprawdę fajna. Zawsze, gdy u niej byli, wszystkich
częstowała przepysznymi pomarańczami.
Garp wstał, nie przypuszczał, że jest z nim tak źle.
Jeszcze nigdy przy nim nie wspominał o rodzicach, nie był ciekawy, kim są ani skąd w ogóle wiem
że jest jego wnukiem.
- Twoi przyjaciele wiedzą, że tu jesteś?
- Chcę być sam…
Law naprawdę nie wierzył, że to robi. Ostatnio było z nim
coś nie tak. Robił rzeczy, których nie chciał robić. Znów stał przed drzwiami jakiegoś
domu i wahał się, czy zadzwonić. Głupio byłoby tego nie zrobić, zwłaszcza że, żeby
tu przyjechać, musiał wziąć wolny dzień. Wyciągnął ręce z kieszeni bluzy i
poprawił swoją łaciatą czapkę z daszkiem. Pewnie i tak go tu nie ma, powtarzał
sobie w głowie i wyciągnął dłoń, by zadzwonić do drzwi.
- No przecież już wychodzę, dziadku! Daj mi spokój! –
Luffy otworzył zamaszyście drzwi i został.
Law zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem. Czyli jednak
żyje, pomyślał i kamień spadł mu z serca. Przynajmniej nie będzie miał na sumieniu
dzieciaka.
- Rozumiem, że wychodzisz… - Odezwał się, bo zdziwienie wcale
nie opuszczało twarzy chłopaka.
- Co ty tu robisz? – Luffy zamknął za sobą drzwi, otrząsając
się ze zdziwienia i natłoku myśli. W tym momencie nie wiedział, czy jest
bardziej wściekły czy szczęśliwy.
- Znikłeś…i nie wróciłeś po swoje rzeczy… - Law schował
dłonie do bluzy, czując się strasznie niezręcznie. Dzieciak nie wyglądał za
dobrze, a jego zazwyczaj błyszczące oczy były jakby zamglone. Ja pierdolę, Law!
Trzeba było spakować jego rzeczy i wyrzucić! Sam dobrze wiesz, że z tego nic
nie będzie!
- Dotrzymałem słowa… - Luffy minął go i zaczął iść przed
siebie, nabierając coraz większej ochoty na uderzenie ukochanego. Wiedział, że
nie może tego zrobić, przecież Law pracował w szpitalu i pomagał ludziom, nie
powinno się go bić.
Law przewrócił oczami i ruszył za nim, irytując się
zachowaniem chłopaka.
- Nie zachowuj się jak dziecko…
- Sam się nie zachowuj! – Prychnął Luffy, wychodząc na
ulicę i idąc chodnikiem przed siebie.
Law potarł zmęczoną twarz i ruszył za młodszym
chłopakiem, może w końcu się mu odwidziało?
- Nie zachowuję, jeśli chcesz, to mogę wywalić twoje
książki i ten durny słomiany kapelusz, który ciągle mi o tobie przypomina. I
wiesz, że jeśli już włazisz na siłę komuś w życie, to nie powinieneś tak
znikać…a tak poza tym, co z ciebie za nastolatek bez telefonu?! – Nie krzyczał,
mówił cicho i szybko, a brak reakcji Luffy’ego denerwował go jeszcze bardziej.
Co ten gówniarz sobie myślał?
- Podobno nie jestem nikim wyjątkowym…nie powinieneś mieć
oporów, by wyrzucić moje rzeczy… i dlaczego idziesz za mną?
Law nie odpowiedział, zdając sobie sprawę, jak bardzo
głupia jest ta sytuacja i jak absurdalnie się zachowuje. Przez te kilka dni
dotarło do niego, że lubi tego nadpobudliwego dzieciaka bardziej, niż powinien,
ale nie może mu tego tak po prostu powiedzieć. Nigdy nie był wylewny w takich
sprawach, a do tego szli ulicą przez jakieś osiedle. W sumie nie wiedział, dokąd
idą i gdzie są, a wszelkie dokumenty zostawił w samochodzie razem z telefonem.
- Mam ochotę obić ci gębę… - Luffy zatrzymał się przed
jednym z domków i popatrzył na Lawa. – Przyszedłem odwiedzić przyjaciółkę,
jeśli chcesz, możesz wejść ze mną, na pewno dostaniesz jakieś ciastko…
Law popatrzył, jak chłopak przechodzi przez drewnianą
furtkę, co to było w ogóle za wyznanie? Naprawdę nie nadążał za jego tokiem
rozumowania. Nie mówi się ludziom, że chce się ich pobić, a później zaprasza na
słodycze do znajomych.
Uznał, że wyglądałby dziwnie, stojąc
pod czyimś domem. Nie znał również drogi
powrotnej do samochodu, więc najlepszym wyjściem wydawało mu się pójście za
Luffym. Co w krótce okazało się wcale nie być takim złym rozwiązaniem,
dziewczyna, którą odwiedzał czarnowłosy, była naprawdę sympatyczna i po wyściskaniu
ich obu na przywitanie zaprosiła ich do środka. Już po chwili siedzieli w jej
kuchni, mając przed sobą szklanki pełne mleka i talerz pełny ciasteczek z
kawałkami czekolady.
- To miło, że wpadłeś, spotkałam twojego dziadka. Mówił, że
jesteś chory, już ci lepiej?
- Nie…w sumie to nie jestem chory… - Luffy popatrzył na
Lawa z ukosa. – Makino, wiesz, on mnie pocałował…nie podobało mu się…
Gdyby Law mógł, to zapadłby się pod ziemię. Rozumiał, że można
być idiotą, ale żeby walić takimi tekstami? I tak otwarcie przyznawać się do
tego, że całowało się innego chłopaka. Popatrzył na dziewczynę, która o dziwo
nie wyglądała na zaskoczoną, raczej na zmartwioną. Odwrócił wzrok, rumieniąc się,
gdy dziewczyna zaczęła mu się bacznie przyglądać.
- Wiesz, skarbie…chyba zawstydzasz swojego przyjaciela –
Makino uśmiechnęła się wesoło.
- Co? Niby dlaczego? – Luffy znów popatrzył z ukosa na
ukochanego i chociaż ten patrzył w bok, widział jego czerwoną twarz. – Przecież
to prawda, powiedział, że mu się nie podobało chociaż nie rozumiem dlaczego, skoro
ja poczułem się jak w raju.
Kobieta znów się zaśmiała, widząc obrażoną minę Luffy’ego
i zawstydzoną twarz drugiego gościa.
- Oj chłopcy, myślę, że powinniście więcej rozmawiać…to
podstawa w związku…
- Nie jesteśmy parą i nigdy nie byliśmy… - Odezwał się Law,
bo sytuacja stawała się coraz bardziej krępująca i po prostu głupia. - On po
prostu włamał mi się do domu i od tamtej pory nie mogę się go pozbyć…
- Wcale nie! – Luffy lekko się spocił i odwrócił wzrok,
gołym okiem było widać, że kłamie. – Wcale się nie włamałem…
- Poważnie? Myślisz, że nie widać po tobie, że kłamiesz?
Rozumiem, że nikomu nie powiedziałeś o wprowadzeniu się do mojego domu bez
mojej wiedzy?
- Jakoś nie przeszkadzało ci moje towarzystwo!
- To, że zmęczony po pracy nie miałem siły kolejny raz
wywalać cię z domu czy z łózka, nie znaczy, że mi to nie przeszkadzało!
- Więc co tu robisz?! Przecież zostawiłem cię w spokoju, jak
chciałeś, nadęty bufonie!
- Naprawdę jesteś takim kretynem? Myślisz, że nie zdziwiło
mnie twoje nagłe zniknięcie? Nikt normalny nie dotrzymałby takiej umowy… - Law
wstał, wściekły i zawstydzony. – Nie wszyscy są tacy jak ty, mały gnojku…Niech
pani wybaczy…. – Młody lekarz wyszedł z domu w trybie natychmiastowym,
zostawiając zaskoczonego chłopaka. Musiał ochłonąć, jego życie zmieniało się w
jakąś durną komedię romantyczną. Nie zaprzecza, że brakowało mu towarzystwa
młodszego chłopaka w ostatnich dniach i tego, że martwił się, czy nie zrobił
czegoś głupiego. Już nie wspominając o tym, że pocałunek zadziałał na niego
bardziej, niż by tego chciał, ale wiedział również, że dzieliło ich zbyt wiele.
Nie tylko wiek, ale też charakter i usposobienie.
- Luffy, wiesz…jeśli się kogoś kocha, powinno się też
brać pod uwagę to, co czuje ta druga osoba…ma rację, nie wszyscy są tak otwarci
na świat jak ty…
- Przecież wiem – Luffy prychnął, równie zły. – Ale on…
- Na pewno przyjechał, bo się martwił o ciebie…a ty się
dąsasz i zawstydzasz, mówiąc o całowaniu przed obcą mu osobą. Nie powinieneś
tego robić, rozumiesz?
Law szedł przed siebie, trzymając ręce w kieszeni. Świeciło
słońce, ale wcale nie było ciepło, a on zamiast przeprowadzać operacje bądź
grzać się w ciepłym domu, to włóczył się, nie wiedząc gdzie jest.
Co on sobie w ogóle wyobrażał, że przyjedzie, chłopak go
wysłucha i wszystko wróci do normy? Oczywiście jeśli by go tu zastał. Nagle
ktoś szarpnął go za rękę, zatrzymując.
- Poczekaj…
Law odwrócił się, patrząc prosto na roztrzepanego
czarnowłosego chłopaka. Nie rozumiał, jak mogło mu nie być zimno w samej
koszulce i spodniach do kolan.
- Na co?
- Ja nadal cię lubię…chociaż nazwałeś mnie gnojkiem…. –
Luffy puścił jego dłoń, drapiąc się po włosach. – Jestem zły, bo przez ciebie
pierwszy raz od dawna myślałem o mamie….i wkurza mnie to.
Law popatrzył na niego z góry, wzdychając cicho.
- Jak w jakiejś telenoweli… - Złapał go za podbródek, unosząc
smutną twarz ku górze, i popatrzył mu głęboko w oczy. – Dobrze, że nie pada, bo
naprawdę bym nie wytrzymał…
- shishshishi…chyba masz rację... - Luffy popatrzył głęboko w te czarne niepewne oczy
i przełknął ciężko ślinę. – Zobaczysz, będzie fajnie…
- A ty znowu opowiadasz głupoty… - Law wolną dłonią zdjął
swoją czapkę i nałożył chłopakowi na głowę, zasłaniając mu również oczy.
Wykorzystując chwilę zaskoczenia na krótki pocałunek, musnął go lekko w usta, a
po chwili odsunął się na bezpieczną odległość. – A teraz prowadź, bo nie wiem, gdzie
jesteśmy…
- Coooo… ej to nie fair! – Chłopak poprawił czapkę, jego
policzki zdobiły dwa obfite rumieńce, a na usta powoli wpełzał uśmiech. Jego
ukochany jednak tego nie widział, bo już szedł przed siebie odwrócony do niego
tyłem. Luffy znów poczuł, jak ogarnia go szczęście, a w brzuchu znów szaleją
motyle…a może po prostu był głodny?
- Idziesz czy nie? – Law odwrócił się, zdawał sobie sprawę,
że teraz jego życie wywinie koziołka o 180 stopni i przerażało go to…ale
patrząc na tę roześmianą gębę, miał ochotę spróbować.
- No jasne!