W głębi serca
Przekroczyć granice
- Spokojnie, Chopper, nic mi nie jest… - Sanji uśmiechnął
się pod nosem, gdy mały doktor po raz trzeci sprawdzał stan jego zdrowia.
Obrócił w palcach swoją ulubioną paczkę papierosów, miał ogromną ochotę
zapalić, ale póki renifer nie przestanie go badać, nie będzie miał spokoju ani
możliwości, by zrobić cokolwiek. Czuł się dobrze, pominąwszy ból, który nagle
powrócił. Nie rozumiał, co się wczoraj stało, obudził się taki pobudzony i
pełny energii, a teraz było z nim gorzej. W dodatku renifer też wyglądał na
niezadowolonego. – I co, żyję? –
Westchnął zniecierpliwiony.
- Na to wygląda. – Chopper w końcu się uśmiechnął. – I chyba
już wiem, dlaczego obudziłeś się tak nagle. Pamiętasz, co się działo po
przebudzeniu?
Blondyn zamyślił się i z trudem stłumił zażenowanie. Nie
pamiętał dokładnie wszystkiego, ale te obrazy, które właśnie w błyskawicznym
tempie przemknęły przez jego głowę, były wystarczające, by spalić porządnego
buraka.
- Wstałem i czułem się dobrze, więc poszedłem do kuchni i
zająłem się porządkami, a później znów poczułem się strasznie słaby i senny…
- Ciekawe, czułeś się pobudzony? Serce waliło ci szybciej? –
Mały renifer zeskoczył z krzesła i zaczął przeglądać szuflady z lekami.
- No, możliwe…
- Aha! – Kucharz uniósł brew, patrząc z zaciekawieniem na
doktora, który trzymał w ręce pustą strzykawkę.
- Sanji! – Do
pomieszczenia wbiegł kapitan i z impetem wskoczył na łóżko chorego, nie
zważając na to, czy wyrządzi mu tym czynem krzywdę.
- Co robisz, idioto?! Złaź ze mnie, popaprańcu! – Blondyn
wierzgnął tak, że Luffy zaraz wylądował z hukiem na podłodze. Ale szybko
pożałował swojego czynu, gdy poczuł ostry ból rozchodzący się od rany po mieczu
aż po całe ciało.
- Tak się cieszę… - Jęknął kapitan, próbując wstać, jednak
nie było mu dane, ponieważ lekarz wskoczył na niego z groźną miną i zaczął
wymachiwać pustą strzykawką przed twarzą.
- Czy wczoraj, jak zostałeś tu sam, bawiłeś się tym?!
- Nieee… - Jęknął kapitan, ale próżne były jego starania,
gdyż kucharz i lekarz od razu zorientowali się, że ściemnia. – Ale jeśli
pomogło… - Zamrugał kilkakrotnie. – To znaczy, że cię wyleczyłem! – Poderwał
się z entuzjazmem, łapiąc zarazem renifera i tańcząc jakiś dziki taniec
radości.
- Cudownie…- Sanji potarł twarz ręką. Wolał nie wiedzieć,
czym nafaszerował go kapitan, bo cokolwiek to było, dało mu niezłego kopa.
- Czemu drzecie japę, nikt wam nigdy nie mówił, że chorzy
potrzebują wypoczynku. – Nami stanęła w drzwiach, łypiąc na całą trójkę groźnym
okiem. Po chwili jednak uśmiechnęła się wesoło i przeciągnęła, jakby wszelkie
troski odeszły w las. - To ja idę wystawić rachunek za usługi gastronomiczne,
jakimi was ostatnio raczyłam. - W jej oczach pojawiły się małe Berry i wyszła,
śmiejąc się przebiegle.
- Co?!?! - Jęknął Luffy i pobiegł za nią, a Chopper zamrugał
kilkakrotnie, nie do końca pewny, czy dziewczyna żartowała czy nie...
Sanji uśmiechnął się szczęśliwy, że wszystko było po
staremu, a jego słodka Nami-san jak zwykle walczyła o swoje. Ciekawe, czy jego
też czekają jakieś opłaty? Zaśmiał się w duchu i popatrzył na doktora.
- Rozumiem, że nasz tępy kapitan coś mi wstrzyknął?
- Na to wygląda... - Chopper popatrzył na pustą strzykawkę i
westchnął. - Ostatnio trochę eksperymentowałem, chciałem stworzyć coś
przeciwbólowego a zarazem pobudzającego, ale nie zdążyłem przetestować...
- Więc nasz kapitan zrobił to za ciebie. - Zaśmiał się,
obracając między palcami paczkę papierosów. - Chyba ci wyszło, bo dało mi wczoraj
niezłego kopa, tylko na krótko... a teraz, skoro jestem zdrowy, to idę zapalić.
- I nie czekając na protesty ze strony renifera, powoli a zarazem stanowczo
podniósł się i wyszedł z gabinetu.
Sanji zamieszał w garnku, uśmiechając się pod nosem. Przyjemne
zapachy rozchodziły się po kuchni, wprawiając wszystkich w dobry nastrój. Tego
mu właśnie brakowało, cudownych aromatów i gwarnej załogi tuż za plecami. Czego
chcieć więcej? Minęły dwa dni, odkąd został wybudzony przez kapitana ze
śpiączki, lecz dopiero dziś Chopper pozwolił mu wrócić do swoich obowiązków
jako kucharza. Sprawnymi ruchami dodał kilka przypraw do gotującego się dania,
ból już prawie całkowicie ustąpił, jedyne co pozostało po ostatnich
wydarzeniach, to lekki lęk przed tym, co będzie. Tak naprawdę nie miał pojęcia,
czy ten zielony Glon coś pamięta, bo ostatni raz, gdy rozmawiali, był na
prochach i nie był do końca sobą…albo był bardziej sobą niż kiedykolwiek
wcześniej. Pokręcił głową, tak jakby chciał wyrzucić z głowy krępujące myśli i
kątem oka spojrzał na stół. Załoga wesoło rozmawiała, zajadając się beztrosko
przystawkami, które przygotował. Jego wzrok zatrzymał się na tej zielonowłosej
Aldze, a wspomnienia o gorących i silnych ramionach od razu powróciły,
wprawiając go w zawstydzenie. Kurde! Znów niósł go jak księżniczkę! Odwrócił
wzrok i westchnął, by nabrać nieco dystansu, w końcu przez te dwa dni nic
więcej się nie wydarzyło. Uwięziony przez renifera w jego gabinecie był
oczywiście odwiedzany przez chłopaków i słodką Nami-san i Robin-chan, jednak
Glon się nie pojawił. Również nikt nie kwapił się, by poruszać temat wydarzeń z
wyspy, jakby ta przygoda nigdy nie miała miejsca…
- No to skoro wszyscy są już zdrowi… - Nami spojrzała na
kucharza, który odwrócił się, gdy tylko zaczęła mówić. – To ja chciałabym o coś
zapytać… - Uśmiechnęła się demonicznie i z dekoltu wyciągnęła naszyjnik.
Wszyscy prócz Luffy’ego i Zoro poznali go od razu, pomimo uszkodzeń i utraty
blasku.
- Po coś to zabrała!
– Wykrzyknął Usopp, chowając się za Frankym, jakby biżuteria miała go za chwilę
ugryźć.
Zoro popatrzył na rudowłosą, nie wiedząc o co w ogóle tyle
krzyku? Jego wzrok szybko jednak uciekł w innym kierunku. Kuk wyglądał już o
wiele lepiej, ale jednak w tej chwili jakby spiął się nie wiedzieć czemu.
- Ktoś ci zniszczył wisiorek? – Zapytał beztrosko Luffy,
przekręcając głowę, ale po chwili stracił zainteresowanie i, wykorzystując
fakt, że Usopp pozostawił swój talerz bez opieki, zwinął jego zawartość.
- Boże, co za tępaki z was… - Nawigatorka westchnęła ciężko
i popatrzyła znów na blondyna. – Sanji, chyba wszyscy są ciekawi, w jaki sposób
pozbyłeś się tej czarownicy.
Sanji przełknął ciężko ślinę, a kropelka potu spłynęła mu po
twarzy. Tego obawiał się najbardziej. Przecież nie może im powiedzieć, jak
zdjął zaklęcie z tego imbecyla. Odetchnął głęboko, starając się stłumić wstyd,
by zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie.
- Przykro mi, Nami-san, ale nie pamiętam za bardzo, co się
wtedy stało… - Popatrzył dziewczynie prosto w oczy, modląc się w duchu, by mu
uwierzyła, chociaż sam sobie by zapewne nie dał wiary. Nami skrzywiła się
niezadowolona z uzyskanej odpowiedzi, a on poczuł na sobie wzrok ciemnych oczu.
Odwzajemnił spojrzenie i był pewny, że Zoro nic nie pamięta. Jego wzrok wręcz
promieniał ciekawością i jednocześnie ulgą?
- Mogę zobaczyć? – Robin wyciągnęła dłoń, by Nami podała jej
naszyjnik.
- Jasne, w takim stanie i tak jest bezwartościowy. –
Nawigatorka wzruszyła ramionami i oddała błyskotkę. Westchnęła, widząc jak
Luffy z Usoppem walczą o kawałek mięsa. – Dzieci…
Pani Archeolog przyglądała się biżuterii bardzo dokładnie,
gdy Sanji zaczął podawać na stół gorącą kolację.
- Gdzie go znalazłaś?
- Leżał w kupce popiołu…no wiesz, w tej wielkiej Sali…gdzie
znaleźliśmy ich… - Nami spojrzeniem wskazała Chłopaków. – No a tej wiedźmy już
nigdzie nie było…jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Robin popatrzyła na przyjaciółkę, a później przeniosła wzrok
na kucharza. Więc jej przypuszczenia okazały się słuszne. Czarownica nigdy nie
opuściła tamtej Sali, ale pozostawało jedno pytanie. Jak Sanji zdjął zaklęcie z
Zoro? W jednej chwili odpowiedź nasunęła się jakby sama.
- Ojej… - Cała załoga spojrzała na Robin, bo takie
poruszenie z jej strony było niecodzienne. Nawet Kapitan przestał na chwilę
jeść.
- Co się stało, Robi-chan? – Sanji w mgnieniu oka znalazł
się przy niej, by nieść pomoc, jednak nic takiego się nie stało. Kobieta
spojrzała na niego czule, a jej oczy błyszczały niecodziennym blaskiem.
- Wszystko w jak najlepszym porządku….
- Wpadłaś na coś? – Nami spojrzała podejrzliwie na koleżankę
i blondyna.
- Mam kilka hipotez, jednak nie potwierdzimy żadnej, skoro
nasi panowie nic nie pamiętają.
- Szkoda – Nami znów westchnęła. – Jestem ciekawa, jak
zaklęcie zostało zdjęte z Zoro.
- Czy to nie jasne… - Zaczął Luffy, ale nacisnął sobie do
ust mięsa z wielkiej ryby i reszta zdania została całkowicie zastąpiona
mlaskaniem.
- Jak się mówi, to się nie je, debilu! -Nawigatorka tak
trzepnęła go z pięści w głowę, że zaczął się dusić. – Poza tym co ty tam możesz
wiedzieć…
Sanji pozbierał puste talerze i zabrał je do zlewu, bardzo
by chciał, żeby ta rozmowa dobiegła końca.
Luffy połknął wszystko to, co miał w buzi i westchnął
zadowolony – Uff co za pychota… - Jego zadowolenie potwierdził głośny bek i
czułe klepanie po brzuszku. – Przecież każdy wie, że złe czary znikają od
BUZIAKÓW! Shishishi…
- Co? – Nami zamrugała kilkakrotnie, jakby nie wierząc
własnym uszom. – Toś wymyślił…
Nie zdążyła dokończyć, bo kapitana zwalił z krzesła czarny
pantofel, co wywołało krępującą ciszę. Wszystkie pary oczu skierowały się na
Kucharza.
- Przejebałem… - Sanji stał za barem oddzielony od reszty
załogi i tak cholernie zażenowany. Najchętniej zapadłby się pod ziemię,
przecież mógł nie reagować. Czuł, jak na twarzy wykwitają mu wypieki. Tak
bardzo zapragnął się schować, że zgiął się, udając, że po coś sięga, ale
niestety zrobił to z taką prędkością, że przywalił czołem w krawędź blatu. –
Kurwa!
- Sanji, wszystko w porządku? – Odezwał się Usopp, a Franky wyciągnął
swój mały grzebyk i zaczesał błękitne włosy do tyłu.
- Nie wiem jak wy, kochana załogo…ale to jest chyba ten
moment, w którym w niezłym stylu opuszczamy pomieszczenie, by oni… - Tu wskazał
Zoro z konsternacją wypisaną na twarzy i schowanego za barem Sanjiego. – mogli
pogadać.
- Zgadzam się… - Robin wstała, złapała pod rękę zaskoczoną
nawigatorkę i ruszyła w stronę wyjścia, rzucając na odchodne ciche „powodzenia”
w stronę Zoro.
Reszta ruszyła w jej ślady, zdając sobie sprawę, że coś jest
na rzeczy, a nie ma nic lepszego na oczyszczenie atmosfery jak szczera rozmowa.
Tylko Luffy nie rozumiał, co znowu powiedział takiego, że oberwał z buciora w
twarz. Przecież powiedział prawdę! Chopper wyciągnął ze swojego plecaczka małą
apteczkę i wcisnął ją Zoro do ręki.
- Na wszelki wypadek… - Pokazał na swoje czoło, by upewnić
się, że przyjaciel będzie wiedział, co zrobić i czmychnął z pomieszczenia,
zamykając za sobą drzwi.
Nastała cisza, Zoro popatrzył na małe czerwone pudełko i na
bar. Co tu się właściwie stało?
Jeszcze przed chwilą wszyscy jedli…a teraz został sam z
Kukiem…to za dużo jak na niego.
Wstał i podszedł do blatu, nachylając się, by sprawdzić, czy
kucharz dalej tam jest. Jego oczom ukazała się blond czupryna.
- Żyjesz? – Spytał niepewnie, kładąc apteczkę obok siebie.
Nie był pewny, czego się spodziewać po Kuku. Nie wiedział, co tak naprawdę
pamięta z ostatnich wydarzeń. Dowiedział się również, że jego nagłe okazanie
uczuć dwa dni temu było spowodowane jakimś eksperymentem.
- Jeszcze tak… - Sanji wstał powoli i popatrzył na Zoro,
który stał naprzeciw niego. Twarz go paliła, a czoło bolało, zrobił z siebie
idiotę.
- Chopper zostawił to… - Zoro zaśmiał się z lekką kpiną,
widząc rosnącego guza na środku czoła blondyna, i przesunął pudełko w stronę
towarzysza. – Wiesz, o co im chodziło? Dlaczego wszyscy tak nagle uciekli?
Sanji zamrugał kilka razy. No pięknie, zakochał się w
kompletnym półmózgu! Brak jakiegokolwiek logicznego myślenia.
- Pewnie po to, byśmy porozmawiali o tym, co się tu przed
chwilą stało…idioto.
Zoro patrzył uważnie na ukochanego. Faktycznie cała ta
sytuacja i jego zachowanie wydało mu się dziwne, ale żeby od razu robić takie
zamieszanie. Przecież po tych ostatnich wydarzeniach Kuk pewnie nie będzie chciał
z nim rozmawiać. Miał trochę czasu, by przyjąć do wiadomości, że nigdy nie
zostanie mu wybaczone, bo czemu by miało być?
- Pamiętasz coś z tego, jak cię zaczarowała? – Zaczął Sanji,
jednocześnie udając ogromne zainteresowanie zawartością apteczki.
- Nie bardzo… - Zoro przełknął ślinę, cały czas czuł na
swoich dłoniach krew, a gdy tylko zamykał oczy, widział zakrwawione ciało
ukochanego leżące u jego stóp. – Nie wiem, co robiłem, ale to mnie nie
usprawiedliwia….
- Nie próbuj nawet znowu przepraszać, idioto… - Przerwał mu,
wyciągając maść na potłuczenia, nie potrafił zapanować nad drżeniem rąk, emocje
zaczynały brać górę.
- Eeee…pamiętasz…?
- A czemu miałbym nie pamiętać? I zapamiętaj sobie, że
ostatni raz niosłeś mnie w tak krępujący sposób!
Zoro oniemiał, tego się jednak nie spodziewał. Był prawie
pewny, że Kuk znów będzie miał luki w pamięci, w końcu tak dziwnie się
zachowywał. W ciszy obserwował, jak blondyn drżącymi dłońmi próbuje odkręcić
zakrętkę maści. Chyba w pewnym momencie przeoczył jakiś ważny fakt…Odetchnął
głęboko.
- Piłeś? Bo zachowujesz się strasznie dziwnie… - Zabrał mu z
rąk tubkę i bez problemu otworzył, wyciskając niewielką ilość na swoje palce. –
Widzisz, to całkiem proste…głupi ero-kuku.
- Jesteś beznadziejny… - Sanji szybkim ruchem dłoni odgarnął
blond grzywkę, odsłaniając zaczerwienione czoło i dając tak do zrozumienia, by
Zoro to zrobił.
- Przynajmniej umiem odkręcić tubkę z maścią… - Wahał się
przez chwilę, a jego serce zaczęło szybciej bić. Powoli wyciągnął dłoń w stronę
kuka i, nie widząc żadnych protestów, dwoma palcami dotknął jego czoła,
delikatnie rozprowadzając lekarstwo.
Blondyn nie odpowiedział i nie patrzył na towarzysza,
uciekając wzrokiem. Nie umknął mu fakt, że skóra towarzysza jest bardzo gorąca
ani to, że nie ma pojęcia, co się z nim działo. Naprawdę zachowywał się jak
skończony kretyn, a najgorsze było to, że nie miał pojęcia, jak to zmienić.
Zoro po chwili odsunął dłoń i zakręcił tubkę, nastała
niezręczna cisza, a ich dzielił tylko barowy blat i tona niewypowiedzianych
słów. Zoro popatrzył uważnie na blondyna, który uciekał spojrzeniem w inną
stronę, jakby nad czymś intensywnie myślał. Jego policzki w dalszym ciągu były
zaczerwienione, co dodawało mu uroku. Choć zachowanie lekko irytowało. Ale Zoro
czekał, jeśli blondyn ma mu coś do powiedzenia, na co intensywnie wskazywała
krępująca sytuacja, niech mu powie, on już powiedział co miał.
- Posprzątajmy… - Odezwał się w końcu Kuk i, nie czekając na
odpowiedź, ruszył po puste talerze. – Jak już tu jesteś, to mi pomożesz… -
Dodał i złapał kilka półmisków, nie patrząc na zielonowłosego. Rozmowa…co niby
miałby mu powiedzieć? Że wszystko sobie przypomniał? Swoje pijackie gadanie… że
gdy Zoro był pod wpływem zaklęcia, on w końcu zrozumiał i przekroczył tę
zasraną linię! Że jedyny sposób, by zdjąć z niego urok – który w dodatku
poskutkował – to pocałunek, bo nie miał dość sił, by skopać mu dupsko! Że
specjalnie dał się nadziać na tę katanę i we śnie spotkał jego przyjaciółkę…i
na dodatek wygląda na to, że coś do niego czuje, tylko jest tak przerażony
nowymi odczuciami, że najchętniej strzeliłby sobie w łeb…Nie, nie, nie…
- Kuk…?
- Zamknij się…nie widzisz, że myślę, co ci powiedzieć… -
Warknął i zdał sobie sprawę, że stoi obładowany talerzami i gapi się bez ruchu
w przestrzeń. – Muszę zapalić…
Zoro zmarszczył brwi. Tak, zachowanie Kuka było strasznie
irytujące.
- Nie zachowuj się jak baba i mów, co chcesz powiedzieć,
albo wychodzę, bo zachowujesz się jak wariat… - Warknął zielonowłosy i schował
w końcu maść do pudełka.
- Odezwał się ten, co nie wiadomo jak długo zbierał się na
wyznanie uczuć i zamiast to zrobić, chował się po kątach! – Z trzaskiem odłożył
talerze do zlewu, a żyłka irytacji zaczęła mocno pulsować na jego czole.
- Ty… - Zoro skrzywił się, a krew w nim zawrzała. Dość tego,
nie pozwoli się więcej tak obrażać.
- Co ja?! Nie po to pozwoliłem się przeszyć na wylot
mieczem, by tylko móc zdjąć z ciebie zaklęcie i żebyś teraz nazywał mnie
tchórzem! – Wykrzyknął mu prosto w twarz, nim zdążył ugryźć się w język.
- Co…jak to specjalnie…? O czym ty w ogóle mówisz…? Podobno
nic nie pamiętasz! - Zoro zacisnął dłonie w pięści. Był zły, że nie potrafi
sobie przypomnieć tamtych wydarzeń.
- Normalnie, tępaku! Nie mogłem cię pokonać, to wpadłem na
inny pomysł, by cię odczarować. O którym jakieś 15 minut temu wspomniał Luffy,
nim trzasnąłem go butem. Oczywiście cała załoga się domyśliła, co się stało,
oprócz szanownej zielonej algi! Która jest kompletnym imbecylem!
Zoro zamrugał kilkakrotnie, próbując zanalizować to, co
właściwie zostało powiedziane.
- Pocałowałeś mnie…? – Mruknął tak zaskoczony, jakby właśnie
usłyszał coś niewyobrażalnego. Na przykład, że Crocodaile rozdaje prezenty w
stroju świętego Mikołaja.
- Nie…bezmózgiego Kaktusa! – Prychnął zirytowany, nadal nie
mogąc zrozumieć, jak mógł poczuć coś do takiego kretyna.
- Chcesz powiedzieć, że sam z własnej woli pocałowałeś mnie
i to zdjęło ze mnie zaklęcie…a ja tego nie pamiętam? – W tym momencie Zoro nie
wiedział, czy się cieszyć, czy wściekać z takiego obrotu sprawy. – I to przez
to zachowujesz się jak kretyn?
- Można by to tak ująć… - Sanji przeczesał dłonią włosy,
miał już dość tej krępującej rozmowy. Twarz go paliła od wstydu i złości, a
powstrzymywanie się przed rzuceniem się i chęcią skopania czyjegoś tyłka
sprawiała, że bolały go i tak poobijane mięśnie.
- I co teraz? – Zoro spoważniał, teraz wszystko stało się
logiczne. Jakby nie można było od razu powiedzieć, co się wydarzyło. Może nie
do końca rozumiał, dlaczego to akurat pocałunek zdjął z niego zaklęcie, ale
wyjaśniło to dziwne zachowanie Kuka i zatajanie prawdy. Nawet on nie potrafił
sobie wyobrazić blondyna, jak przed całą załogą przyznaje się, że pocałował
faceta i to w dodatku „Marimo”.
Pozostaje też duma Kucharza, która na pewno ucierpiała po tym pojedynku,
a przyznanie się, że nie potrafił go pokonać, na pewno nie przyszło mu łatwo.
Ale co teraz? Czy te wydarzenia znaczą, że coś się zmieniło? Że może Sanji mu
wybaczy? I że dadzą radę płynąć razem w dalszą podróż, powróciwszy do
pierwotnego stanu? A może coś więcej…?
- Jak to co teraz? – Sanji rozejrzał się i po chwili
odetchnął głęboko, biorąc i rzucając szmatkę prosto w Zoro. – Ja myję, a ty
wycierasz…
***
Witam wszystkich, czytelników:p. Tak oto kończymy "Przekroczyć granice" mam nadzieje, że rozdział przypadł wam do gustu. Podziękowania i moc uścisków dla Arashi za wierne betowanie :D I dla was za tak długie czekanie:*
Walniemy małą zapowiedź....:p
Już wkrótce W głębi serca " Odnaleźć siebie" :D rozpoczniemy trzeci sezon:D
Pozdrowienia i całusy.
Muza