Z okazji dnia Mamy życzę wszystkim wiele całusków i przytulasów:D. Dzięki za cierpliwość i życzę miłego czytania.
W głębi serca
Odnaleźć siebie
- Jak? Pytam, jak znowu znalazłem się w takiej sytuacji?
– Westchnął blondyn, rozglądając się po zatłoczonych ulicach. Mógł przecież
trzymać gębę na kłódkę, ale jak zwykle nie potrafił się powstrzymać. Zatrzymał
się przed sporym budynkiem o szklanych drzwiach.
- Aqua Park, największa wystawa stworzeń morskich na Grand
Line… - Przeczytał na głos, a serce mu mocniej zabiło. To byłby świetny pomysł… gdyby nie chodziło o
randkę z Glonem. Odpalił papierosa i z cichym westchnieniem ruszył dalej przed
siebie.
Dzień wcześniej.
- Jesteś głupia, kobieto! – Warknął Zoro, zamaszyście
otwierając drzwi kuchni. Co szybko okazało się błędem, ponieważ w środku
znajdował się Kuk.
- Jak ty się odnosisz do kobiet, padalcu?!- To był tylko
moment Sanji przemierzył całe pomieszczenie, wymierzając kopniaka prosto w
twarz zielonowłosego.
Zoro zasłonił się kataną, parując tak cios, a drugą sam
zaatakował.
- Tak jak na to zasłużyły… - burknął obrażony, jeszcze
bardziej denerwując blondyna.
- Idioci… - Nami wzruszyła ramionami i wyminęła
okładających się chłopaków, wchodząc do środka.
- Natychmiast przeproś, parszywy Gnomie!
- Niby za co? Jak nie wiesz o co chodzi, pokręcona brewko,
to się nie wtrącaj… - Kolejna salwa wymienianych ciosów wciągnęła ich tak bardzo,
że Zoro nie zauważył kanapy tuż za jego plecami, na którą po prostu wpadł, pociągając
za sobą zdezorientowanego blondyna.
- Jak słodko – Zaśmiała się rudowłosa, prawie opluwając
się sokiem pomarańczowym, który wcześniej naszykował jej kucharz.
To trwało tylko chwilę, padł na marimo całym ciężarem, a
świat zawirował od nadmiaru kłębiących się uczuć. Uniósł się nieco i spojrzał w
te migoczące czarne oczy, opamiętał się dopiero, gdy usłyszał głos Nami-san. Odskoczył
od Glona jak oparzony, a policzki zapiekły go od wstydu.
- Masz rację – Poparła ją Robin, która nie wiadomo kiedy
znalazła się w pomieszczeniu.
Sanji nie skomentował, tylko uciekł do swoich naczyń,
gdzie gotował się właśnie obiad.
Zoro popatrzył za nim rozmarzonym wzrokiem, nie potrafiąc
się nadziwić, jak łatwo można zawstydzić tego pokręconego blondyna.
- Więc o co tyle szumu? – Zapytał nieco spokojniejszy, mieszając
w garnku chochlą.
- Chcemy, by Zoro zabrał cię na randkę, jak już dopłyniemy
na koleją w miarę cywilizowaną wyspę. –
Odpowiedziała Nami bez wahania z wyczuwalną wesołością w głosie.
Nastała chwila ciszy, przerywana tylko bulgoczącymi
garnkami.
Sanji popatrzył na dziewczynę i po chwili parsknął
śmiechem.
- Wybacz mi, Nami-san, ale wątpię, by randka
zorganizowana przez tępaka, który nie ma w sobie ani krzty polotu, mogłaby się
komukolwiek spodobać.
- Coś ty powiedział!? – Zoro poderwał się z kanapy, odruchowo
łapiąc za swoje trzy katany.
- Użyłem jakichś słów, których nie zrozumiałeś, Marimo? –
Sanji zaśmiał się. – Niech pomyślę… jeśli byśmy coś zjedli, to pewnie i tak ja
musiałbym wszystko przygotować. A jakbyś jakimś cudem wymyślił coś innego, to z
pewnością zgubiłbyś się po drodze… - Zadrwił.
Zoro zmarszczył brwi, przetwarzając to, co blondyn
właśnie powiedział. Prawdopodobnie miał rację, ale przecież mu nie przytaknie.
- Pff… ciekawe, co sam byś wymyślił, pokręcony ero-kuku…
- Randki ze mną byłyby niezapomniane, bo w
przeciwieństwie do ciebie nie jestem odmóżdżoną morską rośliną.
Warknął i znów stali naprzeciwko siebie, łypiąc groźnie.
- Więc postanowione –Odezwała się Robin, zwracając na
siebie uwagę wszystkich. – Urządzicie sobie zawody. Który z was zorganizuje
drugiemu lepszą randkę. – Uśmiechnęła
się łagodnie, widząc zdezorientowane miny towarzyszy. – Możecie ustalić zasady, których będziecie
musieli przestrzegać podczas zdarzenia.
Zoro podrapał się po głowie i zeskoczył ze statku. Co on
niby ma wymyślić? Przecież on nic nie
wiedział o randkach… i wcale nie miał ochoty na taką iść, a tym bardziej samemu
coś wymyślać. Westchnął ciężko, ruszając przed siebie. Co prawda perspektywa
spędzenia trochę czasu z Kukiem sam na sam była kusząca, ale jakoś ciężko było
mu to sobie wyobrazić. Ostatnio wiele się działo, wiedział, że dziewczyny chcą
tylko pomóc, ale by wymyślać coś takiego? A ten blond idiota nie wiedzieć czemu
dał się wkręcić. Zoro oparł dłoń o swoje trzy katany, dalej idąc przed siebie,
co było dziwne, bo miasto wcale nie wydawało się tak daleko.
- Ciekawe, co wymyśli…
Luffy przekrzywił głowę, wpatrując się w zapisaną kartkę.
Jego twarz nie kryła rozbawienia.
- I tego wszystkiego nie wolno ci robić? A odzywać ci się
wolno shishishi….?
- O dziwo, wolno… - Zoro skrzywił się, zakładając na
siebie ciemnozieloną koszulę, z krótkim rękawem i niechętnie ją zapinając. Nie
cierpiał takich ubrań, ale niestety jeden podpunkt czarnej listy głosił jak byk
”Ubierz się jak człowiek!(Najlepiej
niech ktoś wybierze coś za ciebie)”. Prychnął, dopinając ostatni guzik. Jakby
coś złego było w jego ubraniach.
Luffy znów się zaśmiał wesoło, równocześnie spadając z łóżka,
na którym aktualnie siedział. Zoro popatrzył na niego krzywo, a coś w jego środku
wywijało koziołki. Miał złe przeczucia co do całej tej randki, zwłaszcza że
blondyn uparł się, by jego odbyła się pierwsza.
- Dobra, skończ już rżeć, jestem gotowy. – Dopiął do pasa
swoje trzy katany i obejrzał się w lustrze. Wyglądał…no cóż, normalnie. Czarne,
nieco zbyt obcisłe jak na niego spodnie dobrze prezentowały się z koszulą.
- Wiesz, gdzie idziecie? -Luffy pozbierał się z podłogi i
zlustrował przyjaciela z góry do dołu. – Jakoś dziwnie…
- Co nie? Nie rozumiem, jak ta pokręcona brewka może się
tak ubierać na co dzień…Nie mam pojęcia, co wymyślił.
Drzwi nagle otworzyły się z wielkim hukiem i do środka
weszła Nami.
- Gotowy, gołąbeczku?
- Spadaj, wiedźmo…
- Takiemu to się nie dogodzi. – Prychnęła, oglądając go z
góry do dołu. – Dostaje szansę na uwiedzenie miłości swojego życia i dalej mu
źle. Poza tym idziesz na randkę, a nie do kaplicy. – Dziewczyna zręcznie
odpięła mu dwa górne guziki, uśmiechając się z aprobatą. – A teraz bierz go, tygrysie!
Zoro zapiekły policzki. Rozumiał, o co chodziło rudej i
miała trochę racji, jednak on nie lubił niepotrzebnego szumu wokół siebie czy -
w tym wypadku - wokół ich obu.
- Już idę, a ty nie nakręcaj się tak, bo i tak nic ci nie
opowiem… - Zoro minął szybko nawigatorkę, przebył statek i zeskoczył na brzeg.
Kuk już na niego czekał.
Sanji odetchnął głęboko i po raz kolejny popatrzył na
statek. Zbyt łatwo dał się w to wmanewrować. Przełknął ciężko ślinę i powrócił
do chodzenia w kółko. Idzie na randkę, z facetem i to do tego z Glonem. Świat
oszalał i stanął do góry nogami oraz zawirował w stronę przeciwną do prawidłowej.
Jego rozmyślania jednak zostały przerwane, bo pojawił się
nie kto inny tylko Zoro i wyglądał całkiem nieźle…Sanji popatrzył w górę i
dostrzegł roześmiane buzie i gęby załogi. Zarumienił się mimowolnie i popatrzył
na zielonowłosego.
- Chodźmy, bo zaraz tu spłonę żywcem…-Blondyn ruszył
przed siebie. – Tylko się nie zgub…
Zoro obejrzał się za siebie i przewrócił oczami na widok
załogi. – Świry… - Westchnął i ruszył za blondynem. – I niby czemu miałbym się
zgubić… - Prychnął, patrząc na plecy kucharza. W przeciwieństwie do niego Sanji
miał białe spodnie i chyba jasnoniebieską koszulę.
- Po pierwsze: Bo nie wiesz, dokąd idziemy, po drugie:
Zaczyna się ściemniać, a po Trzecie: Bo zawsze się gubisz…Glonie.
Zoro prychnął i zrównał się z nim krokiem, łypiąc na
niego groźnie.
- To niby gdzie idziemy?
- To niespodzianka… - Sanji uśmiechnął się tajemniczo i
szedł dalej przed siebie ścieżką, podziwiając widoki.
Zoro zadrgało serce, to było dziwne uczucie. Czyżby
blondyn próbował być dla niego miły…cóż, może jednak będzie fajnie…
- No to jesteśmy… - Sanji zatrzymał się i popatrzył
wesoło na Marimo.
- To…. – Zoro rozejrzał się, dookoła było pełno ludzi,
zewsząd dochodziła go różna muzyka i intensywne zapachy jedzenia. – Festyn?
- Brawo za spostrzegawczość, popytałem trochę
mieszkańców, to tutejsza tradycja, odbywa się co roku. Różne gry, miejmy
nadzieję, że dobre jedzenie a na koniec pokaz fajerwerk…
- No dobra… - Szermierz popatrzył na zatłoczoną ulicę, i
kolorowe stragany. Leprze to, niż jakaś poważna restauracja. – Idziemy, nie ma
co stać….
Zoro dał się prowadzić przez różne stoiska. O dziwo, blondyn
wyglądał jakby się dobrze bawił, próbując sił w różnych grach, nawet wtedy, gdy
nie udało mu się złowić rybki w małe sitko. Kryzys nastąpił jednak w momencie,
kiedy kupili dobrze wyglądające pieczone jaszczurki. Próbując jedną, Kuk cały
zzieleniał, jak na niego były całkiem znośne i pomimo protestów blondyna zjadł
obie.
- Masz. – Zoro podał mu napój ze słomką i usiadł obok na
kamiennej fontannie.
- Jak można tak krzywdzić ludzi… - Jęknął, robiąc spore
łyki, by zastąpić czymś ten okropny smak spalonego mięsa.
- Przesadzasz, dało się zjeść…
- Zjeść to można wszystko…ale to nie znaczy, że powinno
się to robić, jeśli nie ma takiej potrzeby…
- Czyli gdyby była taka potrzeba, zjadłbyś ohydne
pieczone jaszczurki? -Zoro uśmiechnął się kpiąco, próbując trochę podroczyć się
z blondynem.
- Zjadłbym nawet ciebie, gdybym był głodny… - Prychnął i
popatrzył z triumfem na Glona, który wyglądał jakoś dziwnie z rumieńcami. W
sumie czemu on się czerwienił? Sanji zamrugał kilkakrotnie i sam poczuł, jak
płoną mu policzki. – No wiesz, o czym ty myślisz, zboczeńcu?! Chodziło mi, że
odrąbałbym ci nogę, upiekł i zjadł…
- Och… - Zoro podrapał się z zakłopotaniem po głowie i
odwrócił wzrok, to w końcu nie jego wina, że pomyślał o czymś innym. Nawet jego
spodnie stały się jeszcze bardziej ciasne. – Kanibal…
- Nie martw się, ciebie też bym nakarmił… - Kucharz
zaczął się rozglądać za jakąś nową atrakcją, bo atmosfera zaczynała się robić
ciężka.
- Moją własną
nogą? Chyba bym podziękował…
- Tam jest coś dla ciebie… - Blondyn wyciągnął rękę, wskazując
tabliczkę parę metrów od nich.
- Konkurs picia?
- A nie? Masz szansę udowodnić, że nie da się ciebie
upić… - Sanji uśmiechnął pod nosem, gdy w oczach Marimo zalśniły wesołe ogniki,
a zakłopotanie gdzieś się ulotniło.
- Więc na co czekamy…
- Zoro złapał blondyna za dłoń i pociągnął w stronę budynku, w którym
odbywały się zawody. Sanji poczuł, jak
ciśnienie mu rośnie a w brzuchu żołądek się ściska. Dłoń Marimo była przyjemnie
ciepła i większa od jego.
Szermierz wciągnął blondyna do budynku i podszedł do
recepcji, ciągle trzymając przyjaciela za dłoń.
- Widzowie czy uczestnicy? – Odezwała się pani za ladą.
Zoro obejrzał się z uśmiechem na brewkę.
- Zapomnij, ja się w to nie bawię… - Sanji uśmiechnął się
do dziewczyny. – On chce wziąć udział, ja tylko…- zamilkł, szukając
odpowiedniego słowa, bo dłoń, która wciąż mocno go trzymała, nie pozwalał mu
się skupić. – Będę kibicował.
- Dobrze, proszę tu podpisać. – dziewczyna wyciągnęła
jakiś dokument na stół. – Ma pan stolik czwarty. Zasady są proste, wszyscy
uczestnicy piją to samo, kto wypije najwięcej - wygrywa.
Zoro z niechęcią puścił dłoń kuka, by podpisać dokument.
- A co jest wygraną? – Sanji oparł się o blat, nieco
oddalając się od glona i próbując uspokoić przyśpieszony rytm serca.
- W tym roku jest to coś wyjątkowego. 200-letnia Sake.
- Masz wygrać. – Sanjiemu rozbłysły oczy.
- To jasne.
Sanji stanął przy stoliku, z którego miał najlepszy widok
na zielonowłosego i zamówił sobie coś do picia. Szermierz miał wiele
przeciwników do pokonania. Cóż oby miał tak mocną głowę, jak zawsze twierdził.
Napił się swojego grejpfrutowego napoju i popatrzył wprost w te ciemne wesołe
oczy, które odwzajemniły spojrzenie. Musiał przyznać sam przed sobą, że nawet
przyjemny to był wieczór…
- Matko, co za ból… - Jęknął. - Czy ktoś mnie rąbnął
kijem w tył głowy?
- Nie do końca, spadłeś ze stolika…
Sanji otworzył oczy i zobaczył rozbawioną twarz glona,
poderwał się do siadu i rozejrzał się dookoła. Zaczynało już świtać, byli w
lesie i ewidentnie spali tu…ale jak to możliwe…?!
- Co się stało?
- Ten soczek, który popijałeś na zawodach, musiał mieć
niezłego kopa, bo odleciałeś…i do daleko. – Zoro nie krył rozbawienia.
- Jak to odleciałem? Co ja niby zrobiłem? – Sanji zbladł
lekko, gdy wspomnienia z wieczora powoli zaczęły się rozjaśniać.
- Lepiej już wstawaj „Mała syrenko” statek jest już
gdzieś niedaleko.
- Stól dziób! – Syknął, czerwieniąc się jak burak. – Czemu spaliśmy tutaj, skoro statek jest
niedaleko?
- Bo zmęczyło mnie noszenie ciebie…
- Zgubiłeś się…
- Nie, po prostu jesteś ciężki, syrenko.
- Morda…
- Jak jeszcze raz zaśpiewasz…
- Zapomnij, baranie. – Sanji wstał, zaczął się rozglądać,
by rozejrzeć się w terenie, ale kompletnie nie wiedział, gdzie jest. – Zgubiłeś
się. – Jęknął.
- Nie, po prostu jesteśmy w lesie…